wtorek, 31 maja 2016

Posąg z Ogrodu Morra (część II) | Statue from Garden of Morr (part II)

Po krótkiej, parunastomiesięcznej przerwie, powróciłem do Ogrodu Morra. Przyznam szczerze, że nawet nie dla samych budynków, tylko raczej dla zrobienia kolejnych elementów tła do zdjęć - nic nie poradzę, lubię cykać takie fotki.

Niezależnie jednak od tego, Ogród Morra, jeden z gotowych zestawów terenów produkcji GW, to kawał świetnej roboty. Trzy niewielkie kapliczki, dzisiejszy posąg i ogrodzenie składa się w ładną całość, która na dodatek nie była strasznie droga - jak na ceny GW, rzecz jasna.

Malowanie aerografem, potem trochę przecierki suchym pędzlem i zabawa washami. Zdecydowałem się pozostawić róże. Wiem, że wielu osobom one przeszkadzają, jednak po pierwsze, to jeden z symboli Morra, po drugie ładnie ożywia dość monotonną kolorystykę całości.

After a short break (just about two dozen of months) I decided to return to my Garden of Morr. I'm honest - not for terrain per se, but more for something to use as a background for my photos. Honestly, I really like to take such photos.

But Garden of Morr, one of terrrain sets from GW, is excellent. Three small chapels, one statue and a fence with a gate make great terrain piece. And the set itself was relatively cheap, when it was available, cheap for GW anyway.

My statue was painted with airbrush, some drybrushing and lots of washes. I decided to leave roses as they are. I know that some people remove them, but - first, this is one of Morr's symbols, second - it livens up a bit monocolour scheme of this set.







niedziela, 29 maja 2016

Mistrz Goblinów! Wywiad z Kevinem Adamsem

Kolejny wywiad przeprowadzony przez Orlygga z bloga Realm of Chaos 80s w serii rozmów z ludźmi pracującymi dla Games Workshop w złotym okresie działania firmy, w latach osiemdziesiątych. Jego oryginał można przeczytać tutaj, a ja przypomnę tylko, że bohaterem poprzedniego wywiadu był Mike Brunton.


Kev wyrzeźbił na tej zapalniczce zadziwiającą ilość szczegółów. Niesamowita wyobraźnia.
Wiele lat temu Simone de Beauvoir, francuska myślicielka, filozofka i egzystencjonalistka stwierdziła, że: "nikt nie rodzi się geniuszem, tylko się nim staje". Jestem pewny, że mimo całej swej zróżnicowanej twórczości nie mogła sobie nawet wyobrazić, że jej myśl znajdzie zastosowanie w świecie zabawkowych żołnierzyków, prawdopodobnie jednak dlatego, że - z całą pewnością - nie słyszała o Kevinie Adamsie.

Piszę tak, bo Mistrz Goblinów wywiera wpływ na sztukę fantasy, figurki i gry bitewne. To jego bogata wyobraźnia całe lata temu stworzyła dzikie, komiczne twarze goblinoidów, pozostawiając spuściznę kulturową, której echa rozbrzmiewają po dziś dzień.

Nie ma znaczenia, kim jesteś. Jeśli tylko kiedykolwiek ugniatałeś masę plastyczną, trzymając w ręku narzędzie, którym chciałeś wyrzeźbić jakiegoś zielonoskórego, pracowałeś w cieniu Kevina.

I nie uda ci się z niego wyjść.

Nikomu przed nim i nikomu po nim nie udało się tak doskonale uchwycić w niewielkich figurkach okrucieństwa, szaleństwa, zadowolenia i komicznego strachu goblinów. Jeśli mi nie wierzysz, przekonaj się sam. Praktycznie każdy duży producent figurek zatrudniał go do stworzenia swoich goblinoidów, ponieważ nikt nie mógł mu w tym dorównać - i to widać.

Niewiarygodna liczba szczegółów na całym tym modelu (jeśli w ogóle można użyć tutaj tego słowa). W tym jednym dziele widać geniusz Kevina Adamsa.

Przez lata zastanawiałem się, dlaczego figurki orków i goblinów produkowane przez GW zatraciły swój komiczny dynamizm, dlaczego przeistoczyły się w prostych, muskularnych osiłków, tracąc jakąkolwiek głębię i jestestwo. Dopiero kiedy głębiej wniknąłem w ten temat, dowiedziałem się, że zielonoskórych zaczęli rzeźbić inni rzeźbiarze.

Współczułem im. Kto naprawdę chciałby robić coś takiego po Adamsie? A potem kupiłem mnóstwo gobosów Harlequina!

Witam szanownych czytelników wywiadu z jedynym i unikatowym Mistrzem Goblinów we własnej osobie. Po raz pierwszy Kev podzieli się ze światem historią swego życia w czasach Złotego Wieku Brytyjskiego Fantasy - powie też wiele więcej. Jak zapewne wielu z was wie, w minionym roku Kev stał się ofiarą brutalnego włamania i napadu. Obrażenia wymagały serii operacji. Mimo tego, Kevin nadal poświęca swój wolny czas na pomoc w prowadzeniu kawiarni w pobliskim szpitalu psychiatrycznym. To bezinteresowne poświęcenie najlepiej podsumowują słowa Pete'a Browna, który powiedział:

"Co tydzień, czasami dwa razy w tygodniu, w deszcz lub w upał, w snieżną zamieć lub w wichurę, pojawia się tam, by dać kilka godzin swego życia tym pacjentom, dla których odrobina czasu spędzona nad kawą i przy rozmowie jest jedyną jaśniejszą chwilą w czasie ich hospitalizacji, jedynym momentem, w którym mogą porozmawiać z kimś, kto nie dzieli ich położenia".

Pozostaje mi tylko złożyć Kevinowi gorące, serdeczne podziękowania za to, że zgodził się użyczyć nieco swego czasu dla nas, społeczności oldhammerowców.

Orlygg

PS: W czasie przeprowadzania tego wywiadu nie ucierpiały żadne gobliny.

Kev kiedyś pisał artykuły do White Dwarfa na temat malowania i konwertowania.

Sprawdźcie, czy znajdziecie któryś z pokazanych tutaj modeli gdzieś indziej!

RoC80s: Kevin, jak obecnie wygląda twoja sytuacja? Czy w pełni doszedłeś do siebie po zeszłorocznym pobiciu?

KA: Pracowałem w fabryce Wargames Foundry i będę to robił jeszcze przez jakieś dwa tygodnie, ponieważ moje oko w tej chwili nie działa zbyt dobrze, a w Foundry mogę pracować jako wół roboczy. Mają mało czasu na przeprowadzkę. Cieszę się z towarzystwa Bryana, dobrze się bawię i nie mogę doczekać się Warmongera.

