piątek, 27 kwietnia 2018

Tytułowe zdjęcia do notek - jak je robię?

Parę osób pytało mnie w jaki sposób powstają moje tytułowe fotografie do notek pokazujących malowane figurki. Cóż, nie jest to żadna wiedza tajemna, ani nic specjalnie skomplikowanego.

Praktycznie wszystkie zdjęcia, jakie robię na potrzeby bloga, powstają przy wykorzystaniu bardzo prostego aparatu cyfrowego Samsung L100, mającego pewnie już z 10 lat i równie prostego namiotu bezcieniowego z wbudowanymi lampami fotograficznymi stosunkowo niewielkiej mocy (dokładnie takiego, jak ten).

Zacznę może jednak od tego, co jest - w zależności od zdjęcia - mniej lub bardziej widoczne, pojawia się jednak na każdej fotografii, czyli od tła. Wykorzystuję znalezione w Sieci zdjęcia wydrukowane na zwykłym papierze, na zwykłej drukarce kolorowej. Zazwyczaj to format A4, ale mam też parę ciut większych, wydrukowanych w formacie A3. Z tych ostatnich korzystam dość rzadko, są bowiem już na tyle duże, że niespecjalnie mieszczą się wewnątrz namiotu bezcieniowego.

Wydrukowane tło przypinam klamrami biurowymi do sztywnej tektury i umieszczam pionowo, opierając je o tylną ściankę namiotu. Idealnie byłoby, gdyby wydruk był jak najbardziej matowy - pozwala to pozbyć się blików świetlnych - ja nie mam takich możliwości, a psiukanie lakierem matowym nie zdało egzaminu. Mówi się trudno - trzeba po prostu tak manewrować ustawianym tłem, żeby odbicia światła były możliwie najmniejsze.

Tutaj widać zdjęcie bez jakiejkolwiek obróbki - świetnie widoczne jest tło przymocowane klamrami biurowymi do tektury.

Dość istotną rolę w robieniu takich zdjęć, o jakich piszę, odgrywa perspektywa. Zazwyczaj staram się zrobić fotografię tak, by pokazywała miniaturkę ustawioną względnie nisko wobec oczu oglądającego. To, oczywiście, kwestia ustawień indywidualnych, uzależnionych od używanego statywu do aparatu, miejsca gdzie robimy zdjęcie, itd. W moim przypadku wygląda to tak, że cała fotografowana "scena" umieszczana jest na pudełku o wysokości ok. 5 cm. Podnosi to miejsce całej akcji wobec obiektywu aparatu tak, by podstawka na wykonanym zdjęciu była widoczna głównie "z profilu" - rant, odrobina widoczna też od góry. Staram się unikać robienia zdjęć "z lotu ptaka" - nie zawsze jest to możliwe, czasem zresztą celowo robię zdjęcie nieco z góry, ale generalnie staram się trzymać tej zasady. Dlaczego? Cóż, znacznie ułatwia mi to potem obróbkę zdjęcia, poza tym taka perspektywa pozwala oszukać widza podczas budowania całej pokazywanej scenki.

Czasami zresztą stosuję pewną sztuczkę - na pierwszym planie umieszczam jakiś element terenu - skałkę, ruinę, krzaki - które zasłaniają podstawkę figurki, eliminując potrzebę usuwania tego elementu z gotowego zdjęcia.

Kolejna fotografia pokazująca całe zdjęcie przed obróbką - na pierwszym planie krzaki, zasłaniające do pewnego stopnia podstawkę. Widoczny też fragment pudełka - podstawy pod całą scenkę.
Ta sama fotografia już obrobiona, w takiej postaci ukazała się na blogu.

Zdarza się też, że podczas robienia zdjęcia korzystam z modeli, zwłaszcza budynków, które są w odmiennej skali niż figurka będąca głównym elementem danej sceny. Mniejsze budynki, drzewa i podobne elementy pozwalają uzyskać coś, co nazywa się wymuszoną perspektywą. Nie korzystam z tego zbyt często, bo namiot nie jest na tyle duży, by wyglądało to wiarygodnie, niemniej jednak mam chęć poeksperymentować z tym w przyszłości.

