czwartek, 31 maja 2012

Elitarna kawaleria karolińska - Scarae

Drugi z oddziałów karolińskich, jakie pomalowałem w ostatnich dniach. Tym razem konni i to z wyższej półki - elitarna, ciężka kawaleria, nazywana - prawdopodobnie - Scarae. Tak naprawdę historycy nie są wcale pewni, czy nazwa ta, dość często pojawiająca się w źródłach, odnosi się do kawalerii, a tym bardziej elitarnej, ciężkiej kawalerii, zbrojnych żyjących wyłącznie z walki, gotowych do boju przez cały rok. W źródłach pisanych mianem scarae określane są oddziały, jak to wynika z kontekstu, wysoce mobilne i zdolne do wykonywania trudnych, ciężkich zadań. Z pewnością pasuje to do wojska opisanego powyżej.
Malowanie było dość trudne, ze względu na rzeźbę figurek. O ile sami jeźdźcy są w miarę ok, choć jak zwykle w przypadku Bauedy dłonie są raczej mocno umowne, o tyle konie są, co tu dużo mówić, po prostu nienajlepsze. Irytuje mnie to, że część końskich nóg zgina się w niemożliwy sposób, rzeźba wygląda na niedokończoną, pozostawione są bruzdy między częściami figurek końskich, rzędy są zaznaczone tylko z przodu konia. Tylko jedna figurka wierzchowca miała pasy skórzane, mocujące siodło, zaznaczone na zadzie. Aha, wierzchowce są generyczne. Baueda produkuje liczne wzory koni i dodaje do figurek jeźdźców losowo dobrane, z grubsza pasujące. Nie ma się więc co dziwić, że część Normanów, pokazywanych wcześniej, jeździ na dokładnie takich samych koniach. Dobre jest to, że przy okazji wprowadzenia do sprzedaży każdej nowej linii, do produkcji trafia kilka nowych wzorów końskich.
I jeszcze jedna sprawa. Dziś w moje ręce trafił nowy aparat, znacznie, znacznie lepszy od mojego - niestety, tylko pożyczony. Ale już teraz mogę powiedzieć, że po bardzo wstępnym ustawieniu kamerki zdjęcia są o wiele lepsze od poprzednich. Kolory są znacznie bliższe oryginalnym, ostrość jest łatwiejsza do ustawienia... Cóż, trzeba zbierać chyba na nową zabawkę...


wtorek, 29 maja 2012

W oczekiwaniu na 6. edycję...

Czekając na 6. edycję Mormeg dalej maluje swoich Władców Nocy. Tak naprawdę, do wystawienia armii liczącej ok. 1500 punktów brakuje mu tylko ze dwóch bohaterów i pojazdów, w rodzaju transportera piechoty czy czołgu. Sądzę, że niedługo się nimi zajmie, zwłaszcza że nowe wydanie WH40K ma się prawdopodobnie pojawić już w czerwcu. W pudełku będą, znowu prawdopodobnie, figurki Chaos Space Marines, będzie więc okazja powiększyć zapasy niepomalowanego plastiku;). Na razie jednak Władcy Nocy powoli lecz nieustannie powiększają swoje szeregi, korzystając z dotychczas wydanych figurek.




poniedziałek, 28 maja 2012

Wybrane z tygodnia 48

Minione dwa tygodnie spędziłem w niewielkiej tylko części zajmując się hobby, zauważyłem jednak kilka wpisów na blogach, poradników i podobnych ciekawostek, na które warto zwrócić uwagę. Na początek blog Roba Hawkinsa i jego wpis, w którym pokazuje kulisy budowy jednej z dużych makiet GW, a mianowicie mostu w Middenheim. Warto zajrzeć, można zobaczyć sporo zdjęć wykonanych podczas pracy i widoki skończonej makiety. Drugi link to nadal blog Roba, bardzo ciekawy wpis autora dotyczący modelowania i konwertowania szkieletów.
Z fantastycznego Starego Świata przenieśmy się na inny blog i w zupełnie inne miejsce - Stalingrad i ruiny dużych budynków. We wpisie pokazany jest sposób systematycznej budowy dużych, zrujnowanych bloków.
Na łamach "From the Warp" ukazał się poradnik dotyczący samodzielnego tworzenia kalkomanii - krok po kroku, łatwo i przystępnie, ze wskazanymi rzeczami na które trzeba zwrócić uwagę. Bardzo przydatny tutorial.
Innego rodzaju poradnik można znaleźć tutaj - na blogu misterjustin.com autor zamieścił film, pokazujący sposób wykonywania realistycznie wyglądających płyt pancerza. Dotyczy on raczej dużych modeli historycznych, jednak nic nie stoi na przeszkodzie, by nie wykorzystać go podczas prac nad jakimś Land Raiderem czy podobnym sprzętem.
A skoro już jesteśmy przy dużych modelach historycznych, zajrzyjcie do tego wątku na forum modelwork.pl. Autor pokazuje w nim budowę modelu CAŁEGO pociągu pancernego "Śmiały" w skali 1:35. Zdjęcie obok tej notki pochodzi właśnie z relacji z budowy tego pojazdu.
Kolejny poradnik zamieszczono na blogu Master of the Forge - tym razem Simon, autor bloga, pokazuje jak robić odlewy (a właściwie odciski) z green stuffu korzystając z silikonowych form.
Jest też wiadomość mało radosna - GW zamknęło definitywnie swój oddział odpowiadający za publikację gier historycznych Warhammer Historical. W minionym tygodniu na stronie ukazała się odpowiednia informacja, wiadomo już też, że GW nie zamierza sprzedawać praw do żadnych opublikowanych gier. Tak kończy się historia Warhammer Ancient Battles i kilku innych niezłych gier. Szkoda.
Na pocieszenie dość długi film promujący grę Ghost Recon Alpha. 25 minut solidnego kina wojennego w nieodległej przyszłości. Bardzo, bardzo dobra robota...