W zeszłym roku robiłem figurki egipskie, skończyłem właśnie obiad i siedziałem na swoim stryszku, kiedy zobaczyłem kogoś, kto wyglądał jak mój syn stojący na szczycie drabiny, z tym że miał zarzucony kaptur. Zauważyłem chwilę potem, że ma w ręku nóż, okazało się, że to włamywacz.

Podbiegł do mnie, zaczął wymachiwać nożem przed moją twarzą, krzyczał coś rozzłoszczony i chciał wiedzieć, gdzie jest całe zioło. Powiedziałem mu, że musiał pomylić domy. Na strych weszło jeszcze dwóch z nożami, wszyscy zakapturzeni, z szalikami zawiązanymi na twarzach, dlatego od razu stwierdziłem, że muszą być tchórzami. Cała trójka zachowywała się jak naćpana i śmierdzieli, jakby nie myli się od tygodni.

Zaczęli domagać się pieniędzy i złotej biżuterii, chcieli też moją komórkę. Powiedziałem, że nie mam pieniędzy ani złota, i że w życiu nie używałem komórki. Któryś z nich dźgnął mnie wtedy nożem i wielokrotnie uderzył w twarz czymś ciężkim. Byli bardzo nerwowi i coraz bardziej rozzłoszczeni, kłuli mnie bezustannie nożami.

Próbowałem wstać, żeby pokazać im, że w domu nie ma niczego cennego, a wtedy najwyższy spanikował i kazał mi siadać.

Cały czas czegoś chcieli, ale zachowywałem spokój. Wtedy jeden z nich dźgnął mnie nożem w twarz, ale nie cofnąłem się, więc uderzył mnie ponownie, i jeszcze raz, i jeszcze. Nigdy wcześniej nie dostałem tak mocno, nawet nie zauważyłem tego, ale bił mnie kastetem. Zmasakrował mi całą twarz, łącznie z oczodołem. A potem uciekli, zabierając ze sobą mojego I-Maca, bo bardzo mocno krwawiłem.

Najpierw myślałem, że dźgnęli mnie w oko, ale na szczęście tak nie było, zadzwoniłem do syna. Przyszła moja córka i nie mogła na mnie patrzeć, tak źle wyglądałem, zabrali mnie do szpitala. Tam zrekonstruowali mi twarz, wstawili mi metalowe płytki w policzek i w oczodół. Wciąż czuję tam mrowienie, mam uszkodzone nerwy, dodatkowo od czasu tego pobicia mam też zablokowany prawy przewód nosowy. Miałem też złamaną szczękę, wybite zęby, a mój nos był złamany w trzech miejscach.

Teraz już widzę w porządku, tylko moje oko jest na wierzchu, jest to bardzo nieprzyjemne, nie mogę długo pracować. W szpitalu powiedzieli mi, że będę potrzebował operacji do zrekonstruowania dolnej powieki, ale wyznaczenie jej daty strasznie się przeciąga, to już rok! Ktoś, kto mieszka w pobliżu mojego domu musiał być prawdziwym celem tego napadu, musieli pomylić domy. Tak się nieszczęśliwie złożyło, że drzwi do domu nie były zamknięte na klucz, zostawiłem je tak, żeby dzieci mogły wejść do środka.

Napastników nie złapano, policja zaniechała już poszukiwań, ale w wydziale kryminalnym powiedzieli mi, że chcieli napaść na dom, w którym hodowano dużą ilość marihuany, powiedzieli też, że napady tego rodzaju są coraz częstsze.

Dzięki Ianowi, Dagsowi, Paulowi Reidowi, Wargames Foundry i wielu innym osobom udało mi się jakoś przeżyć, nie mogłem przecież pracować przez większą część roku. Wielką pomocą okazała się inicjatywa Goblinaid - ponieważ jestem freelancerem, nie dostawałem żadnych zasiłków, mimo tego, że przez lata płaciłem podatki i składkę ubezpieczeniową. Gdyby nie Goblinaid, inicjatywa, której celem była pomoc dla mnie, byłbym w prawdziwych tarapatach finansowych.

Czas, kiedy nie mogłem pracować, spędziłem na remoncie całego domu, byłem więc całkiem zajęty. Dodatkowo miałem mnóstwo wizyt w szpitalu, zajmowałem się też ogrodem, pomalowałem dom z zewnątrz. To jeden z powodów, dla których nie uczestniczyłem osobiście w Goblinaid, byłem naprawdę bardzo zajęty - nie ma mnie jednak na Facebooku, nie mam też czasu na żadne takie media społecznościowe, za dużo pracuję.

Nie wiem, kiedy będę miał następną operację, ale kiedy już będę wiedział, powiem o tym. A na razie chciałbym serdecznie podziękować wszystkim ludziom, którzy mi pomogli!

RoC80s: Czy od dziecka interesowałeś się sztuką fantasy i graniem, czy też zainteresowania te nadeszły później?

KA: Zacząłem zbierać żołnierzyki Airfixa kiedy miałem jakieś sześć lat, a potem budowałem i malowałem modele czołgów. Robiłem plastelinowe umocnienia dla stanowisk dział, jak widać więc od zawsze miałem zdolności do improwizacji i smykałkę do tworzenia. Uwielbiałem malowanie modeli. Kiedy miałem osiem lat, często na lekcjach, zamiast się uczyć, rysowałem hiszpańskie galeony, kochałem piratów!

Moją pierwszą figurką była rzeźba Noddy'ego Holdera, jakieś 25 cm wysokości, zrobiłem ją na lekcjach garncarstwa. Wciąż stoi w ogrodzie moich rodziców, któregoś dnia zrobię jej zdjęcie i wrzucę do sieci. Jest dość komiczna. Miałem wtedy 15 lat.

W tym czasie robiłem też strachostwory, miniaturowe strachy na wróble, jakieś osiem centymetrów wysokie, ze słomy i gałązek, z głowami z rzepy. Wycinałem w nich usta i oczy, a kiedy wysychały, kurczyły się i marszczyły, wyglądały jak starsi ludzie. Podrzucałem je na wycieraczki domów dla zabawy, albo wieszałem na drzewach.

Zrobiłem figurki takich strachostworów dla Monolithe, były oparte na tych moich wczesnych strachach.

Nigdy nie wsiąkłem specjalnie głęboko w granie, czy to w gry bitewne, czy fabularne, choć kiedy miałem dwadzieścia parę lat grałem w zmodyfikowane Dungeons & Dragons ze swoim starym kolegą, Gavinem Baddely. Był zabawnym mistrzem podziemi i wielkim miłośnikiem figurek. Nigdy nie rozumiałem tych wszystkich zasad, ale miałem kilka ciekawych postaci, jak wiedźma czy nekromanta, miałem też parę innych. Grałem w jego wymyślonych kampaniach i miałem z tego kupę radochy. Moim głównym hobby były jednak zawsze nie gry, tylko figurki.

