niedziela, 22 września 2013

Z półki Mormega: Eisenhorn (Omnibus)

Prawdę powiedziawszy, moje zetknięcie się z Eisenhornem, a właściwie książką o nim, było dość przypadkowe i późne. Pierwszy tom serii ukazał się dwanaście lat temu, co - jak na prozę związaną z produktami Games Workshop - odpowiada określeniu "wieki temu". Autor, Dan Abnett, wspomina, że powstanie tego bohatera było bezpośrednio związane z wydaniem gry "Inquisitor", niespecjalnie udanej próby GW wejścia na rynek figurek 54 mm. Sama gra była bardzo fajna, problemem okazała się jednak jej skala, wymagająca budowy całkowicie nowych terenów... No, ale nie o tym ma być ten tekścik. Faktem jest, że całkowicie umknęła mi powieść o przygodach tego inkwizytora, zabrałem się za nią dopiero w niedawno minione wakacje, a i to niejako z rozpędu - najpierw przeczytałem bowiem omnibusa z przygodami Ravenora, ucznia i przyjaciela Eisenhorna. Zachęcony lekturą sięgnąłem więc także po chronologicznie pierwsze książki o Eisenhornie. Moje wrażenia o tym dość obszernym cyklu przedstawię zgodnie z porządkiem pisania książek.

W skład omnibusa wchodzą trzy powieści tworzące trylogię, powiązaną osobami bohaterów oraz niektórymi wątkami prowadzonych dochodzeń. Są to "Xenos" (wydany pierwotnie w 2001 r.), "Malleus" (ten sam rok pierwszego wydania) oraz "Hereticus" (2002 r.). Dodatkowo wydanie zawiera jeszcze dwa opowiadania - "Missing in Action" oraz "Backloth for a Crown Additional". Oba opowiadania przedstawiają po jednym z krótszych, choć absolutnie nie znaczy to że nieciekawych śledztw Eisenhorna. i  oba uważam za naprawdę dobre, podobało mi się zwłaszcza drugie z nich, wprost proszące się o przeniesienie na sesję RPG w rodzaju WFRP. Omnibus z wymienionymi wyżej tekstami ukazał się w 2004 r.

Głównym bohaterem całości jest Inkwizytor Gregor Eisenhorn. Czytając kolejne powieści uczestniczymy w najważniejszych w jego karierze śledztwach, rozrzuconych chronologicznie od czasów młodości, aż do momentu, w którym główny bohater jest już stosunkowo zaawansowany w latach - aczkolwiek absolutnie nie jest starcem wg. kryteriów Inkwizycji czy bogatych warstw społeczeństwa Imperium.

Nie będę wnikał w szczegóły treści powieści, by nie zdradzić wątków i rozwiązań fabularnych, napiszę jednak nieco na temat jakości samych fabuł. Pierwsza część trylogii jest, mówiąc krótko, nie dość że zdecydowanie najsłabszą częścią cyklu, to na dodatek po oczach bije jej bliskie powiązanie z grą. Wydanie tej książki związano z wydaniem "Inquisitora", część opisów czyta się więc jak fragmenty podręcznika gry, przedstawiające tło fabularne zabawy. Wyraźnie widoczne jest łopatologiczne wbijanie do głów czytelników pojęć, przedstawianie frakcji inkwizycyjnych, opisy walk niczym żywcem przetłumaczone z zasad gry na język książki. Przetłumaczone, powiedziałbym, dość zresztą nieudolnie. To, co w czasie rozgrywki na stole jest wspaniałą, pełną napięć i suspensów akcją i zabawą, czytane na kartach powieści nieraz brzmi nudnie, takie też właśnie miałem odczucie podczas lektury. Na dodatek akcja powieści jest boleśnie przewidywalna, jest, praktycznie rzecz biorąc, gotowym scenariuszem niezbyt wymyślnej przygody czy to gry fabularnej, czy fabularyzowanego skirmisza jak właśnie "Inquisitor". Rzekłbym, że produkowane taśmowo czytadła spod znaku "AD&D" obfitowały w bardziej zaskakujące zwroty akcji - choć w przypadku "Xenos" plusem jest przynajmniej sam świat. Być może moje wrażenia są nie do końca obiektywne, znam bowiem background użyty w książce i wyjaśnienia roli poszczególnych Ordo i stronnictw Inkwizycji były dla mnie jedynie nudnym powtórzeniem - możliwe, że dekadę temu były jeśli nie konieczne, to przynajmniej świeże. Obecnie jednak są nudnawymi wtrętami. Sytuacji nie poprawia fakt, że główny bohater całej opowieści jest straszliwie papierową postacią, z głębią kartki papieru. Zachowuje się i działa subtelnie niczym młot parowy - w sumie może adekwatnie do fabuły powieści.

