Tym razem recenzji doczekała się trzecia część opowieści o Mrocznych Aniołach z czasów Herezji Horusa. Sam jeszcze jej nie czytałem, jednak po przeczytaniu tekstu Mormega, wezmę się za to najszybciej jak się da - niegdyś był to mój ulubiony zakon kosmicznych marines, jeszcze za czasów, gdy bardzo fajne opowiadanie na temat kompanii Deathwing pojawiło się w dodatku pod tą samą nazwą do pierwszej edycji Space Hulka - Inkub.Czekając na przesyłkę z długo oczekiwanym
Void Stalkerem sięgnąłem po książkę, która od dłuższego czasu stała na półce, zresztą tuż obok
Soul Huntera i
Blood Reavera -
Angels of Darkness Gava Thorpe’a. Książka stała i stała, i odstraszała mnie z uwagi na autora, który - co tu dużo mówić - do moich ulubionych nie należy. Wreszcie, leżąc w gorączce - być może mój wzrok został nieco przyćmiony z tego powodu - moja ręka zdjęła z półki
Anioły... Zdjęła, otworzyła ją i wpadłem. Tak, zdecydowanie wpadłem, muszę przeprosić Mr Thorpe’a, bo napisał, mroczną historię, świetnie oddając klimat pełnego tajemnic Zakonu Mrocznych Aniołów.
Fabuła książki przeplata ze sobą wspomnienia z przesłuchania jednego z Upadłych – Astelana - prowadzonego przez Boreasa, kapelana Aniołów, z wydarzeniami rozgrywającymi się aktualnie. Boreas stacjonuje wraz piątką innych Aniołów na planecie Piscina IV, gdzie do ich głównych zadań należy szkolenie nowych rekrutów werbowanych na pobliskiej Piscina V. Sam opis procesu rekrutacji jest chyba najsłabszą częścią książki, ale myślę, że można go zupełnie nie brać pod uwagę przy jej ostatecznej ocenie. Ot, nieistotny szczegół, poza jednym wydarzeniem. Otóż, już wówczas podczas prób, którym poddawano młodych chłopców, zrozumiałem, że coś z Aniołami, jest nie tak, coś nie jest w porządku. Nie tak sobie wyobrażałem dzielnych obrońców Ludzkości, bez wahania oddających życie w obronie słabszych. Autor od samego początku daje czytelnikowi do zrozumienia, może mimowolnie, że Mroczne Anioły nie są rycerzami bez skazy, za jakich uchodzą. Uczucie to jest tylko potęgowane przez to, co Boreas razem z Samielem (Librarian Mrocznych Aniołów) robią Astelanowi w trakcie przesłuchania. Ich mało subtelne metody działania, w zderzeniu ze spokojem Astelana, z jego opowieścią o przyczynach rozłamu w Legionie, spowodowały, że wyrósł on w moich oczach na głównego bohatera książki. Bardziej interesujące, ważniejsze, były dla mnie wydarzenia, które Boreas przypominał sobie, od tych, które działy się dla niego na bieżąco.
Są to również niewątpliwie najciekawsze karty książki – wspomnienia Astelana, którego imię, jak się szybko okazuje, otwierało sporządzoną przez Anioły listę Upadłych, którzy jako pierwsi przyłączyli się do Luthera, pojedynek woli Astelana i Boreasa, którzy wzajemnie próbują przekonać do swoich racji adwersarza, przy czym ten ostatni nie poprzestaje tylko na argumentach słownych…. Trochę mi się przypominał Lord of the Night, w którym Simon Spurrier przedstawił historię Zso Sahaala i powody, które według niego pchnęły Władców Nocy do opowiedzenia się po stronie Horusa w czasie największej z herezji. Dość powiedzieć, że Astelan wystawia na ciężką próbę niezachwiane przekonanie w dogmaty, na których, jako Mroczny Anioł, wychował się kapelan. Powiedzmy szczerze - może nie każdy argument, czy powód postępowania Astelana do mnie przemawia, najtrudniej mi wciąż zrozumieć przyczynę, dla której wydał rozkaz otwarcia ognia do floty powracającego na Caliban Liona El’Jonsona ale jest jeden fragment, jedno zdanie, które wgniotło mnie w fotel w trakcie czytania książki. Jedno, jakże eleganckie w swojej prostocie, wytłumaczenie postępowania Primarchy w trakcie Herezji, które rzuca na niego zupełnie nowe światło. Mam w domu drugie wydanie książki, korzystam więc z okazji, że autor w posłowiu sam nawiązuje do tego wyjaśnienia, pisząc iż w momencie, w którym te kilka słów „przelał na papier”/ miał świadomość jakie poruszenie nimi wywoła. Udało mu się. Można wierzyć lub nie Astelanowi, podobnie jak Zso Sahaalowi w przywołanym wcześniej
Lord of the Night, ale czy nigdy was nie zastanawiało, dlaczego Lion – największy strateg Imperium, nigdy niepokonany na polu bitwy – nie dotarł do Terry, by wzmocnić jej obronę przed atakiem wojsk Horusa?
Chętnych do odszukania odpowiedzi, lub jednej z możliwych wersji odpowiedzi na to pytanie zachęcam do sięgnięcia po książkę.
Thorpowi udała się jeszcze jedna rzecz – skutecznie odarł Mroczne Anioły 40 tysiąclecia z ich rycerskiej otoczki, tak dobrze oddanej w
Descent of Angels czy
Fallen Angels. Zostali przedstawieni jako torturujący swoich wrogów okrutnicy. Zakon jest przesiąknięty sekretami, aurą mroku, podejrzeń, braku zaufania. Niby wszystko było to wiadomo już wcześniej, ale podane w jednej przekonującej książce robi mocne wrażenie. Dla Aniołów z czasów Herezji Horusa czułem sympatię, dla ich następców, po 10 000 lat, nie czułem już niczego poza niechęcią. Na ich tle postać Astelana, jego idee, jawiły się wyjątkowo atrakcyjnie. Na ile atrakcyjnie świadczą również ostatnie karty powieści.
Mormeg