Skończyłem dzisiaj czytać Emperor’s Mercy Henry'ego Zou. Na okładce widnieje bohater - inkwizytor Obodiah Roth, członek Ordo Hereticus - pędzla Raymonda Swanlanda. Łatwo zatem domyśleć się, że na kartach powieści śledzimy losy naszego bohatera, który ratuje Imperium przed zagrożeniem, jakie niesie ze sobą Chaos. Rzeczywiście, na 404 stronach tekstu Autor umożliwia czytelnikowi zapoznanie się z życiem codziennym członków Inkwizycji. Niewątpliwie jest to książka barwna. W sugestywny sposób przedstawia wojenną rzeczywistość świata Warhammera 40K. Wojny w powieści nie zabraknie, Autor rysuje bowiem bardzo przekonujący obraz wojny totalnej, daleki od działań wojennych do których przyzwyczaili mnie Space Marines. Wojna według pana Zou nie ma wiele wspólnego z rycerskimi czynami na polu chwały. Wojna to brud, strach, choroby, to ranni gwardziści wysyłani na wysunięte posterunki obserwacyjne, bo - zgodnie z logiką wojny - pozostawienie ich w oddziałach zmniejszyłoby ogólną efektywność jednostek. Wojna zawitała bowiem do zakątka Imperium nie przygotowanego na działania wojenne na tak wielką skalę. Chaos w niewyobrażalnej masie zaatakował pozbawione jakiegokolwiek znaczenia strategicznego planety Korytarza Mediny. Gwardia Imperialna jest znacznie słabsza od agresora i ponosi klęskę za klęską. Miliony zginęły. Dowództwo jest przekonane, że światy Korytarza są stracone, jedynym rozsądnym wyjściem wydaje się wycofanie resztek sił. Jedynie zwierzchnik Rotha uważa, że Chaos chce zawładnąć mitycznymi Dawnymi Królami Mediny – reliktami ukrytymi na którejś z planet Korytarza przez którąś ze starszych ras. Owe relikty są prawdopodobnie potężną bronią.
Nasz bohater zostaje zatem zawezwany i wysłany z misją odszukania Królów. Od tego momentu rozpoczyna się typowa powieść szpiegowska – odszukaj kontakt, zdobądź informacje, uniknij pułapki zastawionej przez wroga, który może czaić się dosłownie w każdym zrujnowanym domu. Pikanterii dodaje fakt, że Roth niemal od początku podejrzewa, że wśród członków jego Grupy Operacyjnej znajduje się podwójny agent, pracujący dla kogoś kto ewidentnie chciałby zatańczyć na jego grobie. Akcja powieści, a właściwie główny wątek, rozwija się stosunkowo powoli, by w końcówce, przynajmniej mnie, „przykuć do fotela”, acz wówczas jest to już książka zdecydowanie wojenna.
Z notki biograficznej autora wynika, że jest żołnierzem. Czuć to. Nawet nie chodzi o drobiazgi, gwardziści czekają na zgodę dowództwa na otwarcie ognia w sferze cywilnej (czy Space Marines zastanawialiby się nad taką drobnostką?), ale o sposób opisywania działań wojennych i ich skutków. To pierwsza książka ze świata WH40K, która mocniej dotyka tematu cywilów. W innych książkach spotkałem się jedynie z kilkuzdaniowymi wzmiankami o cywilach w sferze działań bojowych. Tym razem Autor zaserwował kilka realistycznych opisów, które, w mojej ocenie, świetnie oddają traumę wojny. Niektóre fragmenty książki, jak choćby opisujący rodziców proszących o pomoc w wyciągnięciu spod gruzów ich synka przypominają wręcz notki prasowe. Miękki jestem, coś się we mnie poruszyło (nie, nie tasiemiec), kiedy to czytałem i jak ta historia się zakończyła.
Ze względu na przytłaczającą przewagę wroga atmosfera książki jest ciężka, bohaterom towarzyszy niemal ciągle uczucie beznadziejności. Nawet niewielkie zwycięstwa jedynie odwlekają nieuniknione. Wojna została przedstawiona inaczej niż w dotychczasowych publikacjach Black Library. Bardziej przypomina książki opisujące zmagania w Stalingradzie czy na Guadalcanal. Można chyba powiedzieć, że utrzymana jest w klimacie, który znajduję bliski wspomnieniom z lat 1944 i 1945 żołnierza Wehrmachtu służącego na froncie wschodnim. Jednym słowem nad wojną w Emperor’s Mercy ciąży przeświadczenie zbliżającej się nieuchronnie klęski, walczy się nie tylko z przeciwnikiem mającym wielokrotną przewagę liczebną i technologiczną, lecz także z brakami zaopatrzenia. Wojna to krew, pot i łzy, to chłopaki z Gwardii wołający o sanitariusza, to urwane kończyny, błoto, to okopy wypełnione breją składającą się w równych częściach z wody, krwi i rzygowin, to także przynajmniej częściowo niekompetentne wyższe dowództwo. Jak to powiedział Roth „Wojny przegrywają oficerowie, a nie żołnierze” i coś w tym powiedzeniu chyba jest. Wojna w Emperor’s Mercy jest okrutna, pozbawiona otoczki romantycznej przygody. Nie chcę nikogo wprowadzić w błąd - to nie jest książka o Gwardii Imperialnej, nie opisuje szlaku bojowego jednostki - ale z pewnością jest to książka zdominowana przez Wojnę i to Wojnę na wielką skalę, choć znajdziemy w niej również opisy działań partyzanckich, czy w skali plutonu.
Podsumowując, książka wyróżnia się pozytywnie na tle innych, które ostatnio czytałem. Z przyjemnością przeczytałbym dalsze losy inkwizytora Rotha, a zwłaszcza jednego z jego przyjaciół, którego Autor naprawdę ciężko doświadczył. Książka kończy się w taki sposób, że nic tylko chwycić za pióro, czy co tam akurat jest pod ręką i pisać. Niestety, ostatnia karta ma w tym zakresie wydźwięk raczej pesymistyczny. Pocieszające jest jedynie to, że trzymam już w ręku kolejne dzieło Henry Zou, Flesh and Iron, o którym postaram się napisać następnym razem.
Mormeg
Proszę - książka musi być naprawdę ciekawa. Opisywany klimacik faktycznie ma coś w sobie z niemieckich historii 44/45, choćby u mojego ulubionego Heinrich'a Böll'a w jego zbiorku: "Gdzie byłeś Adamie".
OdpowiedzUsuńNo i w ogóle świetnie napisana recenzja...
Zou popełnił już trzy książki w tej serii, zarzucono mu jednak plagiat powieści wojennych, co widać zwłaszcza w drugim tomie ;)
OdpowiedzUsuńCzytając opinie innych osób o książce widać wyraźne, że albo się bardzo podoba albo wprost przeciwnie jest oceniana bardzo nisko. Zaś z komentarza Kadrinaziego wyciągam wniosek, że miałem rację pisząc o atmosferze książek wojennych.
OdpowiedzUsuńMusisz mi ją podrzucić, chętnie poczytam ciut bardziej realistyczny opis wojny w realiach WH40K.
OdpowiedzUsuń