Kolejny odcinek cyklu recenzji książek ze światów Games Workshop pióra mojego brata Mormega. Wielbiciel Władców Nocy ale usprawiedliwia się, jakby był sługą Imperatora, a i to jakimś pośledniejszym...;)
Dzisiaj troszkę z innej bajki niż zwykle. Miałem napisać kilka słów o Flesh and Iron ale z uwagi na napięte terminy w pracy i w domu, książki jeszcze nie skończyłem. Mając również dość coraz ostrzejszych w tonie ponagleń ze strony Inkuba (o przepraszam, ton się wcale nie zmieniał - ja mam taki głos naturalnie - Inkub), wziąłem dziś na warsztat wydany w 2010 r. przez Black Library audio book – Throne of Lies autorstwa Aarona Dembskiego-Bowdena. Zmęczonych książkami i postaciami związanymi z Władcami Nocy upraszam grzecznie o cierpliwość, książek o tym Legionie zostało napisanych mało, więc pocieszenie można znaleźć w tym, że w przyszłości będę zmuszony pisać recenzje pozycji dotyczących innych Legionów.
Krążek zawiera 13 rozdziałów. Łączny czas nagrania to niemal 73 minuty. Istotna jest informacja, że zawartość audio booka to nie wyłącznie tekst utworu odczytany przez aktora. Płyta zawiera nagranie, które można zdecydowanie określić jako słuchowisko, co znakomicie wpływa na wrażenia doznawane podczas odsłuchiwania utworu. Bez względu bowiem na umiejętności aktora, czym innym jest przeczytanie tekstu opisującego skrzypiące podczas otwierania drzwi, czym innym zaś odsłuchanie dźwięku towarzyszącego otwieraniu, starych, skorodowanych drzwi. Skoro była mowa o aktorach należy napisać dla porządku, że utwór jest odczytywany przez dwóch - partie męskie i narratora odczytuje John Banks, partie kobiece Beth Chalmers, aktorzy bliżej mi nieznani ale, po pierwsze, wynagrodzenie Ala Pacino byłoby pewnie nieco wyższe niż wspomnianych powyżej, po drugie zaś rzadko chadzam do kina lub ślęczę przed szklanym ekranem - zresztą przyznać trzeba uczciwie, że kiedy moja mała córeczka wreszcie uda się na zasłużony odpoczynek po całym dniu ciężkiej pracy polegającej na, jak malowniczo to określa, robieniu Sajgonu z mieszkania i otoczenia, na ekranie telewizora goszczą jakieś tasiemce w rodzaju Barw szczęścia, zaś w niedzielę Taniec z gwiazdami. Jak mawiali jednak już starożytni, nie ma tego złego co by na dobre nie wyszło – dla mnie wtedy rozpoczyna się, czas który mogę poświęcić hobby, chociaż Inkub zdaje się mojej skomplikowanej sytuacji domowej nie rozumieć…(Mówiłem, że marudzi, prawda? - Inkub).
Parę słów o samej fabule. Akcja rozgrywa się pomiędzy wydarzeniami opisanymi w
Soulhunterze, a tymi, które poznajemy w
Blood Reaver. Z treści wynika, że Talos w czasie jednego z napadów swojej przypadłości ujrzał zabójczynię ze Świątyni Callidusa, która wie o czymś, co jest niezwykle istotne dla Legionu. Ponieważ na
stronie Black Library można odsłuchać fragment jej przesłuchania na pokładzie Covenant of Blood, nie zdradzę tajemnicy pisząc, że chodzi o pewien zapis hololityczny. W rezultacie Astartes zastawiają na zabójczynię pułapkę, a po jej schwytaniu, poddają ją delikatnej perswazji. Koniec końców Callidus ujawnia Talosowi położenie Świątyni, w której znajdować się ma tak bardzo interesujący Władców Nocy zapis. Po wydobyciu z Callidusa informacji Wywyższony (Exalted One) zwołuje Legion, który przeprowadza atak na Świątynię.
