Dużo czasu minęło od ostatniego wpisu dotyczącego omówienia kolejnej pozycji wydanej przez Black Library, o czym Inkub przypomina mi ciągle mailowo… Niby, w tak zwanym międzyczasie, przeczytałem
PhalanxBena Countnera i niemal, niemal skończyłem
Victories of the Space Marines – zbiór opowiadań ze świata WH40K, ale jakoś nie mogłem się zmusić do napisania paru słów o tych książkach. Co do
Victories… było to spowodowane tym, że po bardzo słabym opowiadaniu o Krwawych Aniołach utknąłem na kolejnym. Chyba to opowiadanie o Aniołach zraziło mnie do całego zbioru. Szkoda, że kolejna książka w serii Horus Heresy –
Fear to Tread – jest również pióra Swallowa. Jakoś jego książek nie mogę przełknąć.
Phalanx zaś okazało się, że - niestety - nie dorównuje wcześniejszym tomom. Szkoda. Bardzo wciągająca seria przygód Sarpedona i Soul Drinkers kończy się słabym, szóstym tomem, po którym pozostał mi jedynie niesmak i niemal obrzydzenie do Imperial Fists – wygląda bowiem na to, że zamiłowanie do torturowania przeciwników jest bardzo powszechne w uniwersum świata WH40K i Pięści, obok Mrocznych Aniołów nie stronią od tego rodzaju rozrywek.
Skoro mowa o torturach… The Primarchs to zbiór czterech opowiadań, których bohaterami jest czterech Primarchów. W kolejności The Reflection Crack’d – Fulgrim, Feat of Iron – Ferrus Manus, The Lion – Lion El’Jonson i The Serpent Beneath – Omegon. Akcja The Reflection Crack’d rozgrywa się po Masakrze na Isstvan V. Właściwie, wbrew temu co przed chwilą napisałem, bohaterem opowiadania nie jest Fulgrim, choć oczywiście odgrywa w nim ważną rolę, ale Lucius, do którego w którejś ze scen jedna z postaci zwraca się, o ironio, „Zdrajca”. Opowiadanie jest pełne szczegółów i szczególików dotyczących Dzieci Imperatora, którymi Autor raczy czytelnika. Choćby opis Heliopolis, w którym na rozkaz Primarchy III Legionu zniszczono audytorium tylko dlatego, że Fulgrim nie mógł ścierpieć żeby ktokolwiek siedział wyżej od niego. Pycha, próżność i arogancja, zaspokajanie najbardziej niskich instynktów, żądza bycia adorowanym i podziwianym przez innych - oto jakim stał się III Legion. Nikt nie dorównuje jednak Fulgrimowi, temu który niegdyś był niedościgłym wzorem nieskazitelnego wojownika, a który upadł najniżej, pociągając za sobą, na dno piekła, swych Astartes. Opowiadanie dotyczy podejrzeń jakie Lucius ma względem Fulgrima. McNeill zdawkowo jedynie wspomina o nich w Fulgrim, tu jednak wątek ten znajduje swoje pełne rozwinięcie. Dość będzie powiedzieć, że Luciusa dręczą koszmary związane z La Fenice, coś nieodparcie nakazuje mu tam się udać. Problem w tym, że wejście na salę jest zakazane pod groźbą śmierci. Ostatecznie dochodzi jednak do buntu! Przyjemniaczki z III Legionu zastawiają na Fulgrima pułapkę i dość naiwnie próbują wypędzić z niego demona poprzez tortury. Z jakim skutkiem - warto przeczytać. Pomijając przydługi filozoficzny wywód Fulgrima, sama scena tortur, którym w imię dobra, z lubością oddają się jego oficerowie jest mocnym punktem opowiadania. Przy okazji pozwala również zapoznać się czytelnikowi z fenomenalnymi zdolnościami regeneracyjnymi Primarchy. Inną świetną sceną jest ta, w której Lucius informuje oficerów III Legionu o swoich podejrzeniach. Czytając ją miałem nieodparte skojarzenia z opisem zachowań drapieżników czyhających tylko na jeden moment słabości ofiary, gotowych w każdej chwili rozedrzeć ją na strzępy. Lucius… McNeill stworzył przemawiającą do wyobraźni postać, aroganckiego, zarozumiałego i okrutnego mistrza miecza, skoncentrowanego na doskonaleniu swoich fenomenalnych umiejętności, przekonanego, że są one tak duże, iż pokonałby nawet Fulgrima, gdyby doszło między nimi do walki. Jego pycha jest tak wielka, że będąc uzbrojony jedynie w miecze, z trudem powstrzymuje się od ataku na Warhounda. Świetna postać. Świetne pióro. Świetna historia, sprawnie i wartko opowiedziana. Bezsprzecznie jest to najlepsze opowiadanie w zbiorze.
