niedziela, 26 lutego 2017

Człowiek z 'Eavy Metalu - wywiad z Timem Prowem

Jeden z ostatnich wywiadów z ludźmi pracującymi w Games Workshop w czasach Złotej Ery tej firmy, okresu z drugiej połowy lat 80. i początku 90., przeprowadzony przez Orlygga z bloga Realm of Chaos 80s. Z wersją oryginalną tekstu można zapoznać się tutaj. Od czasu publikacji tekstu oryginalnego minęło nieco czasu, stąd część wypowiedzi bohatera wywiadu na temat projektu Diehard Miniatures jest nieco nieaktualna. Pozostawiłem je jednak z chęci opublikowania całości - Inkub.

Zbliżenie na detale dioramy przedstawiającej wydarzenia z gry Space Hulk, której budowę Tim rozpoczął pod koniec lat osiemdziesiątych. Nadal nie jest skończona!
Jeśli jesteście podobni do mnie, w latach osiemdziesiątych dzień ukazania się White Dwarfa w sprzedaży był niczym D-Day. Zakończono przygotowania, sprzęt biorący udział w natarciu (no dobra, mój rower) był sprawdzony i gotowy, amunicja załadowana (moje kieszonkowe w portfelu), wszystko było gotowe do wyruszenia. Każdy z nas z pewnością miał inną drogę do sklepu, ale moja kończyła się w obskurnym sklepiku z gazetami, w sumie nie tak daleko od mojego domu. W sklepiku sprzedawano też taśmy wideo, tanie słodycze i gry komputerowe nagrane na taśmy magnetofonowe. Mój przyjaciel Ben powiedział kiedyś, że za drzwiami z tyłu (zasłoniętymi plastikowymi taśmami, w modzie 30 lat temu), był też "zakątek z porno", ale nigdy nie starczyło mi odwagi, by się tam wśliznąć i rzucić okiem na półki z Razzle i Mayfair. 

Nawet o tym nie myślałem, miałem przecież White Dwarfa.

Magazyn wydawał się wówczas inny. Był przeznaczony dla starszego czytelnika, z brutalnymi ilustracjami i zdjęciami ubranych w skórę motycyklistów - jego redaktorów. Miejsce na półkach sklepu też sugerowało, że to pismo nie jest dla dzieci - przynajmniej w oczach podejrzliwej starszej pani siedzącej za ladą - White Dwarf leżał na "środkowej półce", razem z takimi "dorosłymi" wydawnictwami, jak Judge Dredd, Punisher czy Tygodnik Ogród.

Kupowanie tego pisma było czymś wspaniałym. Mimo obiekcji właścicielki, niewątpliwie podsycanych lekturą Daily Mail, obawiającej się "treści nie przeznaczonych dla młodych oczu", dochodziło do wymiany pieniędzy za pismo i czekała mnie już radosna jazda do domu. Jadąc z magazynem wiszącym w plastikowej torbie na rączce roweru zastanawiałem się, co też kryje się w środku numeru, jakież to niesamowite grafiki, figurki i pomysły dane mi będzie poznać w tym miesiącu.

A pośród tych myśli nieznośne pytanie. Jak to jest tam pracować? Jak wygląda bycie pracownikiem Games Workshop?

Jak się zdaje, osoba z którą dziś rozmawiamy zna odpowiedź zarówno na to, jak i na wiele innych pytań - tak się składa, że kiedyś była taka jak my - była fanem miniaturek Citadel. Jest jednak różnica. Naszemu bohaterowi udało się bowiem naprawdę tam pracować. Przyczynił się do tego, co określam jako cudowne lata brytyjskiego wargamingu.

Tim Prow. 

Uwielbiam tę ilustrację. Wygląda współcześnie, ale jest w oczywisty sposób powiązana ze Złotym Wiekiem - symbole poszczególnych frakcji są doskonałe.

Jak się okazuje, pan Prow nie spoczywa na laurach. Skupił wokół siebie grupę utalentowanych zawodowców tworzących razem ciekawy projekt. Diehard Miniatures - inspirowana oldhammerem seria figurek, których wydanie sfinansowane zostanie za pośrednictwem Kickstartera.

By to uczcić, wyśledziłem kryjówkę Tima i zmusiłem go do opisania historii jego pracy dla GW, jego późniejszej pracy nad rozmaitymi figurkami i - rzecz jasna - planów dla Diehard Miniatures.

