Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Warlord Games. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Warlord Games. Pokaż wszystkie posty

piątek, 20 stycznia 2017

Pukawka na komary | Mosquito pop-gun

Chwilowy powrót do figurek historycznych. Działko przeciwpancerne M3A1 37 mm używane powszechnie przez korpus piechoty morskiej USA w czasach II wojny światowej. Kaliber śmieszny, jeśli porównujemy z działami tego rodzaju z europejskiego teatru wojny, na Pacyfiku przez w zasadzie cały okres zmagań adekwatny do napotykanych pojazdów pancernych przeciwnika.

Prace nad tym modelem zacząłem, wstyd powiedzieć, półtora roku temu, miała to być moja praca na jeden z konkursów modelarskich portalu Strategie. No i jakoś tak się zeszło, że po oczyszczeniu, sklejeniu i nałożeniu podkładu prace stanęły na dłuuugo. Potem pomalowałem działko... I znowu długo nic... A potem zacząłem figurki. I znowu długo to trwało. W końcu uznałem, że czas zakończyć tę zabawę. Parę godzin i działko gotowe do gry.

Model to produkt Warlorda. I jest, nie bójmy się tego słowa, fatalny. Toporny, średnio przypominający oryginał, błędnie zaprojektowany (tarcza łączy się z podwoziem w JEDNYM malutkim punkcie), z fatalnymi figurkami. Malując je czułem wyłącznie zniechęcenie.

I jeszcze słówko o kolorach samej armatki. Do ich pomalowania wykorzystałem gotowy zestaw Lifecolor przeznaczony do malowania pancerzy amerykańskich z okresu II wojny światowej, zawierający trzy kolory - ciemną oliwkę, właściwy kolor pancerza i rozjaśniony. Użyte łącznie pozwalają szybko nałożyć dość dobrze wyglądające barwy pancerza, łącznie z kontrastem i rozjaśnieniami. Dołożyłem jeszcze tylko ekstremalne rozjaśnienia kolorem zielonopiaskowym i tyle. Nie bawiłem się specjalnie w brudzenie, bo niespecjalnie to lubię. Poza tym - trochę już miałem dość tej armatki.

A teraz zastanawiam się, jak przewozić do grania to delikatne, ciężkie coś...

Momentary return to historical miniatures. M3A1 AT gun widely used by USMC during World War Two. Tiny caliber in comparison to AT guns from European Theatre of War, it was sufficient till the end of war on Pacific ToW - Japanese weren't exactly known from both numerous and heavily armoured tanks and armoured cars.

I started to work on this little model more then a year and a half ago. It was supposed to be my entry for one of the modelling contests organised by Polish Strategie.net forum. But live intervened and after cleaning and preparing miniatures, they were put on hold for a long time. Then I painted gun itself. And long period of sitting on the shelf again. Then I started to paint the crew. It was half-painted for a few months, when I finally decided to finish this project. Few more hours and the gun and its crew are finished.

Model itself is by Warlord. And it is, let's be honest, really, really bad. Very crude, not really resembling original gun, with a design flaw (gun shield is attached to the axis and the wheels with ONE delicate, very small pin), with very, very, very bad miniatures. I felt only despondency painting them.

And few words about colors of the gun. I used ready set by Lifecolor designed for American armour from WW2. It contains three paints - Olive Drab in Deep Shade, Ground Color and Flashed Shade variants. It simply allows to quickly paint contrasting and saturated colors. I only added extreme highlights on the edges of the shield with some greenish sand color and that's all. As I don't really like heavily weathered miniatures and models, I just did some basic weathering. And now I wonder how to transport safely this delicate and quite heavy piece...








niedziela, 18 października 2015

Wywiad z Rickiem Priestleyem - od Królestw Chaosu do Wrót Antaresa

Drugi z wywiadów, przeprowadzonych przez Orlygga z bloga Realm of Chaos 80s z ludźmi, którzy odegrali znaczącą rolę w powstaniu Warhammera i pomogli w sukcesie firmy Games Workshop. Dziś bohaterem jest Rick Priestley, człowiek-legenda w świecie wargamingu. Oryginalna wersja przeprowadzona została ponad dwa lata temu. Gra Gates of Antares, o której powstawaniu mowa w końcowej części wywiadu, będzie dostępna już w ciągu najbliższych dni...

Skoro fani muzyki mają Epsteina i Beatlesów... Kogo my, wargamingowcy, możemy uznać za Szarą Eminencję?

Jak się zdaje, nie ma innego kandydata, niż Malcom McLaren Mechaniki Gier, sam Rick Priestley! Jeśli w ciągu ostatnich 25 lat zdarzyło ci się przesuwać po stole figurki do gier bitewnych, z całą pewnością grałeś w coś, co napisał Rick Priestley - albo przynajmniej gra ta pozostawała pod wpływem jego twórczości.

Z całą pewnością można powiedzieć, że wszyscy jesteśmy jego dłużnikami, przyczynił się bowiem w znacznym stopniu do stworzenia współczesnej sceny gier bitewnych. Dlatego też, by spłacić swój dług, Orlygg założył swoją zbroję Chaosu, na towarzysza przybrał Renniego, który miał za zadanie hamować jego nieposkromione gadulstwo, opanował do perfekcji swoje głupie kroki i nastraszył sławnego projektanta gier tak mocno, że ten w końcu zgodził się udzielić wywiadu. Rozmawiamy o studio GW w ikonicznym czasie, gdy właścicielem był Bryan Ansell, o pracy Ricka nad WFB3 i Królestwami Chaosu i jego planach związanych z Wrotami Antaresa - grą, która w mojej opinii ma potencjał zostania najbardziej ekscytującą rzeczą, jaka przydarzyła się wargamingowi w ostatnim ćwierćwieczu


Książki Realm of Chaos miały chaotyczny proces produkcji, który przeszedł już do legendy.