Drugi dzień Grenadiera 2012


Grenadier 2012 przeszedł do historii. Wczorajszy dzień spędziłem w całości uczestnicząc w turnieju DBA, nie oglądałem więc ani żadnych rekonstrukcji, ani żadnych innych gier. Przeszedłem się tylko po terenie festynu, oglądając toczące się rozmaite rozgrywki. Jak zwykle świetnie prezentował się stół, na którym rozgrywano Force on Force. Doskonałe modele i świetne makiety tworzyły bardzo fajny klimat. Z ciekawszych rzeczy widziałem jeszcze rozgrywkę Operation Squad - 28 mm skirmish osadzony chyba gdzieś w Normandii. Ładnie wyglądał stół wykonany z odpowiednio pomalowanego sztucznego futra, efekt psuły jednak - moim zdaniem - położone na niego inne elementy makiety - drogi, bunkry, leje. Jakoś słabo komponowały się z całością. Obok miejsca, gdzie toczyły się rozgrywki DBA, rozgrywano dużą bitwę w "Ogniem i Mieczem". Niezły stół z wielką ilością figurek i rozmaitych budynków produkcji Wargamera cieszył oczy. Oczywiście, prezentowanych gier było znacznie więcej, ja jednak, jak wspomniałem, zajmowałem się DBA. Cóż. Nie będę opisywał szczegółowo wszystkich czterech rozgrywek, wspomnę tylko, że turniej po raz kolejny miał formułę historyczną. Sprawdza się ona chyba, mimo wszystko, lepiej niż dowolny dobór armii. Z drugiej strony, gdy w jednej z bitew trafiłem na Maraton i Persów, z dominującą liczbą wielkich jednostek 8Bw, naprawdę niewiele mogłem zrobić przeciwnikowi, dysponującemu niemal wyłącznie włóczniami... No cóż, raz na wozie, raz pod wozem. Wynik turnieju - jedno z ostatnich miejsc, 3 porażki, jedna wygrana. Najważniejsze, że w turnieju uczestniczyło kilku nowych graczy, i to graczy bardzo młodych. A zabawa była naprawdę przednia.

Wspomnę jeszcze tylko, że komentator był chyba ten sam co rok temu - równie beznadziejny, równie nie mający specjalnego pojęcia o czym mówi, i z równie denerwującą manierą przeciągania wyrazów i zdań.


sobota, 26 maja 2012

Pierwszy dzień Grenadiera 2012

Pierwszy dzień Grenadiera 2012 już za nami. Potraktowałem go czysto rozrywkowo, wybrałem się z synem, spotkałem ze znajomymi, pogadaliśmy, popatrzyliśmy, było miło. Ogólnie mam wrażenie, że impreza jest nieco bardziej udana niż w minionym roku. Rekonstruktorów nadal mnóstwo, nadal połowa z nich poprzebierana za Niemców, jednak znacznie, znacznie lepiej było pod względem gier, chyba głównie dzięki staraniom Wargamera, wyjątkowo aktywnie promującego "Ogniem i Mieczem" i "Flames of War". Turnieje, rozgrywki pokazowe, spory sklepik na miejscu, wydaje mi się że było to i ciekawsze wizualnie, i lepiej zorganizowane niż bywało to wcześniej. Mocno swoją obecność zaznaczyła także Pracownia Mikromodelarstwa i Gier Strategicznych "Grot". Wszystkie rozgrywki wyglądały naprawdę atrakcyjnie. Jutro turniej DBA w którym biorę udział, mam nadzieję, że znajdę też czas żeby poprzyglądać się i porobić zdjęcia paru rozgrywkom.
Dziś - z racji towarzystwa - skupiałem się bardziej na widowiskach rekonstruktorskich. I tutaj, o ile scenka z obrony Warszawy w939 r. robiła wrażenie, głównie dzięki mobilnemu samochodowi pancernemu wz. 34 i tankietce, to już oczekiwanie ponad półtorej godziny na zebranie się rekonstruktorów na scenkę z Powstania Warszawskiego przekroczyło granice mojej cierpliwości. Rozumiem, że było wielu "aktorów", rozumiem, że część z nich nie mówiła po polsku, ale chyba ustalenie tego, kto kieruje którą grupą, gdzie kto ma stać i co robić można zrobić przed rozpoczęciem zwoływania ludzi na pokaz...

