piątek, 31 marca 2017

Biały kruk - Figurkowy Karnawał Blogowy XXXI

Ilustracja Tenniela do książki o przygodach Alicji.
Figurkowy Karnawał Blogowy to inicjatywa mająca na celu zwiększenie aktywności polskich blogerów piszących o wargamingu. Więcej o niej można przeczytać tutaj, natomiast gospodarzem 31. już odsłony, której tematem jest "Biały kruk", jest Grish z bloga Fat Lazy Painter.

Tym razem temat Karnawału potraktuję dość dosłownie - będzie o białym kruku figurkowym. W swojej kolekcji mam sporo modeli, z których część jest obecnie zapewne dość droga, a część pewnie dość trudno dostępna. Po głębszym zastanowieniu doszedłem jednak do wniosku, że nie mam w niej czegoś, co określiłbym mianem "białego kruka" - czegoś rzadkiego, cennego i wyjątkowego. Nie mam Włócznika z Nuln, nie mam plastikowego bohatera krasnoludów, nie mam specjalnych, limitowanych edycji modeli z Forge World.

Mam jednak w domu miniaturkę, która dokładnie spełnia te wymogi - tyle, że nie jest moja. To jabberwock, wspomniany w tej notce przez Adriana z GitGames i do niego należący. Znalazł się u mnie na krótko, do malowania "w wolnej chwili".

Ale ab ovo - jak powiedziałyby starożytne elfy. Co jest też wyjątkowego w tym monstrum? Większość osób interesujących się WFB czy nawet WFRP kojarzy jabberwocka z ilustracji w podręczniku do 1. wydania gry fabularnej lub miniaturki oznaczonej symbolem C29 Jabberwock, wydanej w 1985 r. i wyrzeźbionej przez Nicka Bibby'ego. Miniaturka jest zaś wydaje się, z kolei, być wzorowana na pokazanym poniżej rysunku Tony'ego Acklanda, nie jest jednak, wg. mnie, specjalnie udana.
Ilustracja jabberwocka z podręcznika 1. edycji WFRP.
Szkic koncepcyjny modelu jabberwocka autorstwa Tony'ego Acklanda.
Natomiast pierwsza wspomniana ilustracja, ta z podręcznika WFRP, w zasadzie wiernie naśladuje widok jabberwocka ukazany na rysunku Johna Tenniela z Alicji po drugiej stronie lustra Carrolla z wydania z 1871 r. 

Istnieje jednak również drugi jabberwocky, wyrzeźbiony przez Boba Olley'a - jak się zdaje właśnie na podstawie tego rysunku. Pozostaje relatywnie nieznany, ponieważ był dostępny krótko i jedynie za pośrednictwem zamówienia Mail Order lub wyłącznie w sklepach (występuje tu nieścisłość - być może można było go krótko kupić i w sklepach GW, i za pośrednictwem Mail Order). Jego historia nie jest dokładnie znana, nie wiadomo nawet, kiedy dokładnie znalazł się w sprzedaży (najczęściej przyjmowany jest rok 1987), wiadomo jednak, że nie pojawił się w żadnym katalogu, nie było go w żadnej reklamie, nie wystąpił na żadnej ulotce. Stąd też jego relatywna rzadkość. Pojawiają się też głosy, że być może była to jakaś figurka testowa, na co miałaby wskazywać nieduża liczba szczegółów. Nie zgodzę się jednak z tą hipotezą - nie widać może tego na fotografiach, ale praktycznie cała powierzchnia potwora pokryta jest drobną łuską i ma liczne zmarszczki. Nie wydaje mi się, by wkładano tyle zachodu w rzeźbę mającą być jedynie próbą. 

Figurka owego monstrum również nie grzeszy pięknością, ma jednak swój urok - i na pewno zyska po pomalowaniu. Nie może to jednak przesłonić faktu, że na rynku jest kilka ładniejszych modeli tego potwora, część nawet zbliżona datą powstania do citadelowego... Ale tylko tego jednego brzydala nazwałbym pośród nich białym krukiem - ciekawe, czy pochodzenia tego smoczyska pozostanie jeszcze jedną z tajemnic Citadel i Games Workshop...


czwartek, 30 marca 2017

Szkielet Niszczyciel | Skeleton the Destroyer

Właśnie tę figurkę miałem na myśli, pisząc poprzednią notkę. Figurka praktycznie identyczna z poprzednim szkieletem, różnica to pozycja głowy i delikatne różnice położenia nóg - choć te ostatnie wynikają, być może, po prostu z wyjmowania z formy i późniejszych dziejów odlewu.