Artyści, którzy mnie inspirowali, to Arthur Rackham i Brian Froud, a także Bruegel i Hieronymus Bosch, uwielbiałem też ten plakat ludzi z traw Rodneya Matthewa, czytałem książki o Corumie Moorcocka. W 1981 zainspirowały mnie produkty Minifig i szkielety Ral Parthy. Kiedy już zebrałem wszystkie modele ożywieńców, jakie tylko mogłem znaleźć, zacząłem zbierać gobliny. Uwielbiałem te o nazwie Wielkie Gobliny. Podobały mi się też Nocne Gobliny bliźniaków, były takie podobne do Jawów z Gwiezdnych Wojen.

Spędzałem wtedy całe godziny na malowaniu figurek, często wymieniałem bronie na powtarzających się modelach, a w końcu spróbowałem wyrzeźbić twarze. Malowałem figurki dla Nicka Lunda, uwielbiałem jego hobgobliny produkowane jeszcze przez Chronicles. Co miesiąc oglądałem pomalowane miniaturki w White Dwarfie, byłem wielkim fanem stylu Johna Blanche'a, inspirował mnie bardzo mocno.

Mniej więcej w tym czasie wziąłem udział w konkursie malarskim Citadel i byłem w pierwszej dziesiątce. Dostałem wtedy standardowy list od Bryana Ansella, w którym proponował mi malowanie jego figurek. Przyjąłem tą ofertę i pomalowałem dla niego część Slaanów. Był tak zadowolony, że ostatecznie malowałem jego figurki regularnie. Dostawałem pocztą wszystkie nowości - o wiele więcej, niż sądziłem, ale Bryan zawsze był bardzo hojny. Te były fajne czasy, z tymi wszystkimi wówczas nowymi figurkami.


Gobliński rydwan produkcji Citadel. Część kolekcji Kevina Adamsa.
Man-Mangler! Najgroźniejsza z maszyn bojowych orków. Model-ikona. Część kolekcji Kevina Adamsa.
Leadbelcher! Goblińskie działo organowe! Kolejny z bogato zdobionych modeli Keva. Zawsze podobały mi się rośliny z greenstuffu, które zrobił na podstawce. Część kolekcji Kevina Adamsa.
RoC80s: Legenda mówi, że rzeźbienia nauczył cię sam Bryan Ansell. Czy tak rzeczywiście było? Jak wyglądały twoje początki rzeźbienia figurek?

KA: Na Dragonmeet w chyba 1983 poznałem Chaza Elliota. Byłem pod wrażeniem jego chorążego orków, pomalowanego farbami akrylowymi - sam używałem wówczas jeszcze emalii Humbrola. Utrzymaliśmy znajomość i w końcu zaprzyjaźniliśmy się, odwiedził mnie w Cambridge, gdzie dał mi pierwsze lekcje rzeźbienia. Wkrótce potem spróbowałem wyrzeźbić ogra, wydawało mi się, że łatwiej będzie mi z dużym modelem, zrobiłem też bardzo duże gobliny. 

Posłałem je do Bryana, który zdecydował się je odlać, ale najpierw kazał mi je poprawić do formowania. Trwało to rok, podczas którego uczyłem się poprawnego kształtowania modeli, by nadawały się do formowania. Uczył mnie Alan Merret, dzięki niemu dowiedziałem się wszystkiego na temat robienia form i rzeźbienia, do dziś korzystam z jego porad.

Bryan nauczył mnie moich pierwszych technik rzeźbienia figurek, był bardzo pomocny. Dzięki niemu zrobiłem swoją pierwszą serię miniaturek, małych goblinów. Zostały dobrze przyjęte, więc zaproponowano mi pracę. Przez rok pracowałem z domu w Cambridge, ale w 1986 przeprowadziłem się do nowego studio, pracowałem w jednym pomieszczeniu z Nickiem Bibbym, Jesem Goodwinem, Morrisonami i Bobem Naismithem. Nauczyłem się wiele po prostu patrząc na to, jak rzeźbią.

Potem dołączyli do nas bliźniacy Perry, poznałem też Boba Olleya i Marka Copplestone'a.

RoC80s: Opisz, proszę, jak wyglądało studio i praca w nim wtedy, gdy tam pracowałeś. Czy coś się zmieniło? Co uważasz za swój najbardziej kreatywny okres?

KA: Praca w studiu była dla mnie ekscytująca, miałem okazję współpracować z Johnem Blanchem, który był dla mnie w tym czasie kimś o autorytecie ojca. Całe studio było pełne życia i pomysłów, atmosfera była niezwykle kreatywna. Lubiłem Enfield Chambers, bo było to w środku Nottingham, blisko pubów i sklepów. Spędzałem wiele czasu z ludźmi z zespołu 'Eavy Metal i zaprzyjaźniłem się z grafikami. Siadywałem obok Dave'a Andrewsa i patrzyłem, jak buduje fantastyczne elementy terenu i budynki.

Poznałem też prawdziwe osobowości, ludzi takich jak Sid Malarz, Adrian Smith i Jamie Sims.

Sid przychodził do mojego pokoju zapalić, zostawiał u mnie swoje papierosy. Wsadzałem więc w nie kawałki gumy z form, albo drut, żeby parzył się w palce. Zdołał się jednak zemścić. Któregoś razu, kiedy poszedłem do kibelka, wysmarował tuszem od środka ramki moich okularów. Sporo czasu minęło, zanim zorientowałem się, że mam czarne okręgi wokół oczu.

W tamtych czasach robiłem dużo żartów tego rodzaju, zawsze byłem lekko złośliwy, widać to w twarzach moich goblinów. Chaz Elliot ganiał Richarda Halliwella po całej firmie z nożem Rambo, złapał go, przycisnął mu dłoń do jednego z biurek i błyskawicznie uderzał ostrzem między palcami. Nieźle nas wszystkich wystraszył! To były szalone dni, spotkałem wówczas mnóstwo ludzi, w tym Briana Maya, gitarzystę Queen. On i jego syn byli w moim pokoju przez jakieś 30 minut, patrzyli jak robię pojazdy orków do Epica. Nie gadaliśmy jednak o muzyce, tylko o tym, co robiłem, jego syn lubił figurki.

Kiedy studio mieściło się w Enfield Chambers mieliśmy najlepsze pomysły. Bryan często wpadał pogadać z ludźmi. W końcu miałem swój własny pokój, ponieważ wszyscy ludzie kręcący się dookoła przeszkadzali mi w pracy. Był taki jeden kierownik, który zakradał się do mnie i patrzył jak pracuję, a ponieważ często w ogóle nie słyszałem, żeby wchodził, bo na głowie miałem słuchawki, któregoś dnia postawiłem na drzwiach pudełko pełne skrawków milliputu i pyłu powstałego ze szlifowania. Nietrudno się domyślić, że wszystko spadło na niego, wciąż pamiętam jego zszokowane, dzikie oczy wpatrujące się we mnie poprzez chmurę pyłu. To było niesamowite!

