czwartek, 30 czerwca 2016

Epic 30K - odsłona 34: vindicatory Imperialnych Pięści | Epic 30K - part 34: Imperial Fists vindicators

Po dwóch vindicatorach Pożeraczy Światów, pokazywanych przez Mormega, czas na mój sprzęt tego rodzaju. Zważywszy na charakter legionu Imperialnych Pięści, specjalizujących się w oblężeniach i fortyfikacjach, postanowiłem pomalować cztery pojazdy tego typu, które będą mogły działać nie tylko jako dodatki do innych oddziałów, lecz również jako samodzielna formacja. Docelowo zresztą pomaluję jeszcze kilka vindicatorów więcej, ale na razie starczy tyle.

Malowanie proste - po prostu żółte z czarnymi akcentami. Z nowszych modeli brakuje mi jednego elementu, a mianowicie tarczy, idealnego pola do namalowania jakichś emblematów. Szukając sposobu dodania jakichś dodatkowych elementów do malowania, zdecydowałem się na nieśmiertelne pasy, a zamiast tarczy umieściłem je na błotnikach.

After two World Eaters' vindicators showed by Mormeg, time for my vehicles of this kind. Considering that Imperial Fists are famous siege and fortifications masters, I decided to paint four vindicators. They may be broken up and used as attachements to detachements or I can use them as a detachement in its own rights too. I think I will paint some more vindicators too, but for now four of them is enough.

Painting is really simple - just yellow with black accents. I miss one thing from the newer models of this vehicle - blade-shield. It is a great place to paint some additional details. Unfortunately, first version of vindicators models lacks this shield, so I decided to paint chevrons on mud guards instead.







wtorek, 28 czerwca 2016

Epic 30K - część 33: Fellblade Pożeraczy Światów | Epic 30K - part 33: World Eaters Fellblade

Najnowszy dodatek do armii mojego brata - Fellblade w barwach Pożeraczy Światów. To czołg wchodzący już w kategorię superciężkich maszyn, dla których w Epicu HH przeznaczona jest kategoria, bodajże, Lords of War. Sam model kupiony z drugiej ręki, produkt nierozpoznanych fanów...

Malowanie zbliżone do pokazywanych parę dni temu vindicatorów, wzorowane na modelu Fellblade produkcji ForgeWorld w skali 28mm. Czarny podkład, potem biały, wash ponownie czarnym kolorem, drybrush białym. Ostatnie wykończenie to kilka warstw bardzo rozwodnionego koloru białego i im dalej od gąsienic, tym bardziej biało. Emblematy Pożeraczy Światów pochodzą z poprzedniego zestawu kalkomanii dla tego legionu, produkowanego przez FW.

Newest addition to my brother's army - Fellblade in World Eaters colors. This is a superheavy tank, with a special slot in Epic HH army composition named Lords of War. Model was bought second-hand and it was released unofficially, of course, by some fans.

Painting is very similar to vindicators shown here a few days ago, based on Fellblade 28mm scale model released by ForgeWorld. Black basecoat, white, then black wash and white drybrush. Final touches were made with heavily watered down white paint painted with layers, with more layers on surfaces afar from tracks. World Eaters icons come from previous decals sheet, released by FW for this legion.





niedziela, 26 czerwca 2016

Z otchłani czasu - fimiry

Dziś fragment podręcznika Warhammer Armies do 3. edycji WFB poświęcony kontyngentowi fimirów, jaki można było wystawiać jako sprzymierzeńców złych armii.

Fimiry żyją na bagnach, mokradłach i bezludnych wrzosowiskach. Zamieszkują prymitywne warownie, przypominające skaliste rumowiska wielkich głazów, spowite gęstą mgłą. Te dziwne opary wydzielają same fimiry, chroniąc się w ten sposób przed promieniami znienawidzonego słońca. Każda grupa wojowników fimirów, poruszająca się z dala od swej siedziby, będzie skryta w tumanie takiej właśnie czarodziejskiej mgły.

Budzące strach bandy fimirów najeżdżają ludzkie osady wybudowane na brzegach moczarów, niewielkie grupy często też wyruszają z bagien w poszukiwaniu ludzkich jeńców. Większe oddziały fimirów, widoczne czasami jako sprzymierzeńcy w armiach innych ras, powstały wskutek podziału któregoś z klanów fimirskich.

Jedynymi fimirami płci żeńskiej są Maergh, zwane także królowami-wiedźmami. To władczynie istot tej rasy, szanowane i budzące grozę swymi umiejętnościami magicznymi. Kontyngent fimirów liczy najwyżej jedną Maergh, będzie też ona zawsze obecna, jeśli siedziba klanu jest celem ataku. Kiedy starzejąca się Maergh "urodzi córkę” Maergh (wielce to rzadkie wydarzenie), dochodzi do podziału klanu, gdy młoda Maergh opuszcza siedzibę, poszukując miejsca na nową warownię - towarzyszy jej wówczas część członków starej społeczności.

Kiedy Maergh umiera nie pozostawiwszy następczyni, klan idzie w rozsypkę.  Grupy wojowników i ich popleczników wyruszają na śmiertelną wyprawę w poszukiwaniu bądź to nowej Maergh, bądź też śmierci. Zdarza się też czasami, że Maerg wyrzuca z klanu jakiegoś szlachcica, który odchodząc zabiera ze sobą swych podwładnych. To właśnie oddziały tego rodzaju zawierają czasem sojusze z przedstawicielami innych złych ras.

W takim oddziale fimirów znajdują się jedynie wojownicy i elitarni poplecznicy szlachty fimirskiej, zwani Fiana Fimm. Z pewnością w ich składzie jest też czarownik Dirach, czasami nawet sama Maergh. Wraz z podziałem klanu giną jednak żałośni shearls, czyli fimirscy niewolnicy.

