Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Z otchłani. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Z otchłani. Pokaż wszystkie posty

wtorek, 21 listopada 2017

Zaginione figurki - pierwsza Lahmia | Lost miniatures - first Lahmia


W ciągu ostatnich kilkunastu miesięcy, uzupełniając zbierane przeze mnie linie figurek, wielokrotnie dochodziłem do wniosku, że spora część miniaturek, szczególnie tych z wczesnych lat działalności Games Workshop, mniej więcej do sprzedania firmy przez Ansella, przed wydaniem 4. edycji WFB, nie doczekała się publikacji w oficjalnych katalogach. Istnieją w świadomości zbieraczy, czy graczy, wiadomo, że są produkcji Citadel, jednak trudno o jakieś dodatkowe informacje z nimi związane. Stwierdziłem, że może to być temat na parę wpisów na blog w ramach nowego, nieregularnego cyklu.

Pierwsza notka dotyczy jednak figurki, która nie jest aż tak stara - niemniej jednak i jej nie ma w żadnym katalogu. To Lahmia Vampire, pierwsza miniaturka opisana bezpośrednio w ten sposób. Można ją było zamówić korzystając z blankietu w White Dwarfie z grudnia 1999 r. (240 UK). Autorem rzeźby jest Shane Hoyle. 

Miniaturka przedstawia wampirzycę ubraną w zdobne, prawdopodobnie dworskie szaty, raczej zwiewne sądząc z tego, jak układają się wokół jej postaci. Jest uzbrojona w miecz i trzymany za plecami sztylet. Na pierwszy rzut oka, przez obszerny, mocno pofałdowany krój szaty figurka może wydawać się mało zgrabna, jednak po dokładniejszym przyjrzeniu się widać, że to jeden z w sumie nielicznych wzorów produkcji Citadel, pokazujący zgrabną, w miarę realistycznie zbudowaną kobietę (no dobra, stwora podobnego do kobiety).

Miniaturka dostępna była w sprzedaży dość krótko, nie pojawia się bowiem w żadnym katalogu ani - z tego co wiem - ulotce, widać ją jedynie w sekcji Showcase wydawnictwa Catalog and hobby reference 2004-2005 (jest skonwertowana i podpisana jako Hatsuseptra).

Rozmawiałem na jej temat z twórcą, Hoylem, Shane nie wiedział jednak, dlaczego jego praca nie doczekała się ani wzmianek w katalogach, ani bardziej długotrwałej sprzedaży. Jego zdaniem miniaturka nie była nawet sprzedawana w normalnych kanałach dystrybucyjnych, podejrzewa, że była dostępna wyłącznie za pośrednictwem zamówienia Mail Order (całkiem prawdopodobne, zważywszy sposób zamawiania w White Dwarfie, w którym ją prezentowano) lub za pośrednictwem magazynu Fanatic.

Osobiście podejrzewam, że przyczyna jest nieco bardziej przyziemna. Lahmia ukazała się w tym samym czasie, gdy światło dnia ujrzały pierwsze oficjalne figurki wampirów Blood Dragons, wkrótce po podziale Undeadów na Vampire Counts i Khemri. Kształtowała się wówczas nie tylko "historia" wampirzego rodzaju w świecie Warhammera, lecz również ich wygląd. O ile Blood Dragoni pozostali, mniej więcej, niezmienni, o tyle Lahmie doczekały się wkrótce, w ciągu dosłownie kilku miesięcy, figurek, które znacznie lepiej przedstawiały ich wygląd zgodny z tłem fabularnym gry, powiązanym z inspirowaną starożytnym Egiptem Nehekharą. I chyba dlatego pierwsza Lahmia została nieco zapomniana. A szkoda, jest całkiem niczego sobie.

Aktualizacja: czujni czytelnicy (dzięki Łukaszu!) wytropili rzeczoną figurkę w katalogu amerykańskim Citadel z 2004, gdzie prezentowana jest w sekcji Classic Range). Docierają też do mnie sygnały, że była dostępna, co prawda przez krótki czas, w normalnej sprzedaży w sklepach oferujących towary GW, oznacza to, że trafiła do normalnego kanału dystrybucji).



When I tried to find some obscure miniatures, still missing from my collection, I realized that there are quite a few - much more then I initially believed - figures, which were never properly catalogued by Citadel. Of course, most of them comes from the early era of Games Workshop, roughly till the management buyout before 4th edition of WFB. They exist in the minds of collectors, they are traded and searched for, it is known that they are legitimate, released miniatures - still it is hard to find any additional informations related to them. I think that this may be a basis for a irregular series of blog entries.

First entry is dedicated to the miniature which is not that old though - but it is absent from catalogues nonetheless. It's Lahmia Vampire miniature, first ever figure described as Lahmia Vampire. One could order it via Advanced Order mail service using coupon printed in December 1999 issue of White Dwarf (240 UK issue). Miniature was sculpted by Shane Hoyle.

Figure itself shows young female vampire in rich, highly decoreted and lose fiting robes. She is armed with one handed sword and a stilletto holded behind her back. Miniature seems rather ugly and not proportional at all, but this is only first impression, created by flowing robes. In reality, this miniature seems really well proportioned and is one of rare examples of Citadel-produced realistic (well, almost realistic) female miniatures.

This first Lahmia Vampire figure was available for a short time, it is not shown in any of the catalogues or leaflets - as far as I know. You can see her in Showcase section of Catalog and hobby reference 2004-2005, where it is shown converted and labelled as Hatsuseptra.

I talked about this miniature with sculptor, Shane Hoyle. He didn't know why his work wasn't published in catalogues. In his opinion, this particular miniature wasn't even available through standard retail chain of sales. He is pretty sure that this was Mail Order miniature only (quite possible, taking into consideration how it was available to buy through Advanced Order system) or via Fantatic magazine.

Personally, I think that this Lahmia was a silent casualty of Warhammer fluff being rewritten. It was released shortly after Undead were divided into Vampire Counts and Khemri, at the same time as first Blood Dragons miniatures were released. They stayed, she didn't. Lahmia Vampires were shortly, in just few months, released as new figures too, with a look more suitable for vampires coming from Egyptian-inspired Nehekhara. And I think this is the reason behind this forgotten miniature - it wasn't Egyptian enough. 

Update: Thanks to the readers (many thanks, Łukasz!) this miniature has been found in US Citadel 2004 catalogue, in Vampire Counts Classic Section. I've also got messages claiming buying this vampire in brick-and-mortar stores, straight from the racks. It seems that this vampire was available in standard retail chain after all, albeit for a short time.

piątek, 31 marca 2017

Biały kruk - Figurkowy Karnawał Blogowy XXXI

Ilustracja Tenniela do książki o przygodach Alicji.
Figurkowy Karnawał Blogowy to inicjatywa mająca na celu zwiększenie aktywności polskich blogerów piszących o wargamingu. Więcej o niej można przeczytać tutaj, natomiast gospodarzem 31. już odsłony, której tematem jest "Biały kruk", jest Grish z bloga Fat Lazy Painter.

Tym razem temat Karnawału potraktuję dość dosłownie - będzie o białym kruku figurkowym. W swojej kolekcji mam sporo modeli, z których część jest obecnie zapewne dość droga, a część pewnie dość trudno dostępna. Po głębszym zastanowieniu doszedłem jednak do wniosku, że nie mam w niej czegoś, co określiłbym mianem "białego kruka" - czegoś rzadkiego, cennego i wyjątkowego. Nie mam Włócznika z Nuln, nie mam plastikowego bohatera krasnoludów, nie mam specjalnych, limitowanych edycji modeli z Forge World.