W końcu przeprowadziliśmy się na Castle Boulevard, nic potem nie było już takie same, ale nadal robiłem ludziom dowcipy. Pamiętam, że przez długi czas robiłem kulki ze szpachlówki, które przez drzwi podrzucałem pod stół bliźniaków. Któregoś dnia siedziałem coś robiąc, a nagle na mojej głowie wylądował dosłownie deszcz tych kulek. Jeden z bliźniaków odwdzięczył mi się w ten sposób. Obaj Perry to fajni faceci, ich prace nie przestają mnie zadziwiać.





Orki z kolekcji Keva. Czy widzieliście je już gdzieś wcześniej?
RoC80s: Jak w latach osiemdziesiątych wyglądał proces projektowania i rzeźbienia figurek? Czy zawsze korzystałeś ze szkiców koncepcyjnych, czy też miałeś swobodę twórczą?

KA: Kiedy zacząłem robić figurki, używałem miedzianego drutu, który odpowiednio powyginany robił szkielet miniaturki. Następnie przylepiałem mokrą masę prosto na ten drut. Robiąc nogi, starałem się skończyć je za jednym posiedzeniem, a potem musiałem nadganiać resztę, przylepiając coraz więcej masy plastycznej. Potem poznałem lepsze sposoby. Rzeźbiarze tacy jak Jes i Aly nakładali na drut milliput, robiąc z niego surowe kształty, stopniowo uzupełniane detalami. To, tak naprawdę, lepszy sposób rzeźbienia, obecnie rzeźbię właśnie w ten sposób.

Któregoś popołudnia patrzyłem jak Jes i Aly robią serię takich surowych figurek wojowników Chaosu z białego milliputu. Następnego dnia masa wciąż była mokra, ponieważ ktoś pomieszał tubki milliputu. Zapewne wymieszali ze sobą dwa takie same składniki, bez utwardzacza, wszystkie bowiem były białe. Byli wściekli, bo musieli jeszcze raz zrobić wszystko od nowa.

Mistrzem wykorzystania milliputu był Bob Naismith. Widziałem go, jak wieszał u lampy na suficie długie wałki tej masy, a kiedy były suche, wycinał z nich krótkie odcinki, nadające się na nogi i korpusy. Wiercił w nich dziury, po czym nadziewał na druciany szkielet. Potem szedł na obiad, wracał i nadawał im odpowiednie pozy, a potem wykańczał w greenstuffie detale i twarze - genialne!

Wiele nauczyłem się od Boba, był starszy, bardziej doświadczony, pomagał mi więc i dawał wiele dobrych rad.

Najwięcej nauczył mnie jednak Bryan Ansell, który pokazał mi mnóstwo rzeczy kiedy pracowałem już w Foundry. Od tego czasu nie używam już drutu w ramionach, pokazał mi bowiem w jaki sposób można je zrobić wykorzystując masę plastyczną i superglue. Pokazał mi naprawdę mnóstwo sztuczek, jestem mu za to bardzo wdzięczny.

Kiedy studio mieściło się w Enfield Chambers, mieliśmy więcej swobody twórczej, więc wiele rzeczy robiłem prosto z głowy. Pierwszą rzeczą, jaka przychodzi mi do głowy, to snotliński pump wagon. W tamtych czasach wielką inspiracją był dla mnie John Blanche, a także Tony Ackland, obaj wywierali na mnie wielki wpływ. Zawsze też podobały mi się modele bliźniaków Perry, cenię je za ich realizm i dynamikę.

Olbrzymi wpływ na mnie wywarł też Jes, pamiętam, że kiedy tylko zobaczyłem jego orki i krasnoludy wyrzeźbione dla Asgardu, kupiłem je wszystkie. Byłem zadziwiony ostrością ich szczegółów.

Szkice koncepcyjne na dobre weszły do użytku, kiedy studio przeniosło się na Castle Boulevard, ale zawsze miałem całkowitą swobodę, jeśli chodzi o twarze!

Pierwszy model Keva dla Citadel Miniatures. C31 Giant Hill Troll. Był też drugi wariant, który nie był produkowany, Kev przypuszcza, że gdzieś zaginął.
RoC80s: Jakich narzędzi używasz podczas rzeźbienia? Przypuszczam, że nie jest to złamane mieszadełko do koktajlów?

KA: Obecnie korzystam prawie wyłącznie z narzędzi dentystycznych, z wyjątkiem jednego, igły osadzonej w mosiężnym uchwycie. Jej koniec ma kształt igły od strzykawki, przydaje się do robienia nacięć w kształcie C. Mam też mosiężny walec, który wykorzystuję do rozpłaszczania masy rzeźbiarskiej, jego jeden koniec jest zaostrzony, drugi zaokrąglony. Kiedy jednak zaczynałem rzeźbienie, używałem opiłowanych wykałaczek!

RoC80s: Cechą charakterystyczną twoich prac są niesamowite, pełne wyrazu twarze. Czy to zawsze była twoja specjalność?

KA: Zawsze lubiłem rzeźbienie twarzy, to właśnie one nadają charakter modelowi. W połowie lat osiemdziesiątych kupowałem dużo figurek, zawsze miałem dużo powtarzających się wzorów, a ponieważ chciałem, żeby figurki różniły się między sobą, zacząłem sam rzeźbić im nowe twarze.

Do mojej lampy w studio na Castle Boulevard były poprzylepiane twarze orków i goblinów poodciskane z figurek. Najbardziej lubię gobliny, mają w sobie taką złośliwość, ale lubię też orki i w zasadzie wszystko, co wygląda groźnie. Staram się włożyć w twarze takich stworów tyle jadu i złości, ile tylko potrafię.

Nie tak dawno zacząłem rzeźbić ludzi, wciąż jeszcze się uczę, ale w przypadku tych figurek też staram się wyrzeźbić ich twarze możliwie najbardziej ekspresyjnie. Zwłaszcza kobiety są dla mnie czymś nowym, chciałbym ewentualnie rzeźbić je w sposób naprawdę mistrzowski, ale daleka jeszcze droga przede mną.

RoC80s: Skąd wziął się twój sławny przydomek? Kto pierwszy nazwał cię "Mistrzem Goblinów"?
   
KA: Nie mam pojęcia, kto zaczął mnie tak nazywać. Może był to Bryan, a może John Blanche. Wydaje mi się, że ten przydomek pochodzi z czasów, kiedy zrobiłem te maszyny bojowe zielonoskórych w studiu w Enfield Chambers - to taka, można powiedzieć, moja nieoficjalna marka.

Prawdę mówiąc, uważam ten przydomek za głupi i zawstydzający, ale jeśli dzięki niemu sprzedają się figurki, może nie jest taki zły. Nie mam absolutnie żadnych pretensji do sławy, po prostu uwielbiam rzeźbić figurki, żyję z tego, jestem szczęściarzem, że miałem okazję być częścią najciekawszego okresu w historii Games Workshop.