Tego rodzaju drobne różnice, warianty póz i wyglądu, zdarzają się dość często - przyczyną było, najczęściej, problematyczne odlewanie. Zdarzało się bowiem, że niektóre elementy odlewu przy wyjmowaniu niszczyły formę i konieczne było ich poprawienie. Mastery ulegały zużyciu, wtedy je poprawiano, czasami w ten prosty sposób robiono również "nowy" wzór. Niektóre z figurek produkcji Citadel znane są w dwóch czy trzech wariantach, ale jest też parę takich, w których liczba tych wariantów sięga dziesięciu - większość z nich nie była katalogowana, robią to obecnie kolekcjonerzy.

I have had this miniature in mind writing about painting variant of skeleton from the previous note. Miniature is virtually identical with Skeleton the Barbarian, with the main difference being head position and minor differences in positioning of legs. The latter may be simply a result of years of handling the miniature after it was casted.

Such simple differences in positioning of arms, heads, small changes to the equipment and gear are relatively common. They were made, most likely, due to moulds being damaged by some parts of the original miniature, which had to be resculpted. Other reason - master models was damaged during making a mould. Yet another - with some simple change another design was made. Some of Citadel produced miniatures are known to exist in two or three variants but there are some which have even ten or more. Most of them were not catalogued at all, currently collectors are trying to catalogue them.










wtorek, 28 marca 2017

Szkielet barbarzyńca | Skeleton The Barbarian

Malując tę figurkę, którą otrzymałem dzięki wymianie ze znajomym, nie mogłem oprzeć się wrażeniu, że rzeźbiarz - Aly Morrison - w trakcie pracy zerkał jednym okiem na Conana Barbarzyńcę, poza wydaje się jakby znajoma i stąd tytuł notki. Sama figurka pojawiła się, jeśli dobrze szukam, dopiero w czerwonym katalogu z 1991 r., gdzie nosi wiele mówiącą nazwę Sword 24.

Sama rzeźba ani lepsza, ani gorsza od innych z tego okresu, ot - zwykły szkielet uzbrojony w miecz, nawet bez śladu dodatkowego wyposażenia, poza zerwanym obręczą kajdan na piszczelu. Malowałem nieco odmiennie niż zwykle, ale równie prędko - na biały podkład nałożyłem devlan mud, a potem staranny drybrush bleached bone, po którym nastąpił delikatny suchy pędzel celesta grey i białym. Niektóre wystające kości dodatkowo podkreśliłem białymi kreseczkami, kilkukolorowa rdza zrobiona z odcieni brązów na miecz i skończone.

A żeby było ciekawiej, jednocześnie malowałem identyczną figurkę, którą już wcześniej posiadałem w kolekcji. Choć może słowo identyczną nie jest do końca właściwe - niemal identyczną, różniącą się tylko położeniem głowy i delikatnie zmienioną pozą. Ale o tym w następnym wpisie.

When I painted this miniature, which was obtained thanks to exchange with one of my collagues, I felt that its pose was heavily influenced by watching Conan The Barbarian once too much by Aly Morrison - hence the name of the note. Miniature itself was presented in catalogue for the first time in red catalogu from 1991, where it is described as Sword 24. Not really imaginative, isn't it?

Sculpt is typical for this period, no better, no worse - standard sword-armed skeleton, without any trace of any additional equipment, no armor, no shield, no helmet - only manacles on the leg. I painted it in a slightly different way then my usual skeletons are painted but equally fast. Devlan Mud wash over white undercoat, then drybrush with Bleached Bone, and then light drybrush of Celesta Grey and White. Some most prominent edges and bones were additionally highlighted with white, rust was painted with few shades of browns.

Interesting things is that at the same time I painted second such miniature, which I already had in my collection. Well, my skeleton is a variant of sort, as its pose is very slightly different and head is turned the other way. But I will show it in the next note.







poniedziałek, 27 marca 2017

Bez wentylacji: wywiad z Jamiem Simsem

To już ostatni - przynajmniej na jakiś czas - wywiad z cyklu rozmów z ludźmi, którzy tworzyli początki brytyjskich gier fantasy, najczęściej pracując dla Games Workshop. Pozostałe rozmowy dostępne są tutaj. Przypomnę jeszcze tylko, że poniższy wywiad ukazał się oryginalnie na blogu Realm of Chaos 80s prowadzonym przez Orlygga, któremu niniejszym serdecznie dziękuję za pozwolenie na publikację jego rozmów w tłumaczeniu na język polski.

Od siebie dodam. że Jamie Sims, będący bohaterem dzisiejszych wspominek, to chyba mocno ciekawa osoba. Nie zgadniecie chyba, czym zajmuje się teraz - pracuje dla Sabatonu:) 

Fani starego Warhammera to mocno zróżnicowane grono. Ponieważ ich liczba cały czas rośnie, nowi adepci pochodzą z rozmaitych krajów, zajmują się różnymi rzeczami. To jedna z zalet takiej społeczności. Czasami spotyka się, po prostu, kogoś, kto ma coś ciekawego do powiedzenia, a słuchanie go to czysta przyjemność.