RoC80s: Kiedy skontaktowałem się z tobą w celu przeprowadzenia tego wywiadu, raczej niechętnie opisywałeś początek właściwych prac nad "Lost and the Damned", do których doszło w końcu po paru wcześniejszych próbach. Czy to oznacza, że praca nad tym projektem była dla ciebie czymś nieprzyjemnym?
RP: Nie całkiem - projekt "Realm of Chaos" ciągnął się już od paru lat, zajmowało się nim wielu autorów i współpracowników - żadnemu nie udało się zrobić tego, czego oczekiwał ówczesny właściciel i szef Games Workshop. Można więc powiedzieć, że projekt ten budził ambiwalentne uczucia - poległo na nim wielu projektantów i autorów gier.

RoC80s: Realm of Chaos słynie także z bardzo pogmatwanej historii powstania; początkowo wspomniano o nim jako dodatku do drugiej edycji "Warhammera" w 1983 r. (jeśli mnie pamięć nie myli), ale światło dnia dodatek ujrzał dopiero w 1988 r. Dlaczego tak się stało? Czy to była taka, po prostu, tradycja studia? W podobny sposób opóźniało się przecież też wydanie "Rogue Tradera" i "WFRP".
RP: Tak - jak wspomniałem, projekt miał już swoje lata! Prawdę mówiąc, miałem całkiem zaawansowaną wersję już w 1983 r., gotowa była okładka i inne takie - ale w końcu zdecydowaliśmy się na wydanie zamiast tego drugiej edycji "Warhammera", bo "Realm of Chaos" napisano jeszcze z myślą o pierwszym wydaniu gry. Pominęliśmy go więc pewni, że wrócimy jeszcze do tego pomysłu. Ale potem wyszły inne rzeczy, więc zanim mogliśmy się nim zająć, upłynęło trochę czasu. Jeszcze potem okazało się, że 40K jest takim sukcesem, że "Realm of Chaos" musi również odnosić się i do niego, nie tylko fantasy - oznaczało to, że znaczna część tekstu musiała zostać napisana na nowo. Zrobił się z tego prawdziwy potwór.

Ktoś ma chęć na kebaba?

RoC80s: Dla "Lost and the Damned" napisałeś krótkie kawałki prozy. Czy pracownicy byli zachęcani do pisania czegoś takiego, czy też napisałeś je w jakimś innym celu? Dlaczego też nie napisałeś nic więcej?
RP: No cóż, wszyscy musieliśmy napisać trochę tekstów, które miały wypełniać miejsce, gdzie nie udało się wsadzić rysunku, czy też gdzie chcieliśmy podkreślić trochę mocniej charakter świata. W tym samym czasie działała już pierwsza wersja Black Library, zamówiliśmy więc u współpracujących z nami autorów trochę krótkich tekstów - wszyscy, jak się zdaje, napisali coś w tym stylu. Jeśli o mnie chodzi, to - prawdę mówiąc - przez wszystkie te lata napisałem całkiem sporo takich wstawek literackich. Jakoś się jednak o tym nie myślało. Wtedy zresztą autorzy GW byli nieźle wykształceni i oczytani - i to wszystko w czasach, gdy wykształceniem uniwersyteckim mogło pochwalić się jakieś 5% społeczeństwa. Mieliśmy wśród nas trzech magistrów archeologii! Phil Gallagher mówił, do diabła, po persku i rosyjsku! Krótko mówiąc, pisanie takich tekścików należało do naszych obowiązków.

Jacyś chętni na paintball w stylu Dark Future?

RoC80s: Wiele się również mówi o zarzuconych projektach, nad którymi pracowaliście w interesującym nas okresie. Czy pamiętasz coś niemal gotowe do wydania, coś, co nigdy nie doczekało się publikacji?
RP: Niech no się zastanowię... Richard Halliwell miał w tym czasie kilka projektów, które nigdy nie zostały wydane. Wśród nich była wczesna wersja Warhammera fantasy w skali epic, gra o okrętach kosmicznych (proto "Battlefield Ghotic") i gra planszowa oparta o Dr Who, która zawierała obrotowe segmenty planszy, przedstawiające rozmaite strefy czasowe. Segmenty te obracały się wzajemnie w czasie gry, co pozwalało na przemieszczanie się między nimi - zdaje mi się, że tutaj projekt zarzucono z powodu licencji. Planowaliśmy też serię gier planszowych, które miały ukazać się w najlepszych sklepach - opartych na klasycznych grach takich jak "Snakes and Ladders", ilustrowane przepięknymi grafikami Wayne'a Englanda. Naprawdę pięknymi ilustracjami, w stylu klasycznych ilustracji dla dzieci, jak małe klejnociki. Dwie, które pamiętam, oprócz wspomnianych "Snake and Ladders", to "Wielki Wyścig", luźno oparty o książkę "W 80 dni dookoła świata" oraz wersja "Stratego", która miała nosić nazwę "Offensive". Ponieważ cała seria miała być firmowana przez Wayne'a Englanda - w stylu "Wielki Wyścig Wayne'a Englanda", itd - zastanawiam się, jak Wayne zareagowałby na nazwę "Ofensywa Wayne'a Englanda". Mieliśmy też szalony plan założenia firmy, która zajęłaby się organizowaniem gier role-playing na żywo (z paintballem), których akcja toczyłaby się w świecie "Dark Future". Kiedyś wszyscy ubraliśmy się w stylu Mad Maxa i strzelaliśmy do siebie w lesie z markerów paintballowych. Niestety, nikt nie pomyślał, by wspomnieć o tym miejscowej policji. Kiedy okoliczni mieszkańcy zobaczyli pracowników GW biegających z bronią... No cóż, powiem tylko, że policjanci okazali się bardzo wyrozumiali!