W składzie kontyngentu fimirskiego musi znajdować się przynajmniej jeden czarownik. Może to być Dirach lub Maergh. Zazwyczaj są to jednak Dirach, zwani również przyjacielami demonów. Fimiry sprzymierzają się czasem również z takimi istotami, a nawet oddają im cześć. Ich czarownicy są mistrzami demonologii, a Maergh często zawierają demoniczne pakty, przypieczętowywane krwawymi ofiarami. Jednym z najczęstszych motywów, stojących za napadami na ludzkie osiedla, jest właśnie zdobycie jeńców, którzy zostaną złożeni w ofierze.

Od siebie dodam tylko, że ciut bardziej wyczerpujący opis fimirów można znależć w materiałach do gry fabularnej Warhammer. W języku polskim pierwsza publikacja o fimirach ukazała się w 17. numerze “Magii i Miecza”, w którym zamieszczono scenariusz do gry pod tytułem “Na południe od Kammendun ukrywa się jednooki gość”. Natomiast tutaj, w znakomitym, anglojęzycznym, długim wpisie na blogu Bizzare Bestiary znajduje się analiza pochodzenia tych stworów, historia ich powstania i powolnego zniknięcia z WFB. Warto jednak pamiętać, że nawet obecnie dostępnych jest kilka figurek przedstawiających te istoty - od paru lat są w ofercie Forge World. W czasach 3. edycji WFB Games Workshop wyprodukował też kilka wzorów figurek takich istot, osiągają one obecnie zdecydowanie wysokie ceny. Dostępne również były plastikowe figurki, pochodzące z gry Hero Quest, a kilku producentów oferuje zamienniki dawnych oryginałów. O tym, jak może wyglądać armia fimirów, można przekonać się tutaj, śledząc historię jej powstawania na doskonałym blogu Mr. Saturday's Mumblings.



czwartek, 23 czerwca 2016

Epic 30K - odsłona 32: Contemptory Imperialnych Pięści | Epic 30K - part 32: Imperial Fists Contemptors

W ramach domalowywania koniecznych lub potrzebnych dodatków do naszych epicowych armii, jednym z nich, potrzebnych moim Imperialnym Pięściom, były drednoty typu Contemptor, czyli starsze wersje drednotów, z czasów Herezji. Pomalowałem cztery, by w razie potrzeby móc wystawić je również jako samodzielny oddział.

Modele pojawiły się w dodatku Epic Stompers z czasów II edycji epica.
Contemptory Mormega można obejrzeć tutaj.

One of my necessary additions to make my Imperial Fists Horus Heresy era force legal were dreadnoughts, which will be usabe as upgrades for detachements or as a unit in its own right. I painted four Contemptors in order to field them separately too.

Models were released as a part of Epic Stompers box from 2nd edition of epic.
Mormeg's Contemptors may be seen here.








wtorek, 21 czerwca 2016

Epic 30K - odsłona 31: vindicatory Pożeraczy Światów | Epic 30K - part 31: World Eaters vindicators

Ku mojemu zdumieniu okazało się, że nasze powstające epicowe armie do Herezji Horusa są już całkiem, całkiem liczne. Mormega przekracza 2500 punktów, moja nieznacznie przewyższa 2000. W związku z tym powstał plan domalowania brakujących rzeczy, by móc wystawić legalne oddziały i będzie można powoli zaczynać grać.

Mój brat domalował dwa vindicatory - będą dostawiane do zwykłych detachementów w roli ulepszeń oddziałów. Modele to najstarsze dostępne przedstawienia tych pojazdów w katalogu GW - stały się dostępne zimą 1989 r., by zaledwie dwa lata później - jeśli mnie pamięć nie myli - zostać zastąpione znacznie brzydszymi (o ile to w ogóle możliwe) vindicatorami mk. 2. Największa różnica, w stosunku do ostatnich modeli epicowych tych pojazdów, to, rzecz jasna, brak ochronnej tarczy/płozy spychacza.

Malowanie proste - oddając głos Mormegowi: "Biały, utopienie w rozwodnionym czarnym, dwu lub trzykrotnie, by dobrze wszedł w szczeliny. Potem drybrush białym i podkreślenie detali - takoż białym. Niebieski jest zbyt jasny w stosunku do wcześniej malowanych modeli, zostanie trochę poprawiony".

I was really suprised when our epic Horus Heresy era armies were counted above 2000 points each. Mormeg's is well above 2500 points, mine slightly above this mark. So, it seems that after painting few missing miniatures, to make detachements legal, we will be able to play finally.

My brother managed to paint two vindicators first - they will be upgrades for his other detachements. Miniatures were released in winter of 1989 - ages ago. It is the first epic version of this vehicle, if I'm not mistaken. Just two years later those models were replaced by much uglier vindicator mk. 2 models. The biggest difference between those oldies and newest epic vindicators is lack of doze blade/shield on the front.

Painting was really straightforward. Mormeg describes it as "White, with thoroughful wash of heavily dilluted black paint, twice or thrice, to better accentuate details. Then all model was drybrushed with white paint and details were picked up with white again. Blue color is a little too bright in comparison to the other, earlier painted vehicles, but it will be corrected a little bit".






poniedziałek, 20 czerwca 2016

Bohater Chaosu: Wywiad z Philem Lewisem

Przedostatni, jeśli dobrze liczę, wywiad z serii rozmów z pracownikami Games Workshop, przeprowadzonymi przez Orlygga z bloga Realms of Chaos 80s, a dotyczącymi firmy i jej działalności z lat osiemdziesiątych. Oryginał można przeczytać tutaj, ja zaś przypomnę tylko, że na Miniwojnie ukazały się wcześniej zapisy wspomnień między innymi Bryana Ansella, Kevina Adamsa, Billa Kinga, Graeme Davisa czy Ricka Priestley’a.

