Inkub
Fear the Alien
Kolejny zbiór opowiadań ze świata Warhammera 40000 pod redakcją Christiana Dunna. Książkę - jak większość pozycji mojego ulubionego wydawcy - w miękkich okładkach, zdobi ilustracja Clinta Langley’a przedstawiająca nacierających orków. Czytelnikowi dane jest zajrzeć nie tylko do lufy gnata, którego nasz zielonoskóry kolega trzyma, ale nawet stwierdzić, że opieka dentystyczna orków stoi na zastraszająco niskim poziomie. Jak zwykle jestem czepliwy dodam więc, że ząbki tego osobnika wyrastają jakby wprost ze skóry buźki, wygląda to trochę tak, jakby został pozbawiony warg. Ilustracja na okładce, moim zdaniem, nie przykuwa uwagi. Nie wiem, czy poza fanami uniwersum jest w stanie skusić kogoś do sięgnięcia po tę pozycję. Trzeba jednak, gwoli sprawiedliwości dodać, że jakieś 30 lat temu ostatni raz kupując książkę (Mama Ci wtedy kupila, a nie sam sobie kupiłeś – przyp. Inkub) kierowałem się ilustracją na okładce, odkąd zaś posiadłem sztukę czytania, zawartość książki ma zdecydowanie większe znaczenie od okładki.
Przyjrzyjmy się zatem zawartości. Na zbiór składa się dziesięć opowiadań zebranych na 403 stronach. Jak łatwo zgadnąć, lektura zbioru przybliża nam niektóre obce gatunki zamieszkujące galaktykę, i jak na tacy wyjaśnia dlaczego obcy są tacy obcy. Niestety, większość z nich jest nastawiona do ludzkości we wrogi sposób, co prowadzi do nieustannych konfliktów. Nie ma to zresztą większego znaczenia, gdyż - tak czy inaczej - Imperium najchętniej doprowadziłoby do zagłady wszystkich obcych gatunków. Nic dziwnego zatem, że w świecie Warhammera 40000 „there is only war”. Tytuły opowiadań i ich autorzy przedstawiają się następująco:
1. Gardens of Tycho, Dana Abnetta,
2. Fear Itself, Juliet E. McKenna,
3. Prometheus Requiem, Nicka Kyme’a,
4. Mistress Baeda’s Gift, Bradena Campbella,
5. Iron Inferno, C.L. Wernera,
6. Sanctified, Marka Claphama,
7. Faces, Matthew Farrera,
8. Unity, Jamesa Gilmera,
9. The Core, Aarona Dembskiego-Bowdena,
10 Ambition Knows No Bounds, Andy’ego Hoare
W książce występuje bogactwo czarnych charakterów: nekroni, tyranidzi, eldarzy, orki i tau, a raczej krootowie (czytelnicy muszą wybaczyć, pojęcia nie mam jak została spolszczona nazwa kroot), przyjmijmy więc, że mam rację. Podobnie jak poprzednio nie będę omawiał poszczególnych opowiadań, a jedynie te, które moim zdaniem zasługują na wzmiankę z uwagi na ich wartość lub wręcz przeciwnie - jej brak.
Zdecydowanie najsłabsze, moim zdaniem, opowiadanie w zbiorze, to Ambition Knows No Bounds. Stylizowane jest chyba na gatunek określany mianem, jeśli się nie mylę, surrvival horror. Niestety, strasznie nie jest, nudnie owszem. Ile razy już czytałem o zielonej poświacie… Autor nie wniósł niczego nowego do mojego postrzegania nekronów, poprzestał raczej na utartych schematach. Jedyną ciekawostką jest pojawienie się nowego, przynajmniej dla mnie, rodzaju strażnika. Około metra długości, bohaterom opowiadania kojarzył się z owadami, a mi z mniejszą wersją Necron Tomb Stalkera wyprodukowanego przez Forge World.
Dan Abnett raczej stanął na wysokości zadania, pisząc kryminał, niestety bardzo schematyczny. W sumie przyznaję, że czyta się dobrze ale efekt osłabia okoliczność, że z góry wiadomo co stanie się za chwilę. Bohater zaś, opisywany jako gryzipiórek, nagle przeistacza się, no może nie w wiedźmina, ale kogoś w stylu Sędziego Dreda. Może ciutek przesadzam ale coś na rzeczy jest.
Jest kilka opowiadań, które zasługują na uwagę. Zacznę od Unity. Opowiadanie, które mi się bardzo podobało, interesujący temat, rozwinięty w niekonwencjonalny sposób. Wyróżnia się wyraźnie w sposób pozytywny na tle innych zamieszczonych w zbiorze. W pewien sposób jest bardzo przekonujące i znacznie mocniej trzyma w napięciu niż Ambition Knows No Bounds. Po przeczytaniu wiem, że w tej samej galaktyce nie ma miejsca dla tau i ludzi. Za bardzo się różnimy. Po lekturze krootowie kojarzą mi się z tyranidami. Niby wszystko to już dawno wiadomo, a jednak autor przypomniał mi tę wiedzę w sposób, który trudno zapomnieć. Inspirował się chyba po trosze, a przynajmniej tak mi się wydaje, sceną z Walecznego Serca, z wisielcami w szopie…
Skoro mowa o tyranidach… nie mogło ich zabraknąć. Występują w kilku opowiadaniach. W Fear Itself przedstawiona jest inwazja tyranidów z poziomu żołnierzy kompani Gwardii Imperialnej. Widok masy tyranidów atakujących nielicznych gwardzistów przemawia do mojej wyobraźni. Jest w tym coś, czemu nie mogę się oprzeć. Z tych powodów dawno temu kupiłem Desert Raiders Luciena Soulbana, o której to powieści kiedyś może napiszę słówko albo dwa. Wracając do Fear Itself jest tak jak miało być: krew, pot i łzy, stracona nadzieja i trąbka kawalerii, nieco zgryźliwie dodam, że brakuje jedynie flagi Stanów Zjednoczonych Ameryki i przemawiającego na tle ruin prezydenta. Jestem pewnie niesprawiedliwy, wcześniej schematyzm był postrzegany przeze mnie jako minus teraz zaś mi nie przeszkadza… Jednak taka jest prawda. Fear Itself podobał mi się. Ma w sobie to coś czego opowiadaniu z nekronami zabrakło. Hmm… może kilku genokradów?
Faces… opowiadanie nabiera tempa stosunkowo powoli, ale jest niczym lawina, nie można jej zatrzymać. Niewątpliwie zasługuje na szczególne wyróżnienie. Można o eldarach pisać zapewne na wiele sposobów. Wiem teraz, że na pewno są w stanie wzbudzić strach w sercach ludzi. Nie, nie, opowiadanie nie dotyczy Mrocznych Eldarów w odniesieniu do których strach nie dziwi. Historia opisana na kartach opowiadania jest szczególna, eldarowie pojawiają się na dopiero na zakończenie, ale szaleństwo i strach jest od początku. Nie uchylając za bardzo rąbka tajemnicy dodam, że jest to opis bardzo szczególnego występu artystów.
Mormeg