Wciąż kocham wygląd wczesnych figurek do Warhammera, ten okres mam we krwi.

RoC80s: W latach dziewięćdziesiątych odszedłeś z Citadel. Dokąd trafiłeś?

KA: Po pracy dla GW zrobiłem serię krasnoludów i goblinów dla Harlequina i kilka modeli dla Alternative Armies. Następnie zacząłem pracować dla Heartbreakera, zrobiłem dla nich kilka serii, w tym orków, goblinów i krasnoludów, a potem modele do Warzone. Zrobiłem też kilka dużych jaszczurów i orków w żywicy dla Fantasy Forge.

Kolejne dwa lata spędziłem pracując dla Harlequina, zrobiłem całkiem sporo modeli według szkiców Tony'ego Acklanda, które w mistrzowski sposób odlewał Pete Brown. Potem kolejne dwa lata pracowałem dla FASA nad ich grą Maelstrom, większość tych modeli była całkiem duża, to były potwory.

Potem znowu dwa lata pracy dla Foundry, wyrzeźbiłem wtedy mnóstwo orków i orklingów, tam też Bryan udzielił mi pierwszych lekcji rzeźbienia ludzi. Przez ostatnie czternaście lat pracuję jako freelancer, robiłem figurki dla Renegade, Otherworld , Hasslefree, Black Hat, Urban Mammoth ,4A, Midlam i ostatnio dla Mike'a Burnsa, wyrzeźbiłem jego serię egipską.

Moje ulubione modele to wciąż gobliny, zrobiłem ich sporą serię dla Crooked Claw.

Oryginał rzeźby maszyny bojowej goblinów, zrobionej dla Crooked Claw!
RoC80s: Andy Craig opowiedział nam o figurce, którą wyrzeźbiłeś wzorując się na nim strojącym jakieś głupie miny. Ten model zapewne nigdy nie trafił do produkcji. Czy przypominasz sobie jakieś inne modele, które również nie doczekały się odlania?

KA: Przypominam sobie tylko jeden taki model, pochodził z serii Jolly Japes. Jeden z kierowników wstrzymał jego produkcję ze względu na jego nieprzyzwoitość, musiałem więc trochę go zmienić, posadziłem go na hełmie. W oryginale stworek robił kupę do hełmu, dziś istnieje tylko kilka odlewów tej pierwotnej wersji. 

Znam dobrze Andy'ego, więc całkiem możliwe, że zrobiłem orka z włosami, a te GW były łyse. Mam jednak w swoich zbiorach kilka figurek orków mających włosy, jedna z nich to może być ta, o której mówimy. W tamtych czasach robiłem sporo konwersji istniejących modeli, malowałem je potem. Przez lata porozdawałem je jednak. Ale całkiem możliwe, że ze względu na naszą bliską znajomość, zrobiłem orka wzorując się na jego twarzy.



Funkcjonalna fajka-troll wyrzeźbiona przez Keva, ze zbiorów Pete'a Browna.
Dwudziestowieczny troll. Rzeźba Perrych pomalowana przez Keva. Zbiory Pete'a Browna.
RoC80s: Masz opinię żartownisia. Pamiętasz może jakieś anegdotki z tych "starych, dobrych czasów"?

KA: W GW robiłem mnóstwo żartów! Na przykład taki. Którejś nocy poszliśmy do pubu z pewnym grafikiem z GW, skończyło się na tym, że nocował u mnie w domu. Dałem mu do wyboru miejsca do spania - kanapa w salonie lub łóżko w sypialni od frontu. Nie wiedział, że w sypialni śpi mnóstwo kotów. Minęła chwila, a już wołał o pomoc. Ja dopiero co wyszedłem spod prysznica, wyglądam z łazienki i widzę, że dosłownie tańczy wśród tych wszystkich kotów. Prawie się posikałem ze śmiechu, to było naprawdę śmieszne, zdążyły już obleźć go pchły, drapał się dosłownie cały. Oczywiście, mogłem go wcześniej ostrzec, ale tego nie zrobiłem. Dałem mu jednak uczciwy wybór, nie moja wina, że wybrał zły pokój! LOL!

Przypomniałem też sobie kolejną historyjkę. Nasz zlew do mycia naczyń w studio był obok wyjścia ewakuacyjnego, trzy piętra w górze nad niewielką, zamkniętą przestrzenią na tyłach galerii Broad Marsh Shopping Centre. Któregoś dnia dwóch facetów naprawiało tam generator. Kiedy spoglądali w górę, oślepiało ich słońce.

Przyniosłem łyżeczkę i z jej pomocą zacząłem strzelać w nich zużytymi torebkami herbaty, obok zlewu zawsze leżała dosłownie sterta, miałem więc sporo amunicji. Faceci słyszeli tylko PLASK, trwało to jakiś czas, wszyscy w studio prawie płakali ze śmiechu patrząc na tych dwóch biednych gości obrzucanych mokrą herbatą.

W końcu jeden z nich wkurzył się nieziemsko, nie widział, skąd nadlatują torebki, ale krzyknął - "Kurwa mać, wypierdolę cię z tego balkonu". Nie przejąłem się, obrzucałem go nadal. W końcu nie wytrzymał i wszedł z powrotem do budynku centrum handlowego. Miałem to wejście pod obserwacją, więc kiedy się znowu pojawiał, zaczynałem rzucać. Cała praca w studio zamarła na jakieś dwadzieścia minut, wszyscy z tego rechotali.

No cóż, takie są chyba gobliny, nie?

Kev

Kevin 'Goblinmaster' Adams


piątek, 27 maja 2016

Przywódca kultystów | Cultist leader

Drugim z kultystów, jakiego pomalowałem po dłuższej przerwie, był jeden z ich przywódców. Uzbrojony w topór i coś, co można chyba nazwać pazurami zamontowanymi na rękawicy, przedstawiony w dynamicznej pozie, w masce na twarzy, prezentuje się znakomicie. To ósmy pomalowany członek grupy wyznawców Chaosu, przyłączających się zarówno do moich Czarnych Legionistów, jak i warbandów w Kill Team.

Second of cultists, which were recently painted after a long break, was one of the leaders. Screaming his rage, armed with axe and metal claws fastened to his fingers, he looks suitably dangerous and mad. This is eight painted cultist in my collection, fine addition to the Ruinous Powers cult following my Black Legion forces and Kill Team warbands.








wtorek, 24 maja 2016

Kultysta z ciężkim miotaczem ognia | Cultist with heavy flamer

W czasie wspominanych już niedawnych rozgrywek w nieoficjalny Kill Team (nota bene dziś właśnie ukazały się aktualizacje kilku list armii) starałem się grać figurkami pomalowanymi. Traf jednak chciał, że zdecydowanie chciałem wystawić miotacz ognia, a ten akurat był jedynie w podkładzie. Postanowiłem to zmienić, zawsze to jedna figurka odhaczona jako pomalowana więcej.