RoC80s: Jak wszystko zaczęło się w przypadku Tima? Gry fantasy? Games Workshop? Jeśli mnie pamięć nie myli, zostałeś zatrudniony jako młodszy malarz. Jak do tego doszło?

TP: Myślę, że w podobny sposób, jak w przypadku wielu innych osób w tamtych czasach. Miałem pewnie ze 13 lat, kiedy kolega kupił parę figurek z miejscowego sklepu GW (starego złotego smoka i kilku wojowników, jeśli dobrze pamiętam). I tak to się zaczęło. Nadal mam swoją pierwszą pomalowaną figurkę, krasnoludzkiego woja z okrągłą tarczą i uniesionym mieczem. Stare, dobre farby Humbrola! Mam wrażenie, że najpierw przemawiał do mnie bardziej aspekt kolekcjonerski, ale grałem w Warhammera Fantasy Battle i WFRP. A, oczywiście też w gry z serii Fighting Fantasy! Kiedy miałem jakieś 15 lat, przez tydzień, w czasie ferii świątecznych, malowałem dla GW na miejscu. Było to dla mnie prawdziwe wyróżnienie i otworzyło mi to oczy na wiele spraw. Nadal mam list od Johna Blanche'a, w którym prosi mnie o przyjście. Pracowałem w pokoju razem z Colinem Dixonem, Davem Andrewsem, Sidem i Tonym Acklandem (wydaje mi się, że było tam więcej osób, ale nie pamiętam ich nazwisk). Sporo czasu spędziłem też na piętrze, w pokoju fotograficznym z Philem Lewisem. Naprawdę spoko facet. W tamtych czasach można było palić w pracy, w pokoju było więc pełno dymu, pamiętam, że wracałem do domu śmierdząc jak stara popielniczka. Po tym tygodniu pozostawałem w kontakcie z GW. Odszedłem ze szkoły mając 16 lat, pracowałem tu i tam, a w wieku 17 lat udało mi się dostać pracę w GW jako pełnoprawny malarz. Dostawałem za to królewskie wynagrodzenie - 4000 GBP rocznie. Pokój malarzy był ten sam, ale w ciągu tych dwóch lat zmienili się ludzie. GW miało wówczas już Mike'a McVey'a, Ivana Bartleta, Dale'a Hursta i Andy'ego Craiga. W sąsiednim pokoju pracowali Phil Lewis i Dave Andrews, a Kev Adams w pokoju na górze.

Zdjęcie starych figurek Citadel z kolekcji Tima.
RoC80s: Pamiętasz może kilka swoich pierwszych projektów, nad którymi pracowałeś?

TP: To było tak dawno, przez zjadanie greenstuffu mam strasznie słabą pamięć. Z tego co pamiętam, dostałem pracę zbyt późno, by pracować nad pierwszą książką Realms of Chaos, ale zdołałem przyczynić się nieco do drugiego tomu. Mnóstwo pokazywanych tam figurek do Nurgla pochodziło z mojej prywatnej kolekcji. Zasady testowaliśmy w czasie przerw na obiad, używając małych band. Pamiętam, że któregoś razu natknąłem się na siły Adriana Smitha (powiedzmy, że tego dnia Nurgle nie był łaskawy dla swych wyznawców). Przypominam sobie też pracę nad pierwszymi książkami o orkach do Rogue Tradera/Warhammera 40,000. Uwielbiałem je, pomalowałem mnóstwo orków do tych wczesnych publikacji.

RoC80s: Jak wówczas było zorganizowane studio, jak je prowadzono? Czy wybierałeś sobie po prostu samodzielnie modele do pracy, czy też miałeś nadzór?

TP: To zależy. Przy części prac mieliśmy dużą swobodę, ale wszystkie nowości, które miały ściśle określony schemat malowania, szły albo do Jeza (jeśli były związane z Eldarami lub marines) albo Alana Merritta. Czasami mogliśmy się wypowiedzieć na temat schematu kolorystycznego, by pasował do wcześniejszych prac. Kiedy już ustalono schemat kolorów, mogliśmy malować ją w jego ramach tak, jak chcieliśmy. Później, w latach 90., schematy były znacznie ściślej przestrzegane, no ale zawsze mogliśmy pomalować coś według własnych upodobań w czasie wolnym. Nadal mam duży zbiór swoich figurek z tamtego okresu, które pomalowane są w "nieoficjalne" barwy.