Mam jednak w domu miniaturkę, która dokładnie spełnia te wymogi - tyle, że nie jest moja. To jabberwock, wspomniany w tej notce przez Adriana z GitGames i do niego należący. Znalazł się u mnie na krótko, do malowania "w wolnej chwili".

Ale ab ovo - jak powiedziałyby starożytne elfy. Co jest też wyjątkowego w tym monstrum? Większość osób interesujących się WFB czy nawet WFRP kojarzy jabberwocka z ilustracji w podręczniku do 1. wydania gry fabularnej lub miniaturki oznaczonej symbolem C29 Jabberwock, wydanej w 1985 r. i wyrzeźbionej przez Nicka Bibby'ego. Miniaturka jest zaś wydaje się, z kolei, być wzorowana na pokazanym poniżej rysunku Tony'ego Acklanda, nie jest jednak, wg. mnie, specjalnie udana.
Ilustracja jabberwocka z podręcznika 1. edycji WFRP.
Szkic koncepcyjny modelu jabberwocka autorstwa Tony'ego Acklanda.
Natomiast pierwsza wspomniana ilustracja, ta z podręcznika WFRP, w zasadzie wiernie naśladuje widok jabberwocka ukazany na rysunku Johna Tenniela z Alicji po drugiej stronie lustra Carrolla z wydania z 1871 r. 

Istnieje jednak również drugi jabberwocky, wyrzeźbiony przez Boba Olley'a - jak się zdaje właśnie na podstawie tego rysunku. Pozostaje relatywnie nieznany, ponieważ był dostępny krótko i jedynie za pośrednictwem zamówienia Mail Order lub wyłącznie w sklepach (występuje tu nieścisłość - być może można było go krótko kupić i w sklepach GW, i za pośrednictwem Mail Order). Jego historia nie jest dokładnie znana, nie wiadomo nawet, kiedy dokładnie znalazł się w sprzedaży (najczęściej przyjmowany jest rok 1987), wiadomo jednak, że nie pojawił się w żadnym katalogu, nie było go w żadnej reklamie, nie wystąpił na żadnej ulotce. Stąd też jego relatywna rzadkość. Pojawiają się też głosy, że być może była to jakaś figurka testowa, na co miałaby wskazywać nieduża liczba szczegółów. Nie zgodzę się jednak z tą hipotezą - nie widać może tego na fotografiach, ale praktycznie cała powierzchnia potwora pokryta jest drobną łuską i ma liczne zmarszczki. Nie wydaje mi się, by wkładano tyle zachodu w rzeźbę mającą być jedynie próbą. 

Figurka owego monstrum również nie grzeszy pięknością, ma jednak swój urok - i na pewno zyska po pomalowaniu. Nie może to jednak przesłonić faktu, że na rynku jest kilka ładniejszych modeli tego potwora, część nawet zbliżona datą powstania do citadelowego... Ale tylko tego jednego brzydala nazwałbym pośród nich białym krukiem - ciekawe, czy pochodzenia tego smoczyska pozostanie jeszcze jedną z tajemnic Citadel i Games Workshop...


poniedziałek, 27 marca 2017

Bez wentylacji: wywiad z Jamiem Simsem

To już ostatni - przynajmniej na jakiś czas - wywiad z cyklu rozmów z ludźmi, którzy tworzyli początki brytyjskich gier fantasy, najczęściej pracując dla Games Workshop. Pozostałe rozmowy dostępne są tutaj. Przypomnę jeszcze tylko, że poniższy wywiad ukazał się oryginalnie na blogu Realm of Chaos 80s prowadzonym przez Orlygga, któremu niniejszym serdecznie dziękuję za pozwolenie na publikację jego rozmów w tłumaczeniu na język polski.

Od siebie dodam. że Jamie Sims, będący bohaterem dzisiejszych wspominek, to chyba mocno ciekawa osoba. Nie zgadniecie chyba, czym zajmuje się teraz - pracuje dla Sabatonu:) 

Fani starego Warhammera to mocno zróżnicowane grono. Ponieważ ich liczba cały czas rośnie, nowi adepci pochodzą z rozmaitych krajów, zajmują się różnymi rzeczami. To jedna z zalet takiej społeczności. Czasami spotyka się, po prostu, kogoś, kto ma coś ciekawego do powiedzenia, a słuchanie go to czysta przyjemność.

I kimś takim jest Jamie Sims.

Początkowo nawiązaliśmy kontakt za sprawą jego niesamowitych makiet. Jamie chciał pokazać swoje świetne prace w Foundry, w czasie oldhammerowego weekendu. Niestety, z wielu powodów ostatecznie okazało się to niemożliwe, ale czułem, że jego prace powinny być znane entuzjastom modelarstwa fantasy i gier, bo należą do najlepszych, jakie miałem okazję oglądać. Co więcej, Jamie przypomniał mi, że pracował dla Asgard Miniatures i był świadkiem wielu spraw, które mogą być bardzo interesujące dla czytelników tego bloga.

RoC80s: Zdaje się, że każdy ma inną opowieść o tym, jak zajął się grami fantasy. Jak było w twoim przypadku?
JS: OK, to długa historia. Zainteresowałem się Dungeons and Dragons na bardzo wczesnym etapie rozwoju tej gry, gdzieś w 1978 czy 1979. Z tego też powodu dowiedziałem się o istnieniu firmy Asgard Miniatures, która w tamtym czasie mieściła się na Commerce Square w Lace Market w Nottingham. To był 1981 r. Zaproponowano mi stanowisko pakowacza, a potem odlewałem figurki. To było w czasach, kiedy Citadel nawet jeszcze nie połączyło się z GW. Przychodził do nas kupować figurki młody John Blanche, potem wracał z nimi już pomalowanymi, odsprzedawał je nam na wystawę. Do Asgardu wpadał próbować swoich sił w rzeźbieniu figurek wówczas jeszcze młodszy Jes Goodwin, tam właśnie zaczynał swoją karierę. Z dumą mogę powiedzieć, że widziałem pierwszą wyrzeźbioną przez niego figurkę. Szef ją wziął, odłamał dwie kończyny i powiedział - "tego się nie odleje, tego też nie". A potem oddał ją, oczywiście załamanemu, Jesowi. Trzeba mu przyznać, nie załamał się wtedy.

W sumie zawsze interesowałem się właśnie tym, opublikowałem kilka ilustracji w White Dwarfie, inne w paru podręcznikach. Dodatkowo, robiłem też tereny do Realms of Chaos i pracowałem jako część zespołu 'Eavy Metal. Pracowałem też dla Target Games, Fantasy Flight, Testors, Paiso i innych, a także dla rozmaitych firm produkujących gry komputerowe. Brałem też udział w kilku projektach związanych z filmami telewizyjnymi i kinowymi i stąd też moje umiejętności wykonywania terenów i podobnych projektów modelarskich.

Przykład prac Jamiego. Szczegóły nadają pozorów realności. Granie na takich modelach przypomina chyba pracę na planie filmowym, prawda?
Dzięki kilku poziomom makiety, często występującym na modelach Jamiego, dobry prowadzący mógłby wpleść w grę liczne ciekawostki i wykorzystać własne przepisy dodatkowe.
Czasem jest tak, że kiedy człowiek przygląda się własnym, marnym próbom robienia terenów do gier, gorzkie łzy same toczą się po policzkach, prawda?
Ależ tu inspiracji. Zwróćcie uwagę na detale okien i czegoś, co jest chyba wylotem kanału.
RoC80s: Co sprawiło, że zacząłeś budować scenerie?
JS: W szkole mieliśmy coś, co nazywało się komisyjnym egzaminem językowym (wiem, że brzmi to coś jak żywcem wyjęte z kart wiktoriańskiej powieści, ale tak, naprawdę jestem taki stary). Musieliśmy przygotować prezentację, na dowolny temat. Wtedy już od jakiegoś czasu budowałem modele Airfixa i przygotowywałem dla nich małe makiety, używając giętkiego drutu i papier-mache. To były moje pierwsze próby robienia terenów, gdzieś w 1978 r.