piątek, 25 maja 2012

Synowie Karola Młota

Kilka dni temu dostałem przesyłkę z Włoch, z firmy Baueda. Jej właściciel, Claudio, poprosił mnie o pomalowanie najnowszych produktów, serii figurek Karolingów w skali 15 mm. Na pierwszy ogień poszła jedna z czterech podstawek przedstawiających włóczników karolińskich. Zgodnie z opisem Claudia, są to ciężko opancerzeni, zawodowi żołnierze piesi, podstawa takowych oddziałów armii potomków Karola Młota. Szczerze mówiąc, zanim zacząłem malowanie, musiałem znaleźć jakieś źródła na ich temat. Moja wiedza o Karolingach była, delikatnie mówiąc, mało szczegółowa. Udało mi się wygrzebać kilka książek i stron poświęconych kulturze karolińskiej, z nich zaczerpnąłem, przykładowo, dobór kolorów na tuniki i spodnie. Co interesujące, przy okazji poszukiwań dotarłem do strony omawiającej ubrania z okresu Wieków Ciemnych, materiały, barwniki. Jak się okazuje, stosowane środki pozwalały uzyskać całkiem szeroką gamę żywych, jasnych kolorów. Oczywiście, te najbardziej jaskrawe były najdroższe, mogli sobie pozwolić na nie tylko najbogatsi. Jednak wbrew powszechnemu mniemaniu uzyskanie delikatnych zieleni, czerwieni, błękitów, i podobnych, jasnych barw, nie było wcale trudne i ponoć występowały one powszechnie.
O samej piechocie karolińskiej mam, niestety, mało materiałów, musiałem więc posiłkować się trochę książką o kawalerii karolińskiej. Najwięcej problemów sprawiło dotarcie do przedstawień tarcz. W końcu tutaj także musiałem trochę podeprzeć się wzorcami kawaleryjskimi, a częściowo skorzystać z domniemań. Niemniej jednak, moim zdaniem, przedstawione wzory dadzą się obronić historycznie.
Figurki Bauedy są dokładnie tej samej jakości, co wcześniej malowani przeze mnie Normanie, Wikingowie. Jednolite wzory, z odlanymi tarczami i bronią, nieco krępe i przysadziste. Nie są może tak delikatne to figurki jak produkty Xystona, niemniej jednak mają olbrzymią zaletę - w czasie gry nic od nich nie odpada.
A na stole kończy się pierwsza podstawka karolińskiej kawalerii...


środa, 23 maja 2012

Pierwsi włócznicy Imperium





Widoczna obok piątka imperialnych włóczników powstała nieco przez przypadek. Przeglądając wielkie pudło z częściami plastikowych figurek imperialnych w poszukiwaniu bitsów do złożenia halabardników, zauważyłem że mam ok. 20 plastikowych klonów włóczników z boxa głównego którejś z wcześniejszych edycji WFB. Byli już zmontowani - jeśli zmontowaniem można nazwać przyklejenie włóczni do reszty ciała - co utrudnia malowanie. W sumie jednak stwierdziłem, że skoro i tak armia imperialna ma być malowana na szybko i niejako przy okazji innych prac, nic nie stoi na przeszkodzie zrobieniu pierwszej piątki i tak planowanego oddziału uzbrojonego we włócznie. Czas pokazał, że halabardnicy są jeszcze w powijakach, a ci tutaj, dodatek do nich, wędrują na półkę z gotowymi modelami.