Model to, rzecz jasna, świetny plastik z zestawu Dark Vengeance. Wszystkie figurki z tego zestawu są naprawdę doskonałe, nawet prości kultyści. Malowanie zgodne z pokazywanymi paręnaście miesięcy temu kilkoma już pomalowanymi - przyjąłem sobie, że wyznawcy Chaosu to pozostałości relatywnie niedawno zbuntowanego regimentu Gwardii Imperialnej, stąd w miarę jednolite kolory. Malowanie wyłącznie standardowymi farbami, bez metalików. Muszę powiedzieć, że podoba mi się osiągnięty efekt. Troszkę przerysowany, lekko komiksowy. A z samego kultysty jest mocno zadowolony.

During recent introductory unofficial Kill Team games (few army lists has been updated today) I tried to use only painted miniatures. One sorry exception was cultist armed with heavy flamer - I really wanted to use him despite miniature being only primed. Well, it was high time to paint it anyway/

Model itself is one of excellent plastic miniatures from Dark Vengeance box. All figures released in this box are great, even simply, lowly cultists. Painting was done with the same colour scheme as previously painted cultists (many months ago, example here and here). I envision my cultist force as remnants of recently Chaos turned traitor regiment of Imperial Guard, hence relatively similar colours and parts of uniform. Miniature was painted with pseudo-nmm. I like this effect. It is slighlty exaggerated, a litte bit comic like I think. And I'm pleased how this fellow turned out.







niedziela, 22 maja 2016

Rok z nowym światem Sigmara

Mniej więcej rok temu zamieściłem na blogu tekst, w którym pisałem o swoich oczekiwaniach, nadziejach i wrażeniach związanych ze zniszczeniem starego świata Warhammera i pojawieniem się Age of Sigmar. Wpis okazał się bardzo popularny, nadal jest chętnie czytany, co tydzień notuje kilkadziesiąt nowych odsłon. Minęło jedenaście miesięcy. Z jednej strony - niezbyt dużo czasu. Z drugiej, wystarczająco, by pokusić się o krótkie podsumowanie obecnego stanu gry. Zatem, do rzeczy.

Zasady
Przepisy gry, dostępne za darmo, są krótkie, nie sposób z tym dyskutować. Cztery karteczki zawierać miały praktycznie wszystko, co potrzebne do gry. Z jednej strony, to prawda. Na tych niewielu stronach zdołano zebrać przepisy dość sprawnie działającego systemu gry. Brakuje, może, pewnego doprecyzowania niektórych aspektów, w czasie gry z pewnością pojawiają się też sytuacje, które trudno rozstrzygnąć posiłkując się tymi zasadami w sposób literalny, dosłowny. Szczerze powiem jednak, że niespecjalnie mi to przeszkadza w czasie rozgrywki. Po pierwsze, nie jest to wcale tak częste. Po drugie, w czasie gry, która jest dla mnie zabawą, nie mam specjalnej napinki na wygraną. Oczywiście, miło jest wygrać, miażdżąc wojska przeciwnika, nie muszę tego jednak osiągąć, borykając się z problemami w rodzaju mierzenia odległości od wystających broni. Poza tym, bądźmy szczerzy, w ile gier graliście, które nigdy i w ogóle nie mają podobnych problemów? Ja znam jedną, która kosztem przejrzystości językowej poszła w daleko idące objaśnianie sytuacji, mogących wystąpić w grze, jest dość abstrakcyjna i działa na - jednak - innym poziomie wyobraźni, niż Age of Sigmar. Mowa, rzecz jasna, o historycznej DBA. Ale nawet i w jej przypadku szczyty popularności osiągał nieoficjalny zestaw odpowiedzi i wyjaśnień, tłumaczących o co chodziło autorowi.

Gwoli ścisłości dodać należy, że czterokartkowe zasady nie są jednak wszystkim, co jest niezbędne do gry. Nie obędzie się bez opisów jednostek i formacji. Dane te, dotyczące wszystkich modeli wydanych przed ukazaniem się Age of Sigmar, dostępne są bezpłatnie. Informacje związane z nowymi modelami i figurkami pojawiają się też w White Dwarfie, kolejnych książkach prezentujących poszczególne frakcje i podfrakcje i produktach związanych z AoS - ale o tym ciut dalej. Nie obędzie się więc bez wydania trochę dodatkowej kasy - czy to na podręczniki, czy to na zakupy samych warscrolli w aplikacji Age of Sigmar na telefony, tablety i podobny sprzęt mobilny. Warto też zauważyć, że część danych na scrollach została zmieniona od momentu premiery - warto sobie je odświeżyć, pobierając ponownie.

Skoro wspomniałem już o książkach dodatkowych - zawierają one, oprócz zasad związanych z oddziałami, także nowe battleplany, czyli nic innego, niż scenariusze. Generalnie są one całkiem nieźle napisane, dają się zastosować nie tylko do opisywanych frakcji, są bowiem uniwersalne, wprowadzają też do rozgrywki ściśle określone cele, co likwiduje lub w znacznej mierze ogranicza problem "wielkiego kłębowiska figurek pośrodku stołu", na który często powołują się krytycy gry.

Jedyną rzeczą, której naprawdę mi brakuje, są punkty. Nie wiem nawet, czy z przyzwyczajenia, czy z wygody, niemniej jednak zdecydowanie wolę, gdy przed grą ustala się jakiś limit punktowy obu armii, obowiązują pewne ograniczenia ich kompozycji. Nie ma nic złego w radosnej nawalance całością posiadanych figurek, nie ukrywam jednak, że taki sposób zabawy mnie osobiście niespecjalnie cieszy. Dlatego z radością powitałem ogłoszone kilkanaście dni temu zmiany, jakie mają trafić do gry wczesnym latem tego roku. Chodzi o wprowadzenie dwóch nowych "sposobów grania" - pierwszy to zestaw przepisów porządkujących kwestie związane z graniem turniejowym, drugi zaś to system punktowy.


Podsumowując, zasady niezmiennie oceniam na plus, a nawet odrobinę bardziej niż plus, dając kredyt zaufania wobec ogłoszonego systemu punktowego.

Świat
Skłamałbym, gdybym napisał, że jestem jego entuzjastą. Nie jestem i daleko mi do takowego. Nadal uważam, że świat Age of Sigmar jest sztampowy, płaski niczym klatka piersiowa zawodowej lekkoatletki, opierający się, co prawda, o znane i lubiane elementy świata, który był wcześniej, przetworzone jednak w sposób, który mi nie odpowiada.