Przeskakujemy parę lat i oto odkrywam Asgard Miniatures, a poznani tam gracze wykorzystują zasady rewolwerowców z Dzikiego Zachodu napisane przez Bryana Ansella. Mieli taki model kościoła ze zdejmowanym dachem, z pełnym wyposażeniem wnętrza, mieli też wiele innych budynków. Natychmiast mi się to spodobało! Zrobiłem podobne dla siebie, tylko większe i znacznie bardziej niezdarnie zrobione ze sklejki, w garażu matki pomalowałem je farbą emulsyjną, z piaskiem na podłożu.

Potem to było już w Studio Projektowym GW w Enfield Chambers w centrum Nottingham. John Blanche poprosił mnie o zrobienie jakichś odpowiednio chaotycznych terenów do przygotowywanych do publikacji Roc. Parę lat później zacząłem grać w 40K z Andym Chambersem, którego znałem jeszcze z Asgardu. To dopiero wtedy zająłem się na poważniej budową scenerii. Prawdę mówiąc, to właśnie niektóre z moich modeli, mające kilka poziomów, zainspirowały Andy'ego do napisania dodatkowych przepisów City Fight. Jak mi się zdaje, zdjęcie jednego z moich modeli jest na tylnej okładce. Ale wracając do sedna. Przełom nastąpił jednak znacznie później. Siedziałem z Georgem RR Martinem w jego domu (autorem Gry o tron) w New Mexico. Robiłem dla niego scenografię, na tle której mógłby robić zdjęcia swoich figurek. Wykorzystywałem wtedy głównie płytki plastikowe, odpowiednio cięte i kształtowane, kiedy jego żona Parris dała mi trochę płyt piankowych i spytała, czy korzystałem z nich wcześniej. I potem poszło już gładko, to świetny, fantastyczny materiał do makiet.

Ma ktoś chęć na drzewko chaosu?
RoC80s: Powiedz nam, jak dużo czasu zajmuje ci zrobienie takiej makiety i ile ona kosztuje?
JS: Z wykonaniem jest bardzo różnie, projekty w końcu różnią się między sobą, choćby wielkością, obecnością wnętrz czy fragmentów z wodą. Trudno więc powiedzieć dokładnie. Piramidę budowałem około miesiąca, w tym czasie nie zajmowałem się niczym innym. Do tego lubię cały czas coś poprawiać. Ogólnie, moje modele są przeznaczone do grania, więc priorytetem jest doprowadzenie ich do stanu użyteczności w grze. Dopiero potem dodawane są szczegóły i dodatkowe elementy. Przykładowo, właśnie jestem w połowie robienia nowego dachów dla paru budynków, dzięki temu będą znacznie lepiej wyglądać.

RoC80s: Czy te modele, który widzimy, to projekty osobiste, czy tez robione na zamówienie?
JS: Wszystkie tutaj widoczne przeznaczone są robione z myślą o moich osobistych grach. Robię tereny jednak zawodowo. Wytwarzam elementy scenografii, rzeźby, modele, robię ilustracje, proste animacje, rysuję diagramy, szkice, itp. Obecnie pracuję nad dwoma zamówieniami, mam wykonać dwa poprawnie historyczne modele prawdziwych kościołów. Przyjmuję zamówienia z praktycznie dowolnej dziedziny.

RoC80s: Który z wykonanych modeli to twój ulubiony?
JS: Ha! Ulubiony... Trudne pytanie. Z każdym wiążą się różne wspomnienia. Nie, nie jestem w stanie wybrać jednego. Jeśli któryś wybiorę, inne mogą poczuć się urażone...

RoC80s: :Powiedzmy, że chciałbym zamówić u ciebie model terenu. Ile by to kosztowało i w jaki sposób mam to zrobić?
JS: Skontaktuj się ze mną za pośrednictwem tego maila: j.sims2@btinternet.com. Cena takiego zamówienia zależy od skomplikowania modelu lub modeli. Zwykle rozmawiam z klientem na temat jego oczekiwań i kwoty, jaką może przeznaczyć na projekt i jakoś dogadujemy się tak, by obie strony były zadowolone.

Świątynia. Jeden z największych projektów Jamiego.
Świątynia raz jeszcze. Ma pełne wnętrze, a nawet szkielety!
Niech to zdjęcie da wam pojęcie o SKALI projektów Jamiego!
RoC80s: Pracowałeś dla Asgard Miniatures na początku lat osiemdziesiątych. Co przypominasz sobie z tego okresu na temat tej firmy?
JS: Asgard wtedy to byłem ja (odlewacz), Paul Sulley (kierownik), Garry "Slim" Parsons (robił formy) i Nick Bibby (rzeźbiarz), który pracował w swoim mieszkaniu. Reszta z nas pracowała w dwupokojowej klitce na Lace Market. To był początek lat osiemdziesiątych, tamta okolica była wtedy strasznie zaniedbana. W obecnych czasach ludzie wykorzystaliby to jako inwestycję, wyremontowaliby te budynki jako zabytkowe. Ale wtedy nikt ich nie chciał. Dlatego czynsz był bardzo niski, ale nie było żadnych udogodnień. Ani bieżącej wody, ani umywalki, nawet toalety nie było! To była naprawdę inna epoka. Nie przeszkadzało nam jedzenie obiadu w pomieszczeniu z gotującym się ołowiem. Bez wentylacji. Bardzo niezdrowo, bardzo niebezpiecznie. Chyba wówczas nie znano jeszcze pojęcia bezpieczeństwo pracy! Mieliśmy mnóstwo zamówień pocztowych, także ze Stanów, importowaliśmy też pierwsze i kolejne figurki Ral Parthy. To były niesamowite modele. Nie wiedzieliśmy tego wtedy, ale wyrzeźbił je Tom Meier, który miał wtedy zaledwie 16 lat. To dopiero utalentowany facet.

Firma działała tak, że wszystkie decyzje podejmował Paul, zwykle bez konsultowania tego ze swoimi wspólnikami (Nickiem i Slimem). Najlepszym przykładem tego będzie odrzucenie oferty połączenia się z Citadel. Według mnie to był gwóźdź do trumny firmy. Asgard początkowo miał bardzo dobrych rzeźbiarzy i pomysły. Rzeźbili dla niego przecież Nick Bibby i Jes Goodwin! To najlepsi rzeźbiarze w tym fachu, przynajmniej po tej stronie oceanu. Ale Citadel miała moce przerobowe. I, oczywiście, połączyła się potem z GW. Można więc powiedzieć, że była to naprawdę fatalna decyzja biznesowa.

W tamtych czasach produkty Asgardu cieszyły się wielkim zainteresowaniem, można powiedzieć, że były wręcz kultowe. Sporo ludzi spędzało w firmie praktycznie cały swój czas. Wśród nich były i wielkie - w przyszłości - nazwiska: John Blanche, Andy Chambers, Jes Goodwin, Nick Bibby, Tim Pollard, Slim, Chris z Asgardu, Andy Minor, Pank, Che i ja. Byłem bardzo młody i to były naprawdę zwariowane czasy. No i przechodziłem wówczas wielkie zmiany. Choć z pewnością płaca 30 funtów na tydzień nie była specjalnie wysoka, jestem naprawdę zadowolony, że byłem właśnie tam, na początku tego wszystkiego, całej tej sceny, tego hobby, niezależnie od tego jak się to nazwie. Wtedy to była działalność praktycznie undergroundowa. Nikt z mainstreamu nie wiedział, czym jest Dungeons and Dragons. Wspaniale było być częścią tego wszystkiego, tego całego fantastycznego, innego świata, z dala od codziennej szarości rzeczywistości.