I kimś takim jest Jamie Sims.

Początkowo nawiązaliśmy kontakt za sprawą jego niesamowitych makiet. Jamie chciał pokazać swoje świetne prace w Foundry, w czasie oldhammerowego weekendu. Niestety, z wielu powodów ostatecznie okazało się to niemożliwe, ale czułem, że jego prace powinny być znane entuzjastom modelarstwa fantasy i gier, bo należą do najlepszych, jakie miałem okazję oglądać. Co więcej, Jamie przypomniał mi, że pracował dla Asgard Miniatures i był świadkiem wielu spraw, które mogą być bardzo interesujące dla czytelników tego bloga.

RoC80s: Zdaje się, że każdy ma inną opowieść o tym, jak zajął się grami fantasy. Jak było w twoim przypadku?
JS: OK, to długa historia. Zainteresowałem się Dungeons and Dragons na bardzo wczesnym etapie rozwoju tej gry, gdzieś w 1978 czy 1979. Z tego też powodu dowiedziałem się o istnieniu firmy Asgard Miniatures, która w tamtym czasie mieściła się na Commerce Square w Lace Market w Nottingham. To był 1981 r. Zaproponowano mi stanowisko pakowacza, a potem odlewałem figurki. To było w czasach, kiedy Citadel nawet jeszcze nie połączyło się z GW. Przychodził do nas kupować figurki młody John Blanche, potem wracał z nimi już pomalowanymi, odsprzedawał je nam na wystawę. Do Asgardu wpadał próbować swoich sił w rzeźbieniu figurek wówczas jeszcze młodszy Jes Goodwin, tam właśnie zaczynał swoją karierę. Z dumą mogę powiedzieć, że widziałem pierwszą wyrzeźbioną przez niego figurkę. Szef ją wziął, odłamał dwie kończyny i powiedział - "tego się nie odleje, tego też nie". A potem oddał ją, oczywiście załamanemu, Jesowi. Trzeba mu przyznać, nie załamał się wtedy.

W sumie zawsze interesowałem się właśnie tym, opublikowałem kilka ilustracji w White Dwarfie, inne w paru podręcznikach. Dodatkowo, robiłem też tereny do Realms of Chaos i pracowałem jako część zespołu 'Eavy Metal. Pracowałem też dla Target Games, Fantasy Flight, Testors, Paiso i innych, a także dla rozmaitych firm produkujących gry komputerowe. Brałem też udział w kilku projektach związanych z filmami telewizyjnymi i kinowymi i stąd też moje umiejętności wykonywania terenów i podobnych projektów modelarskich.

Przykład prac Jamiego. Szczegóły nadają pozorów realności. Granie na takich modelach przypomina chyba pracę na planie filmowym, prawda?
Dzięki kilku poziomom makiety, często występującym na modelach Jamiego, dobry prowadzący mógłby wpleść w grę liczne ciekawostki i wykorzystać własne przepisy dodatkowe.
Czasem jest tak, że kiedy człowiek przygląda się własnym, marnym próbom robienia terenów do gier, gorzkie łzy same toczą się po policzkach, prawda?
Ależ tu inspiracji. Zwróćcie uwagę na detale okien i czegoś, co jest chyba wylotem kanału.
RoC80s: Co sprawiło, że zacząłeś budować scenerie?
JS: W szkole mieliśmy coś, co nazywało się komisyjnym egzaminem językowym (wiem, że brzmi to coś jak żywcem wyjęte z kart wiktoriańskiej powieści, ale tak, naprawdę jestem taki stary). Musieliśmy przygotować prezentację, na dowolny temat. Wtedy już od jakiegoś czasu budowałem modele Airfixa i przygotowywałem dla nich małe makiety, używając giętkiego drutu i papier-mache. To były moje pierwsze próby robienia terenów, gdzieś w 1978 r.

Przeskakujemy parę lat i oto odkrywam Asgard Miniatures, a poznani tam gracze wykorzystują zasady rewolwerowców z Dzikiego Zachodu napisane przez Bryana Ansella. Mieli taki model kościoła ze zdejmowanym dachem, z pełnym wyposażeniem wnętrza, mieli też wiele innych budynków. Natychmiast mi się to spodobało! Zrobiłem podobne dla siebie, tylko większe i znacznie bardziej niezdarnie zrobione ze sklejki, w garażu matki pomalowałem je farbą emulsyjną, z piaskiem na podłożu.