Ustawienia aparatu mam w zasadzie niezmienne, niezależnie czy robię zdjęcie scenki, czy samej figurki. Jestem mocno ograniczony możliwościami mojego aparatu, który jest naprawdę bardzo prostym automatem. Po pierwsze, ustawienia manualne. Zero automatyki. Przesłonę ustawiam na maksymalnie wysoką jaką się da - to parametr opisywany najczęściej symbolem f, u mnie wynosi - tradam - 7:). Czas naświetlania w zależności od tego, jak jasna jest fotografowana scenka - najczęściej 1/10 lub 1/8 sekundy. W przypadku mojego aparatu oznacza to, że zdjęcia są nieco niedoświetlone, ale robię to celowo. Porównanie fotek wykonanych w identycznych warunkach przy zmienionym tylko czasie naświetlania wykazało, że bardziej podobają mi się te ciut ciemniejsze - po prostu lepiej widoczne są, wbrew pozorom, kolory. Pomijam, celowo, wszystkie sprawy związane z ustawianiem balansu bieli, itd. To kwestia indywidualna aparatu i jego możliwości, źródeł światła, itp.

Sama scenka powstaje w bardzo prosty sposób. Na wspomnianym pudełku ustawiam "grunt". Mam kilka żywicznych odlewów, będących wg. producenta podstawkami pod las (seria Battlefield in the box), które znakomicie sprawdzają się w tej roli. Zrobiłem też sobie kilka odpowiednio przyciętych i pomalowanych plansz z płyt pod panele podłogowe, sprawdzających się w roli "podłóg" lochów, czy czegoś podobnego. Do tego dochodzą rozmaite domki, ruinki, drzewka, skałki i podobne przeszkadzacze. Pokazywałem je kilkukrotnie na blogu. Robiąc je mam zawsze w pamięci potrzeby zarówno gier, jak i fotografii - ponieważ ogranicza mnie wielkość namiotu bezcieniowego, elementy mające być też częścią fotografii nie są specjalnie duże. Mam też zrobionych kilka "zdjęciowych" wzgórz,lasek, itp. "Zdjęciowych" dlatego, że zrobione zostały specjalnie do robienia fotek - nie są wykończone, lub są gorzej wykończone z niewidocznych stron.

Reszta to odpowiednie ustawienie elementów, zgranie ich ze sobą tak, by wyglądały przyzwoicie w obiektywie i nie zasłaniały świateł. Zrobione zdjęcie obrabiam potem jeszcze w Picasie - jestem analfabetą, jeśli chodzi o grafikę komputerową, więc obróbka moich zdjęć to proste narzędzie Retusz, które po wybraniu miejsca na zdjęciu "zastęplowuję" je fragmentem zdjęcia wskazanym przeze mnie, dopasowując automatycznie kolory. Usuwam z jego pomocą ranty podstawek, poprawiam brzegi elementów terenu, pozbywając się cieni. Do tego jeszcze ciemniejsza ramka i w zasadzie tyle. Reszta to już tylko wyobraźnia:)

Oryginalne zdjęcie, bez jakichkolwiek poprawek.
To samo zdjęcie co wyżej - przycięte, z wyretuszowanymi brzegami terenów i podstawką, dodana jest też ramka.

wtorek, 24 kwietnia 2018

Normańska sielanka | Norman idyll


Szósty wojownik normański dołącza do swoich poprzedników. Muszę powiedzieć, że kiedy stoją pomalowani na moim biurku, wyglądają całkiem nieźle. Aż mam czasem ochotę wziąć je do rąk i pobawić się nimi jak w szczenięcych latach żołnierzykami z plastiku;)

W tle fotki niewielki lasek, zrobiony w paręnaście minut. Po pierwsze, lasków nigdy za wiele, po drugie potrzebowałem czegoś do zdjęć, po trzecie - czemu nie?:) Plastikowa podstawka od jakichś zabawek, posypka piaskowa, malowanie, drybrush, kępki rozmaitych traw i parę drzewek kupionych niedawno na alliexpress. W sam raz do tła i na stół. A drzewka wyjmowane, więc podstawka sama w sobie też może być jakimś trudnym terenem, czy czymś podobnym.