Jak wspomniałem, modele to praktycznie klony - tylko dwa różne wzory. Muszę jednak powiedzieć, że dość mi się podobają, chyba ze względu na pozę w jakiej trzymają swój oręż - aż się proszą o wstawienie w pierwszy szereg oddziału. I tam zapewne właśnie trafią. Docelowo zamierzam pomalować 22 takich klonów i trzech dodatkowych żołnierzy - muzyka, chorążego i czempiona. Dzięki temu będę ich mógł wystawić albo jako jeden oddział, albo jako dwa oddziały wydzielone liczące po 10 żołnierzy. Więcej figurek uzbrojonych we włócznie na razie nie planuję. Zastanawiałem się, czy dodawać tarcze do figurek, które bez nich wyglądają chyba ciut lepiej, w końcu jednak, po przymiarkach na sucho, zdecydowałem się je przykleić. W grze kosztują dodatkowy punkt, zawsze jednak jest to jakaś dodatkowa ochrona...
Ze względu na "znaczne podobieństwo" tych miniaturek, zróżnicowałem je trochę w malowaniu. Oczywiście, wszyscy są w barwach Talabeclandu, wybranej przeze mnie prowincji Imperium, niemniej jednak każda z figurek pomalowana jest inaczej. Przy malowaniu starałem się wypracować technikę jak najszybszej produkcji tych figurek. Całość psiknąłem aerografem na biało. Potem przy użyciu tego samego narzędzia, już w bardziej precyzyjny sposób, nałożyłem kolor żółty na miejsca, gdzie chciałem mieć ten kolor. Potem już pędzlem dodałem czerwone elementy, naniosłem kolor na ciało, pomalowałem szczegóły i elementy "metalowe". Całość pokryłem dipem Army Paintera i - po dokładnym wyschnięciu - rozjaśniłem część szczegółów, zwłaszcza elementy czerwone i żółte. Jak na zastosowane środki i metody, jestem zadowolony z osiągniętych wyników. Do matowienia użyłem matowego lakieru Vallejo, natryskiwanego aerografem. Dzięki temu nie grozi mi, chyba, efekt zmrożenia lakieru, jaki zaobserwowałem przy kilku malowanych kilka miesięcy temu zombich, a osiągnięty mat, mimo że nie tak głęboki jak w przypadku aerozolu Army Paintera, jest całkiem satysfakcjonujący. Jedyną zaobserwowaną wadą jest lekka zmiana koloru jasnoczerwonego - lakier zmienia nieco jego barwę, przesuwając go w stronę koloru malinowego.


wtorek, 22 maja 2012

Nowości z Amercomu 20

Sześćdziesiąty numer "Kolekcji wozów bojowych" miał być początkowo ostatnim zeszytem tej serii, jednak została ona przedłużona do 74 numerów. W 60. wydaniu tematem będzie niemiecki ciężki, ośmiokołowy samochód rozpoznawczy armii niemieckiej z okresu II wojny światowej Sd.Kfz. 231 (8-Rad). W piśmie znajdzie się opis tego pojazdu oraz jego wersji pochodnych, natomiast dodatkiem będzie gotowy model die-cast w malowaniu jednej z niemieckich dywizji pancernych walczących w 1943 r. na froncie wschodnim.





W dwudziestym odcinku kolekcji "Latających Fortec" zaprezentowana zostanie sylwetka jednego z najciekawszych samolotów okresu zimnej wojny, amerykańskiego F-111. Pismo będzie zawierać opis powstania tej konstrukcji i jej rozmaitych wersji, natomiast dodatkiem będzie gotowy model die-cast w skali 1:144 przedstawiający samolot F-111A.







W 22. numerze pisma "Helikoptery świata" przedstawiony zostanie śmigłowiec Eurocopter AS365 Dauphin i jego warianty. Do pisma dołączony zostanie gotowy model die-cast helikoptera HH-65C Dolphin - amerykańskiej wersji śmigłowca AS365, używanej przez Straż Wybrzeża.













sobota, 19 maja 2012

I jeszcze jeden...



...ghoul. Za to na pewien czas dam sobie z nimi spokój. Liczba pomalowanych stworów tego rodzaju sięgnęła właśnie 20, kolejne 20 zacznę malować już w czerwcu. Podobnie jak i przy poprzednim ghoulu, tak i tym razem miałem wrażenie, że maluję je coraz szybciej. Ogólnie, licząc od etapu przygotowania figurki (czyszczenie, mycie itd.), sądzę że trwało to jakieś 3 godziny, jak dla mnie niemal błyskawicznie. Z drugiej strony im więcej maluję, tym jaśniej widzę, że pomalowanie armii zabiera mi strasznie, strasznie dużo czasu. Znam osoby, zarówno "realnie" jak i "sieciowo", które osiągają gotowość swoich figurek znacznie szybciej, a malują zdecydowanie lepiej ode mnie.
A co na warsztacie... Drobne wykończenia pięciu włóczników Imperium. Pięciu halabardników tej samej armii. Niemal gotowy element 15 mm Karolingów Bauedy, drugi w malowaniu. Nałożone kolory podstawowe na kolejne dwa elementy Persów w 15 mm. I, rzecz jasna, terrorgheist... Trochę więc tego jest... A z boku biurka zerkają jeszcze na mnie pierwsze figurki Mohawków... Zapowiada się pracowite parę tygodni:)