Regularni czytelnicy bloga pamiętają zapewne wywiad z Andym Craigem, jaki zamieściłem jakiś czas temu. Podczas naszej rozmowy Andy opowiedział nam o pracy w zespole ‘Eavy Metal, sławnej, znanej z kreatywności grupie osób pracujących w GW w drugiej połowie lat osiemdziesiątych. Andy wyjaśnił nam, że Tim Prow, Mike McVey i Ivan Bartlett, by wymienić tylko kilku, pomalowali tysiące modeli - część z nich to obecnie klasyki, inne… Cóż, o innych mało kto pamięta - jak, przykładowo, o szkieletach z Iron Claw. Sądząc po nadzwyczajnym zróżnicowaniu tych modeli, o czym może zaświadczyć każdy, kto widział kolekcję “żołnierzyków” Bryana Ansella (jak sam o nich mówi), był to okres niezwykłej kreatywności, a rozwój uniwersum Warhammera 40,000 przyniósł mnóstwo nowych figurek i materiałów związanych z jego historią i wyglądem. Pojawiło się drugie wydanie Blood Bowla, wsparte bardzo dużą liczbą nowych figurek, w tym pamiętnymi Gwiazdami. Opracowano gry Heroquest i Advanced Heroquest, jak również Space Crusade i Advanced Space Crusade. W nowe, nieznane wcześniej rejony wyobraźni zabrały graczy bitewniaków i miłośników Citadel gry Dark Future, Space Marine i Adeptus Mechanicus.

Osobą odpowiedzialną za zdjęcia, a później również za zarządzanie figurkami, był Phil Lewis. Próbowałem nawiązać z nim kontakt od czasów wywiadu z Andym Craigem. Dzięki cudom technologii XXI wieku trafiłem najpierw na forum Pendrakena (firmy specjalizującej się w produkcji znakomitych figurek historycznych w skali 10 mm, ale to opowieść nadająca się na inny wpis na blog), do rzeźbiarza ukrywającego się pod pseudonimem Techno. Miałem potwierdzone informacje, że nie jest to jakiś miłośnik muzyki tanecznej z początku lat dziewięćdziesiątych, dający upust swemu zamiłowaniu do rzeźbienia figurek z okresu wojny trzydziestoleniej, ale sam Phil Lewis. Dzięki pomocy Steve’a Casey’a Phil zgodził się udzielić nam wywiadu, w którym opowie nam o swej działalności w Games Workshop.

Miłej lektury!


RoC80s: Słyszałem, że za twoje zainteresowanie grami bitewnymi fantasy odpowiada Władca Pierścieni. Czy możesz powiedzieć nam coś więcej na temat swoich początków, a także tego, kiedy dowiedziałeś się o Citadel Miniatures?
PL: Prawdopodobnie moja odpowiedź zostanie uznana za bardzo dziwną, ale moje początki w przemyśle związanym z grami bitewnymi sprowadzają się do naprawdę paskudnego zatrucia żołądkowego. Przez kilka dni leżałem w łóżku w domu, w końcu miałem jednak dość użalania się nad sobą. Moja lepsza połówka skończyła właśnie lekturę Władcy Pierścieni i zaproponowała mi przeczytanie tej książki dla zabicia czasu. Pokochałem ją. Kilkaset metrów od ulicy, na której mieszkaliśmy, mieścił się “staromodny” sklepik z modelami. Zauważyłem, że na wystawie mają kilka figurek z Władcy Pierścieni, wydaje mi się, że to były miniaturki z Heritage. Po kupieniu praktycznie wszystkich dostępnych blistrów (to w zasadzie jedyne figurki z tego okresu, które nadal posiadam), natknąłem się na naprawdę wczesne modele Citadel, z serii Fantasy Adventurer, zacząłem więc kupować je w dużych ilościach do malowania, a potem zacząłem grać w coś, co można nazwać połączeniem AD&D i D&D…

W tym momencie miałem już świra na punkcie figurek!
Figurki postaci z Władcy Pierścieni produkcji Heritage, ok. 1978. To właśnie te miniaturki, i podobne do nich, zanspirowały Phila do malowania. Z kolekcji Dead March Spectre.

RoC80s: Miałeś udział w tworzeniu wczesnych numerów Citadel Journal, dzięki swoim pracom dostałeś pracę w GW. Czy możesz napisać nam dokładniej co się stało i w jaki sposób dostałeś tę robotę?
PL:
To, ponownie, jeden z tych niesamowitych zbiegów okoliczności, chyba można tak to nazwać. Moja żona kupiła sobie wówczas niedawno konia (konie to jej wielka pasja), a ja byłem ciągany po rozmaitych pokazach, żeby obserwować dokonania jej samej lub jej przyjaciół. Zazwyczaj nudziłem się jak mops - a nawet gorzej. Jeden z przyjaciół mojej żony zaproponował, żebym zajął się fotografią, która pomoże mi zabić czas na zawodach tego rodzaju… I, niewiarygodne, to naprawdę działało! Niesamowicie wciągnęło mnie fotografowanie koni skaczących przez przeszkody, pokonujących z rozbryzgami wodę, itd. (Prawdę mówiąc, chciałem sfotografować kogoś spadającego z konia). Te zdjęcie nauczyły mnie wiele. A potem zdjęcia i moja miłość do modeli połączyły się. Musiałem więc nauczyć się kolejnej dziedziny fotografii. Kiedy byłem już na tyle pewny siebie, że nie wstydziłem się swoich zdjęć ani tego jak malowałem (choć na samo wspomnienie moich ówczesnych prac dostaję teraz gęsiej skórki), zacząłem wysyłać różne zdjęcia do “starego” White Dwarfa, wówczas wciąż jeszcze redagowanego w Londynie. Joe Dever pisał wówczas co miesiąc artykuł z serii Tabletop Heroes i pewnego miesiąca, w sposób nie do końca wiadomy Joemu, na stronie z jego artykułem pojawiło się moje czarno-białe zdjęcie.

Ależ byłem zadowolony!