RoC80s: Prawdę mówiąc, nie mam pojęcia, jak wówczas odlewano figurki. Możesz nam to wyjaśnić?
JS: No cóż, nie odlewałem dla Citadel, tylko dla Asgardu. Był kociołek do rozpuszczania metalu, wielkie gąski ołowiu, które wszyscy pomagali nosić z ciężarówki, kiedy była dostawa. Stół pokryty małymi kawałkami wulkanizowanej gumy, mnóstwo gumowych form, wszędzie okruchy ołowiu, jakieś części, odlewy, wszystkie te śmieci z odlewania. Opakowania po frytkach, puszki po coli, papiery po kanapkach, papierosy, niedopałki i popiół. No i wasz zaufany koleś. Włączałem kociołek, kiedy się rozgrzał, wrzucałem do niego sztabę ołowiu, pionowo. Trzymałem ją do momentu, kiedy się robiła miękka i zaczynała płynąć, wtedy wsuwałem ją całą do pojemnika. Gdyby ją zostawić samą sobie, gwałtownie by się roztopiła i chlapnęła by rozbryzgami dookoła. Kiedy myślało się o niebieskich migdałach trzymając sztabę - tak samo.

W tamtym czasie miałem 16 lat, mieszkałem w mieszkaniu pod Nickiem Bibbym w Carrington. Płacono mi królewskie wynagrodzenie 30 funtów na tydzień. Któregoś ranka nie było nic do jedzenia. Tylko butelka wódki. Ponieważ miałem 16 lat, pomyślałem, że spróbuję jakoś przetrwać w robocie tylko na alkoholu. Zdrzemnąłem się trzymając jednocześnie dwie sztaby ołowiu w kociołku. Tego dnia odesłali mnie już do domu. To była mocna lekcja na samym początku dorosłego życia.

W każdym razie, odlewanie wyglądało tak, że otwierało się wieko wirówkowej maszyny odlewniczej, nakładało formę, zamykało wieko, uruchamiało maszynę, nabierało łychę roztopionego metalu i wlewało się go - w możliwie najbardziej płynny sposób - do formy przez otwór pośrodku wieka wirówki. Jeśli nalewało się za szybko, forma się zatykała. Jeśli za wolno, metal jej nie wypełniał. Potem trzeba było odłożyć łychę, zatrzymać maszynę, otworzyć ją, wyjąć i położyć na stole pełną formę. Cały proces wyglądał więc tak - nalewasz, obracasz się i wyjmujesz figurki z formy, odwracasz się ponownie, zatrzymujesz maszynę, wyjmujesz pełną formę i zastępujesz ją pustą. I tak wiele razy. Odlewanie robiliśmy w pomieszczeniu z tyłu, byłem jedynym odlewnikiem. Slim był w sąsiedniej kanciapie, robił formy (dodam, że szło mu to bardzo sprawnie). A Paul kręcił się wte i wewte w pomieszczeniu frontowym (sklepie bez lady), robiąc coś ważnego, czego nikt nie rozumiał.

Przykładowa figurka Asgard Miniatures pomalowana przez Johna Blancha. Czy to nie jest jedna z najfajniejszych tarcz, jakie widzieliście? A dodatkowo malowana chyba olejami. Zdjęcie Steve'a Casey'a.
I jeszcze jeden przykład malowania figurek Asgardu przez Johna Blanche'a. Figurki te, jak również mnóstwo innych miniaturek z Asgardu można obejrzeć na blogu Steve'a Casey'a - Eldritch Epistles.
RoC80s: A co z formami? Jak były zrobione?
JS: W prasie wulkanizacyjnej. Slim najpierw ręcznie je nacinał, umieszczał kołki stabilizacyjne, posypywał wszystko talkiem, po czym forma wędrowała do prasy wulkanizacyjnej (była w tym samym pomieszczeniu co kociołek do rozpuszczania metalu i wirówka). Slim w bardzo zręczny sposób wycinał konieczne kształty i kanały odprowadzające powietrze, prowadzące na zewnątrz formy... To było naprawdę niesamowite. Wiecie, musiał na oko, kierując się swoim doświadczeniem, wyznaczyć miejsca, do których ołowiowi trzeba było pomóc dotrzeć. Potem ręcznie nacinał gumę, robiąc kanał odpowietrzający. Nie za gruby, nie za cienki. To była naprawdę precyzyjna robota.

Możecie sobie wyobrazić, smród palonej gumy, ołów, dym, bez wentylacji. Naprawdę, nawet okna były za małe i zbyt zniszczone, żeby można było je otworzyć. Zdrowie i bezpieczeństwo pracy? Ha Ha! Wciąż jeszcze żyję! Nikt nie myślał o zdrowiu i bezpieczeństwie. Po prostu się o tym nie mówiło. Mój ojciec umarł, kiedy miałem 14 lat i to - dosłownie - rozwaliło rodzinę. Kiedy więc tylko skończyłem 16 lat, rzuciłem szkołę, odszedłem z domu i zatrudniłem się w Asgardzie. Pozostawiony samemu sobie w tym wieku, w ciągu roku praktycznie zdziczałem. A kilka miesięcy potem uświadomiłem sobie, że jednak muszę wrócić do nauki. Zawsze interesowała mnie tylko sztuka. Kiedy mieszkałem piętro niżej niż Nick Bibby, podziwiałem jego prace. Był niesamowitym rzeźbiarzem i świetnym malarzem. Chciałem iść do szkoły artystycznej, więc przełknąłem dumę, wróciłem do domu matki i zapisałem się do szkoły, żeby jeszcze raz podejść do egzaminów. Kilka lat potem byłem na uniwerku, spotkałem tam Johna Blanche'a. Chciał zobaczyć moje prace i czasami dawał mi jakieś zlecenia. Jakaś ilustracja, malowanie paru figurek dla raczkującego wówczas zespołu 'Eavy Metal. Któregoś dnia jakaś sceneria dla Realm of Chaos. Muszę powiedzieć, że te prace z mojego początkowego okresu, choć były wspaniałym doświadczeniem... no, powiedzmy, że nie są moimi najlepszymi dziełami. 

Konwersja autorstwa Blanche'a.
RoC80s: A co z jakimiś dzikimi wyczynami? Mam wrażenie, że czytelnicy tego bloga nigdy nie mają dość opowieści tego rodzaju. Wszyscy ci młodzi faceci pracujący razem w takich warunkach... Z pewnością robiliście sobie dowcipy.
JS: Któregoś dnia pakowaliśmy duże zamówienie dla Stanów, dla jakiejś firmy prowadzącej sprzedaż hurtową. Paul był bardzo podekscytowany. To była duża sprawa. Pomagaliśmy wszyscy. Wkładało się figurki w małe, przezroczyste torebki, zszywaczem wpinało kartonik z nazwą, na którym już wcześniej ręcznie wpisywało się kod. Trochę to trwało. W każdym razie Slim jadł kanapkę z bekonem, ale wszyscy tak się spieszyli, że zapomniał ją dojeść. Położył ją w którymś z na pół pustych pudełek, a potem ktoś przykrył ją innymi torebkami. W tamtych czasach przesyłka tego rodzaju wędrowała do Stanów około miesiąca. Możecie sobie wyobrazić, co się stało po takim czasie. Na szczęście adresat niespecjalnie się tym przejął, zwłaszcza kiedy się pomyśli o smrodzie, jaki musiał towarzyszyć otwieraniu paczki.