czwartek, 17 maja 2012

Z gnatem w łapie

Tak jak armaty są ultima ratio królów, tak ogryzione kości muszą być decydującym argumentem w przypadku trupojadów. Z krótkiej wycieczki w stronę ghuli firmy Heresy Miniatures powracam w znane już staroedycyjne rejony Citadel Miniatures. Różnica między miniaturkami obu producentów, malowanymi bezpośrednio po sobie, jest dość szokująca - wszystkie elementy są znacznie większe, a jednocześnie - mam wrażenie - szczegółowość odlewów GW jest jednak niższa. Nie szkodzi, lubię te stare wzory, będą stanowić główną masę jednego lub dwóch oddziałów ghuli. Do pomalowania zostało mi ich jeszcze mniej niż dziesięć, kolejna dziesiątka będzie już plastikowa, obecne wzory. Mam nadzieję, że potem uda mi się jeszcze gdzieś dorwać ze dwudziestu starych trupojadów... Dzisiejszy stwór malowany był kolorem Fortress Grey jako podstawowym, rozjaśnianym domieszkami białego, cieniowanie Shadow Grey i zmieniający się co do intensywności wash koloru Regal Blue oraz gotowy wash Vallejo Azure Blue.


wtorek, 15 maja 2012

Cień z Mordoru


Zacznijmy może od tego:

Unholy ringwraiths with armour of steel
Kings of the past to no one you kneel
Hearts filled with hate, that’s your fate.

Niezwykle lubię piosenkę, której fragment tekstu widać powyżej, z repertuaru grupy Sabaton. Tempo, słowa, muzyka - wszystko układa się w niej w jedną, spójną całość... A przypomniałem ją sobie po obejrzeniu nowej figurki Mormega, konnego Upiora Pierścienia przeznaczonego do LOTR. Miniaturka ciężka do pokazania na fotografii - czarna opończa, czarny rumak, większość miniaturki zlewa się dość mocno ze sobą, jedyne jaśniejsze akcenty to pancerz i broń Nazgula. Na żywo prezentuje się jednak świetnie, widać dopracowane elementy rzędu końskiego, rozjaśnienia płaszcza, ozdoby... Namawiałem brata na rozświecenie oczu koniowi, zrobienie ich w mocnej czerwieni promieniującej na pysk, zgasił mnie jednak krótko, przypominając, że to "przecież zwykłe konie, tylko od maleńkości przyzwyczajane do obecności Nazguli". Niby racja... Chciałbym także zauważyć, że pojawiła się wykończona podstawka - rzadka rzecz u niektórych malarzy;)





niedziela, 13 maja 2012

Wybrane z tygodnia 47

Na rozgrzewkę coś krótkiego, prostego i naprawdę fajnego. Poradnik dotyczący robienia nieźle wyglądających drzewek przy użyciu prostych, łatwo dostępnych środków. Efekty więcej niż zadowalające. Teraz coś do oglądania. Najpierw niemieckojęzyczny blog wargamingowy, poświęcony grom zarówno historycznym, jak i fantasy/sf. Warto dokładnie przeklikać poszczególne kategorie i artykuły, zdjęcia towarzyszące większości wpisów są naprawdę powalające. Ilustracja obok tej notki pochodzi właśnie z tego bloga, pobrałem ją z galerii pokazującej jedną z rozgrywek w Disposable Heroes. Druga uczta dla oczu to wątek na Warseerze, w którym Mr. Dee prezentuje swoją powstającą armię Chaosu. Świetne modele, zazwyczaj konwertowane, doskonale pomalowane i na niezłych podstawkach. A trzecia rzecz do pooglądania mieści się w innym wątku innego forum - Bishmeister przedstawia robione przez siebie monumentalne budynki do imperialnej armii Ostlandu.
Zajrzyjmy jeszcze na blog Master of the Forge, gdzie autor zamieścił zdjęcia pomalowanego Minotaura ze skrzydłami, jakiego zrobił dla swojej nowej armii Beastmenów. Miniaturka została zrobiona z sentymentu do starego, podobnego stwora, którego zdjęcie pojawiło się w jednym ze starych numerów White Dwarfa.
A na sam koniec rzućcie okiem na stronę Hawk Wargames. W ostatnich dniach to jedna z najbardziej gorących firm wargamingowych. Wkrótce ma się ukazać nowa gra tej firmy, Dropzone Commander w skali 10 mm. Nie zamierzam się w nią bawić, trzeba jednak powiedzieć, że okręty i pojazdy przedstawiane na stronie producenta robią duże wrażenie.

