Nie udało mi się dziś dotrzeć na konwent, notkę o drugim dniu zastąpi więc parę moich uwag ogólnych. Początkowo chciałem dopisać je do ogólnego opisu spotkania, doszedłem jednak do wniosku, że kto nie był, i tak nie wyniesie wiele z dość pobieżnego omówienia, a kto był, sam wie jak było.
Mam mieszane uczucia w stosunku do "Grenadiera" - było naprawdę miło - świetnie rozmawiało się z dawno nie widzianymi znajomymi, poznawało w realu osoby znane dotychczas tylko z sieci, przebywało wśród innych miłośników gier. Niemniej jednak "Grenadier" to nie jest już Konwent Gier Strategicznych. To raczej piknik z historią w tle, same gry stanowią mniejszość oferty imprezy. Zdecydowanie zauważa się dominację grup rekonstrukcyjnych (o których więcej nieco dalej), stoisk ogólnie związanych z obronnością czy militariami (stanowisko policyjne, straży pożarnej, itp). To na pewno dodatkowe atrakcje dla osób przychodzących na Cytadelę w ramach godzinnego czy dwugodzinnego spaceru sobotniego, i tak średnio zainteresowanych grami jako takimi. Dla nich tego rodzaju atrakcje, jak pokaz grup rekonstrukcyjnych stanowiły, zapewne, główną atrakcję. Nie jestem jednak przekonany, że jest to z korzyścią dla imprezy... mającej służyć głównie promowaniu gier. Po pierwsze, takie elementy dominują nad grami, które - po prostu - giną przygniecione ich obecnością. Dzieje się tak, ponieważ osoby przygotowujące rozgrywki pokazowe lub zapoznawcze w znacznej większości robią to na łapu, capu, jakoś to będzie. Obraz tego aspektu imprezy jest - moim zdaniem - dość smutny. W założeniach ma być to spotkanie promujące gry historyczne. Ok. Mamy paręnaście stołów, rozmaite gry. Polskie, zagraniczne, bardziej i mniej znane. Powiem brutalnie - do pokazów, mających przyciągnąć nowych ludzi, zachęcić kogoś do bliższego zapoznania się z grami bitewnymi, nadawało się może 6, może 7 stołów. Miały odpowiedni wygląd, "obsługę" zachęcającą do przyłączenia się do gry, skoncentrowaną również na tym, czym z założenia mieli się zajmować - promowaniem hobby - a nie grą dla samej gry. Część gier rozgrywała się w gronie "krewnych i znajomych królika". Inne dodatkowo, choć miały zachęcić i promować konkretne gry, wyglądały co najmniej mało profesjonalnie. Uderzyło mnie to zwłaszcza w przypadku "Sturmovik Commandera" i "Ogniem i Mieczem". O ile pierwszej, z racji jej hobbystycznego i darmowego charakteru można wybaczyć, że gra "pokazowa" toczyła się wyłącznie w gronie znajomych i osób już wiedzących o co chodzi (byłem przy stole kilka razy, za każdym razem - mimo zmiany prowadzących, wyglądało to identycznie) na wyjątkowo mało interesującej makiecie, kawałku stołu nakrytym filcem, to druga, choć znacznie lepiej przygotowana, jak na wiodącą firmę na rynku, prezentowała się ubogo. Stół z matą zamiast porządnej, choćby połowę mniejszej makiety, brak jakiejkolwiek reklamy, mającej zachęcić do udziały w grze pokazowej czy zapoznawczej. Naprawdę, znacznie lepiej wyglądałoby porządne przygotowanie stołu z ładną, nawet sporo mniejszą od stołu makietą do gry, którą można potem wykorzystać na innych konwentach czy choćby wstawić do sklepu, niż duży, w większości pusty i zielony stół na którym akcja toczyła się na jakiejś góra połowie powierzchni. Wielkie brawa należą się jednak Wargamerowi za przygotowanie stanowiska dla najmłodszych malarzy, za prowadzenie gier zapoznawczych "Flames of War" i gier planszowo-figurkowych, niemniej ich sztandarowy produkt był pokazywany metodą chałupniczą. Chyba szkoda. Ogólnie, poza grami, które pokazywane były pod namiotem mieszczącym "Monte Cassino", rozgrywką "Flames of War" i stołem do "303" oraz namiotem z mniejszymi planszami nie dało się tam zauważyć tego, co miało być sednem imprezy. Zresztą uważam, że stoisko "303", gry będącej w istocie prościutką przesuwanką żetonów, należało do najlepiej przygotowanych. Widać, oczywiście, pieniądze wkładane w ten produkt przez wydawcę, czyli IPN, ale nie są to AŻ takie wielkie pieniądze, by były przeszkodą dla innych wydawnictw. Zabrakło mi nieco stoisk firm figurkowych - poza Wargamerem. Było parę innych firm, ale sprzedawano głównie literaturę, modele i zabawki, próżno było szukać dajmy na to Oddziału Ósmego, nie mówiąc o mniejszych firmach...
I jeszcze słowo o grupach rekonstrukcyjnych - nie mam nic do ludzi w ten sposób się bawiących. Ale to jest zabawa, a z historią nie ma wiele wspólnego. Zadęcie, nadęcie i kupa śmiechu. Panowie, w większości mocno brzuchaci, realizujący swoje marzenia z dzieciństwa i sprzedający to pod szyldem "prawdy historycznej" i "tak było", co jeszcze wzmacniał komentarz prowadzącego. Rozbawiły mnie drobiazgi jak MP-40 wykorzystywany w czasie pokazu ataku Polaków na niemiecki posterunek graniczny we wrześniu 1939 r. (służył jako zastępczy efekt pirotechniczny przy "strzelaniu" z karabinu maszynowego samochodu pancernego), czy akcja rozwijająca się na żywo nieco odmiennie od zakładanego scenariusza. Na miejscu organizatorów poważnie przemyślałbym, czy coraz liczniejsze grupy rekonstrukcyjne, wśród których zdecydowanie dominuje "opcja niemiecka" rzeczywiście wnoszą cokolwiek do całej imprezy. Moim zdaniem - nie wnoszą nic. Więcej korzyści dałby statyczny pokaz mundurów formacji powiązanych z grami, jakie toczyłyby się na stołach. Dlatego podobał mi się oddalony nieco od głównego ciągu namiot przedstawiający polskich lotników na Zachodzie w czasie II wojny światowej. Panowie nie silący się na nie wiem jakie zadęcie, sporo eksponatów, plansze z informacjami historycznymi. Szkoda, że nie umieszczono ich bliżej stanowiska z "303", tam akurat dzieci mogłyby się nauczyć trochę prawdziwej historii.
Bardzo podobała mi się też wystawa sprzętu pancernego, zorganizowanego przez MWP (i zapaleńców zgromadzonych wokół muzeum), zwłaszcza nieplanowana chyba część, "pokaz dynamiczny".
Ogólnie jednak... i tak warto było się wybrać:)