W tym samym zamówieniu dostarczyliśmy paczuszkę z "ruinami z lochów". Byliśmy bardzo młodzi i głupi, więc stwierdziliśmy, że czymś niesłychanie zabawnym będzie zebranie jakichś odłamków, kawałków metalu i podobnych śmieci, zapakowanie ich z kartonikiem "Ruiny z lochów" i nadanie im własnego kodu. Co najdziwniejsze, zamawiający nawet zrozumiał ten żarcik! Napisał o nim w późniejszym liście. Nie pamiętam już do której firmy szło to zamówienie, ale mieli poczucie humoru.

A co powiecie na "penisoróżdżkowego barbarzyńcę" Blanche'a? Kiedy Nick wyrzeźbił w skali 28 mm barbarzyńcę inspirowanego Conanem-Barbarzyńcą, była to - po prostu - "najlepsza taka figurka w tej skali, zrobiona jak dotychczas w Anglii". Wtedy regularnie zachodził do nas John Blanche, kupował figurki albo dostawał je za darmo, w zamian za pomalowane miniaturki. Rzeczy, które robił były o lata świetlne przed tym, jak się wówczas malowało. Miał niesamowitą wyobraźnię. A jeśli chodzi o samo malowanie - to John wymyślił washe i malowanie suchym pędzlem. Chyba wystarczy. Miał, jeśli chodzi o malowanie, umiejętności i wizję. I uwielbiał tego barbarzyńcę. Nawet żartowaliśmy, że John wszystko porównuje do tego barbarzyńcy. Pomalował go naprawdę niesamowicie.

Asgard produkował też figurkę licza. Jeden z modułów do Dungeons and Dragons - Tomb of Horrors - stwierdzał, że w każdej wartej uwagi minikampanii D&D powinien być jakiś licz. Więc Nick wyrzeźbił takiego stwora, trzymającego różdżkę zdecydowanie przypominającą penisa. Myślę, że to miała być różdżka z głową węża (albo może Nick się nudził?). W każdym razie John dostał tę figurkę, a potem wziął miniaturkę barbarzyńcy, uciął jej miecz, wstawił w to miejsce różdżkę, dorobił płaszcz z kapturem, niemal całkowicie opinający postać barbarzyńcy, tylko z przodu została niewielka szczelina, z której wystawał, dumnie stercząc, nowy oręż. Śmialiśmy się z tego bez końca, trzeba jednak powiedzieć, że całość była też świetnie zrobiona. Subtelnie a jednocześnie szokująco. No i genialnie pomalowana. No ale cóż, takie były wtedy czasy. Ale świadczy to też o tym, jak John, jako artysta, widział różne rzeczy. Teraz to chyba jednak trudno sobie wyobrazić?

W witrynie wystawowej sklepu?

Zlinczowali by całą obsługę!

I tak oto kończy się kolejny wywiad z człowiekiem, który brał udział w początkach brytyjskiego wargamingu fantasy. Jestem przekonany, że podziękujecie, równie gorąco jak ja, Jamiemu za czas, jaki poświęcił na tę opowieść. A jeśli chcielibyście zobaczyć więcej jego prac, odnośnik niżej prowadzi do jego portfolio.


A maila do niego można słać tutaj:


Orlygg.

niedziela, 12 marca 2017

Patriarcha: wywiad z grafikiem Tonym Houghem

Wywiad z Tonym Houghem ukazał się pierwotnie na łamach bloga Realm of Chaos 80s, można go przeczytać w oryginale tutaj. Autorem jest, oczywiście, Orlygg. Ze względu na brak oryginalnych ilustracji, które towarzyszyły wywiadowi, pozwoliłem sobie wykorzystać kilka grafik Tony'ego Hougha pobranych z jego oficjalnej strony.

Wygląd i atmosfera książek pokazujących wczesny świat Warhammera, Rogue Tradera i Realm of Chaos to zasługa licznych grafików. W tych bardzo poszukiwanych wydawnictwach zawarto nie tylko opis świata i zasady gier, to również niesamowite albumy graficzne, wypełnione po brzegi wspaniałymi ilustracjami. W interesującym nas okresie dla GW pracowało liczne grono współpracowników, którzy - kiedy spojrzy się na ich ilustracje - niewątpliwie inspirowali się nawzajem. Jednym z dominujących stylów grafik, prawdopodobnie z przyczyn ekonomicznych i czysto praktycznych, były ilustracje wykonywane tuszem w czerni i bieli. Artyści tacy jak Ian Miller i Tony Hough stworzyli niesamowicie szczegółowe, pełne chaosu grafiki, które niewątpliwie przyczyniły się do położenia podwalin pod mity świata Warhammera, współtworzyły jego wygląd.

Za chwilę przeczytacie wywiad z utalentowanym ilustratorem Tonym Houghem, zapoznacie się też z jego niektórymi dziełami. Tony nie był członkiem studia, tak jak "inny Tony" (Ackland), jego prace powstawały na zamówienie. Czasem musiał tworzyć je niezwykle szybko, stworzył mnóstwo ilustracji, wykorzystywanych w rozlicznych publikacjach GW od 1987 r. W rozmowie omawiamy jego inspiracje, stosunki z niektórymi z innych artystów pracujących dla GW i - szerzej - jego inne prace.

RoC80s: Dlaczego jesteś grafikiem? Co doprowadziło cię do ołówków, gwaszu, piórka i tuszu?
TH: Książki do rysowania i plastelina były tanie w latach 60! Moja mama musiała sobie radzić z trzema basałykami, więc wszystko co dawało jej chwilę oddechu było naprawdę cenne. Moje wczesne prace przenosiły na papier moje zabawy i fantazje, sam skończony rysunek nie był dla mnie ważny aż tak, jak rysowanie. Potem zacząłem przechowywać i pokazywać swoje prace, zarówno dla pochwał (głównie za to, że byłem cicho), jak i dlatego, że chciałem pamiętać swoje najwcześniejsze gry.

RoC80s: Co wywierało wpływ na ciebie, młodego artystę?
TH: Moimi pierwszymi inspiracjami były zakurzone zakamarki domu, robaki znalezione w ogrodzie i w wychodku (tak, jestem taki stary), jak również rzeczy widziane w TV, podczas poranków  w kinach i komiksy. Tak więc rysunki SF, fantasy (a potem horror) były ze mną od najwcześniejszych czasów. Narysowałem mnóstwo daleków i robotów z "Lost In Space"!

RoC80s: Pracowałeś przy licznych produktach GW, jakie ukazały się w drugiej połowie lat 80, wystarczy wymienić choćby Slaves to Darkness i Rogue Trader. W jaki sposób rozpoczęła się twoja współpraca z firmą? 
TH: Na początku lat 80. odkryłem gry Fighting Fantasy, RPG i bitewne. Wydawały się naturalnym polem moich wysiłków artystycznych, wysłałem więc kilka próbek do GW. Potem, gdzieś w 1987, zadzwonił do mnie John Blanche, który powiedział, że mój styl pasuje do szykowanego przez nich nowego projektu: Rogue Tradera.

RoC80s: Studio Projektowe w latach 80. było chyba niesamowicie kreatywnym miejscem. Czy też tak uważasz? Którzy z artystów pracujących razem z tobą nad wczesnymi produktami związanymi z Warhammerem/Rogue Traderem wywarli największy wpływ na twoje prace?
TH: Otrzymałem trochę materiałów przygotowawczych, w tym bardzo dużo cudownych prac Willa Reesa z tego wczesnego 40K; surrealistycznych, mrocznych, bardzo gigerowskich. Potem spotykałem się z pracownikami studia i artystami, widywaliśmy się na imprezach Games Day i konwentach. To był bardzo fajny, rozwijający i niesamowicie twórczy zespół.