Potem to było już w Studio Projektowym GW w Enfield Chambers w centrum Nottingham. John Blanche poprosił mnie o zrobienie jakichś odpowiednio chaotycznych terenów do przygotowywanych do publikacji Roc. Parę lat później zacząłem grać w 40K z Andym Chambersem, którego znałem jeszcze z Asgardu. To dopiero wtedy zająłem się na poważniej budową scenerii. Prawdę mówiąc, to właśnie niektóre z moich modeli, mające kilka poziomów, zainspirowały Andy'ego do napisania dodatkowych przepisów City Fight. Jak mi się zdaje, zdjęcie jednego z moich modeli jest na tylnej okładce. Ale wracając do sedna. Przełom nastąpił jednak znacznie później. Siedziałem z Georgem RR Martinem w jego domu (autorem Gry o tron) w New Mexico. Robiłem dla niego scenografię, na tle której mógłby robić zdjęcia swoich figurek. Wykorzystywałem wtedy głównie płytki plastikowe, odpowiednio cięte i kształtowane, kiedy jego żona Parris dała mi trochę płyt piankowych i spytała, czy korzystałem z nich wcześniej. I potem poszło już gładko, to świetny, fantastyczny materiał do makiet.

Ma ktoś chęć na drzewko chaosu?
RoC80s: Powiedz nam, jak dużo czasu zajmuje ci zrobienie takiej makiety i ile ona kosztuje?
JS: Z wykonaniem jest bardzo różnie, projekty w końcu różnią się między sobą, choćby wielkością, obecnością wnętrz czy fragmentów z wodą. Trudno więc powiedzieć dokładnie. Piramidę budowałem około miesiąca, w tym czasie nie zajmowałem się niczym innym. Do tego lubię cały czas coś poprawiać. Ogólnie, moje modele są przeznaczone do grania, więc priorytetem jest doprowadzenie ich do stanu użyteczności w grze. Dopiero potem dodawane są szczegóły i dodatkowe elementy. Przykładowo, właśnie jestem w połowie robienia nowego dachów dla paru budynków, dzięki temu będą znacznie lepiej wyglądać.

RoC80s: Czy te modele, który widzimy, to projekty osobiste, czy tez robione na zamówienie?
JS: Wszystkie tutaj widoczne przeznaczone są robione z myślą o moich osobistych grach. Robię tereny jednak zawodowo. Wytwarzam elementy scenografii, rzeźby, modele, robię ilustracje, proste animacje, rysuję diagramy, szkice, itp. Obecnie pracuję nad dwoma zamówieniami, mam wykonać dwa poprawnie historyczne modele prawdziwych kościołów. Przyjmuję zamówienia z praktycznie dowolnej dziedziny.

RoC80s: Który z wykonanych modeli to twój ulubiony?
JS: Ha! Ulubiony... Trudne pytanie. Z każdym wiążą się różne wspomnienia. Nie, nie jestem w stanie wybrać jednego. Jeśli któryś wybiorę, inne mogą poczuć się urażone...

RoC80s: :Powiedzmy, że chciałbym zamówić u ciebie model terenu. Ile by to kosztowało i w jaki sposób mam to zrobić?
JS: Skontaktuj się ze mną za pośrednictwem tego maila: j.sims2@btinternet.com. Cena takiego zamówienia zależy od skomplikowania modelu lub modeli. Zwykle rozmawiam z klientem na temat jego oczekiwań i kwoty, jaką może przeznaczyć na projekt i jakoś dogadujemy się tak, by obie strony były zadowolone.

Świątynia. Jeden z największych projektów Jamiego.
Świątynia raz jeszcze. Ma pełne wnętrze, a nawet szkielety!
Niech to zdjęcie da wam pojęcie o SKALI projektów Jamiego!
RoC80s: Pracowałeś dla Asgard Miniatures na początku lat osiemdziesiątych. Co przypominasz sobie z tego okresu na temat tej firmy?
JS: Asgard wtedy to byłem ja (odlewacz), Paul Sulley (kierownik), Garry "Slim" Parsons (robił formy) i Nick Bibby (rzeźbiarz), który pracował w swoim mieszkaniu. Reszta z nas pracowała w dwupokojowej klitce na Lace Market. To był początek lat osiemdziesiątych, tamta okolica była wtedy strasznie zaniedbana. W obecnych czasach ludzie wykorzystaliby to jako inwestycję, wyremontowaliby te budynki jako zabytkowe. Ale wtedy nikt ich nie chciał. Dlatego czynsz był bardzo niski, ale nie było żadnych udogodnień. Ani bieżącej wody, ani umywalki, nawet toalety nie było! To była naprawdę inna epoka. Nie przeszkadzało nam jedzenie obiadu w pomieszczeniu z gotującym się ołowiem. Bez wentylacji. Bardzo niezdrowo, bardzo niebezpiecznie. Chyba wówczas nie znano jeszcze pojęcia bezpieczeństwo pracy! Mieliśmy mnóstwo zamówień pocztowych, także ze Stanów, importowaliśmy też pierwsze i kolejne figurki Ral Parthy. To były niesamowite modele. Nie wiedzieliśmy tego wtedy, ale wyrzeźbił je Tom Meier, który miał wtedy zaledwie 16 lat. To dopiero utalentowany facet.