sobota, 12 maja 2012

Ostatni Apacz i cała banda

Gotowe i kropka. Ostatni Apacz pomalowany, dołącza do swoich czerwonoskórych braci w oczekiwaniu na jakieś starcie. Co prawda, na razie się raczej na to nie zanosi, ale może kiedyś. Jak i poprzednie miniaturki w tej serii, Apacz raczej dostojnie stoi, niechętny większemu ruchowi, w sumie jednak prezentuje się przez to spójnie z resztą towarzystwa. Malowany, rzecz jasna, w równie minimalistyczny sposób - kolory podstawowe, lekkie rozjaśnienia, dip i lakier matujący. Z perspektywy zdjęć widzę, że może warto byłoby wrócić do niektórych figurek i domalować im oczy, jednak jeśli nawet, zrobię to kiedyś przy okazji ogólnych porządków w figurkach.
Banda jest mniej liczna niż moi Meksykanie, liczący ogółem 14 bandidos, nie wykluczam więc, że może kiedyś dołączy do niej jeszcze kilku wojowników, najchętniej widziałbym ze dwóch młodzików i jakiegoś wodza czy innego "weterana".




piątek, 11 maja 2012

Bajer na gajer

Ten wojownik lubi, najwyraźniej, robić wrażenie na rozmaitych squaw, a na bajer, wiadomo, najlepszy gajer;). Ok, dość żartów - pamiętam, że kiedy oglądałem rozmaite westerny w dzieciństwie, zawsze nie podobało mi się, gdy Indianie przedstawiani byli właśnie w ten sposób - w ubraniach zachodnich, kapeluszach, itp. Wydawało mi się wtedy, że prawdziwy Indianin, to jedynie koleś w pióropuszu wojennym na głowie, z siekierką w dłoni (nazwa tomahawk początkowo też mi nic nie mówiła), koniecznie pomalowany w jakieś dzikie wzory. Najlepiej na koniu i wrzeszczący "Uauaua!" podczas klepania się w usta. Cóż, prawda była inna, zwłaszcza w przypadku tych plemion, które szerszy kontakt z białymi nawiązały dopiero w XIX w. Ale już niedługo na blogu zaczną pojawiać się już ci bardziej archetypowi Indianie, rodem z "Ostatniego Mohikanina", książek Coopera i wojen w Ameryce z końca XVII i początku XIX w.



czwartek, 10 maja 2012

Amator zimnych nóżek

Coś jest w tych ghoulach, że tak lubią zimne nóżki. Najpierw jeden, teraz kolejny. A amatorów rączek jakoś nie widać... Widocznie nóżki są smaczniejsze. Obok widać czwartego i ostatniego z kupionych przeze mnie ghouli produkcji Heresy Miniatures. Trochę żałuję, że nie dostałem paczki na której mi bardziej zależało, ghuli biegnących w podskokach, przykurczonych niczym szakale, świetnie nadawałyby się na pierwszy szereg oddziału, niemniej jednak nie zamierzam już ich szukać. Modele, mimo że doskonałe same w sobie, są jednak dość problematyczne w składaniu - nie przeszkadza mi to, jeśli maluję tylko na półkę, jednak w przypadku używania ich w grze, do czego moje ghoule są przeznaczone, boję się trochę o klejenie dość licznych przecież, jak na tak małe figurki, części.
Swoją drogą, spora część detali na tych potworkach jest naprawdę mikra. Sakiewki, klamry od pasów, broń... A tu widać na pasku coś... Co chyba miało być palcami, ale naprawdę... kojarzy mi się to z uciętymi częściami ciała zupełnie nie związanymi z rękoma... Żart rzeźbiarza czy brak wyczucia skali?;)


środa, 9 maja 2012

Apacz Artizan Designs

I jeszcze jeden czerwonoskóry. Jak poprzednie, produkt firmy Artizan Designs. W związku z tym dzieli wszystkie ich zalety (sporo) i wady (niedużo). Tak naprawdę, jeśli miałbym się czegoś czepiać, to póz. Wolałbym nieco bardziej dynamiczne, albo przynajmniej kojarzące się z walką. Cóż, jest jak jest. Może jakieś niewielkie uzupełnienie sił przyniesie ciut bardziej "waleczne" figurki.








wtorek, 8 maja 2012

Nowości z Amercomu 19

W najbliższym czasie w punktach sprzedaży pojawi się 59. zeszyt "Kolekcji Wozów Bojowych". Jego tematem będzie niemiecka samobieżna półgąsienicowa wyrzutnia pocisków rakietowych Panzerwerfer 42. Do pisma dołączony będzie gotowy model diecast w skali 1:72, przedstawiający właśnie ten pojazd.








19. numer serii "Latające Fortece" przybliży sylwetkę jednego z najbardziej znanych samolotów bombowych II wojny światowej, amerykańskiego Boeinga B-29, konstrukcji niezwykle nowoczesnej w czasach, kiedy wprowadzono ją do służby. Do pisma dołączony zostanie gotowy model diecast tego samolotu w skali 1:200 w barwach brytyjskich.