Dla odmiany Feat of Iron rozgrywa się przed Herezją Horusa. Niewiele właściwie jestem gotów napisać o tym opowiadaniu. Ot, Eldarowie podejmują próbę ostrzeżenia Ferrusa o nadchodzącej wojnie domowej. Chcą przestrzec go o losie jaki go czeka, o śmierci zadanej z ręki Fulgrima. Czynią to jednak tak zawile, alegorie którymi się posługują bywają czasem tak mocno zagmatwane, że nic dziwnego, iż Ferrus nie daje im wiary. Już lepiej chyba wyszliby na próbie spotkania się z Primarchą, podobnie jak Eldrad próbował tego z Fulgrimem. Opowiadanie zawiera jednak dwa smaczki. Pierwszy – Eldarowie prawdopodobnie przypadkowo, ale jednak, uczą X Legion pokory. Okazuje się bowiem, że ciało nie jest tak słabe jak mogłoby to się Żelaznym Dłoniom wydawać, a w pewnych okolicznościach żelazo może być jedynie powodem zguby. Drugi z wspomnianych smaczków wskazuje, że Black Library i GW wciąż chyba do końca nie podjęli decyzji dotyczącej Primarchów II i XI Legionu. Wszyscy, no, przynajmniej ja, skrzętnie łowię informacje, które powolutku sączą się o tych Legionach na kartach serii HH. Tym razem Ferrus spogląda na dwadzieścia posągów przedstawiających jak nietrudno się domyślić jego i pozostałych primarchów. Posągi zamiast twarzy mają jednak maski, które ukrywają lub wręcz zdradzają naturę postaci, którą przedstawiają. Jest więc lew i rycerz, śmierć i koń z rozwianą grzywą. Tylko dwie postaci są Ferrusowi kompletnie nieznane, i właśnie maski tych dwóch są niemal całkowicie zniszczone. Zagadka wciąż więc pozostaje nierozwiązana.
W The Lion wracamy znowu do czasów po Masakrze. Oto Mroczne Anioły toczą od dwóch lat wyniszczającą wojnę z VIII Legionem o system Thramas. Akcja rozpoczyna się dokładnie osiemdziesiąt dwa dni po wydarzeniach opisanych w Savage Weapons Aarona Dembskiego-Bowdena, opublikowanym w zbiorze opowiadań Age of Darkness, o którym mam wrażenie, już wcześniej pisałem. Anioły przechwytują astropatyczną wiadomość, że na planetę o wdzięcznej nazwie Perditus zmierzają okręty Death Guard z kilkoma tysiącami legionistów Mortariona na pokładzie. Wiadomość wspomina również, o Żelaznych Dłoniach, sugerując że oba oddziały mogą ze sobą prowadzić walkę. Mimo, że dla oficerów Aniołów wiadomość nie ma większego znaczenia, Lion podejmuje decyzję o natychmiastowym udaniu się na planetę wraz z trzydziestoma tysiącami Aniołów. Thorpe wtajemnicza nas przy tej okazji nieco w tajniki międzygwiezdnych podróży, których na moje oko chyba jednak nie skonsultował z innymi autorami. Floty Aniołów uparcie bowiem trapione są dolegliwościami, o których inni autorzy jakoś nie wspominają – skądinąd sensowną koniecznością wytracania ogromnych prędkości okrętów, czy też niemożnością podróżowania przez Morze Dusz w zwartych formacjach. Thorpe sensownie tłumaczy również sposób w jaki odbywa się podróż w sytuacji, w której nawigatorzy pozbawieni są zbawczego światła Astronomiconu. Tyle plusów. Na razie przynajmniej. Mogę bowiem zrozumieć rezerwę z jaką początkowo przynajmniej odnosi się do Żelaznych Dłoni, mogę również zrozumieć, że wyprowadzony w pole raz przez Perturabo nie ufa również Guillimanowi. Trudno jednak zrozumieć mi dlaczego Lion nie atakuje sił Typhona, choć ten wprost przyznaje, że walczy pod rozkazami Horusa.