Zbliżenie na piękny model eldarskiego tytana.
RoC80s: Jaka atmosfera panowała wśród malarzy zespołu 'Eavy Metal?

TP: Mam wrażenie, że przez większość czasu wszyscy byli zadowolenie. Kiedy pracowaliśmy jeszcze na Enfield Chambers, mieliśmy własny dział, z dala od reszty firmy, więc mogliśmy pracować tak jak lubiliśmy, słuchać tego co lubiliśmy, wygłupiać się bez martwienia się, że usłyszy to ktoś z kierownictwa. Bardzo często ludzie tacy jak John Blanche przychodzili pracować do nas ze względu właśnie na tę atmosferę. Jako najmłodszy malowałem to, co mi przydzielono, ale z czasem mogłem już trochę wybierać. Pamiętam, jak bardzo czułem się zaszczycony mogąc pomalować modele eldarskich reaperów Jesa, wówczas świeżo wypuszczone na rynek, po tym jak Mike pomalował pierwszą figurkę z każdej serii. Fajnie było myśleć, że jest się wystarczająco dobrym, by naśladować technikę Mike'a. Potem pomalowałem zestaw scorpionów i chyba też kilka banshee.

RoC80s: W jaki sposób ludzie z zespołu pomagali sobie nawzajem? Czy był ktoś, a może grupa osób, które były dla ciebie największą inspiracją?

TP: Wszyscy robiliśmy rzeczy we własny sposób. Wydaje mi się, że ponieważ byłem najmłodszy, najłatwiej przychodziło mi uczenie się i przyswajanie nowych technik i pomysłów, rozwój. Inni mieli swoje ustalone sposoby lub zadowalali się tym, by pracować tak, jak im pokazano. Ivan używał bardzo naturalnych, przygaszonych kolorów. Dale miał podobne podejście do malowania, ale używał bardziej nasyconych barw. Dale był też daltonistą (nie wspomniał o tym starając się o pracę) i pamiętam, że wszystkie jego pojemniki z farbami miały napisy na wieczkach. Andy lubił jaskrawe kolory, ale z nich wszystkich największy wpływ wywierał na mnie Mike, jego dobór kolorów i naturalne przenikanie się barw nie miały sobie równych.

RoC80s: Bywałeś na Games Day zarówno jako członek zespołu pokazowego 'Eavy Metal, jak i zwykły fan. Masz jakieś związane z tym ciekawe wspomnienia?

TP: Pamiętam, że bywałem na otwartych dniach w fabryce chyba jeszcze zanim zorganizowano Games Day czy Golden Demon. Przypominam sobie jedynie, że to były bardzo fajne wycieczki. Pracowaliśmy naprawdę ciężko, rozstawiając stoiska i przygotowując wszystkie gabloty wystawowe. Oczekiwanie na otwarcie drzwi, a potem wlewający się tłum ludzi. To na pewno było szalone. Nic nie dziwiło mnie bardziej, niż entuzjazm tłumu, ich chęć zapoznania się z nowymi technikami malarskimi, porozmawiania. Największą nagrodą było ich zadowolenie. Zawsze dobrze się bawiliśmy dając autografy, podpisywaliśmy się w coraz bardziej wyszukany sposób (nabijaliśmy się też w ten sposób z niezwykle rozbudowanych podpisów kierownictwa). Ludzie zrywali tabliczki informacyjne i dawali je do podpisu!

RoC80s: Mam wrażenie, że życie malarza 'Eavy Metal było całkiem rockandrolowe w latach 80. Masz jakieś ciekawe opowieści w tym klimacie?

TP: Wydaje mi się, że ponieważ byłem taki młody, kiedy dołączyłem do zespołu, i że miało to miejsce pod koniec lat 80, z tego stylu zostało już tylko rock. Pamiętam, że od Gary'ego Sharpa Younga dostaliśmy wejściówki za scenę na koncert Megadeth, spotkałem ich też podczas sesji dla prasy w Londynie, byłem przeszczęśliwy. Kiedy przenieśliśmy na Castle Boulevard, firma zrobiła się o wiele sztywniejsza. Dale, Ivan i Phil zniknęli, zostałem tylko ja i Mike. Wszystkie pomalowane figurki trafiły do Bryana, znalazły się w umowie sprzedaży firmy. Mieliśmy mnóstwo pracy, żeby zapełnić półki pomalowanymi miniaturkami.