Nie wspominajcie tylko o jego modyfikatorach do rzutów!

RoCs: Wspomniałeś niegdyś (wywiad w Maelstrom nr 11), że twoim zdaniem trzecia edycja Warhammera najmniej nadawała się do grania, a mimo to właśnie ona najczęściej pojawia się we wspomnieniach. W rzeczy samej, nasza grupa powstała właśnie dzięki popularności tej edycji, pasji, jaką żywią do niej gracze. Co, z perspektywy czasu, jest największą porażką tej edycji - dla ciebie i twoich kolegów, takich jak Richard Halliwell?
RP: Nie, w ogóle nie postrzegam tego jako porażki - z całą pewnością nie uważaliśmy tak też w chwili jej wydania. Nie przypominam sobie, by w czasie produkcji WFB3 przeszkadzały nam rzeczy takie jak ociężała mechanika i zbytnie skomplikowanie. Nie wydaje mi się też, by przeszkadzało do komukolwiek. Jak sam zresztą powiedziałeś, to wydanie jest chyba zresztą najlepiej pamiętane. I myślę, że słusznie. Chodziło mi tylko o to, że sama gra nie jest specjalnie grywalna - odepchnięcie w czasie walki bywa torturą - wynik walki zmienia się bardzo, ponieważ istnieją dwie zmienne - "trafienia" i "zabicia" - co oznacza, że walka sprowadza się, czasami, do rzutów +2, po których są kolejne +2, lub +6, po których jest kolejne +6. Wszystkie te modyfikatory i zmienne, wprowadzane na każdym etapie rzutów kostkami - trafienia, zabicia, ochrony... to bardzo spowalnia grę! Następna edycja była znacznie szybsza i, tak naprawdę, dzięki niej ludzie wrócili do grania Warhammera (sprzedaż bardzo spadła przed wydaniem czwartej edycji). Problem z czwartą edycją w 92 roku był innego rodzaju - nie mieliśmy w ogóle pieniędzy, gdyż GW przeszła właśnie przez wykup menedżerski i nagle okazało się, że mamy 10 milionów funtów długu - nie mieliśmy żadnych wolnych pieniędzy, na nic. Przeszliśmy też na pierwszy system dtp, który nie był tak profesjonalny jak analogowy stary (ale zmniejszył nasze koszty, jako że potrzebowaliśmy mniej ludzi), mieliśmy mniej grafików, nie mogliśmy sobie pozwolić na wykorzystanie koloru (sekcje kolorowe to wycinki z White Dwarfa). Nad samą grą pracowało także mniej ludzi - praktycznie tylko ja z Jervisem, z pomocą Andy'ego i Nigela. Przy trzeciej edycji mieliśmy pół tuzina ludzi pracujących tylko dla nas i kolejnych sześciu chętnych do pomocy. Mogliśmy wtedy, po prostu, zrobić o wiele więcej.

RoC80s: Czy na początku lat osiemdziesiątych nie wyrzeźbiłeś czasem niektórych maszyn bojowych, takich jak rydwan szefa goblinów? Jestem pewny, że słyszałem od kogoś, że ten zestaw był twojego autorstwa. Jeśli tak, czy wyrzeźbiłeś coś jeszcze dla Citadel w tym okresie?
RP: wyrzeźbiłem orkową balistę (spear chucker) - chciałem coś takiego, a wówczas nie mieliśmy jej w ofercie. Muszę jednak powiedzieć, że nie była specjalnie dobra! We wczesnych dniach pracy w GW wyrzeźbiłem kilka rzeczy, ale to raczej były proste modele - skrzynie ze skarbami, bronie i linię statków kosmicznych, z których niektóre lata później wciąż były dostępne w naszej serii generycznych pojazdów kosmicznych. Przed pracą w GW rzeźbiłem dla firm Tabletop Games i Asgard - to było jednak dawno temu, a wówczas oczekiwania ludzi były jednak zdecydowanie niższe!

RoC80s: Po rozmowach z innymi osobami, pracującymi w GW w tym okresie, wiem, że opisują atmosferę w studio jako niezwykle kreatywną i pomocną, podobnie zresztą, jak niemal nieistniejący nadzór, jeśli chodzi o samo projektowanie. Czy też podzielasz ten pogląd?
RP: Ekhem... No tak, książki "Realm of Chaos" powstawały tak długo, że w tym okresie, jeśli mam być szczery, atmosfera w studio musiała się trochę zmieniać. Kiedy jednak pracowaliśmy w Enfield Chambers (przed 1991), w studio panowała bardzo swobodna atmosfera, sprzyjająca kreatywności, by powiedzieć to w łagodny sposób. Większość czasu każdy z nas zajmował się swoimi sprawami, a Bryan Ansell (szef i właściciel) rozdzielał proces kreatywny całego interesu od sprzedaży i produkcji. Bryan był człowiekiem kreatywnym i inspirującym do działania - myślę, że się nie obrazi o to, co teraz powiem - zawsze chciał też robić świetne gry, z ciekawą mechaniką i inspirującymi pomysłami. Nie opierał się przed inwestowaniem w zespół twórców. Był prawdziwym patronem studio, naprawdę interesowały go wszystkie modele, ilustracje. Bryan zawsze mówił, że gdyby studio musiało mieszać się do spraw produkcji i sprzedaży, byłby to jego koniec. I muszę powiedzieć, że się nie mylił! Obecne studio to już całkiem co innego - to nie jest zbiorowsko artystów i kreatywnych ludzi, wymieniających się pomysłami i napędzających się nawzajem. Obecnie to departament promocji firmy produkującej zabawki - czasy się zmieniają!