Doszło do tego, że co miesiąc wysyłałem Joemu parę zdjęć i wykorzystywał sporą część z nich. Byłem jeszcze bardziej zadowolony, bo ukazywały się w kolorze! W podobny sposób, po prostu wysłałem paręnaście fotografii do Citadel, wówczas mieszczącej się jeszcze w Eastwood w Nottingham, wykorzystali część z nich w niektórych Journalach. To było nawet lepsze od publikacji w WD, ponieważ co miesiąc dostawałem prosto z wytwórni mnóstwo nowych figurek jeszcze przed ich oficjalnym ukazaniem się w sprzedaży. Trudno sobie wyobrazić lepszą sytuację dla kogoś, kto zbiera figurki. Jeśli mnie pamięć nie myli, kiedy produkcja White Dwarfa została przeniesiona do Nottingham, przez miesiąc lub dwa “nowa” wersja Tabletop Heroes/’Eavy Metal wydawała się nieco skromna. Z perspektywy czasu to nic dziwnego, przenosiny całego magazynu, redakcji, rzeczy z jednej części kraju do drugiej muszą mieć jakieś konsekwencje. To znaczy, White Dwarf pojawiał się dla mnie na półkach co miesiąc w jakiś magiczny sposób, na tym etapie nie miałem zielonego pojęcia ile pracy wymaga wydanie takiego magazynu. Tak czy siak, chcąc zrewanżować się jakoś za te wszystkie darmowe figurki, jakie dostawałem, napisałem do Nottingham, pytając, po prostu, czy mogę w jakikolwiek sposób pomóc? I tydzień czy dwa później, ni z tego, ni z owego, zadzwonił do mnie John Blanche.

“Szef chce wiedzieć, dlaczego chcesz malować figurki.”

“Ale… Nie, John, po prostu chciałem dowiedzieć się, czy mogę jakoś pomóc” - odpowiedziałem.
“Aha, no tak. W takim razie szukamy fotografa na pełny etat. Jesteś tym zainteresowany?”

Reszta, jak to mówią, była historią.


Zróżnicowane figurki pomalowane przez Phila z wczesnych artykułów ‘Eavy Metal. Jest tu sporo świetnych pomysłów wartych skopiowania. Czarny, różowy i cielisty schemat Czarownika Chaosu i tęczowy irokez.


Figurki z gry Advanced Heroquest. MalowałPhil Lewis. Ze zbiorów Orclorda?


RoC80s: Powiedziałeś, że w czasie pracy w GW zajmowałeś się “różnymi rzeczami”. Jedną z nich było robienie zdjęć na potrzeby Studio. W jaki sposób było to zorganizowane? Czy odpowiadałeś, przykładowo, za zdjęcia figurek w podręczniku Warhammer Fantasy Battle z 1987 r.?
PL:
W jaki sposób zorganizowane było robienie zdjęć? Hmmm. Do pewnego stopnia uzależnione to było od tego, co danego dnia było gotowe. Przez miesiąc czy dwa po dołączeniu do studia nie miałem swojego własnego aparatu wielkoformatowego, więc korzystałem z usług zakładu mieszczącego się kilkaset metrów od firmy, robili dla nas zdjęcia tego rodzaju. A potem spędzałem mnóstwo czasu nad wspaniałymi modelami, wszystko w Studio działało już jak należy. Nie mam w tej chwili przed sobą książki, nie mogę więc powiedzieć z absolutną pewnością, że jestem wymieniony wśród osób pracujących nad nią jako autor zdjęć, jednak niemal na pewno wykonałem praktycznie wszystkie zdjęcia w podręczniku. Choć być może jest tam też parę zdjęć zrobionych jeszcze przed moim rozpoczęciem pracy dla GW, takich “stockowych”. Jeśli chodzi o ustawianie modeli, zazwyczaj zdawałem się na ocenę Johna Blanche'a, który przychodził i spoglądał na kompozycję nim zrobiłem fotografię. Robiłem też zdjęcia polaroidem, a potem zbiegałem na dół, żeby pokazać mu, jak to będzie wyglądać. Czasem słyszałem “rób jak jest”, kiedy indziej chciał coś lekko poprawić.

Phil Lewis przy pracy z zestawem składającym się z trzech źródeł światła. W dzisiejszych czasach fotografii cyfrowej sztuka robienia zdjęć straciła wiele ze swego artyzmu. Wtedy nie było wiadomo, czy fotografia była udana aż do momentu jej wywołania. Nie było zbyt łatwo, co?


RoC80s: Andy Craig opowiedział nam wiele historyjek z czasów, kiedy pracował pod twoim kierownictwem, zajmowałeś się też bowiem zarządzaniem zespołem malarzy. W jaki sposób otrzymałeś tę funkcję? Jak wyglądała praca zespołu malarskiego? Jak nim kierowałeś? W jaki sposób oceniano, czy figurka jest “wystarczająco dobra dla White Dwarfa"?
PL:
Przypuszczam, że ta funkcja była w sumie naturalnym przejściem od robienia zdjęć. Ponieważ chwilami nie było specjalnie niczego do fotografowania ani do szukania w zakładzie, w którym wywoływałem zdjęcia, i tak dużo czasu spędzałem z malarzami. Wiele razy pytałem, kiedy jakaś figurka będzie gotowa do zdjęć, bo potrzebujemy ich na jutro rano, żeby zdążyć z WD. Stało się jakoś tak, że pomagałem koledze, który wówczas odpowiadał między innymi za malarską część Studia, ale miał coraz więcej i więcej roboty, a w końcu nie mógł się skupić na swym pierwotnym, najważniejszym zadaniu. Ponieważ ja nudziłem się trochę, robiąc przez cały czas zdjęcia, przejąłem odpowiedzialność za zespół malarzy figurek.

Co sprawiało, że figurka była “wystarczająco dobra’? Do pewnego stopnia było to uzależnione od terminów. Czasami malarze mieli mnóstwo czasu na pomalowanie jakiejś serii, szczególnie jeśli figurki z Eastwood przychodziły na czas. Kiedy indziej w Studio pojawiało się ileś tam nowych figurek mocno po terminie, nie było wtedy wiele czasu ani na ich malowanie, ani na robienie zdjęć. W takich przypadkach malowanie było nieco “po łebkach”, słyszałem wtedy, że osiągnięty rezultat jest najlepszy, jaki można uzyskać w danym czasie. Jedna rzecz mnie uderzyła - ogólny poziom malowania cały czar rósł, ponieważ malarze wymieniali się technikami i sztuczkami związanymi z malowaniem.