Firma działała tak, że wszystkie decyzje podejmował Paul, zwykle bez konsultowania tego ze swoimi wspólnikami (Nickiem i Slimem). Najlepszym przykładem tego będzie odrzucenie oferty połączenia się z Citadel. Według mnie to był gwóźdź do trumny firmy. Asgard początkowo miał bardzo dobrych rzeźbiarzy i pomysły. Rzeźbili dla niego przecież Nick Bibby i Jes Goodwin! To najlepsi rzeźbiarze w tym fachu, przynajmniej po tej stronie oceanu. Ale Citadel miała moce przerobowe. I, oczywiście, połączyła się potem z GW. Można więc powiedzieć, że była to naprawdę fatalna decyzja biznesowa.

W tamtych czasach produkty Asgardu cieszyły się wielkim zainteresowaniem, można powiedzieć, że były wręcz kultowe. Sporo ludzi spędzało w firmie praktycznie cały swój czas. Wśród nich były i wielkie - w przyszłości - nazwiska: John Blanche, Andy Chambers, Jes Goodwin, Nick Bibby, Tim Pollard, Slim, Chris z Asgardu, Andy Minor, Pank, Che i ja. Byłem bardzo młody i to były naprawdę zwariowane czasy. No i przechodziłem wówczas wielkie zmiany. Choć z pewnością płaca 30 funtów na tydzień nie była specjalnie wysoka, jestem naprawdę zadowolony, że byłem właśnie tam, na początku tego wszystkiego, całej tej sceny, tego hobby, niezależnie od tego jak się to nazwie. Wtedy to była działalność praktycznie undergroundowa. Nikt z mainstreamu nie wiedział, czym jest Dungeons and Dragons. Wspaniale było być częścią tego wszystkiego, tego całego fantastycznego, innego świata, z dala od codziennej szarości rzeczywistości.

RoC80s: Prawdę mówiąc, nie mam pojęcia, jak wówczas odlewano figurki. Możesz nam to wyjaśnić?
JS: No cóż, nie odlewałem dla Citadel, tylko dla Asgardu. Był kociołek do rozpuszczania metalu, wielkie gąski ołowiu, które wszyscy pomagali nosić z ciężarówki, kiedy była dostawa. Stół pokryty małymi kawałkami wulkanizowanej gumy, mnóstwo gumowych form, wszędzie okruchy ołowiu, jakieś części, odlewy, wszystkie te śmieci z odlewania. Opakowania po frytkach, puszki po coli, papiery po kanapkach, papierosy, niedopałki i popiół. No i wasz zaufany koleś. Włączałem kociołek, kiedy się rozgrzał, wrzucałem do niego sztabę ołowiu, pionowo. Trzymałem ją do momentu, kiedy się robiła miękka i zaczynała płynąć, wtedy wsuwałem ją całą do pojemnika. Gdyby ją zostawić samą sobie, gwałtownie by się roztopiła i chlapnęła by rozbryzgami dookoła. Kiedy myślało się o niebieskich migdałach trzymając sztabę - tak samo.

W tamtym czasie miałem 16 lat, mieszkałem w mieszkaniu pod Nickiem Bibbym w Carrington. Płacono mi królewskie wynagrodzenie 30 funtów na tydzień. Któregoś ranka nie było nic do jedzenia. Tylko butelka wódki. Ponieważ miałem 16 lat, pomyślałem, że spróbuję jakoś przetrwać w robocie tylko na alkoholu. Zdrzemnąłem się trzymając jednocześnie dwie sztaby ołowiu w kociołku. Tego dnia odesłali mnie już do domu. To była mocna lekcja na samym początku dorosłego życia.

W każdym razie, odlewanie wyglądało tak, że otwierało się wieko wirówkowej maszyny odlewniczej, nakładało formę, zamykało wieko, uruchamiało maszynę, nabierało łychę roztopionego metalu i wlewało się go - w możliwie najbardziej płynny sposób - do formy przez otwór pośrodku wieka wirówki. Jeśli nalewało się za szybko, forma się zatykała. Jeśli za wolno, metal jej nie wypełniał. Potem trzeba było odłożyć łychę, zatrzymać maszynę, otworzyć ją, wyjąć i położyć na stole pełną formę. Cały proces wyglądał więc tak - nalewasz, obracasz się i wyjmujesz figurki z formy, odwracasz się ponownie, zatrzymujesz maszynę, wyjmujesz pełną formę i zastępujesz ją pustą. I tak wiele razy. Odlewanie robiliśmy w pomieszczeniu z tyłu, byłem jedynym odlewnikiem. Slim był w sąsiedniej kanciapie, robił formy (dodam, że szło mu to bardzo sprawnie). A Paul kręcił się wte i wewte w pomieszczeniu frontowym (sklepie bez lady), robiąc coś ważnego, czego nikt nie rozumiał.