Co jednak jest takiego szczególnego na Perditus, że Lion gotów jest zaryzykować utratę Thramas i wyrusza, by zająć tę planetę? Otóż, w czasie Wielkiej Krucjaty I i XIV Legion zajęły planetę, na której znajdowała się przedziwna istota o bliżej nieznanych wówczas właściwościach, którą oddano kapłanom Marsa do zbadania. Po trzydziestu latach część swych umiejętności owa – z braku lepszego określenia - istota demonstruje Lionowi. Dość powiedzieć, że może ona walnie przyczynić się do zwycięstwa jednej ze stron w toczącym się konflikcie. Typhon i Żelazne Dłonie chciały zaś ową istotę przejąć. Lion początkowo chce ją zniszczyć, choć sama istota, nie daje temu wiary, ostatecznie jednak od swojego zamiaru odstępuje. Mam też wrażenie, czytając końcowe zdania tego opowiadania, że Astelan wyjaśniając Boreasowi w Angels of Darkness przyczynę zachowania Liona w czasie Herezji mógł przynajmniej częściowo mówić prawdę. Koniec opowiadania rzuca bowiem światło na motywy postępowania Primarchy. The Lion jest ważne dla mnie jeszcze z jednego powodu. Dotyka, oczywiście, jak wspomniałem VIII Legionu, w tym jednak przypadku przypomina, że oprócz postaci takich jak Talos, wielu legionistów zaprzedało się całkowicie chaosowi.
The Serpent Beneath jest powiązane z ostatnio opisywanym opowiadaniem. Otóż Koteria (Cabal) przekazała Alphariusowi plany zbudowania urządzenia, przy którym umiejętności istoty z Perditus wydają się nic nie znaczące. XX Legion takie urządzenie zbudował, jednak ktoś z bazy, w której to urządzenie zostało zbudowane, zdradził Alphariusa, który ledwo uniknął śmierci. W szeregach Legionu jest zatem zdrajca. Omegon montuje więc oddział, który ma uderzyć na bazę i doprowadzić do jej całkowitego zniszczenia. Atak i zniszczenie bazy ma się odbyć w taki sposób, aby nikt, nigdy nie mógł odszukać celu owego ataku. Jak w każdej historii, w którą jest zamieszany ten najbardziej tajemniczy ze wszystkich Legionów, dane nam jest zetknąć się z wartką akcją utrzymaną w konwencji na poły książki o asach wywiadu. Tak charakterystyczne dla Legionu działania wywiadowcze przeplatają się ze strzelającymi bolterami czy pojedynkami na noże. Tak do końca, nigdy nie wiadomo, kto jest kim. Opowiadanie świetnie oddaje atmosferę spowitego tajemnicą Legionu, metody jego działania, pewien klimat, który - nie powiem - jest bardzo atrakcyjny i doprowadzi mnie pewnie do tego by pomalować kilku legionistów XX jako sojuszników moich Władców Nocy. Z opowiadania wynika, że Alpha Legion prowadzi już akcje bojowe przeciwko obu stronom konfliktu, co więcej, Primarchowie wiedzą po jak cienkiej linie stąpają opowiadając się za Horusem i czym grozi niepowodzenie ich planu, jak zgubny będzie miało ono wpływ na Legion. Jedną z lepszych scen opowiadania jest ta, w której Omegon ze swoim oddziałem śledzi jednego z agentów Legionu, zwłaszcza moment, w którym legioniści pozbawiają agenta jego ochroniarzy. Sam atak na bazę to także dobry warsztat pisarski, z kilkoma niespodziewanymi zwrotami akcji i nieco zaskakującym zakończeniem. Domyśliłem się jedynie jego połowy, część była zaś sporym zaskoczeniem. Powinienem jednak się już przyzwyczaić, że nic, co dotyczy XX Legionu, nie jest oczywiste i jednoznaczne. Niewątpliwie w każdym zbiorze The Serpent Beneath byłoby jednym z wyróżniających się opowiadań. Przyznaję mu drugie miejsce jedynie dlatego, że McNeill odwalił naprawdę kawał porządnej pracy.
Opowiadania, poza Feat of Iron, mają jeszcze jedną wspólną cechę. Wyjaśniają losy kilku znanych i odgrywających znaczną rolę postaci z wcześniejszych książek w serii HH – że tak powiem ostatecznie… Co do Feat of Iron, to cóż - całe opowiadanie dotyczy przecież Legionu, który niemal w całości został unicestwiony na Isstvan V. Losy postaci w nim opisanych były więc wcześniej znane.
Kończąc i krótko podsumowując nie mam wątpliwości, że jest to jedna z bardziej udanych pozycji w serii Horus Heresy.
Mormeg