RoC80s: A co powiesz na jakieś zabawne anegdoty związane z czasem twojej pracy dla GW?
PL:
Pamiętam, że próbowałem powstrzymać Mike’a Bruntona przed wsadzeniem gdzieś po kryjomu plastikowej owcy w scenę bitewną, jaką fotografowaliśmy w Studio dla Realms of Chaos.... Ostatecznie nie spróbował, ale wpatrywałem się w niego jak sroka w gnat! Kiedy indziej niemal poraziłem się prądem jednym z fleszy, kiedy zepsuł się w trakcie robienia zdjęcia. Byłem przekonany, że całość odłączyłem od prądu, wsadziłem do środka paluchy, starając się odpowiednio przygiąć złączki i jak mnie nie trzepnęło! Musiałem zostać porażony prądem z kondensatora. Zszedłem klnąc na dół, powiedziałem tam komuś co zrobiłem. Błędnie założył, że moje kopnięcie całkowicie rozładowało uderzenie. No cóż, duży błąd. Kiedy sam wsadził palce do środka, jego też kopnęło!

Innym razem byłem przekonany, że całkiem zwariowałem. Złamałem cieniutką antenę na jednym ze skonwertowanych, plastikowych samochodzików Tony’ego Cottrella do Dark Future. Nie chciałem próbować naprawiać czyjejś ciężkiej pracy, zamknąłem więc pokój, w którym robiłem zdjęcia i poszedłem poszukać Tony’ego. Nigdzie nie mogłem go znaleźć, wróciłem więc do siebie, otworzyłem pokój, spojrzałem na samochód i… Kurde, antenka była z powrotem cała. Kilka minut później Tony zszedł na dół i zapytał:

"Coś chciałeś Phil?"
"Er ...tak ..ale..." (ślinotok.)

Na szczęście Tony’emu nie udało się zachować pokerowej twarzy. Przyznał za moment, że słyszał co się stało i użył zapasowego klucza (o którym całkiem zapomniałem), wkradł się do pokoju, podczas gdy ja szukałem go gdzie indziej. Potem naprawił model i zamknął za sobą pokój.

Rozmazany Phil Lewis dołączył do Bryana Ansella i spółki, by oceniać figurki podczas konkursu Golden Demon.
Banda wyznaców Chaosu Phila Lewisa. Z kolekcji Orclorda.

Jeszcze kiedy indziej Trish Morrison zabawiła się moim kosztem. Udawała, że zrezygnuje z pozycji projektanta, niemal zaraz po tym, jak o swojej decyzji odejścia z GW poinformowali nas Bob Olley i Mark Copplestone. Wszystko to działo się, kiedy byłem koordynatorem figurek. Miałem niezłą zagwozdkę próbując jakoś poukładać prace zespołu.

Na szczęście zlitowała się nade mną, kiedy zobaczyła moją minę.

RoC80s: W latach 1988-1990 GW wydała trzy książki 'Golden Demon Fantasy Miniatures'. Czy w ramach tych projektów zajmowałeś się tylko fotografią, czy też byłeś zaangażowany w produkcję w jakimś szerszym stopniu?
PL: To jest pytanie! Wydaje mi się, że do pierwszej książki zrobiłem, po prostu, wszystkie zdjęcia. Zdjęcia do pozostałych dwóch zrobił, zdaje się, Chris Colson, który przejął po mnie zadania związane z fotografią. Mogłem pomagać nieco przy tekstach i sprawach związanych z wypożyczaniem miniaturek, ale prawdę mówiąc, nie pamiętam już tego dokładnie. Gdybym miał książki przed sobą, pewnie łatwiej byłoby mi odpowiedzieć.

RoC80s: Twója drużyna Chaos All Stars do Bloodbowla nadal jest bardzo sławna, wciąż powstają nowe, tworzone i malowane na jej podobieństwo. Czy możesz opowiedzieć nam coś więcej o tych modelach i co się z nimi stało?
PL:
Kiedy drużyna Chaos All Stars pojawiła się na łamach White Dwarfa w postaci kolorowych rysunków, pomyślałem, że jej zawodnicy wyglądają naprawdę świetnie, i że spróbuję zrobić ich w wersji figurkowej. Niektóre z postaci i póz były relatywnie łatwe do wykonania przy użyciu istniejących modeli, robionych przez nas w tamtym czasie. Zrobiłem je lekko konwertując istniejące figurki. Z innymi było jednak znacznie trudniej, wykonałem je więc od zera. Bryan Ansell pozwolił zrobić do nich formy i odlać je w metalu, zdaje się, że wszystkie odlewy trafiły w moje ręce, nie były bowiem jakościowo równie dobre, jak inne figurki Citadel. Wiele lat temu sprzedałem niemal całą swoją kolekcje figurek Citadel, ponieważ stopniowo i tak coraz to kolejne wędrowały na strych, a któregoś roku musiałem zapłacić podatek sporo większy, niż przewidywałem. AUĆ! Wydaje mi się, że ostatecznie trafiły w ręce osoby, która ma je do dziś dnia. Jeśli się nie mylę, należą teraz do Toma Andersa z Impact Miniatures. Ostatni raz kiedy sprawdzałem, ta firma produkuje mnóstwo miniaturek różnych ras i zespołów do gier w stylu Blood Bowla.

RoC80s: Przez jakiś czas redagowałeś artykuły 'Eavy Metal zamieszczane w White Dwarfie. W jaki sposób wybierano tematy, jak składano je w jeden artykuł? Czy mogłeś pokazać modele, które po prostu ci się podobały, czy też sprawowano ściślejszy nadzór nad tym aspektem White Dwarfa?
PL:
Jeśli dobrze sobie przypominam, zawsze mieliśmy plan dotyczący zawartości kolejnych stron ‘Eavy Metal. Czasami był on bardzo formalny, jak wówczas, gdy wiedzieliśmy że zbliża się data wydania kolejnego podręcznika lub gry, wtedy musieliśmy się skupić właśnie na tym. W niektórych przypadkach planowanie takiego artykułu trwało nawet ponad miesiąc. Z drugiej strony, czasami było wiadomo o tego rodzaju “ważnych artykułach” znacznie, znacznie wcześniej i mieliśmy bardzo dużo czasu, by przygotować je stopniowo. Kiedy indziej, choć wiedzieliśmy dość dobrze co ma się ukazać, dawano nam relatywnie wolną rękę, jeśli chodzi o zawartość artykułu. Były i takie miesiące, gdy - choć wiem, jak dziwnie to brzmi - mieliśmy po prostu luki do zapełnienia. Myślę, że można powiedzieć, że w tych warunkach na strony White Dwarfa mogło trafić, wcześniej czy później, niemal wszystko, co było odpowiednie (albo po prostu fajne).