Nieco lepiej wygląda sprawa w przypadku drugiej książki, czyli "Malleusa". Eisenhorn jest w niej już znacznie bardziej dojrzały, stracił część młodzieńczej zapalczywości, odrobinę inaczej patrzy na świat. Nabiera, w końcu, trójwymiarowości, przestaje być szkicem, przemienia się w krwistego bohatera akcji. W tej części trylogii znacznie, znacznie lepiej wygląda też schemat fabuły, która z poziomu kiepskiej przygody RPG awansuje do ligi niezłego kina akcji. Choć nadal, rzecz jasna, trudno nazwać dzieło Abnetta perełką literatury światowej, czytałem je bez większego bólu. Znacznie mniej jest też łopatologii, powiększa się grono popleczników inkwizytora, wprowadzone zostają też pewne interesujące postacie poboczne - część spośród nich zagości na stałe w całej opowieści, części zaś przyjdzie odegrać jedynie krótkotrwały, aczkolwiek ciekawy epizod. Szczególnie podobały mi się fragmenty dziejące się na stacji wydobywczej.

Zdecydowanie najlepsza jednak jest ostatnia część całej opowieści, czyli "Hereticus". Eisenhorn jest już w pełni dojrzały, doświadczony i z jego wcześniejszych, purytańskich przekonań zostało naprawdę bardzo, bardzo niewiele. Dysponuje rozległą bazą operacyjną, licznymi stronnikami, siedzibami, potężnymi powiązaniami. I nagle staje się coś, co przemienia go z łowcy w ściganą zwierzynę. On i jego ludzie są celem brutalnego, silnego, skutecznego i niesłychanie zdecydowanego ataku. Sposób, w jaki unika kolejnych pułapek, rozwinięcie i zakończenie całej historii czyta się znakomicie, gdzieś tylko w tyle głowy żal pewnych rozwiązań zastosowanych przez autora.

Nieco rozczarowało mnie jednak samo zakończenie, będące - w porównaniu do reszty książki - i krótkie, i pozostawiające niedosyt. Dużą zaletą wszystkich trzech opowieści jest ukazanie świata Warhammera 40K odmiennego od tego, jaki znamy z gry figurkowej i ze zdecydowanej większości książek Black Library. To już nie tylko mrok, zło, korupcja, macki, flaki i krew. Ok, wszystkie te elementy są obecne także i w trylogii Eisenhorna, jednak oprócz nich pojawiają się też fragmenty pokazujące życie obywateli Imperium na w miarę spokojnych planetach, gdzie prowadzone jest życie nie różniące się w pryncypiach aż tak diametralnie od tego, jakie jest naszym udziałem. Ciekawy, interesujący twist, w porównaniu do innych czarnobibliotekowych wydawnictw.

Moje wrażenia po przeczytaniu całego cyklu są ogólnie pozytywne. Drobne niedociągnięcia pierwszego tomu są z nawiązką niwelowane przez następne książki, a przecież nawet i "Hereticus", najlepsza z tych trzech powieści, nie jest końcem historii inkwizycyjnych. Niektórzy bohaterowie drugoplanowi pojawiają się w kolejnych częściach całego dużego cyklu - ale o tym za czas jakiś.

2 komentarze:

  1. A ja akurat uwielbiam trylogię Eisenhorna, to bodaj książka z BL do której wracam najczęściej. Abnett, jak to Abnett :) wciąż popełnia śmieszne błędy fluffowe, wciąż uwielbia długie, rozwlekłe opisy, ale jak dla mnie ewolucja Gregora, szerszy wymiar spisku z którym walczy w dwóch pierwszych tomach (trzeci lubię najmniej) czy kreacja niektórych postaci (jak mój osobisty faworyt Cherubael ;)) Poza tym bardzo przypadło mi do gustu przedstawienie zupełnie innego aspektu imperium.

    OdpowiedzUsuń
  2. Może nie dość wyraźnie napisałem to w tekście, ale mi "Eisenhorn" też się podobał. Tyle że miał gigantyczną konkurencję - przeskoczyłem do niego bezpośrednio z "Ravenora", który podobał mi się jakieś dziesięć razy bardziej:)
    A Cherubael jest klasą samą w sobie:)

    OdpowiedzUsuń

Z wielką przyjemnością czytam zawsze wszystkie komentarze - pozytywne i negatywne, choć co do tych ostatnich wolałbym, by były merytoryczne. Zostaw ślad swojej obecności komentując lub dodając blog do listy obserwowanych.

I always read all comments with great pleasure - both positive and negative ones. Speaking about negatives - please be constructive and let me improve my blog. Comment or follow my blog.