Zbliżenie na dioramę Dark Angels.
RoC80s: Kilkukrotnie wspomniałeś malarzy takich jak Ivan Bartlett i Dale Hurst. Jesteśmy ich ciekawi, możesz powiedzieć nam coś więcej na ten temat?

TP: To byli świetni ludzie, zwykle graliśmy w ich mieszkaniu - używaliśmy zazwyczaj systemu Rolemastera w świecie Warhammera. To były świetne noce. Raz zrobiłem błąd, wyzywając ich na pojedynek w piciu. Było to niezbyt mądre, bo oni obaj... powiedzmy, że mieli warunki do picia. Skończyłem pijany w ostatnim autobusie do domu, pamiętam tylko, że obudziłem się na dworcu autobusowym w Alfreton (nigdy tam wcześniej nie byłem) i mój tata nie był specjalnie szczęśliwy, kiedy musiał tam przyjechać i mnie odebrać. Wspomniałem, że byłem młody i naiwny?

RoC80s: Jak zmieniła i przekształciła się firma w czasie, kiedy tam pracowałeś?

TP: W pewnym sensie można powiedzieć, że miałem szczęście. Widziałem zmiany, ale nie było mnie już tam w czasie ostatecznego upadku. Zacząłem pracować w 1989 r., wtedy firma wciąż mieściła się na Enfield Chambers, budynek był świetny, jeśli ktoś lubi królicze nory. Pracowałem z ludźmi, których podziwiałem i uważałem, że jestem szczęściarzem. Kiedy Bryan Ansell sprzedał firmę, wszystko zaczęło się zmieniać. Wkrótce potem, kiedy "pozwolono odejść" Dale'owi, Ivanowi i Philowi, wszystko stało się znacznie sztywniejsze i korporacyjne. Przeprowadzka na Castle Boulevard była kolejną oznaką zmian. Pracowaliśmy w otwartej przestrzeni, z Rickiem Priestley'em i Alanem Merritem siedzącymi tak, że mogli nas kontrolować. Nie chcę być źle zrozumiany, nadal fajnie się bawiliśmy i w tym czasie wydaliśmy mnóstwo dobrych gier. Miałem też okazję testować je w czasie przerw na lunch. W zespole pojawiło się kilku nowych malarzy i tak powstał nowy zespół 'Eavy Metal.

Tim Prow podczas pokazu malowania. Wspaniałe szorty, ale po diabła mu ten papier toaletowy?
RoC80s: Opowiedz nam może o pokazach malowania zespołu 'Eavy Metal, z jakimi jeździliście po sklepach.

TP: Myślę, że poznałem wówczas więcej miast w kraju, niż w całym wcześniejszym życiu. Początkowo trochę byłem tym przytłoczony, ale potem naprawdę mi się podobało. Regularnie bywaliśmy w sklepie w Nottingham, ale pamiętam, że byliśmy też w Luton, Hammersmith, Plymouth, Manchesterze i Glasgow (i z pewnością w innych miejscach). Doskonale pamiętam pokaz w Glasgow, ponieważ zaczął się od awarii pociągu w środku pustkowia, w końcu jednak udało nam się jakoś dotrzeć do miasta. Następnego dnia dotarłem bez problemów do sklepu, ale kiedy jeden z pierwszych oglądających zadał mi jakieś pytanie, za diabła nie wiedziałem, o co mu chodzi! Rozpoznaję większość akcentów, ale ten mnie pokonał. Poprosiłem go kilka razy, bezskutecznie, o powtórzenie pytania, a w końcu odpowiedziałem na to, o co - wydawało mi się - pyta.

Kolejne okazy z kolekcji Tima.
RoC80s: Wydaje się, że poza Mike McVey'em jesteś jedynym malarzem z oryginalnego zespołu 'Eavy Metal, który wciąż działa w biznesie figurkowym. Jak przeskoczyłeś od malowania do rzeźbienia?

