poniedziałek, 16 marca 2015

Z półki Mormega: Deathblade: A tale of Malus Darkblade

Jestem wściekły. Nie, wróć. Wściekły to słabe, zbyt mało emocjonalne słowo na określenie mojego stanu ducha. Jestem wkurwiony.. O, właśnie tak. Wkurwiony. Malus Darkblade, najbardziej znany mroczny elf uniwersum Warhammera, bohater doskonałych pięciu książek i powieści graficznej powrócił. Ktoś mógłby zapytać - Hola, hola, o co się wściekać, to chyba powód do radości? Otóż, krótko mówiąc, nie. Malus Darkblade powraca, ale to nie jest TEN Malus. Pierwsze pięć powieści o jego wyczynach wyszło spod piór autorów Dana Abnetta i Mike'a Lee. Ostatni tom sagi, o którym traktuje ten wpis, napisał C.L. Werner. Samo w sobie to nic złego, mam właśnie kupę radochy czytając omnibus tegoż autora, dotyczący przygód łowcy nagród Brunnera (recenzja wkrótce). Problem pojawia się, kiedy Werner włazi w buty swoich szanownych poprzedników, a włazi ciągle...

Zacznijmy, jednak, od początku. Szósty tom przygód Malusa nosi tytuł "Deathblade", ukazał się równocześnie z podręcznikiem "Warhammer The End Times: Khaine" i z powieścią "The curse of Khaine". Jest z nimi powiązany fabularnie - opowiada o wydarzeniach przedstawionych w tych dwóch wydawnictwach z punktu widzenia Malusa. Skrótowo, Malekith podejmuje decyzję o zniszczeniu Naggaroth i podjęciu ostatniej próby odzyskania swojego dziedzictwa, innymi słowy po raz kolejny najeżdża Ulthuan. Tym razem dysponuje jednak atutami także innymi, niż jego zwyczajowa zawziętość, okrucieństwo i żądza powrotu. Teclis, uprzedzony przez boginię Lileath o nadchodzącym końcu świata, zaczyna snuć skomplikowaną intrygę, w której stawką jest ocalenie elfów i - być może - choć części świata. Intryga jest wielowątkowa i niezwykle rozbudowana, starczy jednak powiedzieć, że Malekith ma spore szanse na odzyskanie władzy nad elfami, których jest, rzeczywiście, prawowitym, choć wygnanym władcą. Jak wspominałem przy recenzjach "Warhammer The End Times: Khaine" i "The Curse of Khaine", wydarzenia przedstawione w tych książkach wywracają do góry nogami naszą dotychczasową wiedzę o historii elfów Warhammera, tworzą też epicką historię powrotu Malekitha i końca Ulthuanu.

Jak w to wszystko wpasowany jest "Deathblade"? Krótko mówiąc, nijako. To, po raz trzeci powtórzone te same wydarzenia główne osi intrygi, opisane jedynie z punktu widzenia Malusa. Oczywiście, jako że Darkblade do samego końca nie ma specjalnego pojęcia o planach swojego władcy, nacisk w książce o jego dokonaniach położony jest na nieco inne elementy, eksponujące, przede wszystkim, jego własną rolę. Trzeba jednak jasno powiedzieć - o ile w poprzednich częściach cyklu to Malus był bohaterem i rozgrywającym, tu, w finale opowieści, został sprowadzony do roli mniej lub bardziej posłusznego wykonawcy woli Wiedźmiego Króla, zgodnie ze swoim nie tak dawno osiągniętym statusem społecznym, całkowicie natomiast wbrew duchowi i stylowi poprzednich przygód. Jego dokonania nie są specjalnie imponujące, on sam nie wyróżnia się też niczym na tle innych przedstawicieli najwyższych rodów Naggaroth. Ot, jeszcze jeden okrutny mroczny elf.