Ktoś zamawiał styropianowy zamek?

RoC80s: A dodatki do trzeciej edycji? Armie, Oblężęnie? Planowano je od początku, czy też wzięły się z innego powodu? Na przykład, by sprzedać styropianowy zamek?
RP: Myślę, że zawsze chcieliśmy zrobić te rzeczy, a zamek był, po prostu, dobrą okazją. Tak naprawdę, niewiele planowaliśmy. W tamtym czasie duża część naszych działań polegała na reagowaniu. Mieliśmy jednak wiele pomysłów, często więc wystarczyło sięgnąć do jakichś zapisków i je rozwinąć.

RoC80s: Ok, przewijamy 25 lat do przodu... Sposób, w jaki podszedłeś do planowania "Gates of Antares" jest nietypowy, gracze sami są mocno zaangażowani w projektowanie gry. Czy wcześniej chodziło ci już coś podobnego po głowie? 
RP: Zawsze angażowałem graczy w projektowanie swoich gier - tyle że zazwyczaj tymi graczami byli moi koledzy, albo grupy graczy których znałem, na których odzew i uwagi mogłem liczyć. Z "Gates of Antares" próbujemy rozszerzyć tę grupę za pośrednictwem Internetu, jak się wydaje, był to bardzo dobry pomysł.

RoC80s: Rynek gier sci-fi, zarówno figurkowych, jak i komputerowych, jest mocno nasycony. Jak uważasz, dlaczego was produkt nie będzie, po prostu, jeszcze jedną generyczną grą z kosmicznymi marines/robotami uzbrojonymi w wielkie spluwy?
RP: Tak, wiem co masz na myśli - do pewnego stopnia musisz jednak grać tymi archetypami, by wszystko trzymało się kupy. Mamy jednak też bardzo utalentowanych rzeźbiarzy, jestem pewny, że potrafią zrobić figurki, które będą unikatowe zarówno pod względem wyglądu, jak i stylu. Nawet, jeśli będą wpasowywać się w pewne archetypy branży, która obecnie jest, zapewne, znacznie bardziej określona, niż miało to miejsce w 1987, w czasach gry "Rogue Trader".

RoC80s: Czy w grze będzie miejsce na humor? To coś, co - moim zdaniem - odróżnia brytyjskie gry. Nawet w mrokach Królestw Chaosu można znaleźć wiele zabawnych inspiracji. Czy coś takiego znajdzie odzwierciedlenie w tle fabularnym i w samych figurkach? Wspaniałe byłyby, przykładowo, wycinane żetony przedstawiające w humorystyczny sposób siły biorące udział w konflikcie, których można byłoby użyć do wypróbowania gry!
RP: Całkiem o nich zapomniałem! Rzeczywiście, staram się pisać w swobodny sposób, a pewna dawka humoru wkrada się zapewne sama... nie mam tylko pojęcia skąd! Nie planuję jednak napisać książki składającej się głównie z humoresek - zobaczymy jak to wyjdzie w praniu. "Realm of Chaos" rzeczywiście miał bardzo zabawne fragmenty - często zresztą powstałe z pomysłów ludzi pracujących nad tymi książkami. Wiele radochy sprawiło nam wymyślanie różnych mutacji, spora część z nich jest zresztą autorstwa Bryana. Musieliśmy mocno ocenzurować co bardziej niepoprawne!

RoC80s: Czy szkice i wstępne wersje "Gates of Antares" pojawią się wraz z tobą na rozmaitych tegorocznych konwentach, takich jak Salute? Zauważyłem, że wersja alfa zasad będzie dostępna w kwietniu. Jest jakaś szansa na gry pokazowe?
RP: Z pewnością tak. Planujemy też odwiedzić kluby graczy - wiele jednak zależy od tego, jak pójdzie nam kampania kickstarterowa, pozwoli nam ona ocenić zainteresowanie grą - czy czasem nie ciekawi ona tylko mnie, przykutego łańcuchem do biurka!

Serdeczne podziękowania dla Ricka za udzielenie tego wywiadu. Doceniam to tym bardziej, że z całą pewnością jest teraz po uszy zanurzony w tym nowym projekcie. Stronę gry Gates of Antares możecie znaleźć w tym miejscu.

środa, 1 kwietnia 2015

Jeszcze jeden karabin maszynowy | One more machine gun


Przy okazji sklejania grupy dowodzenia, zostało mi sporo części, których ostatecznie nie wykorzystałem do zrobienia figurek. W przypadku plastikowych miniaturek Warlorda to u mnie dość częste - większość części pasuje do ograniczonej liczby tułowi i rąk, stąd konieczność przymiarek i dopasowywania. Zazwyczaj niewykorzystane elementy pakuję do torebek i czekają na swoją kolej, tym razem stwierdziłem, że jest ich tyle, że spokojnie zbuduję z nich jeszcze jednego żołnierza. Traf chciał, że para rąk idealnie pasuje do BARa - i tak powstał kolejny barman.