TP: Mam wrażenie, że podobnie jak w przypadku większości ludzi, którzy tym się zajmują, zaczęło się od konwertowania figurek. Ponieważ kupowaliśmy figurki w cenie materiału, na wagę, mieliśmy doskonałe warunki do rozmaitych prób. Od prostego wypełniania szczelin, do konwertowania, a stąd już nie tak daleko do rzeźbienia głów, przedmiotów i - w końcu - figurek. Kev White i ja zaczynaliśmy rzeźbić w czasie naszych przerw obiadowych, pomagali nam rzeźbiarze. Widzieliśmy ich przy pracy przy ich biurkach, wiedzieliśmy jak robią różne rzeczy, więc szybko się uczyliśmy. Rick Priestley pozwolił nam odlać nasze pierwsze próby. Nauczyliśmy się, co można odlewać, czego się nie da odlać, dowiedzieliśmy się co dobrze wychodzi już po odlaniu w metalu, a czego nie warto robić. Ale tak naprawdę, mimo nauczenia się mnóstwa różnych rzeczy, do niczego to mnie wówczas nie doprowadziło. Jasno powiedziano nam wtedy, że GW brak środków na zatrudnienie i mnie i Keva jako rzeźbiarzy, a ponieważ miałem już maksymalną, bardzo zresztą niską, pensję jako malarz, nie było innego wyjścia, jeśli chciałem rozwijać swoją karierę, niż szukanie nowej pracy.

W czasie tygodniowego urlopu wyrzeźbiłem swoją pierwszą, próbną figurkę dla Heartbreaker Miniatures. Kiedy wróciłem z urlopu, wiedziałem już, że jestem gotowy odejść. Rick zapytał mnie, czym będę się zajmował po odejściu z firmy, a ja powiedziałem, że rzeźbieniem. Usłyszałem, że poza firmą reszta tego biznesu to garażowe firemki, i że nigdzie nie zarobię tyle, jak w GW. No cóż, w pierwszym roku rzeźbienia jako najemny rzeźbiarz, zarobiłem dwa razy tyle, co w GW. Myślę, że te słowa Ricka dały mi potężnego kopa, koniecznego na starcie takiego przedsięwzięcia. Chciałbym tutaj podziękować Rickowi Priestley'owi za danie mi tak silnej motywacji, zdeterminowanie mnie do udowodnienia światu, że mogę to zrobić. Przeszedłem więc do Heartbreaker Miniatures. Phil Lewis pracował tam już gdzieś od roku. Bob Watts dał mi do zrobienia figurkę próbną, a pod koniec tygodnia zaproponował mi rzeźbienie na zlecenie dla HBM. Tam reaktywował się stary zespół - Phil Lewis, Chaz Elliott, ja i wkrótce potem Kev Adams. Heartbreaker produkował na początku lat 90. figurki dla wielu różnych firm, ale najważniejszą była Target Games i ich Mutant Chronicles. Również Paul Bonner przestał wówczas pracować dla GW i zaczął pracę dla Target Games, robiąc swoje, jak zwykle, doskonałe ilustracje.

Do roku 2000 zdążyłem się rozwieść, mój dobry przyjaciel, Kevin Bledsoe, zaproponował mi pracę na pełen etat w Ral Partha. Wcześniej pracował dla Boba, a kiedy Bob przeniósł się do tej firmy, Kev przeszedł razem z nim. Przyjęcie tej oferty było czymś oczywistym dla kogoś, kto właśnie uwolnił się od wszelkich zobowiązań. Jak się okazało, Ameryka była wspaniałą przygodą, uwielbiałem każdą chwilę życia tam. Zacząłem w Cincinnati w Ral Parcie, ale po pół roku wykupiła ich firma Wizards. Pracowałem z Davem Summersem, Jeffem Gracem, Stevem Saundersem i Jeffem Wilhelmem. Wspaniali, utalentowani ludzie. Wymienialiśmy się sztuczkami i technikami, to było niesamowicie kreatywne otoczenie.

Potem, podczas GenConu w 2001 r., Jordan Weisman poprosił Jeffa Grace'a i mnie, żebyśmy dołączyli do niego w Seattle. Przygoda trwała. Powstał nowy zespół, jednym z nowych ludzi był Brian Dugas. Pracowałem tam aż do końca 2003, kiedy wróciłem do Wielkiej Brytanii. Firma została przejęta, i choć kupujące przedsiębiorstwo lubiło podkreślać, że dba o swoich pracowników, bo to firma rodzinna... no cóż, mijali się z prawdą. Ale, prawdę mówiąc, dobrze się stało. Dzięki temu zdołałem spędzić w Nottingham ostatni mniej więcej miesiąc z moim tatą, przed jego śmiercią.