Bohaterem 21. odcinka kolekcji "Helikoptery Świata" będzie amerykański śmigłowiec transportowy Piasecki H-21 Shawnee, nazywany czasem Latającym Bananem. Dodatkiem do pisma będzie gotowy model diecast tego helikoptera w skali 1:72, przedstawiający wersję C śmigłowca w malowaniu amerykańskim z czasów wojny wietnamskiej.















niedziela, 6 maja 2012

Z półki Mormega: Angels of Darkness

Tym razem recenzji doczekała się trzecia część opowieści o Mrocznych Aniołach z czasów Herezji Horusa. Sam jeszcze jej nie czytałem, jednak po przeczytaniu tekstu Mormega, wezmę się za to najszybciej jak się da - niegdyś był to mój ulubiony zakon kosmicznych marines, jeszcze za czasów, gdy bardzo fajne opowiadanie na temat kompanii Deathwing pojawiło się w dodatku pod tą samą nazwą do pierwszej edycji Space Hulka - Inkub.


Czekając na przesyłkę z długo oczekiwanym Void Stalkerem sięgnąłem po książkę, która od dłuższego czasu stała na półce, zresztą tuż obok Soul Huntera i Blood Reavera - Angels of Darkness Gava Thorpe’a. Książka stała i stała, i odstraszała mnie z uwagi na autora, który - co tu dużo mówić - do moich ulubionych nie należy. Wreszcie, leżąc w gorączce - być może mój wzrok został nieco przyćmiony z tego powodu - moja ręka zdjęła z półki Anioły... Zdjęła, otworzyła ją i wpadłem. Tak, zdecydowanie wpadłem, muszę przeprosić Mr Thorpe’a, bo napisał, mroczną historię, świetnie oddając klimat pełnego tajemnic Zakonu Mrocznych Aniołów.

Fabuła książki przeplata ze sobą wspomnienia z przesłuchania jednego z Upadłych – Astelana - prowadzonego przez Boreasa, kapelana Aniołów, z wydarzeniami rozgrywającymi się aktualnie. Boreas stacjonuje wraz piątką innych Aniołów na planecie Piscina IV, gdzie do ich głównych zadań należy szkolenie nowych rekrutów werbowanych na pobliskiej Piscina V. Sam opis procesu rekrutacji jest chyba najsłabszą częścią książki, ale myślę, że można go zupełnie nie brać pod uwagę przy jej ostatecznej ocenie. Ot, nieistotny szczegół, poza jednym wydarzeniem. Otóż, już wówczas podczas prób, którym poddawano młodych chłopców, zrozumiałem, że coś z Aniołami, jest nie tak, coś nie jest w porządku. Nie tak sobie wyobrażałem dzielnych obrońców Ludzkości, bez wahania oddających życie w obronie słabszych. Autor od samego początku daje czytelnikowi do zrozumienia, może mimowolnie,  że Mroczne Anioły nie są rycerzami bez skazy, za jakich uchodzą. Uczucie to jest tylko potęgowane przez to, co Boreas razem z Samielem (Librarian Mrocznych Aniołów) robią Astelanowi w trakcie przesłuchania. Ich mało subtelne metody działania, w zderzeniu ze spokojem Astelana, z jego opowieścią o przyczynach rozłamu w Legionie, spowodowały, że wyrósł on w moich oczach na głównego bohatera książki. Bardziej interesujące, ważniejsze, były dla mnie wydarzenia, które Boreas przypominał sobie, od tych, które działy się dla niego na bieżąco.

Są to również niewątpliwie najciekawsze karty książki – wspomnienia Astelana, którego imię, jak się szybko okazuje, otwierało sporządzoną przez Anioły listę Upadłych, którzy jako pierwsi przyłączyli się do Luthera, pojedynek woli Astelana i Boreasa, którzy wzajemnie próbują przekonać do swoich racji adwersarza, przy czym ten ostatni nie poprzestaje tylko na argumentach słownych…. Trochę mi się przypominał Lord of the Night, w którym Simon Spurrier przedstawił historię Zso Sahaala i powody, które według niego pchnęły Władców Nocy do opowiedzenia się po stronie Horusa w czasie największej z herezji. Dość powiedzieć, że Astelan wystawia na ciężką próbę niezachwiane przekonanie w dogmaty, na których, jako Mroczny Anioł, wychował się kapelan. Powiedzmy szczerze - może nie każdy argument, czy powód postępowania Astelana do mnie przemawia, najtrudniej mi wciąż zrozumieć przyczynę, dla której wydał rozkaz otwarcia ognia do floty powracającego na Caliban Liona El’Jonsona ale jest jeden fragment, jedno zdanie, które wgniotło mnie w fotel w trakcie czytania książki. Jedno, jakże eleganckie w swojej prostocie, wytłumaczenie postępowania Primarchy w trakcie Herezji, które rzuca na niego zupełnie nowe światło. Mam w domu drugie wydanie książki, korzystam więc z okazji, że autor w posłowiu sam nawiązuje do tego wyjaśnienia, pisząc iż w momencie, w którym te kilka słów „przelał na papier”/ miał świadomość jakie poruszenie nimi wywoła. Udało mu się. Można wierzyć lub nie Astelanowi, podobnie jak Zso Sahaalowi w przywołanym wcześniej Lord of the Night, ale czy nigdy was nie zastanawiało, dlaczego Lion – największy strateg Imperium, nigdy niepokonany na polu bitwy – nie dotarł do Terry, by wzmocnić jej obronę przed atakiem wojsk Horusa?