Ogólnie, dopasowanie rąk do broni w przypadku marines bywa trudne. Można, oczywiście, wykorzystać przewidziane przez producenta gotowe komplety łapek z bronią, sęk w tym, że wkróce wykorzystuje się wszystkie dostępne kombinacje, a nie przepadam za figurkami-klonami. Przy używaniu broni i rąk odlanych oddzielnie, nie jest już tak wesoło. Niektóre bronie pasują tylko w określone ręce, inne w ogóle nie pasują (M3 Grease Gun jest tego przykładem). Generalnie, trzeba się z tym trochę namęczyć. Dochodzi jeszcze do tego wkładanie już pomalowanej broni w pomalowane ręce (konieczne do dokładnego pomalowania całej figurki) i robi się naprawdę nieciekawie. Na szczęście w tym wypadku problemów żadnych nie było, wszystko pasowało tam, gdzie pasować powinno.


I was left with many additional plastic bits from Marines sprues, when my command team was finished. It is not that rare for me, when gluing Warlord's miniatures - most of the parts fit to specific hands and torsos, so one need to carefully try before gluing. Usually, I pack all leftovers into zip bags for later us, but there were so many of spare parts this time, that I decided to make one more miniature. As it turned out, hands were perfect match for BAR machine gun, so another barman was born.

Generally speaking, fitting weapons into hands is quite difficult with Warlord's plastic parts. One may, of course, use ready "one piece" hands with weapons. Problem is, there is very definite number of available poses then... And I don't like my miniatures to be clones of each other. Another option is to use separate hands and weapons. There are plenty of them to choose from but it is really hard to make pose believable, and to align hands with weapons. Some weapons fit in specific hands, only, some other doesn't fit at all (M3 Grease Gun is a prime example). It may be really difficult. On top of that, I paint weapons separately, to be able to paint uniform too. It certainly doesn't help when I have to think about being able to securely glue weapons to the arms when they are already painted:) Fortunately, this time there was no problem at all, everything went very smoothly.





środa, 25 marca 2015

Drugi ochroniarz i cała grupa dowodzenia US Marines | Second bodyguard and full command team of US Marines

Drugi z marines chroniących dowódcę moich oddziałów melduje się gotów do akcji. Trzeci żołnierz zespołu nie wchodzi bezpośrednio w interakcję z dowódcą i kolegą, czujnie tylko pilnuje ich boków, z bagnetem na broni.
Zauważyłem, że wspólne podstawki, taka jak ta na której stoi cały zespół dowodzenia, mają jednak niewielką wadę - wystarczyło kilkukrotne wyjęcie i ponowne włożenie całej gromadki w przeznaczone dla nich otwory, a malowanie brzegów podstawek powycierało się, w niektórych miejscach dość mocno. Muszę to jakoś skuteczniej zabezpieczyć.

Second of marines protecting commander of my US Marines forces is ready for action. Third member of the team is not directly interacting with commander or his teammate, he just stays vigilent, with a bayonet fixed and ready to impale any enemy daring to assault his position.
I noticed one thing about such sabot bases, as the one with my command team. Unfortunately, all it takes to wear off the paint on the edge of the base is to take out miniatures few times out of the base. I have to make it more durable...  








poniedziałek, 23 marca 2015

Osłona dowódcy marines, żołnierz nr 1 | Marines commander's team - soldier no 1

Parę ostatnich dni spędziłem walcząc z Nurglem, walka wciąż trwa, jednak na blogu taki zastój, że coś wypadałoby pokazać. Padło na pierwszego z dwóch towarzyszy dowódcy moich marines. Wyciąga rękę po mapnik trzymany przez dowódcę, stąd taka, może nie najbardziej bojowa, poza. 

I spent last few days fightning with Nurgle, and the battle still rages on. Still, blog was updated so many days ago, that I wanted to post something. So, here it is, first of the two soldiers, part of the command team. This one is extending his hand for a commander's map case... I agree, not very 'combat-like' pose...









środa, 18 marca 2015

Dowódca moich marines | Commander of my US Marines force

Nie ma oddziału bez dowódcy. Ktoś musi przyjąć odpowiedzialność za wykonanie zadania i powierzonych mu ludzi. Pomalowałem, w końcu, zespół dowodzenia dla swoich żołnierzy piechoty morskiej. W mojej rozpisce to doświadczony weteran, podporucznik i towarzyszący mu dwaj żołnierze. Miniaturka pokazana dziś to sam dowódca, jego zespół pojawi się na blogu w kolejnych wpisach.


Być może twarz tego żołnierza jest Wam znajoma - tak, tak, to bohater wpisu, w którym pokazywałem malowanie głów w skali 28 mm. Pozwoliłem sobie tutaj na pewną dowolność w dobraniu mu nakrycia głowy. Furażerka, którą widać, była nakryciem głowy typowo garnizonowym, nie mogę sobie przypomnieć ani jednego zdjęcia, na którym widać byłoby jakiegoś lederneka noszącego ją w warunkach bojowych. Mimo to zdecydowałem się użyć tej głowy z zestawu Warlorda, jednocześnie trocząc do pasa hełm. Ot, jankeska niefrasobliwość;)

Pewne zdziwienie może też budzić poza, w jakiej skleiłem dowódcę i trzymany przez niego mapnik. Całość zespołu wstawiłem w podstawkę sceniczną, na której żołnierze tworzą pewną scenkę...