RoC80s: Powiedziałeś, że pracowałeś w GW przez cztery lata, dopóki nie posiadałeś kwalifikacji daleko przewyższających,te , których od ciebie wymagano. Czym jeszcze zajmowałeś się w tym czasie?
PL:
Cóż, jak mówiłem, początkowo byłem fotografem, a potem kierowałem działem malowania figurek. Jeszcze potem dostałem stanowisko “Koordynatora figurek”, co w praktyce oznaczało, że miałem trzymać w ryzach projektantów. Miałem pilnować tego nad czym pracowali, sprawdzać jak idzie im w stosunku do wyznaczonych terminów, co dzieje się z obecnymi projektami, planować dla każdego z nich następną pracę, jaką mieli się zająć po skończeniu obecnego projektu. W zasadzie to nawet działało, praktycznie zawsze mogłem podać do fabryki dane dotyczące daty dostarczenia kolejnych masterów do robienia form, zazwyczaj jednak był lekki poślizg. Nie byłem specjalnie szczęśliwy pełniąc tę funkcję, przyznam to otwarcie, dlatego Bryan (dziękuję mu ślicznie) przydzielił mi znacznie fajniejszą pracę, polegającą na robieniu planów i terenu wraz z Davem Andrewsem. Rezultaty naszej pracy były potem widoczne w White Dwarfie.

Uważam, że Dave jest jednym z absolutnie najlepszych specjalistów w tej dziedzinie. Potrafił zrobić coś (chatę czy dom) totalnie z niczego i bardzo, bardzo szybko! Po skończeniu siedział i rozbierał to na czynniki pierwsze. Nie w rzeczywistości, oczywiście. Mierzyliśmy wymiary, robiłem diagram, czy też plan, a następnie publikowano je w WD.

RoC80s: W latach osiemdziesiątych oceniałeś kilka konkursów Golden Demon. Jak poważnie traktowano wówczas sędziowanie? Czy finalna decyzja należała do jednej osoby?
PL:
“Sędzią głównym” byłem tylko raz, miałem wtedy sporo pomocy ze strony innych pracowników Studia. Problemem było to, że każdy z nas miał swoich faworytów, ale były to inne prace. Ostateczny głos należał jednak do Johna Blanche’a. Ale TAK, sędziowanie traktowano bardzo, bardzo poważnie. Biorąc pod uwagę czas i wysiłek, jaki wkładano w przygotowanie prac konkursowych, byłoby naprawdę nie w porządku wobec uczestników, gdybyśmy traktowali to w inny sposób.

Żałuję chyba tylko tego, że robienie tej imprezy w ciągu tylko jednego dnia, jak wyglądało to wówczas, przyczyniało się do zbędnego pośpiechu.

RoC80s: Wiemy, że kiedy opuściłeś GW, zająłeś się rzeźbieniem figurek. Pamiętasz jakieś specjalne projekt, a może coś innego zapadło ci mocno w pamięć?
PL: Niespecjalnie, choć zrobiłęm figurki, które zjadły psy należące do kierowników jednej z firm, która je zamówiła. Trzykrotnie! W tym jeden pies popełnił ten występek dwukrotnie. Z drugiej strony, oznacza to, że zapłacili mi dwa razy za te same prace, choć muszę powiedzieć, że rzeźbienie po raz drugi dokładnie tych samych figurek było trochę nudne. Muszę jednak powiedzieć, że z przyjemnością wspominam prace dla wszystkich producentów, z którymi współpracowałem, choć odrobinę wypaliły mnie zrobione bardzo liczne modele Mechów najpierw dla Ral Parthy, a zaraz potem dla WizKidz. Zawsze brak mi czasu na moje własne, prywatne projekty. Kiedy w końcu udało mi się zrobić coś takiego, modele nie doczekały się normalnego wydania. Istnieje więc jedynie jakieś osiem zestawów oryginalnej “Kaos Krew”. Jak mi się zdaje, tylko tyle zrobiono z oryginalnej formy. Prawdę mówiąc, naprawiłem greeny i na zamówienie odlałem dla siebie po 12 egzemplarzy. Tkwią w tej chwili w jakimś pudełku, w którejś z szop na podwórku.


Jestem przekonany, że docenicie czas, jaki poświęcił nam Phil odpowiadając na ten pytania. Trochę czasu zabrało mi uporządkowanie wywiadu, jestem jednak pewny, że było warto czekać. Po przeprowadzeniu wywiadu i zgromadzeniu ilustracji, które chciałem wykorzystać w tym wpisie, poszukałem nieco więcej informacji o zespole Chaos-All-Stars i z przyjemnością odnalazłem co najmniej kilka nowych projektów opartych na tym pomyśle. Pierwszy z nich to wyzwanie, polegające na pomalowaniu tego zespołu, inspirowanego pracą Phila Lewisa. Przeczytajcie opis i obejrzyjcie naprawdę świetnie pomalowane modele - dostępne są tutaj.

http://www.blood-bowl-miniatures.de/bb/bb_projects/bb_chaos_all_stars/index.html



Po drugie, odnalazłem link do strony Impact Miniatures, która sprzedawała niegdyś nowe odlewy skonwertowanych przez Phila figurek Citadel i jego oryginalne rzeźby. Niestety, figurki nie są już dostępne. Szkoda, bo kupiłbym parę dla siebie. Jak się zdaje, Impact Miniatures i Games Workshop wymienili kilkukrotnie “listy miłości”, co może tłumaczyć zniknięcie tych figurek. Jak już wiecie po przeczytaniu wywiadu, figurek tych odlano zaledwie kilkaset, z pewnością jednak znajdą się osoby mające je w swoich kolekcjach. Być może któregoś dnia zobaczymy na rynku nieco tańsze wersje tych miniaturek. Wtedy wszyscy będziemy mogli mieć swoje własne zespoły Chaos All-Stars.