To zresztą moja największa pretensja do autora, C.L. Wernera. O ile w poprzednich częściach cyklu Malus był wrednym sukinsynem (a był cały czas), o tyle przedstawiano to w taki sposób, że - mimo wszystko - czytelnik, nawet mimo woli, kibicował jego dokonaniom i z zapartym tchem śledził kolejne przygody, podziwiając niezłomność charakteru, ambicję i ironiczne poczucie humoru. Z tego Darkblade'a w nowej powieści zostało bardzo, bardzo niewiele. Malus jest wrednym, okrutnym, ambitnym ponad wszystko, pozbawionym poczucia humoru, paranoicznym psychopatą. Sadystycznym potworem, całkowicie pozbawionym swoistego uroku swoich wcześniejszych inkarnacji. Oczywiście, częściową winę za ten stan rzeczy ponoszą ściśle określona fabuła Czasów Końca i, wspomniany, zmieniony status społeczny Malusa. Niemniej jednak uważam, że nawet w tym przypadku całość opisana mogła być zgrabniej i w sposób bliższy stylowi Abnetta i Lee. Praktycznie niewykorzystany jest, choćby, Tz'arkan, będący tak istotnym elementem wcześniejszych opowieści. W tej został sprowadzony do roli niemal niemego obserwatora. Powracają, najczęściej na dość krótko, starzy bohaterowie drugoplanowi, jak świetny niegdyś Silar, niestety, tak jak i sam Malus, pozostają raczej epizodami, niż pełnokrwistymi postaciami z poprzednich opowieści.

Książka budzi we mnie mieszane uczucia. Z jednej strony, wzbogaca historię wydarzeń toczących się na Ulthuanie Czasów Końca, przedstawiając część z nich w sposób pełniejszy i bogatszy, niż dwie pozostałe pozycje. Gdyby traktować ją jedynie jako kolejną fabułę tego rodzaju, broni się całkiem nieźle, na pewno nie jest gorsza niż "The Curse of Khaine". Z drugiej strony, do diaska, to książka o Malusie. Jako taka, jest zupełnie odmienna od poprzednich pozycji w serii i, co tu dużo gadać, znacznie gorsza. Nie w sensie roboty pisarskiej - nie zgrzyta się zębami czytając poszczególne rozdziały. Mam na myśli, raczej, ogólne wrażenie, brak satysfakcji i przyjemności, jaką czerpałem przy lekturze wcześniejszych przygód Darkblade'a. Wygląda na doczepioną do nich na siłę, sprawia wrażenie dopisanej pod przymusem, z chęcią "zmonetyzowania" dalszych losów jednego z ulubionych bohaterów ze stajni Black Library. Jako opowieść o końcu jednego z generałów Malekitha broni się doskonale. Jako historia końca Malusa Darkblade'a rozczarowuje. 

Rozczarowuje, zresztą, nie tylko jako całość. Śmierć Malusa jest totalnie antyklimatyczna, ten heros ginie w sposób bardziej przystający do drugorzędnego bohatera trzeciorzędnej opowieści, niż do faceta, który - dosłownie - wyrąbał sobie mieczem drogę na sam szczyt społeczeństwa Mrocznych Elfów. Koniec życia Malusa jest krótki, mokry i wstydliwy, jak pierwszy raz nastoletniego prawiczka. Brak mu epickości, czytając o nim nie miałem, w ogóle, wrażenia uczestniczenia w czymś istotnym, obserwowania końca jednego z moich ulubionych bohaterów. 

Szkoda. Wielka szkoda.

2 komentarze:

  1. Wielkie dzięki za recenzję. Spodziewałem się, że Malus zginie, ale teraz przynajmniej zaoszczędzę kilka funtów i nie będę kupował tej książki ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Dziękuję za recenzję. Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń

Z wielką przyjemnością czytam zawsze wszystkie komentarze - pozytywne i negatywne, choć co do tych ostatnich wolałbym, by były merytoryczne. Zostaw ślad swojej obecności komentując lub dodając blog do listy obserwowanych.

I always read all comments with great pleasure - both positive and negative ones. Speaking about negatives - please be constructive and let me improve my blog. Comment or follow my blog.