Sixth Norman warrior joins his comrades. I must say, that when I look at them sitting on my desk, I have a strong desire to play with them at once, like once I did - ages ago it seems - with plastic toy soldiers;)

Background of the photo shows my newest small forest done in about an hour, not counting glue and paint drying time. First, one can't have too many forests, second I needed a small one for photos and third - why not?;) Plastic base of some toy, sand glued on, drybrush, then various tufts and some trees bought recently on alliexpress. Good for both the table and photos. Trees are removable, so I can use base of the forest itself as a terrain too, difficult ground or something like this.








niedziela, 22 kwietnia 2018

Kłopotliwy goblin | A troublesome gobbo

Z dzisiejszym goblinem mam pewien problem. Z rzeźby wynika, że jest to dzieło Keva Adamsa, jeden z jego nieco późniejszych goblinów, wydanych w końcówce lat osiemdziesiątych minionego wieku. Sęk w tym, że nie znalazłem go w żadnym z katalogów, ani na żadnej ulotce - nie wiem, może coś przeoczyłem. Problemem w kolekcjonowaniu zielonoskórych GW z dawnych lat jest ich mnogość - zwłaszcza goblinów. Są dosłownie dziesiątki różnych wzorów, część katalogowana pod innymi numerami, mimo że różnice między nimi są naprawdę znikome - inne ostrze broni, czy coś podobnego (znam też co najmniej jeden przykład figurki, która w tym samym katalogu pokazana jest dwukrotnie, z innymi numerami katalogowymi). Ten goblin, którego widać obok, też ma swojego protoplastę - moim zdaniem jest nim figurka z serii C12 o nazwie Cutpog - różni się tylko głową. Ma też kolegów - co najmniej trzy miniaturki z podserii o nazwie Javelinmen różniące się detalami głowy i broni.

I have a small problem with today's goblin. It looks like the sculpt is by Kev Adams, it is one of his later goblins done for GW, released at the end of 80s. The problem is, that I couldn't find it in catalogues or any adverts - I don't know, maybe I missed something here. Collecting old GW's goblins is sometimes a pain - there are virtually dozens of different miniatures, some of them are really similar to some others but are catalogued under different numbers (and I know at least one example of the same miniature published in the same catalogue under two different numbers). The differences are really tiny - changed weapon blade or something similar. Today's goblin has at least three such similar "friends" - all catalogued as 'Javelinmen' and it seems to be based on older miniature, C12 goblin released as a Cutpog.







piątek, 20 kwietnia 2018

Kolejny wojownik normański | Another Norman warrior


Piąty, jeśli mnie pamięć nie myli, Norman malowany z myślą o Sadze. Niespecjalnie jestem z niego zadowolony, tarcza malowana w szachownicę okazała się wyzwaniem znacznie większym, niż początkowo zakładałem. Ale - co najważniejsze - jest i ze stołu z pewnością go nie zgonię;)

Fifth, if my memory serves me right, Norman painted for Saga game. I'm not particulary satisfied from the painting, checkboard shield proved to be much more challenging than I initially thought. But - and this is most important thing - it is painted finally:)














wtorek, 17 kwietnia 2018

Moje pomalowane ożywieńce | My painted undead

To miał być nieco inny wpis. Miałem pokazać, jak dzięki dobrej zmianie... Eeee, no dobra, to nie TVPis.... Miałem po prostu pokazać pomalowaną część mojej kolekcji undeadów. Wymyśliłem to sobie tak, że wyciągnę wszystko z pudeł, ustawię na stole, zrobię parę zdjęć i będzie ok. Nie było.

Po pierwsze, stół który mam w domu okazał się za mały - powinien być dwa razy większy, żeby nie było tłoku. Po drugie - światło okazało się fatalne, ale w gruncie rzeczy nie miało to większego znaczenia - posiałem gdzieś element mocujący aparat do dużego statywu i zdjęcia robiłem z ręki. W połączeniu ze słabiutkim światłem dostałem poprzesuwane, nieostre zdjęcia. I tyle.