Chętnych do odszukania odpowiedzi, lub jednej z możliwych wersji odpowiedzi na to pytanie zachęcam do sięgnięcia po książkę.

Thorpowi udała się jeszcze jedna rzecz – skutecznie odarł Mroczne Anioły 40 tysiąclecia z ich rycerskiej otoczki, tak dobrze oddanej w Descent of Angels czy Fallen Angels. Zostali przedstawieni jako torturujący swoich wrogów okrutnicy. Zakon jest przesiąknięty sekretami, aurą mroku, podejrzeń, braku zaufania. Niby wszystko było to wiadomo już wcześniej, ale podane w jednej przekonującej książce robi mocne wrażenie. Dla Aniołów z czasów Herezji Horusa czułem sympatię, dla ich następców, po 10 000 lat, nie czułem już niczego poza niechęcią. Na ich tle postać Astelana, jego idee, jawiły się wyjątkowo atrakcyjnie. Na ile atrakcyjnie świadczą również ostatnie karty powieści.
Mormeg

sobota, 5 maja 2012

Ghoul - rzeźnik

Trzecia z kupionych figurek Heresy Miniatures. Jak widać, od staroedycyjnych miniaturek tych stworów produkcji GW różnią się proporcjami. Nie tylko same stwory są zbudowane nieco bardziej realistycznie, mają normalnej wielkości kończyny, dłonie i głowy, także ich "wyposażenie" nie cierpi na syndrom gigantomanii. Dodatkowym smaczkiem w porównaniu z figurkami Games Workshop (choć nie wiem, czy to odpowiednie słowo w kontekście tej miniaturki) są elementy dodawane do miniaturek - w tym przypadku krojony właśnie kadłubek, pozbawiony już kończyn i głowy. Sama figurka, mimo że znowu brązowa, wygląda inaczej niż poprzedni wzór - tym razem zamiast Calthan Brown głównym kolorem użytym do malowania był Khemri Brown, nieco jaśniejszy, bardziej kremowy odcień barwy brązowej.  Cienie zrobione zostały mieszanką z Hormagaunt Purple, rozjaśnienia to wspomniany Khemri Brown mieszany ze zwiększającą się stopniową ilością Bleached Bone. Mam wrażenie, że produkty Heresy maluje mi się nieco szybciej niż GW - być może wynika to z tego, że detale są naprawdę drobne, wymagają więc ciut mniej pracy. Z drugiej strony, czasami szczegóły są tak drobne, że naprawdę trudno się je maluje. W połączeniu z koniecznością dokładnego dopasowania kilku części każdej figurki przed jej sklejeniem, sprawia to, że raczej nie są to modele nadające się do szybkiego zmontowania i pomalowania przed grą. W przypadku tego ghula nie udało mi się dopasować lewej nogi do reszty ciała - szpara jest niezbyt widoczna, zamaskowałem ją też trochę cieniowaniem, niemniej jednak istnieje.


piątek, 4 maja 2012

Imperialny oddział wydzielony strzelców

Dziś trzech jak dotychczas niepokazywanych jeszcze strzelców imperialnych - dwóch w pozach, które już były, jeden plastik z pudełka podstawki którejś edycji. Początkowo zamierzałem pomalować ośmiu metalowych strzelców z czwartej edycji i zrobić z nich oddział wydzielony. Potem, w pudle z figurkami znalazłem prawie pomalowanego strzelca ze wspomnianej podstawki WFB, wystarczyło biel na fragmentach stroju zastąpić żółtym i pasował do reszty strzelców. Szkoda było nie wykorzystać takiej okazji, oddział powiększył się więc do 10 strzelców - ostatni to pokazywany już arkebuzer z 5. edycji. Dzisiejsza figurka plastikowa docelowo znajdzie się w oddziale strzelców bardziej zbliżonych do niej wyglądem, a tutaj zastąpi ją następny, szykowany już składak plastikowo-metalowy. Na razie jednak "robi masę";).
O malowaniu nie ma się specjalnie co rozpisywać. Kolory podstawowe, dip, rozjaśnienia i miniaturki są gotowe do walki.