Przykładowa figurka Asgard Miniatures pomalowana przez Johna Blancha. Czy to nie jest jedna z najfajniejszych tarcz, jakie widzieliście? A dodatkowo malowana chyba olejami. Zdjęcie Steve'a Casey'a.
I jeszcze jeden przykład malowania figurek Asgardu przez Johna Blanche'a. Figurki te, jak również mnóstwo innych miniaturek z Asgardu można obejrzeć na blogu Steve'a Casey'a - Eldritch Epistles.
RoC80s: A co z formami? Jak były zrobione?
JS: W prasie wulkanizacyjnej. Slim najpierw ręcznie je nacinał, umieszczał kołki stabilizacyjne, posypywał wszystko talkiem, po czym forma wędrowała do prasy wulkanizacyjnej (była w tym samym pomieszczeniu co kociołek do rozpuszczania metalu i wirówka). Slim w bardzo zręczny sposób wycinał konieczne kształty i kanały odprowadzające powietrze, prowadzące na zewnątrz formy... To było naprawdę niesamowite. Wiecie, musiał na oko, kierując się swoim doświadczeniem, wyznaczyć miejsca, do których ołowiowi trzeba było pomóc dotrzeć. Potem ręcznie nacinał gumę, robiąc kanał odpowietrzający. Nie za gruby, nie za cienki. To była naprawdę precyzyjna robota.

Możecie sobie wyobrazić, smród palonej gumy, ołów, dym, bez wentylacji. Naprawdę, nawet okna były za małe i zbyt zniszczone, żeby można było je otworzyć. Zdrowie i bezpieczeństwo pracy? Ha Ha! Wciąż jeszcze żyję! Nikt nie myślał o zdrowiu i bezpieczeństwie. Po prostu się o tym nie mówiło. Mój ojciec umarł, kiedy miałem 14 lat i to - dosłownie - rozwaliło rodzinę. Kiedy więc tylko skończyłem 16 lat, rzuciłem szkołę, odszedłem z domu i zatrudniłem się w Asgardzie. Pozostawiony samemu sobie w tym wieku, w ciągu roku praktycznie zdziczałem. A kilka miesięcy potem uświadomiłem sobie, że jednak muszę wrócić do nauki. Zawsze interesowała mnie tylko sztuka. Kiedy mieszkałem piętro niżej niż Nick Bibby, podziwiałem jego prace. Był niesamowitym rzeźbiarzem i świetnym malarzem. Chciałem iść do szkoły artystycznej, więc przełknąłem dumę, wróciłem do domu matki i zapisałem się do szkoły, żeby jeszcze raz podejść do egzaminów. Kilka lat potem byłem na uniwerku, spotkałem tam Johna Blanche'a. Chciał zobaczyć moje prace i czasami dawał mi jakieś zlecenia. Jakaś ilustracja, malowanie paru figurek dla raczkującego wówczas zespołu 'Eavy Metal. Któregoś dnia jakaś sceneria dla Realm of Chaos. Muszę powiedzieć, że te prace z mojego początkowego okresu, choć były wspaniałym doświadczeniem... no, powiedzmy, że nie są moimi najlepszymi dziełami. 

Konwersja autorstwa Blanche'a.
RoC80s: A co z jakimiś dzikimi wyczynami? Mam wrażenie, że czytelnicy tego bloga nigdy nie mają dość opowieści tego rodzaju. Wszyscy ci młodzi faceci pracujący razem w takich warunkach... Z pewnością robiliście sobie dowcipy.
JS: Któregoś dnia pakowaliśmy duże zamówienie dla Stanów, dla jakiejś firmy prowadzącej sprzedaż hurtową. Paul był bardzo podekscytowany. To była duża sprawa. Pomagaliśmy wszyscy. Wkładało się figurki w małe, przezroczyste torebki, zszywaczem wpinało kartonik z nazwą, na którym już wcześniej ręcznie wpisywało się kod. Trochę to trwało. W każdym razie Slim jadł kanapkę z bekonem, ale wszyscy tak się spieszyli, że zapomniał ją dojeść. Położył ją w którymś z na pół pustych pudełek, a potem ktoś przykrył ją innymi torebkami. W tamtych czasach przesyłka tego rodzaju wędrowała do Stanów około miesiąca. Możecie sobie wyobrazić, co się stało po takim czasie. Na szczęście adresat niespecjalnie się tym przejął, zwłaszcza kiedy się pomyśli o smrodzie, jaki musiał towarzyszyć otwieraniu paczki.