Pokazuję tylko te, na których cokolwiek widać - sory za słabą jakość, brak ostrości, fatalne kolory. Może... MOŻE kiedyś, przy jakimś wolnym dniu, powtórzę całą akcję... Ale nie obiecuję, zajęło to kupę czasu:)

This was supposed to be a different note. I wanted to show my painted part of undead in all its glory. I wanted to take out all the boxes, put miniatures on the table, take a lot of pictures and publish them. Well, it seems that not everything went as planned.

First, my kitchen table is far too small. To comfortably show everything painted I need a table twice as big. Second - light in my kitchen sucks. Fortunately - and third - it doesn't matter, as I managed to lose a connector between my big tripod and a camera so the photos were taken without stabilisation. Adding to this poor light and yes - most of pictures were blurry and terrible.

So, I picked a very few which actually show something - sometimes a little blurried, with terrible colors on all of them, etc. Maybe... MAYBE one day I will make such a session again...












niedziela, 15 kwietnia 2018

Kryształowa Burza - bitwa w Dragon Rampant

Wczoraj udało nam się zagrać po raz kolejny w Dragon Rampant. Biorąc pod uwagę, jak rzadko udaje nam się poturlać kostki i poprzesuwać figurki na stole, była to okazja do świętowania. Ten wieczór wyróżniał się jeszcze z jednego powodu. Pierwszy raz dane nam było zagrać na macie bitewnej! Interesujemy się wargamingiem od dobrze ponad 20 lat, a wczoraj pierwszy raz udało nam się zagrać na stole przykrytym matą… Na sam stół też może przyjdzie czas.

Wczorajszy wieczór należał do jednak Dragon Rampant. Graliśmy na standardową wielkość armii, czyli 24 punkty. Ponownie, jak w naszej poprzedniej potyczce, starły się dwa oddziały nieumarłych. Mieliśmy długą przerwę od tej gry, możliwe więc, że nie wszystkie zasady zostały przez nas zastosowane poprawnie, o części mogliśmy nawet zapomnieć. Z pełną świadomością natomiast zrezygnowaliśmy z przestrzegania zasady zachowania odstępu pomiędzy oddziałami tej samej armii. W każdym razie było fajnie, a o to chodziło.

Inkub wiódł do walki nekromantę (leader – commanding trait, single model, heavy rider) z oddziałem kawalerii nieumarłych (light riders, fear), nieumarłych w zbrojach (heavy foot, fear), widm (bellicose foot, fear) i zombie (ravenous horde, fear).

Moja armia to shade (leader – charmed trait, elite foot, wizardling, fear) prowadzący grupę upiorów (elite foot, fear) i dwa oddziały nieumarłych wojowników (light foot, no feelings). Los zdecydował, że byłem atakującym.

Już na wstępie wytrąciłem Inkuba z równowagi pytając go, w jaki sposób nekromanta przyzwał i utrzymuje nieumarłych, skoro nie zna żadnych czarów. Inkub rezolutnie odpowiedział, że nekromanta robi to nieświadomie. Moim zdaniem oznaczało to tylko, że albo Nagash to cienias i powinien terminować u wodza Inkuba, albo takie dzikie umiejętności mogą być równie niebezpieczne dla Inkuba, jak dla moich dzielnych wojaków. Czas pokazał kto z nas miał rację.


Po tym moralnym zwycięstwie, wykazaniu wyższości mojego voodoo nad voodoo Inkuba i wpędzeniu przeciwnika w wątpliwości co do stanu zdrowia jego wodza, przystąpiliśmy do wyboru scenariusza. Ostatecznie los wskazał The crystal gale.

Ponieważ Inkub – nauczony przykrym doświadczeniem z poprzednich gier - uznał, że nie będzie wybierał questów, ja również, w duchu (w końcu graliśmy nieumarłymi) barona de Coubertin, zrezygnowałem z wyboru takowych.

Po rozstawieniu terenu – już mówiłem wczoraj Inkubowi, ale powtórzę i w relacji - super skałki Braciszku – jednostek i kryształów, których zebranie było celem gry, przystąpiliśmy do bitwy. W mojej pierwszej turze udało mi się szybko posunąć się w kierunku jednostek wroga, obierając za swój cel nekromantę, oddział kawalerii, a w dalszej kolejności oddział szkieletów w pancerzach. Krótko mówiąc, chciałem w sposób zdecydowany rozstrzygnąć potyczkę w centrum. Zombie, stojące na mojej lewej flance, w ogóle się nie przejmowałem, oddział widm umieszczony był daleko na mojej prawej flance. Uznałem wówczas, że za daleko, by stwarzać jakiekolwiek zagrożenie. Po mojej aktywacji udało mi się w sumie zebrać trzy (z ogółem dziesięciu) kryształy.