Szczególną przyjemność sprawiło mi spotkanie kilku z moich "herosów" - Jima Burnsa i Iana Millera, których prace podziwiałem od lat. Spotkałem też Martina McKennę, Tony'ego Acklanda i Pete'a Kniftona, a także innych, mieliśmy mnóstwo wspólnych zainteresowań, wpływ wywierały na nas te same rzeczy, ci sami artyści. Zwłaszcza Martin, który był zapalonym Whowianinem (a w tym czasie na wideo dr. Who był praktycznie nieobecny) i miłośnikiem komiksów.

RoC80s: Kiedy rozmawialiśmy na Salute, wspomniałeś, że rysowałeś Space Marines dla Rogue Tradera nie wiedząc tak na pewno, jak będą wyglądać ich nogi, bo figurki nie były jeszcze gotowe. Czy podobny problem pojawiał się często? Czy przysparzało to wielu kłopotów? A jeśli tak, jak sobie z nimi radzono?
TH: Tak naprawdę wówczas nigdy nie uważano tego za problem, ponieważ w tym wczesnym okresie wszechświata 40K nic nie było ustalone, poza tym, że było to rozległe i bardzo zróżnicowane miejsce! Artyści mieli mnóstwo swobody, mogli wnosić własne pomysły, które potem przeistaczały się w kanon. Wszystko, co różniło się od niego, mogło być wyjaśnione, po prostu, lokalnymi różnicami. Ta sama wolność pozwalała graczom używać dowolnych figurek z ich kolekcji, budować własne pojazdy i budynki. Było to istotne zwłaszcza wtedy, gdy do gry było dostępnych tak niewiele "oficjalnych" figurek i modeli pojazdów.

Pierwsza ilustracja Tony'ego, zrobiona do Rogue Tradera. Rysując ją, artysta nie wiedział jeszcze, jak będą wyglądać figurki od pasa w dół.

RoC80s: W jaki sposób działałeś, pracując na zlecenie dla Studio? Uczestniczyłeś w spotkaniach? Otrzymywałeś jakieś materiały pomocnicze, opisy? Jak wiedziałeś, czego potrzebuje dział artystyczny?
TH: Informacje otrzymywałem głównie przez telefon lub listownie, dostawałem też ksera materiałów, przykładowe figurki i zdjęcia. Bywałem też w Nottingham kilka razy na specjalnych spotkaniach, ale to było rzadkie.

RoC80s: W sierpniu tego roku minie 25 lat od wydania Slaves to Darkness. Co przypominasz sobie z prac nad tą pozycją? Czy było to tak "chaotyczne" i problematyczne, jak sugeruje to "legenda"?
TH: Choć świat 40K oferował mnóstwo kreatywnej swobody, Chaos dodał tego jeszcze więcej, więc wielu artystów pracujących dla GW z chęcią uczestniczyło w tym projekcie. Nie przypominam sobie żadnych związanych z nim problemów, z radością tworzyłem te wszystkie przedziwne stwory Chaosu!

RoC80s: Czy pracowałeś nad szkicami koncepcyjnymi do jakichś serii figurek? Jeśli tak, to do jakich?
TH: Nigdy nie brałem bezpośredniego udziału w projektowaniu jakiejkolwiek linii modeli. To była praca bardziej dla ludzi pracujących bezpośrednio w Studio. Jednak, przynajmniej w początkowym etapie prac nad figurkami, ich projektanci z pewnością inspirowali się pracami grafików i vice versa.

RoC80s: Czy przypominasz sobie może coś na temat odwołanych projektów? Czy dużo twoich prac nie zostało nigdy wykorzystane?
TH: Stworzyłem zestaw dość pracochłonnych czarno-białych ilustracji do projektu, który miał być grą Battlefleet Gothic. Projekt został opóźniony o kilka lat, choć część z grafik wykorzystano w krótko wspieranej grze Space Fleet. O ile dobrze sobie przypominam, ulotka z zasadami miała tylko jedną stronę! Moje ilustracje do BG pojawiały się głównie w White Dwarfie, i to bardzo małe, więc mnóstwo drobniutkich szczegółów (być może za dużo ich rysowałem) całkowicie ginęło. Kilka innych ilustracji pojawiło się tu i ówdzie, ale większość nigdy nie pojawiła się w druku przez różne zmiany. Ostatecznie Battlefield Gothic ukazała się w 1997 r., kiedy dorabiałem sobie pracując w sklepie GW w Luton, ale to był już całkiem inny projekt, z zupełnie nowymi ilustracjami.

Imperial Gundeck.
RoC80s: Twoją prawdopodobnie najbardziej znaną grafiką jest "Patriarcha" opublikowana w 118 numerze WD. Jaka historia kryje się za tą ikoniczną ilustracją?
TH: Dostałem zdjęcia wspaniałego modelu Patriarchy, jego doradcy i tronu. Pomysł ilustracji wziął się właśnie z tego zestawu, dodałem do całej sceny trochę detali, tło, itp. Z wielką przyjemnością jakiś czas potem zobaczyłem, że ktoś odtworzył moją grafikę w postaci dioramy, wykorzystując ten model i samodzielnie budując resztę szczegółów, razem z krukiem w klatce i kolumnami udekorowanymi hełmami terminatorów. Ta ilustracja do dziś cieszy się dużą popularnością, jestem też z niej całkiem dumny. Na ścianie mojego domu nadal wisi oryginał.

Patriarcha
RoC80s: Narysowałeś, na zlecenie GW, olbrzymią liczbę ilustracji czarno-białych. Czy możesz powiedzieć nam, nie grafikom, jak długo nad nimi pracowałeś?
TH: To zależy od tego, ile czasu mi dano! Szczegółowa praca w moim zwyczajnym stylu, rysowana piórem i tuszem, zajmowała relatywnie dużo czasu. Dwa lub trzy dni pracy w formacie A3. Często jednak potrzeba było czegoś szybszego, zrobionego szybszą techniką. Przykładowo, do Warhammer Siege musiałem użyć techniki pędzla i atramentu, uzupełnianego cieniowaniem ołówkiem - miałem do zrobienia 22 ilustracje i tylko tydzień czasu! Kilka lat temu w Luton była wystawa moich prac, na której pokazałem po raz pierwszy praktycznie wszystkie swoje grafiki dla GW, które nadal posiadam. Prawdę mówiąc, sam się zdziwiłem, gdy zobaczyłem jak jest ich dużo, zwłaszcza, kiedy weźmie się pod uwagę, że współpracowałem z GW ogółem przez tylko cztery i pół roku! Mam wiele oryginalnych ilustracji z tego okresu, które z chęcią sprzedam poważnym kolekcjonerom. Zerknijcie tutaj!

Wojownicy Chaosu.
RoC80s: Czy to prawda, że jesteś jednym z nielicznych artystów, których prace ukradziono z wystawy w Warhammer World?
TH: Zgadza się. Jedna z moich wczesnych ilustracji pokazujących eldarów, którą pożyczyłem do WW na wystawę z okazji rocznicy wydania Rogue Tradera, została wyjęta z gabloty i zniknęła! Na szczęście zwrócono ją, anonimowo, tydzień czy dwa tygodnie później. Przypuszczam, że powinienem czuć się zaszczycony, że ktoś tak bardzo ją cenił.