ADM jak zwykle udało się oddać świetnie mroczny charakter Legionu, tak interesującego dla mnie, jak i zapewne wielu czytelników. Krążek zawiera wiele smaczków, które doskonale oddają atmosferę uniwersum Warhammera 40000. Zwłaszcza barwnie opisane jest starcie Władców z imperialnym krążownikiem na orbicie Uriah III. Pierwszy raz odsłuchując płytę wydawało mi się, że musiałem coś przeoczyć, kiedy narrator czytał, że było ono nie warte odnotowania w annałach chwały Legionu. Później zrozumiałem, że istotnie zamysł autora był dokładnie taki. Starcie, tak malowniczo opisane, z punktu widzenia Legionu musiało być nic nie znaczącym epizodem.
Nawet teraz, odsłuchując krążek, nieodmiennie przechodzą mnie ciarki, kiedy Septimus wyjaśnia Octavi co Talos robi na planecie, zresztą ich dialog zdecydowanie wyróżnia się na tle innych, a dla osób zafascynowanych Władcami będzie interesujący z uwagi na opis stosunków panujących na okręcie Legionu. Nie wiem dlaczego ale końcówce tej sceny i muzyce otwierającej następną, towarzyszą podobne wrażenia, włoski podnoszą się na karku, jakich doświadczałem wiele, wiele lat temu, trzymając w rękach, oprawianą w czerwone płótno, księgę i czytałem wiersz rozpoczynający Władcę Pierścieni Mistrza Tolkiena. Pamiętacie ten fragment? W oryginale, tzn. w Czarnej Mowie, brzmi najlepiej:
„Ash nazg durbatulûk, ash nazg gimbatul,
ash nazg thrakatulûk agh burzum-ishi krimpatul.”.
Można by pewnie tak wymieniać poszczególne sceny z Tronu, gdyż każda z nich niesie w sobie bogactwo informacji dla fanów Warhammera 40K, dość jednak napisać, że słuchając książki po raz „n-ty”, mogę z pełną odpowiedzialnością napisać, że nie nudzi się. Rzadko mi się zdarza, zwłaszcza ostatnimi czasy, taka ocena, ale nie żałuję ani grosika, który wydałem na tę płytę.
Pisałem już, że krążek jest słuchowiskiem. Zaiste, w świecie Warhammera 40K jest tylko wojna. Tu tę wojnę można usłyszeć. Dodam więc, że płyta jest pełna odgłosów bolterów, dział i innych narzędzi wymyślonych przez człowieka, a towarzyszącym Astartes w tym by szybciej i skuteczniej kończyć życie innych istot. Oprawa dźwiękowa jest bez zarzutu. Słychać, jak pisałem wyżej, strzały i odgłosy towarzyszące miażdżeniu ciała. Oczywiście, można zadać sobie pytanie, po co w słuchowisku pojawiają się odgłosy mające imitować salwy okrętów wojennych walczących przecież w próżni, ale jest to chyba „grzech pierworodny” zapożyczony z filmów science fiction, począwszy od Gwiezdnych Wojen. Zresztą filmy lub słuchowiska takie jak Tron pewnie dużo by straciły, gdyby tych odgłosów nie było. Mimo że jest to więc jakieś uchybienie, mieści się w kanonie. Mi nie przeszkadza i zaręczam, że szczęśliwcom, którzy mają krążek, również nie będzie przeszkadzać.
Była mowa o salwach okrętów, plujących ogniem bolterach ale równie wielkie wrażenie robi wicher wiejący na Uriah III, czy kapiąca woda w celi Zabójczyni. Najlepiej chyba atmosferę krążka oddaje tytuł powieści Alistaira MacLeana, który popełnił książkę, której tytuł w oryginale brzmiał, jeśli mnie pamięć nie myli, Fear is the key. Zostawiam Was, Drodzy Czytelnicy, z prośbą abyście spróbowali wsłuchać się zwłaszcza w ten ostatni odgłos, zamknijcie oczy i wyobraźcie sobie: odgłos kropel wody, przeciekającej z jakiejś skorodowanej rury i rozbijających się na podłodze celi, przejmujące zimno, ból, brak możliwości jakiegokolwiek ruchu, i milutki głos Talosa proszący o podanie współrzędnych Świątyni. Ciarki przechodzą po plecach.