W tym samym zamówieniu dostarczyliśmy paczuszkę z "ruinami z lochów". Byliśmy bardzo młodzi i głupi, więc stwierdziliśmy, że czymś niesłychanie zabawnym będzie zebranie jakichś odłamków, kawałków metalu i podobnych śmieci, zapakowanie ich z kartonikiem "Ruiny z lochów" i nadanie im własnego kodu. Co najdziwniejsze, zamawiający nawet zrozumiał ten żarcik! Napisał o nim w późniejszym liście. Nie pamiętam już do której firmy szło to zamówienie, ale mieli poczucie humoru.

A co powiecie na "penisoróżdżkowego barbarzyńcę" Blanche'a? Kiedy Nick wyrzeźbił w skali 28 mm barbarzyńcę inspirowanego Conanem-Barbarzyńcą, była to - po prostu - "najlepsza taka figurka w tej skali, zrobiona jak dotychczas w Anglii". Wtedy regularnie zachodził do nas John Blanche, kupował figurki albo dostawał je za darmo, w zamian za pomalowane miniaturki. Rzeczy, które robił były o lata świetlne przed tym, jak się wówczas malowało. Miał niesamowitą wyobraźnię. A jeśli chodzi o samo malowanie - to John wymyślił washe i malowanie suchym pędzlem. Chyba wystarczy. Miał, jeśli chodzi o malowanie, umiejętności i wizję. I uwielbiał tego barbarzyńcę. Nawet żartowaliśmy, że John wszystko porównuje do tego barbarzyńcy. Pomalował go naprawdę niesamowicie.

Asgard produkował też figurkę licza. Jeden z modułów do Dungeons and Dragons - Tomb of Horrors - stwierdzał, że w każdej wartej uwagi minikampanii D&D powinien być jakiś licz. Więc Nick wyrzeźbił takiego stwora, trzymającego różdżkę zdecydowanie przypominającą penisa. Myślę, że to miała być różdżka z głową węża (albo może Nick się nudził?). W każdym razie John dostał tę figurkę, a potem wziął miniaturkę barbarzyńcy, uciął jej miecz, wstawił w to miejsce różdżkę, dorobił płaszcz z kapturem, niemal całkowicie opinający postać barbarzyńcy, tylko z przodu została niewielka szczelina, z której wystawał, dumnie stercząc, nowy oręż. Śmialiśmy się z tego bez końca, trzeba jednak powiedzieć, że całość była też świetnie zrobiona. Subtelnie a jednocześnie szokująco. No i genialnie pomalowana. No ale cóż, takie były wtedy czasy. Ale świadczy to też o tym, jak John, jako artysta, widział różne rzeczy. Teraz to chyba jednak trudno sobie wyobrazić?

W witrynie wystawowej sklepu?

Zlinczowali by całą obsługę!

I tak oto kończy się kolejny wywiad z człowiekiem, który brał udział w początkach brytyjskiego wargamingu fantasy. Jestem przekonany, że podziękujecie, równie gorąco jak ja, Jamiemu za czas, jaki poświęcił na tę opowieść. A jeśli chcielibyście zobaczyć więcej jego prac, odnośnik niżej prowadzi do jego portfolio.


A maila do niego można słać tutaj:


Orlygg.

czwartek, 23 marca 2017

Zmora z przeszłości | Wraith from the past

Przeglądając listę armii do 3. edycji WFB w poszukiwaniu jakichś smaczków do tej notki, której bohaterem jest zmora, wydana w połowie lat osiemdziesiątych w serii Night Horrors, ze zdziwieniem uzmysłowiłem sobie, że całkowicie błędnie zapamiętałem tę figurkę z gier. Byłem przeświadczony, że była niezależną postacią, bohaterem wysokiego poziomu i że kosztowała sporo punktów. Owszem, punktów kosztowała sporo, 150, ale nie była żadnym bohaterem - w 3. edycji zmory mogą bowiem wchodzić w skład widmowego dworu (tak sobie tłumaczę pojęcie ethereal host), ale nie mogą dowodzić oddziałami, nie są też samodzielnie walczącymi bohaterami. Wszystko pomieszało mi się z kolejną edycją gry;)

Miniaturka po raz pierwszy pojawiła się na reklamie w roku 1986, w 84 numerze White Dwarfa. Bądźmy szczerzy - nie jest jakoś specjalnie zachwycająca, nawet na tle innych miniaturek z tego okresu, przedstawiających tego eterycznego stwora, choć przewyższa, moim zdaniem, pokazywanego wcześniej widmowego stwora bez twarzy.

Pokazywana dziś zmora twarzy również nie ma, brak również oczu, widocznych we wspomnianym przed chwilą innym przedstawicielu tegoż gatunku, obecne są za to dłonie. Ot, taka niekonsekwencja. 

Przez długie lata, blisko ćwierć wieku, figurka ta służyła mi w grze pomalowana w mało ciekawe, brudne szarości - przemalowałem ją, by mieć wszystkie stwory eteryczne wyglądające w zbliżony, spójny sposób.