http://www.impactminiatures.com/index.php?option=oopimpact

I, na koniec, Joe Dever i Gary Chalk udostępnili swoje artykuły Tabletop Heroes on-line. Wydaje mi się, że dostępne są wszystkie artykuły ich autorstwa, w tym liczne, do których wniósł coś również i Phil. Te teksty to źródło ciekawych inspiracji, zwłaszcza zbliżenia pomalowanych, klasycznych obecnie figurek, które wcześniej były trudno dostępne w sieci. Gorąco zachęcam do odwiedzenia tej strony i pobrania darmowego pliku pdf.

http://www.projectaon.org/en/pdf/misc/JD_TabletopHeroes.pdf

Orlygg.

czwartek, 16 czerwca 2016

Prosto z pudełka - Metanel Robuster z Hexy Workshop | Straight from the box - Metanel Robuster from Hexy Workshop

Kilka dni temu w moje ręce trafił model relatywnie młodej, polskiej firmy Hexy Workshop - nosi on nazwę Metanel Robuster i przedstawia cyborga w skali 32 mm z uniwersum Star Scrappers. Świat tej gry nie jest, przynajmniej na razie, szerzej znany, wydawca ma jednak ambitne plany - w zamierzeniach jest gra planszowa (praktycznie gotowa), rozszerzenia, być może gra figurkowa.

Miniaturka zapakowana jest w duży, plastikowy blister z kartonikiem, na którym na odwrotnej stronie wydrukowany specyficzny kod - będzie on pozwalać na obejrzenie figurki w 3D w specjalnej aplikacji na urządzeniach mobilnych - dzięki czemu będzie widać, jak ma ona wyglądać po montażu. Funkcja ciekawa ale niestety nie udało mi się z niej skorzystać, aplikacja nie jest jeszcze dostępna.

Wewnątrz opakowania znajdują się żywiczne części - kilka większy i parę dość małych i delikatnych. Nieco obawiałem się o całość tych drobiazgów, okazało się jednak, że dotarły do mnie w stanie nienaruszonym.

Jakość odlewu nie budzi żadnych zastrzeżeń - nie dostrzegłem jakichkolwiek ubytków, żywica jest twarda i raczej krucha - konieczna będzie ostrożność przy wycinaniu drobnych części modelu. Miniaturka zaprojektowana jest w fajny sposób - dzięki użyciu kulowych stawów, możliwe staje się dość dowolne pozycjonowanie ramion i nóg.

Swojego Metanela wykorzystam zapewnie jako cywilnego serwitora górniczego w rozgrywkach czterdziestki. Zdjęcie pomalowanej figurki pochodzi ze sklepu producenta.

Few days ago I received a new product released by young Polish company Hexy Workshop. Miniature is labelled as Metanel Robuster - 32mm scale cyborg from Star Scrappers universe. Star Scrappers is a new games' universe created by Hexy for its upcoming products - boardgame (which is fully designed and awaits for production), some addons to it and - possibly - a miniature wargame.

Miniature is sealed inside large plastic blister with additional cardboard inside. Reverse side of it shows original hexagonal code - it will allow for viewing chosen models in special mobile app, which is currently in production. Nice touch, when it will be finalised.

Inside blister there is quite a lot of parts, some of them are tiny and fragile. I was afraid that they will get damaged but fortunately all of them were in pristine condition.

Quality of cast is very good. Resin is hard and brittle though, so one will have to be very careful cleaning the parts. There are virtually no miscasts, soft edges, holes, etc. - all parts are very nicely casted. On some of them there was a very thin resin foil, which is easily removed with a knife or a hard brush. Miniature itself is designed with ball joints, so it is possible to position both legs and arms according to one's wishes.

I will use my Metanel as civilian mining servitor (or maybe cargo hauling servitor) in WH40K game. Photo of painted miniature is taken from producer's webstore.












poniedziałek, 13 czerwca 2016

Między młotem i kowadłem

Na Bitewnych Wrotach, agregatorze polskich blogów figurkowych, opublikowany został krótki wywiad z niżej podpisanym, przeprowadzony jakiś czas temu przez Quidamcorvusa i Maniexa. Można go przeczytać o tutaj.

niedziela, 12 czerwca 2016

Dlaczego nie wierzę w Dziewiątą Erę

9th Age to fanowski projekt gry bitewnej, powstały po zniknięciu z rynku Warhammera FB w jego poprzedniej odsłonie i wprowadzeniu na jego miejsce Age of Sigmar. Po tym ruchu GW szczęki wielu graczy przez dłuższy czas leżały na podłodze, natomiast mózgi mniej lub bardziej intensywnie przetwarzały parę kwestii, które można sprowadzić do jednego mianownika - Co teraz? Co będzie z moimi figurkami?
Ok, trochę może upraszczam, przewijały się też zapewne pytania w stylu "W co będę grał na turniejach?" oraz najprostsze - "Dlaczego zniszczyliście mi moje hobby?".

W rezultacie, nie wchodząc w szczegóły, powstał projekt zrobienia gry mokrego-snu warhammerowych uber-nerdów, który pozwoli na dalszą zabawę. W skrócie, wzięto wszystkie istniejące armie, zmieniono nazwy zarówno ich, jak i jednostek, poprawiono i zmieniono część zasad, wprowadzając tak ukochany przez turniejowców "balans" (nie można wziąć więcej niż dwie sztuki tych maszynek, chyba że walczysz przeciwko tymitym, wtedy możesz wziąć jedną, ale jeśli walczysz przeciwko tamtym, to możesz wziąć cztery). Dodano nazwę "9th Age" (aluzja chyba dla wszystkich czytelna) i uruchomiono machinę marketingową na rozmaitych forach, stronach i blogach, ogłaszając nadejście "gry wszystkich gier", będącej rozwiązaniem wszystkich problemów graczy WFB. Czego tu nie ma - jest i dla turniejowców (przygotowana specjalnie z myślą o nich) i dla graczy wolących spokojne popykanie ze znajomymi (możesz używać swoich dotychczasowych figurek, a nawet kupować figurki nie GW!), dla miłośników fluffu (wszystkie księgi napisane od nowa, historia 10000 lat wstecz, języki opracowane przez współpracujących z nami lingwistów (serio, taką zachętę widziałem na jednym z blogów)), dla miłośników wielkich bitew. Jest to, po prostu, system dla wszystkich.