Wygląd świata, jego historia, bohaterowie - nadal są dla mnie jedynie lekko i pospiesznie naszkicowanym podobraziem, niezbędnym do wydawania figurek. Bez bicia przyznam, że od paru miesięcy jedynie przerzucam nowości do gry, czytam jednak dużo recenzji i śledzę nowinki o kolejnych książkach - zarówno tych bezpośrednio związanych z grą, jak i fabularnych, z akcją osadzoną w jej świecie. Z tego co widzę, świat to wciąż niestrawna dla mnie mieszanka dziwnych pomysłów, nie mająca, poza paroma motywami i nazwami, nic wspólnego z przeszłością. Nadal liczę na to, że zostanie on wzbogacony, pojawi się w nim, w końcu, warstwa albo nawet i warstwy czegoś, co od biedy można nazwać "wiarygodnością". Kiedy czytałem o Starym Świecie, miałem, rzecz jasna, pełną świadomość jego fikcyjności. Ale fikcja ta oparta była na czymś wiarygodnym, czymś mającym ręce i nogi. Wiedziałem, że oprócz rycerzy Sigmara, wojowników Chaosu, zwierzoludzi, elfów i krasnoludów istniała biedota miejska i wiejska, arystokracja, chłopi, rzemieślnicy, mieszczanie. Ten świat żył. Miał coś, co powodowało, że był wiarygodny. Obecne uniwersum to tylko pretekst do pokazania wojowników Sigmara, Chaosu i kolejnych frakcji. Mało ciekawy, plastikowy, niczym sztuczne kwiaty do wstawienia w nagrobne wazony.

Czy pod tym względem coś się zmieni? Trudno powiedzieć, jestem jednak sceptykiem. Krążą pogłoski, że GW posiada plan wydawniczy związany z opowiadaniem historii nowego świata opracowany na jakieś pięć lat naprzód. Nie przypuszczam, by - jeśli nie zdarzy się coś naprawdę drastycznego - zmienili jego wizerunek. Gdzieś jednak, w głębi samego siebie i trochę wbrew samemu sobie myślę, że może chociaż tło Age of Sigmar stanie się bogatsze, nasycone wątkami, pełne rozpoznawalnych bohaterów, z którymi można się identyfikować. Obecnie jest to bieda. Bieda straszliwa.

Podsumowując, nie widzę zmian na lepsze, nie widzę też, specjalnie, możliwości zmian, jakie przypadłyby mi do gustu. Minus. Duży.

Figurki
Tu jest dobrze, a nawet bardzo dobrze. W tajemnicy powiem, że przekonałem się, stopniowo, nawet do wyglądu wojowników Sigmara. Im bardziej się im przyglądam, tym są ciekawsi i fajniejsi. To pewnie psychologiczny efekt przyzwyczajenia się do nowego;) Ale już całkiem poważnie, wśród nowych figurek, jakie wydano do Age of Sigmar, jest wiele takich, które naprawdę mi się podobają - to spora część Chaosu, który w cudowny - i na pewno zamierzony - sposób idealnie nadaje się też do czterdziestki (po drobnych modyfikacjach, oczywiście). To Żelazne Szczęki, które z nielicznymi wyjątkami bardzo mi się podobają - uważam je zresztą za najlepsze z dotychczasowych, nowych miniaturek. Nie przypadły mi do gustu tylko krasnoludy, ale nic nie poradzę - to nie są te krasnale, które pamiętam z czasów starego warhammera, ikoniczne, stereotypowe, żywcem wyjęte z armii Wayne'a Englanda. Niemniej jednak nawet i one pod względem technicznym stoją na bardzo, bardzo wysokim poziomie.

W przypadku figurek mam tylko jedną uwagę - scale creep, przyrost masy, wzrostu i generalnie wielkości miniaturek. Większość firm dawno odeszła już od skali 28 mm "heroic", czasem stosując tą nazwę li tylko z przyzwyczajenia. Trudno nawet ocenić, jaka jest obecnie skala produktów Games Workshop - oni sami, zapewne, określiliby to jako 32 mm "heroic", ja stwierdziłbym, że to 40 mm "heroic". W przypadku bohaterów i monstrów to nawet więcej, nowy Archaon na wierzchowcu jest, po prostu, monstrualny. Sam jeździec ma ładnych parę centymetrów, a jego demoniczny wierzchowiec... to już nie figurka do gry, to duży model wystawowy. Trudno mi wyobrazić sobie przewożenie tego giganta do gier towarzyskich... Obawiam się jednak, że od powiększających się figurek nie uciekniemy. Producenci mogą je znacznie bardziej zdetalować (wow, ma pieprzyk na sutku lewej piersi!), ale - jak sądzę - głównym powodem ich rośnięcia jest jednak coś innego. To ucieczka w przód przed domowym drukiem 3D. O ile jeszcze wydruk figurki 28 mm może się opłacać (przy cenach GW z pewnością się opłaca), to jednak domorosły druk takiego potwora całkowicie mija się z celem. Stąd też myślę, ba - jestem przekonany - że będzie coraz więcej takich "miniaturek", a ich rola w grze będzie rosła. Nie dość że heroic fantasy, to jeszcze bardzo duże heroic fantasy. Popatrzcie tylko zresztą na ostatnio wydane miniaturki Oruków. Ich jeźdźcy czegoś, co przypomina dzikie świnie skrzyżowane z wilkami, są naprawdę olbrzymi...

Z umiarkowanym niesmakiem przywitałem za to wydanie "nowych" modeli dla frakcji śmierci, przy czym zupełnie bez znaczenia jest tu fakt, że zbieram akurat te stwory. Powstanie kilku nowych rodzajów monstrów to zawsze powód do zadowolenia, ale zrobienie ich figurek dzięki pomieszaniu elementów już istniejących zestawów? Słabe. Bardzo słabe. Nie popieram i nie podoba mi się takie postępowanie. GW, nie idźcie tą drogą. 

Podsumowując - nie jest jednak źle, mam duże nadzieje związane z kolejnymi frakcjami. Ostatecznie plus i to duży.

Polityka wydawnicza
Tutaj żywię mieszane odczucia. Z jednej strony ukazuje się tyle nowości, mam na myśli pozycje książkowe, że kupno wszystkich, a nawet tylko mocno wybranych, jest funduszożerne i to bardzo. Umówmy się - 150 PLN (uśredniona cena oficjalna) za książkę, w której jest dużo grafiki (o jej styl można się spierać), sporo obrazków figurek i niewiele treści, to dużo. Z drugiej strony rozumiem to - gra jest nowa, wymaga obudowania, wsparcia, pokazania, że jest, że można, że fajnie... Ale... Jak zwykle jest jakieś ale... Część z tych książek, które trafiły na rynek, wnosi naprawdę niewiele. Sztandarowym przykładem jest książka o jaszczurach - nowe warscrolle, nowe formacje, trochę fluffu, zresztą sprzecznego wewnętrznie z wcześniejszymi informacjami... I nic, ale to nic więcej. Jeszcze gorzej jest w przypadku niektórych dodatków do marines fantasy Sigmara. Tam, dosłownie, można spotkać parę stron opisu, dwa warscrolle, formację i scenariusz czy dwa. To coś, co spokojnie mogłoby ukazać się jako darmowy pdf, a do księgi armii trafić za rok czy półtora, przy okazji dodruku.