RoC80s: Jak potoczyła się twoja dalsza kariera? Czy specjalizujesz się w fantasy i science-fiction, czy też znalazłeś jakieś inne nisze?
TH: Prawdę mówiąc, nie odniosłem jako grafik pracujący na zlecenie sukcesu takiego, jakiego bym chciał. W czasie recesji w latach 90. praktycznie przestałem zajmować się grafiką, skończyłem wtedy najpierw psychologię, a potem, dość nagle, zostałem rodzicem, musiałem więc zająć się bardziej "normalną" pracą, by utrzymać rodzinę. Poza ilustracjami do książek Fighting Fantasy robiłem głównie jakieś ilustracje do książek dziecięcych, dodatków do gier RPG i prywatne zamówienia. Dopiero niedawno, odkąd zrobiłem grafiki do Bloodbones w 2006 r., na poważnie zacząłem myśleć o jakimś powrocie do ilustrowania na dużą skalę. Ostatnio nawet zrobiłem szkolenie tatuażysty, sprawiło mi to sporo radochy, mam nadzieję, że będę się tym zajmował obok innych projektów artystycznych. Sądzę bowiem, że moje najlepsze dni jako ilustratora są dopiero przed mną, szukam więc nowych projektów!

Demons Arise - ilustracja próbna, dzięki której Tony Hough otrzymał propozycję ilustrowania książek z serii Fightning Fantasy.
Przykłady grafik Tony'ego, zarówno starych jak i nowych, można znaleźć w jego oficjalnej galerii.

Można też "polubić" jego stronę na Facebooku.

Wiele z prac Tony'ego zrobionych na zamówienie GW jest na sprzedaż. Tu można sprawdzić szczegóły. To okazja do nabycia kawałka historii brytyjskich gier - oczywiście, jeśli uda się przekonać żonę, by pozwoliła wydać na to ciężko zarobioną pensję;)

niedziela, 26 lutego 2017

Człowiek z 'Eavy Metalu - wywiad z Timem Prowem

Jeden z ostatnich wywiadów z ludźmi pracującymi w Games Workshop w czasach Złotej Ery tej firmy, okresu z drugiej połowy lat 80. i początku 90., przeprowadzony przez Orlygga z bloga Realm of Chaos 80s. Z wersją oryginalną tekstu można zapoznać się tutaj. Od czasu publikacji tekstu oryginalnego minęło nieco czasu, stąd część wypowiedzi bohatera wywiadu na temat projektu Diehard Miniatures jest nieco nieaktualna. Pozostawiłem je jednak z chęci opublikowania całości - Inkub.

Zbliżenie na detale dioramy przedstawiającej wydarzenia z gry Space Hulk, której budowę Tim rozpoczął pod koniec lat osiemdziesiątych. Nadal nie jest skończona!
Jeśli jesteście podobni do mnie, w latach osiemdziesiątych dzień ukazania się White Dwarfa w sprzedaży był niczym D-Day. Zakończono przygotowania, sprzęt biorący udział w natarciu (no dobra, mój rower) był sprawdzony i gotowy, amunicja załadowana (moje kieszonkowe w portfelu), wszystko było gotowe do wyruszenia. Każdy z nas z pewnością miał inną drogę do sklepu, ale moja kończyła się w obskurnym sklepiku z gazetami, w sumie nie tak daleko od mojego domu. W sklepiku sprzedawano też taśmy wideo, tanie słodycze i gry komputerowe nagrane na taśmy magnetofonowe. Mój przyjaciel Ben powiedział kiedyś, że za drzwiami z tyłu (zasłoniętymi plastikowymi taśmami, w modzie 30 lat temu), był też "zakątek z porno", ale nigdy nie starczyło mi odwagi, by się tam wśliznąć i rzucić okiem na półki z Razzle i Mayfair. 

Nawet o tym nie myślałem, miałem przecież White Dwarfa.

Magazyn wydawał się wówczas inny. Był przeznaczony dla starszego czytelnika, z brutalnymi ilustracjami i zdjęciami ubranych w skórę motycyklistów - jego redaktorów. Miejsce na półkach sklepu też sugerowało, że to pismo nie jest dla dzieci - przynajmniej w oczach podejrzliwej starszej pani siedzącej za ladą - White Dwarf leżał na "środkowej półce", razem z takimi "dorosłymi" wydawnictwami, jak Judge Dredd, Punisher czy Tygodnik Ogród.

Kupowanie tego pisma było czymś wspaniałym. Mimo obiekcji właścicielki, niewątpliwie podsycanych lekturą Daily Mail, obawiającej się "treści nie przeznaczonych dla młodych oczu", dochodziło do wymiany pieniędzy za pismo i czekała mnie już radosna jazda do domu. Jadąc z magazynem wiszącym w plastikowej torbie na rączce roweru zastanawiałem się, co też kryje się w środku numeru, jakież to niesamowite grafiki, figurki i pomysły dane mi będzie poznać w tym miesiącu.

A pośród tych myśli nieznośne pytanie. Jak to jest tam pracować? Jak wygląda bycie pracownikiem Games Workshop?

Jak się zdaje, osoba z którą dziś rozmawiamy zna odpowiedź zarówno na to, jak i na wiele innych pytań - tak się składa, że kiedyś była taka jak my - była fanem miniaturek Citadel. Jest jednak różnica. Naszemu bohaterowi udało się bowiem naprawdę tam pracować. Przyczynił się do tego, co określam jako cudowne lata brytyjskiego wargamingu.

Tim Prow. 

Uwielbiam tę ilustrację. Wygląda współcześnie, ale jest w oczywisty sposób powiązana ze Złotym Wiekiem - symbole poszczególnych frakcji są doskonałe.

Jak się okazuje, pan Prow nie spoczywa na laurach. Skupił wokół siebie grupę utalentowanych zawodowców tworzących razem ciekawy projekt. Diehard Miniatures - inspirowana oldhammerem seria figurek, których wydanie sfinansowane zostanie za pośrednictwem Kickstartera.

By to uczcić, wyśledziłem kryjówkę Tima i zmusiłem go do opisania historii jego pracy dla GW, jego późniejszej pracy nad rozmaitymi figurkami i - rzecz jasna - planów dla Diehard Miniatures.

RoC80s: Jak wszystko zaczęło się w przypadku Tima? Gry fantasy? Games Workshop? Jeśli mnie pamięć nie myli, zostałeś zatrudniony jako młodszy malarz. Jak do tego doszło?

TP: Myślę, że w podobny sposób, jak w przypadku wielu innych osób w tamtych czasach. Miałem pewnie ze 13 lat, kiedy kolega kupił parę figurek z miejscowego sklepu GW (starego złotego smoka i kilku wojowników, jeśli dobrze pamiętam). I tak to się zaczęło. Nadal mam swoją pierwszą pomalowaną figurkę, krasnoludzkiego woja z okrągłą tarczą i uniesionym mieczem. Stare, dobre farby Humbrola! Mam wrażenie, że najpierw przemawiał do mnie bardziej aspekt kolekcjonerski, ale grałem w Warhammera Fantasy Battle i WFRP. A, oczywiście też w gry z serii Fighting Fantasy! Kiedy miałem jakieś 15 lat, przez tydzień, w czasie ferii świątecznych, malowałem dla GW na miejscu. Było to dla mnie prawdziwe wyróżnienie i otworzyło mi to oczy na wiele spraw. Nadal mam list od Johna Blanche'a, w którym prosi mnie o przyjście. Pracowałem w pokoju razem z Colinem Dixonem, Davem Andrewsem, Sidem i Tonym Acklandem (wydaje mi się, że było tam więcej osób, ale nie pamiętam ich nazwisk). Sporo czasu spędziłem też na piętrze, w pokoju fotograficznym z Philem Lewisem. Naprawdę spoko facet. W tamtych czasach można było palić w pracy, w pokoju było więc pełno dymu, pamiętam, że wracałem do domu śmierdząc jak stara popielniczka. Po tym tygodniu pozostawałem w kontakcie z GW. Odszedłem ze szkoły mając 16 lat, pracowałem tu i tam, a w wieku 17 lat udało mi się dostać pracę w GW jako pełnoprawny malarz. Dostawałem za to królewskie wynagrodzenie - 4000 GBP rocznie. Pokój malarzy był ten sam, ale w ciągu tych dwóch lat zmienili się ludzie. GW miało wówczas już Mike'a McVey'a, Ivana Bartleta, Dale'a Hursta i Andy'ego Craiga. W sąsiednim pokoju pracowali Phil Lewis i Dave Andrews, a Kev Adams w pokoju na górze.