No military unit is complete without its commander. Someone must take responsibility for getting job done and for soldiers. So, I finally decided to paint commander for my growing US Marines force. In my army list, command team consists of veteran second lieutenant and two further veteran soldiers. Miniature visible next to this note is obviously commander itself, his comrades in arms will be shown in further entries.

You may recognise face of this particular miniatures. Yep, that's the one I used in my 'Painting 28mm scale face' tutorial. I deliberately used the weakest head from the whole boxed set. Weakest as per 'usability', not 'worst sculpt'. The thing is, side cap. or overseas cap, as it was known in the Corps, visible here was worn where wearing service uniforms. Not really suitable for combat overalls depicted on miniatures. To bo honest, I can't even remember a single real-life photo, showing side caps being worn in combat. Despite this I decided to use this particular head - but my commander still wears his combat helmet (suspended on the belt). You can call it Yankee insouciance;)

Pose itself seems a bit strange too - especially map case in the hand of the commander. Here the answer is simple - all three miniatures from the command team will share common, bigger base, and poses of miniatures work together (or, at least, it was my goal).






czwartek, 12 marca 2015

Osłona dla miotacza ognia | Second part of the flamethrower team


Czas w końcu pokazać drugiego członka zespołu miotacza ognia piechoty morskiej USA z czasów II wojny światowej. Żołnierze ci, chroniący swojego kolegę uzbrojonego w miotacz płomieni, wyposażeni byli w strzelby Winchester M12, doskonale sprawdzające się w walce na niewielkich dystansach. W przeciwieństwie do swojego kolegi, odlanego z metalu, jego ochroniarza zrobiłem z części plastikowych, dostępnych w zestawie piechoty morskiej produkcji Warlord Games. Różnica jakości jest dramatyczna, na korzyść plastików oczywiście. Nie żałuję nawet, że w zestawie armijnym US Marines brak metalowego strzelca ze strzelbą, dostępnego w zestawie, w ramach którego można nabyć zespół miotacza ognia. Zdecydowanie wolę swoją wersję plastikową.

W tle fotografii "z pola walki" widać początki mojej stołowej dżungli. Poświęcę jej jedną z kolejnych notek na blogu.



It is high time to finally show second part of the US Marines flamethrower team. Second marine was armed with Winchester M12 shotgun, excellent weapon for fightning over the small distance, usual for flamethrowers. Contrary to his team fellow, this miniature is made from plastic bits, taken from the boxed set released by Warlord Games. The difference in quality is astounding (plastics are much, much better). The difference is so drastic, in fact, that I don't even want to buy a metal version of this shotgun armed marine, available in a "metal" flamethrower set released by Bolt Action publisher - I much prefer my own version.

You can see first "jungle patches" made for my games in the background of "combat" photos. I will show them in one of the future blog entries.







wtorek, 3 marca 2015

Miotacz ognia dla marines | Marines flamethrower

Połowa zespołu miotacza ognia dla mojej piechoty morskiej z czasów II wojny światowej. Figurka uzbrojona jest w miotacz M2-2, wprowadzony na uzbrojenie marines latem 1944 r. Była to dość mocno poprawiona wersja wcześniej wykorzystywanej broni, nie pozbawiona jednak zupełnie jej wad (obsługa narzekała zwłaszcza na wysoko zawieszone zbiorniki, utrudniające krycie się). Mimo pewnych niedociągnięć, broń tę wykorzystywano powszechnie w trakcie walk na wyspach Pacyfiku, służyła do oczyszczania punktów oporu Japończyków. W walce operatorowi miotacza towarzyszył drugi żołnierz, jego bezpośrednia osłona - ten uzbrojony był w strzelbę, pokażę go jako następnego.

Figurka to metalowy wytwór Warlord Games. Kiepsko wyrzeźbiony, z detalami broni bardzo uproszczonymi, z toporną rzeźbą ogólną, na dodatek odlany z jakiegoś bardziej kruchego niż zazwyczaj stopu. Kiepsko się go malowało, może poza spodniami. Koszmarkiem okazał się hełm... Zdecydowanie nie jestem fanem metalowych figurek Warlorda.

First part of the flamethrower team for my American marines from WW2. Miniature carries M2-2 flamethrower, improved version of earlier weapon, which was introduced into service in the summer of 1944. Improved doesn't mean flawless - operators have had quite a few issues with this weapon, not the smallest one was the question of weight and high siluette, which made hiding really hard. Despite its drawbacks, flamethrowers were widely used during fights on Pacific islands, where they were unmatched during cleansing all foxholes, caves and other Japanese defence points. Second marine from the flamethrower team was armed with a shotgun - I will show him next.

Miniature itself is an old cast by Warlord Games. Very poor sculpt, very bad details of weapons (tanks and valves especially), crude by modern standards and casted from some very brittle alloy. It was pita to paint, maybe with an exception of trousers. Helmet was a true nightmare. I'am definitely not a fan of metal Warlord Games miniatures...




wtorek, 24 lutego 2015

VI edycja Figurkowego Karnawału Blogowego - Samotne Głowy

Dzisiejszy wpis jest niejako podwójny. Kilka tygodni temu na łamach fejsbukowej, polskiej grupy poświęconej Bolt Action wspomniałem coś o napisaniu poradnika malowania twarzy - to po pierwsze. Po drugie - temat ten idealnie wpisuje się w motyw przewodni VI edycji Figurkowego Karnawału Blogowego, prowadzonego tym razem przez Anolecraba z bloga Krypta Królów. Tematem tym są, bowiem, Samotne Głowy. Traf chciał, że jedna z malowanych przeze mnie obecnie figurek boltowych ma właśnie taką samotną, czekającą na przyklejenie główkę. Wykorzystam ją do pokazania sposobu, w jaki maluję twarze. Głowa pochodzi z plastikowego zestawu USMC produkcji Warlord Games.