A na zakończenie dodam jeszcze, z pewną przykrością, że pozostałe trzy zmory wydane w ramach serii pozostają jeszcze poza moją kolekcją. Mam nadzieję, że kiedyś je dorwę...


When I was browsing through Undead army list for 3rd edition of Warhammer, looking for some tasty findings useful for writing this note, I realized that my memories of today's note hero - a wraith - are wrong. I was sure that this creature could be fielded as high level independent hero and that wraiths were quite costly to use. Well, the points costs was high - 150 points. But it turns out that my memories are deceiving me, as wraiths could be fielded only as a part of ethereal host but they can't lead any units and are not characters at all. It seems that I mixed up memories from 4th edition of the game;)

This particular miniature was advertised for the first time in 84th issue of White Dwarf, back in 1986. Let's be honest - it is not particulary stunning, even when compared with other wraiths released in thie period. Still, I think it is better then recently shown here faceless wraith.

Today's wraith is faceless and eyeless too (earlier shown wraith has eyes) but it has hands. Well, artistic licence for the way.

For a long time, 25 years, this miniature served me painted in rather ugly and uninteresting dirty greys, I repainted it now to have consistent look of all ethereal creatures in my army.

Unfortunately, I don't own three more wraiths which were released as a part of Night Horrors but I hope that someday I will be able to acquire them...

I'd also like to remind that You can see other 'terrain' photos of freshly painted miniatures on my Instagram account.









wtorek, 21 marca 2017

Kaplica z Ogrodu Morra (część III) | Garden of Morr chapel (part III)

Jakiś czas temu uświadomiłem sobie, że na sporej części moich fotek tytułowych widać jeden i ten sam element - kapliczkę, element zestawu Ogród Morra, pomalowaną ponad dwa lata temu. Od tego czasu pomalowałem jeszcze tylko jedną część tego cmentarza, mianowicie obelisk. Zmotywowany chęcią lekkiej zmiany tła zdjęć, skleiłem pozostałe budynki, dwie kaplice, ogrodzenie pozostawiając na później (mam nadzieję, że nie na bardzo później).

Oba budynki zmontowałem już kilka tygodni temu, po czym trafiły na odleżenie. W tym czasie zdążyłem już zapomnieć, dlaczego wieżyczkę większej, pokazywanej dziś kaplicy zostawiłem bez przyklejenia. Uświadomiłem to sobie dopiero w trakcie malowania, widząc szpary w łączeniach części. Trudno, będzie jak jest.

Malowanie to głównie aerograf i suchy pędzel oraz rozmaite washe. Na pomalowany czarnym kolorem budynek naniosłem kolor Medium Grey z serii Air Vallejo, dachówki pomalowałem kolorem Mephiston Red naniesionym tradycyjnie pędzlem. Całość po wyschnięciu została potraktowana czarnym, rozwodnionym washem naniesionym aerografem, po wyschnięciu operację powtórzyłem drugi raz, zwracając uwagę szczególnie na dół budynku i miejsca pod dachem.

Suchy pędzel to Celestra Grey i miejscami Ushabti Bone. Dachówki były również drybrushowane, najpierw kolorem Wild Rider Red, potem Troll Slayer Orange. Po wyschnięciu wykorzystałem wash Athonian Camoshade do naniesienia wilgoci, mchów i podobnych zabrudzeń. Miejscami naniosłem też zacieki i plamy z washy w kolorze brązu. 

Some time ago I realized that there is one common element visible on the large part of my title photos - chapel, part of excellent set Garden of Morr - painted over two years ago. Since that time I managed to paint just one more element of this set, a monument. As I want to vary a background of photos a little bit more, I assembled two more buildings from the Garden, two chapels, leaving fence for later (hopefully not much later).

Both buildings were assembled few weeks ago and then left to mature;) Meantime, I simply forgot why small tower from the larger chapel was left not glued on... So, when I wanted to paint this model, I glued it on... And then, when the first coats of the paint were already on the model, I realized that I forgot to use filler on the very visible joints of the tower... Well, great...

Painting was done with airbrush and drybrush mostly with some minor effects done with washes. Whole building was basecoated with black paint, and then again whole model was airbrushed with Medium Grey color from Air range of paints by Vallejo. Large roof tiles were hand painted with Mephiston Red. After all colors were dry, whole model was airbrushed with thinned Nuln Oil wash. This was repeated when the wash was dry, with special attention given to the lower parts of the building and the sections with some overhangs.

Drybrush on the stone was done with Celestra Grey and - at places - Ushabti Bone. Roof tiles were drybrushed with Wild Rider Red and Troll Slayer Orange. Athonian Camoshade wash was used for making stains of algae etc. Other places were treated with various shades of brown washes.