Pomijając już kwestię taką, że nie wierze w grę, która będzie odpowiadała wszystkim, wrzucę parę słów od siebie i wbiję, mam nadzieję, kij w mrowisko, pisząc dlaczego, moim zdaniem, projekt nie ma szans na zdobycie dużej popularności. Dla jasności, zrobię to w punktach.

Po pierwsze primo, osobiście zupełnie nie podoba mi się projekt wykorzystujący, bez żenady, dorobek dziesięcioleci pracy kogoś innego, ukryty pod płaszczykiem zmienionych nazw i odmiennej historii świata. Ok, argument osobisty, czyli raczej z dupy, nic jednak nie poradzę, że dla mnie z gatunku istotnych.

Po drugie primo, już właściwe, gry tworzone przez zapaleńców z reguły kończą jak Linux. System świetny, mający się doskonale, rozwijany i wzbogacany przez dziesiątki fanów z całego świata. A jednocześnie w wersjach niekomercyjnych instalowany na hmmm... co setnym komputerze? Co tysięcznym? Dla podparcia swojej tezy - na jakieś półtora miliona wyświetleń Miniwojny google podaje mi, że wejść z różnych rodzajów Linuxa (poza Androidem) było 2 procent. Z Androidem 4 procent. Ok - jak to ma się do gry jako takiej? Ano tak, że produkt tego rodzaju z uwagi na brak wsparcia konkretnego producenta, kończy z budżetem reklamowym bliskim zeru (stąd zresztą wysyp wszelkich wątków na forach i neoficka działalność wyznawców 9th age, wyskakujących nawet z lodówki z informacją, że "coś tam znowu dodaliśmy". A budżet reklamowy bliski zeru, w obecnych czasach, wobec możliwości wyboru dziesiątek innych gier... Sami rozumiecie... Po pierwszym hajpie łatwo nie będzie.

Secundo, 9th Age jest produktem bardzo mocno związanym ze sceną turniejową, będącą dla mnie całkowitym wykrzywieniem tego, czym był, przynajmniej przez długi czas, WFB. Gracze turniejowi, zwłaszcza ci biorący udział w rozgrywkach o złote kalesony na dupie Maryny, w rodzaju ETC, równie dobrze mogliby przesuwać tekturowe znaczniki. Jest im całkowicie obojętne, w co grają - w jakim świecie (po cholerę świat), na jakich zasadach. Stąd też zresztą, podejrzewam, relatywnie dobre przyjęcie Dziewiątej Ery w ich światku. Scena turniejowa jednak, moi drodzy, niewiele czyni. Osoby do niej należące są przeświadczone i o swojej liczności, i o, nazwijmy to, znaczeniu, w bitewniakowym świecie - w końcu odbywały się lub odbywają dziesiątki imprez. Cóż, to perspektywa kogoś zamkniętego w kloszu - dość ograniczona. Graczy turniejowych nie jest aż tak wielu, by zdołali sami zapewnić wsparcie dla gry. A właśnie, wsparcie...

Tertio... czyli rzeczony support gry. Oczywiście, na razie wygląda to nieźle. Zasady są, pojawiają się pierwsze książki armijne, są tłumaczenia na różne języki. Figurki, rzecz jasna, są w spadku po WFB, pojawiły się jednak już producenci, którzy z entuzjazmem wskoczyli na wóz z napisem 9th Age, ogłaszając, że oni z chęcią zrobią miniaturki do konkretnych armii. Nic, tylko brać, kupować, wybierać. Raj na ziemi. Ośmielę się zauważyć, że stan taki istniał od zawsze. Od zawsze było od groma alternatywnych producentów. Co się zmieniło? Nic:) Nie widzę na horyzoncie żadnej firmy, która byłaby w stanie ogarnąć 9th Age całościowo - od poświęcenia środków na reklamę, poprzez wspieranie imprez, turniejów, naukę gry, itd., po produkcję spójnych artystycznie i pełnych armii istniejących w zasadach. Siłami samych fanów nie da się jechać ani wiecznie, ani daleko...

Quatro. Jednym z argumentów ludzi rozwijających 9th Age jest to, że na rynku nie ma "niczego, co przypominałoby WFB". No cóż, w samym tym stwierdzeniu widać wyraźnie inspirację, prawda? Ale pomijając już to, jest to, po prostu, nieprawda. Na rynku jest całkiem sporo gier oferujących możliwość rozgrywania dużych bitew wieloma figurkami, w światach fantasy. Najbardziej popularna jest, chyba, gra Mantica Kings of War, ale systemów takich jest więcej. Jakoś... kurde, jakoś żaden z nich nie zdobył większej popularności, dlaczego? Ano dlatego, że promocja i rozwój takiej gry wymaga czterech rzeczy. Pieniędzy, pieniędzy, pieniędzy i czasu. O ile tego ostatniego twórcy 9th Age mają dużo, o tyle pierwszych trzech elementów w ilościach koniecznych do rozwoju raczej nie mają...

Z tych właśnie czterech powodów nie wierzę w żadną Dziewiątą Erę. Uważam, że to projekt w rodzaju Alternative Armies do WFB (wyguglujcie sobie, fajna rzecz). Będzie bawiła zapaleńców, ale nic więcej.

Z pozytywów - podoba mi się część grafik do rozmaitych armii 9th Age. Ale żeby nie być takim słodziaszkiem dodam, że inspiracje grafikami do Warhammera są w części z nich tak bezczelne, że gdybym nie wiedział wcześniej, uznałbym je za oficjalne ilustracje GW. Czyli znowu - jechanie na plecach gigantów:)

Macie, kij wbity:)