Dla ułatwienia czytania, wyodrębniłem poszczególne fazy, czy też etapy malowania. Trzeba jednak pamiętać, że malując w normalny sposób, część spośród nich, zwłaszcza dwie, trzy ostatnie, niemal w naturalny sposób łączą się ze sobą - przynajmniej w moim wykonaniu. W opisach będę używał normalnych nazw kolorów, po których w nawiasie podana zostanie nazwa konkretnej, użytej farby, co pozwoli lepiej zorientować się w niuansach barw i ich odcieni. I jeszcze jedna uwaga - twarz figurki, którą tu pokazuje, utrzymana jest w ciepłej tonacji, właściwej do teatru działań USMC w czasie II wojny światowej.


Today's entry fulfills two roles. First, few weeks ago I promised to write a short face painting tutorial on Polish Bolt Action Facebook group. Second, this is the Lone Head - and Lone Heads are - literary - subjects of yet another round of Miniatures Blog Carnival, initiative started by me few months ago amongst Polish blogosphere, and current edition is run by Anolecrab from the Krypta Królów blog.
So, to kill two birds with one stone, I will use a head in overseas cup from USMC plastic box by Warlord Games, to show my way of painting faces.


To make reading easier, I divided whole painting process into few separate stages. It is worth to note though, that I tend to blend few stages into one, especially two, three last ones, when painting miniatures not for tutorial. I tend to paint shadows and highlights in one, extended stage. All descriptions will use neutral colors' names first, with a name of specific paint in brackets, to make identyfing precise shade of color easier. One more thing - colours used are best for warm summer - which I like to think my WW2 era US marines are operating in.

1. Podkład. W przypadku moich marines, używam białego podkładu (White Vallejo Model Air), natryśniętego aerografem - chcę uzyskać jasny, precyzyjny obraz skończonej figurki, a taki podkład pozwala otrzymać go łatwiej, niż jakikolwiek inny (może z wyjątkiem jasnoszarego).

1. Undercoat. I basecoat my marines using white paint (White Vallejo Model Air) airbrushed on - I want to achieve bright, clean final look of the finished miniature, and white basecoat is best for it (maybe with a light gray being close second).


2. Wash. Wykorzystuję czarny wash zmieszany z medium (Nuln Oil z Lahmian Medium produkcji GW) i wodą. Mieszanka ma konsystencję wody, spływa w zagłębienia dzięki dodaniu medium, a służy do podkreślenia szczegółów i nałożenia cieniutkich, ciemnych linii w zagłębienia. Część z nich wykorzystam do oddzielenia kolorów w pomalowanej figurce.

2. Wash. I tend to use black wash with a drop or two of medium (Nuln Oil and Lahmian Medium by GW) and water. Mix has a water consistency and tends to flow into depressions. I use it to accentuate details and to make fine, dark lines, which will be visible between areas of different colors on finished miniature.


3. Kolory podstawowe. Cielisty na twarz, brązowy na włosy, khaki na furażerkę - nic prostszego. Malując, starałem się nie zamazać linii pozostałej po washu, widocznej między furażerką a czołem. Wykorzystałem głównie farbę Tallarn Flesh produkcji GW, której używam najczęściej do malowania podstawowego koloru ciała.

3. Basic colors. Flesh on face, brown on hair, khaki on overseas cap - nothing simpler really. I tried to not overpaint thin, fine dark line between the cap and the forehead. My paint of choice for painting basic flesh color is Tallarn Flesh by GW.


4. Washe. Ponownie washe, tym razem już zróżnicowane i w swej podstawowej roli. Na obszary cieliste położyłem wash w kolorze brązowo-czerwonym (Reikland Fleshshade GW). Włosy i furażerka zostały w całości pokryte ciemniejszym washem brązowym (stary Devlan Mud GW).

4. Washes. Washes again, more varied this time. Flesh areas were washed with brown-red wash (Reikland Fleshshade by GW). Hair and a cap were fully washed with brown wash (old Devlan Mud by GW).


5. Oczy. Malowanie oczu zaczynam od przyciemnienia ogólnego obszaru oczu washem wykonanym z dowolnego, ciemnobrązowego koloru. Nałożony punktowo na oczy ma przyciemnić ich obszar. Po wyschnięciu, maluję gałkę oczną kolorem czarnym lub grafitowym (Abaddon Black lub Charadon Granite). Malowanie pokrywa obszar nieco większy, niż samo oko, ale ciut mniejszy niż obszar poddany działaniu brązowego washa.

5. Eyes. I started with a darkening of eye sockets with a dark brown wash - any dark brown paint and water will do. It is pin washed on sockets to darken general eye area. After the was is dry, I paint the eyeball with a black or dark grey paint (Abaddon Black or Charadon Granite). The black area is slightly larger then the eyeball and slightly smaller then the area washed with dark brown wash.