O nowych oddziałach i bohaterach robionych ze starych modeli wspominałem nieco wyżej, dodam tylko, że z tego co pamiętam, jaszczurom nie trafiło się nawet tyle.

Są jednak i pozytywy. Zaliczylbym do nich wsparcie produktów darmowymi apkami na urządzenia mobilne. Zasady, karty oddziałów i formacji, scenariusze - część dostępna za darmo, część do kupienia za kwoty niższe, zdecydowanie, niż kupno książek. Do pozytywów dodam też świeżutką grę Warhammer Quest Silver Tower. Synergia z Age of Sigmar, figurki nadające się do wykorzystania w rozgrywkach (a jednocześnie bardzo, bardzo fajne), parę dodatkowych miniaturek i dla skavenów i dla zielonoskórych, aplikacja wspomagająca rozgrywkę i - jednocześnie - pozwalająca kupować nowych bohaterów. To wszystko fajne.

Do zdecydowanie pozytywnych aspektów zaliczyłbym też pojawienie się tanich - a jak na warunki GW nawet bardzo tanich - zestawów startowych, pozwalających rozpocząć przygodę z AoS za naprawdę niewielkie pieniądze. 250 PLN za grywalny starter armii, przy czym cena dodatkowo jeszcze może zostać pomniejszona dzięki kupnie w sklepach internetowych, to naprawdę nie są wielkie pieniądze. Tych starterów pojawiło się sporo i to krok w dobrym kierunku.

Podsumowując - odczucia mieszane, jednak ze wskazaniem na pozytywy.

Na zakończenie
Nie wiem, jak wyglądają dane dotyczące sprzedaży Age of Sigmar, nikt - poza producentem - nimi nie dysponuje. Z nieufnością i przymrużeniem oka traktują informacje zarówno o tym, że AoS "w ogóle się nie sprzedaje, jest martwy", jak i te, w którym mowa, że "a gdzieś tam grają w to mocno, liczne, duże grupy". Prawda, zapewne, leży pośrodku. Games Workshop zdaje się wiedzieć, że premierę tej gry mógł zrobić lepiej, dużo, dużo lepiej. Z pewnością zarząd żałuje części wcześniejszych decyzji, ale mądrym się jest, zawsze, po czasie.

Nie wiem jaka będzie przyszłość tej gry. Myślę jednak, że z góry można odrzucić ekstrema - i to, że zostanie wycofana na rzecz kolejnej edycji "starego "WFB, i to, że odniesie gigantyczny sukces, przebijając popularnością choćby czterdziestkę. Tak nie będzie, z różnych powodów. Przypuszczam jednak, że przy odpowiedniej uwadze firmy, staraniach, reagowaniu na uwagi graczy, Age of Sigmar ma szansę stać się solidnym, znanym, granym systemem, stopniowo ulepszanym i rozwijanym, poprawianym. Podejrzewam zresztą, że wnioski z premiery i rocznej obecności AoS na rynku zostały bardzo, bardzo dokładnie przeanalizowane przed spodziewaną nową edycją Warhammera 40K. Osobiście przypuszczam, że ten gigantyczny zbiór zasad, porozrzucanych teraz po dziesiątkach dodatków, zostanie zdecydowanie odchudzony. Może nie aż tak, jak wyglądają przepisy Age of Sigmar, ale proces ten będzie chyba przebiegał w tym kierunku.

Można chyba powiedzieć, że gdyby nie świat i raczej nieudana próba zrobienia gry bez punktów, AoS byłby całkiem przyjemny. Ale obecnie to nadal gra z "tylko" potencjałem na coś lepszego, do której znaczną część figurek kupują ludzie dla konwersji lub wykorzystania w innych grach.
A do tematu powrócę, mam nadzieję, za rok.

piątek, 20 maja 2016

Moje podstawki | My bases

Pochwalę się, a co. Pierwsze trzy, przedprodukcyjne jeszcze, odlewy moich własnych podstawek "Miejskie gruzowisko". Projekt, oczywiście, mój, natomiast wykonanie uczynny kolega. Wykorzystam je do armii Niosących Słowo. Te na zdjęciu to 32 mm, ale docelowo zrobię każdy możliwy wariant wielkości - może poza największymi, owalnymi. Tych 32 mm zrobiłem około dziesięciu wzorów, powinno wystarczyć. Za kilka dni pokażę je już po malowaniu. A tymczasem można zerknąć na pomalowany wariant podstawek dla Ashen Circle - te jednak nie były odlewane i będą jednorazowe.

I will brag about a little:) First three preproduction resin "Urban rubble" bases designed by myself and casted by a friend of mine. They will be used for Word Bearers army. These shown here are 32mm but I will make bases of all sizes, maybe without the biggest oval one. These 32mm are done in about ten variants, so should be plenty without repetition. I will show them painted in a few days. For now one can see bases of my Ashen Circle warriors, which were done in the same style but they weren't casted and will remain unique.

czwartek, 19 maja 2016

Papa Nurgle przysyła ciężkie wsparcie | Papa Nurgle sends heavy support

Drugą z rzeczy, jakich brakowało mi w naszej rozgrywce w Kill Team w minionym tygodniu było coś do zwalczania ciężko opancerzonych celów. Miałem, co prawda, obliteratora, ale wykorzystałem go w pełni w tylko z jednej z dwóch rozegranych z jego udziałem potyczek - spisał się wtedy na medal. Niemniej jednak ciężkie wsparcie przyda się z pewnością.

Tu z pomocą przyszedł, ponownie, kuferek ze starszymi, niedomalowanymi miniaturkami. Traf chciał, że tkwił w nim kosmiczny marine Chaosu, wyznawca Nurgla uzbrojony w multi-meltę. Idealnie. Jego malowanie zostało zarzucone na znacznie wcześniejszym etapie, niż pokazywanego wcześniej wyznawcę uzbrojonego w power fist, niemniej jednak stosunkowo niewielkim nakładem sił udało mi się dość szybko pomalować i tego. Przy malowaniu zauważyłem, że musiał kiedyś spaść mi na coś twardego - na jego hełmie brak charakterystycznego szpikulca, miał też niewielkie inne uszkodzenia.

Second of the things which I missed in our Kill Team battles last weekend was something to kill very heavily armoured targets. I have had, to be honest, one obliterator, but I was able to use it properly in one battle only (from two battles in which he fought - and he basically won the day). Anyway, multi-melta will come handy, I'm sure.

So, I took my box with old and unfinished miniatures again and presto - here he is - Chaos Space Marine of Nurgle with multi-melta. Perfect match. He was half-painted only, so finishing him took me a little more time then previously shown marine with power fist, still it was fast job. I noticed during painting that this particular miniature have had to be dropped on the floor in the past - his helmet's spike is missing.