W turze aktywacji Inkuba potwierdziło się, że jego nekromanta niespecjalnie nadawał się na dowódcę. Czy to z powodu zaskoczenia szybkim posuwaniem się moich oddziałów, a zwłaszcza upiorów w jego kierunku, czy też z powodu wrodzonej lotności umysłu, dość powiedzieć, że żaden z jego oddziałów nie wykonał akcji.



Wykorzystując uzyskaną inicjatywę, szybkim marszem moje oddziały kontynuowały posuwanie się w kierunku centrum linii mojego przeciwnika, zajmując tym samym centrum pola walki. Tymczasem shade obrał za cel jednostkę kawalerii Inkuba i w czarnej mowie rozpoczął skomplikowaną inkantację zaklęcia, które ich miało zamienić w pył. Popełniłem w tym momencie błąd – zapytałem brata, czy ma jakieś preferencje dotyczące środka rażenia - dałem mu do wyboru, kulą ognia, błyskawicę lub obłok trującego gazu. Sprytnie odpowiedział, że wybiera truciznę. Dopiero po zakończeniu zaklęcia uświadomiłem sobie, że pozbawionym płuc szkieletom trucizna nie może zaszkodzić. Trudno, było już za późno, by zmieniać zaklęcie, obłok trującego gazu otoczył kawalerzystów, którzy oczywiście wyszli z tej przygody bez szwanku (w rzeczywistości czar spalił na panewce, shade był bardzo, bardzo marnym czarownikiem - przyp. Inkub).


Pokrzepiony tym widokiem nekromanta, niewątpliwie przypisując ten stan rzeczy swojej znajomości magii śmierci, wykrzyczał chrapliwym głosem rozkazy i jego oddziały powoli ruszyły na spotkanie moich wojowników. Inkubowi, o ile pamiętam, udało się także zebrać w tym momencie trzy kryształy. Jego kawaleria znalazła się w pobliżu oddziału moich nieumarłych wojowników zabezpieczających moją prawą flankę.


Moi poddani niezwłocznie poszli do ataku, by po chwili wycofać się w celu przegrupowania. Pomimo gwałtowności starcia żaden z jego uczestników nie poniósł obrażeń, które wyeliminowałyby ich z dalszej walki. Niepowodzenie w starciu powetowałem sobie zgarniając upiorami czwarty kryształ, podczas gdy drugi oddział nieumarłych wojowników i shade kontynuowali marsz w kierunku wroga.


Po odepchnięciu oddziału wojowników przez kawalerię, nekromanta dostrzegł możliwość ataku na moje upiory. Wybuchła krótka, zażarta walka. W jej wyniku jeden z moich upiorów legł, ale nekromanta nie wytrzymał ataków pozostałej piątki i z dwoma obrażeniami wycofał się na z góry upatrzone pozycje.

Po tym pokazie sprawności bojowej nekromanty zacząłem składać elementy układanki. Z perspektywy czasu podejrzewam, że Inkub celowo wprowadził mnie w błąd twierdząc, że liderem jest nekromanta, podczas gdy w istocie musiał to być jakiś bezimienny Król Upiorów, tyle że jedynie ucharakteryzowany na nekromantę.

Bez chwili wytchnienia na upiory spadł atak kawalerzystów Inkuba, którzy również unicestwili jednego upiora, sami tracąc jednak dwóch członków oddziału. W tym czasie oddział zjaw mojego brata powoli posuwał się w kierunku kolejnego kryształu. Pozostałe oddziały Inkuba tkwiły w miejscu. Utwierdziło mnie to tylko w przekonaniu, że mam do czynienia z Królem Upiorów, a nie nekromantą, który powinien lepiej kierować nieumarłymi.