6. Gałki i źrenice. Najtrudniejszy etap malowania całej twarzy. Tu potrzebne będą dobry pędzel i pewna ręka - osobiście używam też w ogóle do malowania okularów modelarskich. Do malowania gałek używam koloru jasnoszarego (Fortress Grey zmieszany z bielą). Prawdziwa gałka oka ludzkiego rzadko kiedy jest biała - najczęściej jest właśnie szara. Spójrzcie na kogoś nawet z odległości półtora, czy dwóch metrów. Oczy z tej odległości z pewnością nie wyglądają na białe. Gałkę oczną maluję nieco mniejszą, niż namalowana w poprzednim etapie czarna plamka. Pozostałe czarne obwódki utworzą przekonujące w skali 28 mm krawędzie powiek. Źrenice maluję zazwyczaj kolorem czarnym, czubkiem pędzla. Staram się, by nie była to okrągła kropka pośrodku gałki ocznej, a raczej fragment półokręgu, wychodzący spod górnej powieki. Ważne jest, by utrzymać symetrię źrenic, a ich wielkość dostosować do ogólnego wyrazu twarzy. Inne oczy ma ktoś, kto wrzeszczy, inne ktoś, kto patrzy w dal, a jeszcze inne żołnierz, który walczy wręcz. Tu nie ma rady - trzeba próbować, aż się uda. 

6. Whites of the eyes and pupils. The hardest part of face painting. To paint it right, good brush and steady hands are a must. Personally, I use modelling glasses too, but I paint everything wearing them, as my eyesight is not as good as it was ten or even five years ago. To paint whites of the eyes, I use light grey color (Fortress Grey mixed with white paint). True eyeball is rarely white - it is light grey. Look on someone's face from the distance of 150-200cm. Eyes are definitely not white when seen from this distance. Whites of the eyes, which I paint, are slightly smaller then the black area painted in the previous stage. Thin black lines, which are visible, are believeble eyelids' edges in 28mm scale. I paint pupils with black paint, using just a tip of the brush. I try to paint not in the middle of the white area, but slightly to the top. I want to achieve not a perfect, round circle, but something closer to a part of the circle. It is really important to achieve similar look of the both pupils, both size and positionwise. It is equally important, to paint pupils correct for the look of the face itself. Eyes of the shouting person are different then the eyes of someone just staring into the distance, etc. It is hard and it will make you curse and try again. And again:)


7. Podstawowe cienie. Prosty, przyjemny etap, w którym zaczyna być już coś widać. Do malowania cieni używam bardzo rozwodnionych kolorów brązowych i szarych (Scorched Brown, Fortress Grey, Shadow Grey). Główne cienie, które maluję w zagłębieniach i bruzdach twarzy, wokół nosa, przy oczach, w uszach, pod szczęką - to mocno rozwodniony, niemal glazowany Scorched Brown. W miejscach takich jak krawędzie szczęki, dolna część policzków, używam też kolorów szarych, zaznaczając w ten sposób skórę pokrywającą się powoli zarostem.

7. Basic shadows. Simple, pleasant stage, one where face starts to be finally visible. To paint shadows I use very watered down brown and grey paints (Scorched Brown, Fortress Grey, Shadow Grey). Main shadows, the ones which are visible in all folds and depressions, is Scorched Brown, glazed on in several layers. Areas such as jaw edges, lower cheeks - grey is being used, to make an impression of growth of hair.



8. Podstawowe rozjaśnienia. W tym etapie wykorzystuję kolory cieliste, biel i szary (Tallarn Flesh, Fortress Grey, Bleached Bone). Rozjaśniam górne elementy i płatki uszu, nozdrza, grzbiet nosa, brwi i środkową część czoła, obszary nad kośćmi policzkowymi. Jako pierwszy kolor wykorzystywany jest rozcieńczony Tallarn Flesh. Nie tylko rozjaśnia miejsca poprzednio zwashowane, wykorzystuję go do wyrównania i wymieszania krawędzi cieni, jest też pierwszą warstwą każdego rozjaśnienia. Kolejne warstwy to Tallarn Flesh mieszany z Bleached Bone, białym i szarym. Mieszanki różnią się, w zależności od miejsca nakładania, ogólnie jednak miejsca bardziej widoczne w oświetleniu zenitalnym maluję jaśniej.

8. Basic highlights. I use flesh colors, white and grey (Tallarn Flesh, Fortress Grey, Bleached Bone). I highlight upper areas of the ears and ear lobes, middle of the forehead, cheek bones, middle of the jawbone, etc. My first highlight color is always Tallarn Flesh - I use it to blend washed areas of the face with highlights and generally to tidy up all mistakes made in previous stages. Next layers of highlights are done with Tallarn Flesh mixed with varying amounts of Bleached Bone, white and Fortress Grey. Areas, which are brighter lit in zenithal lightning, I paint lighter.



9. Wykończenie. Najprzyjemniejszy etap całej pracy. Wykorzystuję wszystkie wymieszane wcześniej kolory, by poprawić przejścia, wzmocnić kontrasty, zamaskować wszelkie błędy. W tym etapie pomalowałem też furażerkę i włosy głowy, która jest już gotowa do doklejenia do reszty miniaturki. Tak wyglądać będzie dowódca moich żołnierzy amerykańskiej piechoty morskiej z okresu II wojny światowej.

Zdjęcia nie są może najlepsze, doszedłem - jak się zdaje - do kresu możliwości technicznych mojego aparatu, mam jednak nadzieję, że coś tam na nich widać, a sam artykulik okaże się dla kogoś przydatny.

9. Finishing touches. The most pleasant and satisfactory stage of the whole work. I use all previously mixed colours to fix some blending, make contrasts, fix all errors and mistakes. I paitned overseas cap and hair too in this stage and the head is finished and ready to be glued on the miniature itself. So, the head of commander of my WW2 American US marines is finished.

Sorry for low quality photos, but I think my camera is no able to make anything better. I hope that they are clear enough to see something at least...