Od tamtej pory znowu rzeźbię na zlecenie, trwa to do teraz. Myślę, że pracowałem dla jakichś 40 do 50 firm (naprawdę muszę przejrzeć swoje książki, żeby to sprawdzić). Ostatnio pracuję dla Mantica, Mierce, Fenris Games, Reaper Miniatures, Avatars of War. Pracowałem też przy wielu kampaniach kickstarterowych, przy pismach kolekcjonerskich Marvela i DV, a nawet miałem epizod w Pinewood Studios!

Frakcja chaotyczna z Diehard Miniatures - w tym Syn Slomna w centrum.
RoC80s: Doszliśmy więc do chwili obecnej i twojego nowego projektu. I to inspirowanego oldhammerem. Dlaczego Diehard Miniatures? 

TP: Dlaczego nie?

Wydaje mi się, że to pomysł, który od jakiegoś już czasu krążył wokół nas. My, rzeźbiarze, rozmawiamy czasem o założeniu wspólnej firmy i zbiorczej pracy. Wymieniane są pomysły, nic z tego się nie rodzi, po czym się rozchodzimy. Dopiero mniej więcej rok temu coś się ruszyło. Chodzi nam o uniknięcie pośredników, zbliżenie się do odbiorcy końcowego, bardzo nam to odpowiada. Razem mamy kontrolę nad kierunkiem pracy i tym co robimy, dzięki temu możemy płynnie reagować, jesteśmy przez to silniejsi od wielu starszych firm. Początkowo myśleliśmy o wyrzeźbieniu tylko kilku figurek, odpaleniu Kickstartera i sprawdzeniu, jak to wygląda. Ale od tej pory projekt rozrósł się do 9 frakcji, każda liczy po 6 figurek, są też smoki i olbrzymy. Jak widać, nie boimy się wyzwań.

Figurki z frakcji Eru-Kin z Diehard kickstarter. Jeśli mnie pamięć nie myli, malowane przez pana Prowa.

Zespół, jaki powstał, działa zadziwiająco dobrze mimo pracy w trzech różnych strefach czasowych, Oprócz mnie, jest w nim Chaz Elliott z Isle of Lews - pamiętany z czasów pracy w GW, Drew Williams, pracujący w San Francisco, utalentowany rzeźbiarz o olbrzymiej wiedzy na ten temat. Mamy też Richarda Lounga w Teksasie. Jest grafikiem, zadziwił nas wszystkich umiejętnością łączenia oldhammerowego stylu z nowoczesnością. Dzięki naszym oldhammerowym wskazówkom, Richard dostarcza nam cudownych szkiców koncepcyjnych. Każdy z nas wybrał również sobie rasę, którą lubi.

Ożywieńcy z Diehard Miniatures. Uwielbiam miniaturkę tego szkieleta. 
Wybrałem dla siebie Eru-Kin - wśród moich pierwszych zbiorów były figurki Kosmicznych Żab i uwielbiałem je. Nikt, tak naprawdę, nie zrobił potem lepiej miniaturek tego rodzaju. Zamierzam pokazać Eru-Kin takimi, jakimi powinni być. Mam mnóstwo pomysłów. Lubię też rzeźbić ożywieńców i Chaos, kiedy więc zapytano mnie, czy bym się nimi nie zajął, odpowiedziałem, że z przyjemnością. Jeśli, mam nadzieję, powiedzie nam się, chciałbym żeby nasz następny projekt był osadzony w tematyce science fiction. Wyobrażacie sobie Eru-Kin w pełnym pancerzu wspomaganym?

Przydatne porównanie figurki orka Citadel z lat 80. i współczesnego odpowiednika z Diehard.
O projekcie Diehard Miniatures wspominałem już na łamach bloga Realm of Chaos 80s, jeśli jesteście tym zainteresowani, zerknijcie o tutaj. Jeśli podobał się wam ten wywiad i podobają się miniaturki z Diehard, wesprzyjcie projekt Tima.

I jeszcze, na koniec, chciałbym podziękować Timowi za jego czas, niezbędny do przypomnienia sobie tych wspomnień, wydobycia ich z mroków zamierzchłych dziejów.

Orlygg

5 komentarzy:

Z wielką przyjemnością czytam zawsze wszystkie komentarze - pozytywne i negatywne, choć co do tych ostatnich wolałbym, by były merytoryczne. Zostaw ślad swojej obecności komentując lub dodając blog do listy obserwowanych.

I always read all comments with great pleasure - both positive and negative ones. Speaking about negatives - please be constructive and let me improve my blog. Comment or follow my blog.

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.