Oddział wojowników, którzy chwilę wcześniej walczyli z kawalerią Inkuba, widząc straty upiorów, uznał za wskazane zewrzeć szeregi i sformował ścianę z włóczni. Kosztowna pomyłka w ocenie wrogiego dowódcy musiała zachwiać pewnością siebie mojego shade’a. Nie mogąc się należycie skoncentrować, nie udało mu się bowiem przywołać z powrotem żadnego z upiorów.


Wykorzystując chwilę nieuwagi mojego lidera, inicjatywa przeszła w szpony nekro… króla upiorów, który ponownie zaatakował oddział upiorów. Znowu jeden z nich rozwiał się w pył, reszta wycofała się przed tym dziwnym nekro…, tzn. przed upiornym królem wyglądającym jak nekromanta. 

Pozostałe jednostki Inkuba zbliżały się do miejsca, gdzie toczyła się walka, za wyjątkiem zjaw, które zabezpieczyły w tym czasie czwarty kryształ dla mojego oponenta.



Zacząłem z pewnym niepokojem obserwować wydarzenia rozgrywające się w centrum pola walki, gdzie moje upiory dostały tęgie lanie. Shade - tym razem władczym, pewnym głosem - wykrzyczał zaklęcie i jeden z upiorów drgnął, w jego pustych oczodołach znowu zalśnił zimny ogień kurhanu, powoli dźwignął się i razem z resztą oddziału ruszył do ataku na kawalerzystów. Tym razem jeźdźcy mojego brata zostali pokonani, tracąc trzech konnych. Z tyłu, za upiorami, powoli zbierał się drugi oddział nieumarłych wojowników, gotów do ich ewentualnego wsparcia.


Upiorny król przebrany za nekromantę dostrzegł niebezpieczeństwo przełamania centrum jego linii i po raz kolejny zaatakował moje upiory. Tym razem jednak jego atak zakończył się fiaskiem, ciężko ranny najpierw się wycofał, by już poza zasięgiem ostrzy upiorów obrzucić spojrzeniem pole walki, na którym musiał dostrzec coś niepokojącego albo wręcz przeciwnie uznał, że jego plan został zrealizowany i może się wycofać z pola walki. W tym momencie nie wierzyłem już za grosz Inkubowi, który pomstował na rzut kośćmi i rezultat wskazujący, że jego lider umknął z pola walki pociągając za sobą ostatniego kawalerzystę. Wygląda na to, że lepiej znałem tego nekromantę, tfu, tego upiornego króla niż Inkub. Ja po prostu wiedziałem, że to, co wygląda na ucieczkę, jest tylko kolejnym fortelem, który ma odciągnąć moją uwagę od rzeczy naprawdę ważnych. Zresztą może i jakiś wpływ na swoje oddziały ów król miał, jego ucieczka zachwiała bowiem pozostałymi na polu walki ożywieńcami wroga, które za wyjątkiem zombie stanęły zdezorientowane.


W kolejnych turach wydarzenia w centrum sprowadziły się do tego, że moje upiory rozprawiły się ze szkieletami Inkuba, a oddział zombie został w ciągu jednej walki dosłownie rozniesiony na strzępy przez moich nieumarłych wojowników, którzy unieszkodliwili za jednym zamachem jedenastu gnijących wrogów. Jednak o wiele ważniejsze rzeczy działy się w tym czasie na mojej prawej flance.


Tak lekceważony przeze mnie oddział zjaw, zdobył bowiem w tym czasie piąty kryształ. Rozpoczął się wyścig po ostatni, dziesiąty kryształ. Mój shade próbował potraktować zjawy kulą ognia, ale znaczna odległość i liczne skałki, za którymi te cwane duchy się kryły, spowodowały, że jedynym efektem zaklęcia było osmalenie rzeczonych skał. Krótko mówiąc, do decydującego starcia doszło pomiędzy zjawami Inkuba, a moimi wojownikami, tymi samymi, którzy na początku gry bez rezultatu walczyli z kawalerzystami przeciwnika. Na szczęście dla mnie w rezultacie dwóch rund walki zatryumfowali moi dzielni wojacy. Tym samym w ostatniej chwili wyrwali zjawom dziesiąty kryształ.

Gra skończyła się ostatecznie wynikiem 5 do 5, a więc remis!!!
Dzięki Bracie. To był miły wieczór.

Mormeg