Zdjęcie starych figurek Citadel z kolekcji Tima.
RoC80s: Pamiętasz może kilka swoich pierwszych projektów, nad którymi pracowałeś?

TP: To było tak dawno, przez zjadanie greenstuffu mam strasznie słabą pamięć. Z tego co pamiętam, dostałem pracę zbyt późno, by pracować nad pierwszą książką Realms of Chaos, ale zdołałem przyczynić się nieco do drugiego tomu. Mnóstwo pokazywanych tam figurek do Nurgla pochodziło z mojej prywatnej kolekcji. Zasady testowaliśmy w czasie przerw na obiad, używając małych band. Pamiętam, że któregoś razu natknąłem się na siły Adriana Smitha (powiedzmy, że tego dnia Nurgle nie był łaskawy dla swych wyznawców). Przypominam sobie też pracę nad pierwszymi książkami o orkach do Rogue Tradera/Warhammera 40,000. Uwielbiałem je, pomalowałem mnóstwo orków do tych wczesnych publikacji.

RoC80s: Jak wówczas było zorganizowane studio, jak je prowadzono? Czy wybierałeś sobie po prostu samodzielnie modele do pracy, czy też miałeś nadzór?

TP: To zależy. Przy części prac mieliśmy dużą swobodę, ale wszystkie nowości, które miały ściśle określony schemat malowania, szły albo do Jeza (jeśli były związane z Eldarami lub marines) albo Alana Merritta. Czasami mogliśmy się wypowiedzieć na temat schematu kolorystycznego, by pasował do wcześniejszych prac. Kiedy już ustalono schemat kolorów, mogliśmy malować ją w jego ramach tak, jak chcieliśmy. Później, w latach 90., schematy były znacznie ściślej przestrzegane, no ale zawsze mogliśmy pomalować coś według własnych upodobań w czasie wolnym. Nadal mam duży zbiór swoich figurek z tamtego okresu, które pomalowane są w "nieoficjalne" barwy.

Zbliżenie na piękny model eldarskiego tytana.
RoC80s: Jaka atmosfera panowała wśród malarzy zespołu 'Eavy Metal?

TP: Mam wrażenie, że przez większość czasu wszyscy byli zadowolenie. Kiedy pracowaliśmy jeszcze na Enfield Chambers, mieliśmy własny dział, z dala od reszty firmy, więc mogliśmy pracować tak jak lubiliśmy, słuchać tego co lubiliśmy, wygłupiać się bez martwienia się, że usłyszy to ktoś z kierownictwa. Bardzo często ludzie tacy jak John Blanche przychodzili pracować do nas ze względu właśnie na tę atmosferę. Jako najmłodszy malowałem to, co mi przydzielono, ale z czasem mogłem już trochę wybierać. Pamiętam, jak bardzo czułem się zaszczycony mogąc pomalować modele eldarskich reaperów Jesa, wówczas świeżo wypuszczone na rynek, po tym jak Mike pomalował pierwszą figurkę z każdej serii. Fajnie było myśleć, że jest się wystarczająco dobrym, by naśladować technikę Mike'a. Potem pomalowałem zestaw scorpionów i chyba też kilka banshee.

RoC80s: W jaki sposób ludzie z zespołu pomagali sobie nawzajem? Czy był ktoś, a może grupa osób, które były dla ciebie największą inspiracją?

TP: Wszyscy robiliśmy rzeczy we własny sposób. Wydaje mi się, że ponieważ byłem najmłodszy, najłatwiej przychodziło mi uczenie się i przyswajanie nowych technik i pomysłów, rozwój. Inni mieli swoje ustalone sposoby lub zadowalali się tym, by pracować tak, jak im pokazano. Ivan używał bardzo naturalnych, przygaszonych kolorów. Dale miał podobne podejście do malowania, ale używał bardziej nasyconych barw. Dale był też daltonistą (nie wspomniał o tym starając się o pracę) i pamiętam, że wszystkie jego pojemniki z farbami miały napisy na wieczkach. Andy lubił jaskrawe kolory, ale z nich wszystkich największy wpływ wywierał na mnie Mike, jego dobór kolorów i naturalne przenikanie się barw nie miały sobie równych.

RoC80s: Bywałeś na Games Day zarówno jako członek zespołu pokazowego 'Eavy Metal, jak i zwykły fan. Masz jakieś związane z tym ciekawe wspomnienia?

TP: Pamiętam, że bywałem na otwartych dniach w fabryce chyba jeszcze zanim zorganizowano Games Day czy Golden Demon. Przypominam sobie jedynie, że to były bardzo fajne wycieczki. Pracowaliśmy naprawdę ciężko, rozstawiając stoiska i przygotowując wszystkie gabloty wystawowe. Oczekiwanie na otwarcie drzwi, a potem wlewający się tłum ludzi. To na pewno było szalone. Nic nie dziwiło mnie bardziej, niż entuzjazm tłumu, ich chęć zapoznania się z nowymi technikami malarskimi, porozmawiania. Największą nagrodą było ich zadowolenie. Zawsze dobrze się bawiliśmy dając autografy, podpisywaliśmy się w coraz bardziej wyszukany sposób (nabijaliśmy się też w ten sposób z niezwykle rozbudowanych podpisów kierownictwa). Ludzie zrywali tabliczki informacyjne i dawali je do podpisu!

RoC80s: Mam wrażenie, że życie malarza 'Eavy Metal było całkiem rockandrolowe w latach 80. Masz jakieś ciekawe opowieści w tym klimacie?

TP: Wydaje mi się, że ponieważ byłem taki młody, kiedy dołączyłem do zespołu, i że miało to miejsce pod koniec lat 80, z tego stylu zostało już tylko rock. Pamiętam, że od Gary'ego Sharpa Younga dostaliśmy wejściówki za scenę na koncert Megadeth, spotkałem ich też podczas sesji dla prasy w Londynie, byłem przeszczęśliwy. Kiedy przenieśliśmy na Castle Boulevard, firma zrobiła się o wiele sztywniejsza. Dale, Ivan i Phil zniknęli, zostałem tylko ja i Mike. Wszystkie pomalowane figurki trafiły do Bryana, znalazły się w umowie sprzedaży firmy. Mieliśmy mnóstwo pracy, żeby zapełnić półki pomalowanymi miniaturkami.

Zbliżenie na dioramę Dark Angels.
RoC80s: Kilkukrotnie wspomniałeś malarzy takich jak Ivan Bartlett i Dale Hurst. Jesteśmy ich ciekawi, możesz powiedzieć nam coś więcej na ten temat?

TP: To byli świetni ludzie, zwykle graliśmy w ich mieszkaniu - używaliśmy zazwyczaj systemu Rolemastera w świecie Warhammera. To były świetne noce. Raz zrobiłem błąd, wyzywając ich na pojedynek w piciu. Było to niezbyt mądre, bo oni obaj... powiedzmy, że mieli warunki do picia. Skończyłem pijany w ostatnim autobusie do domu, pamiętam tylko, że obudziłem się na dworcu autobusowym w Alfreton (nigdy tam wcześniej nie byłem) i mój tata nie był specjalnie szczęśliwy, kiedy musiał tam przyjechać i mnie odebrać. Wspomniałem, że byłem młody i naiwny?

RoC80s: Jak zmieniła i przekształciła się firma w czasie, kiedy tam pracowałeś?

TP: W pewnym sensie można powiedzieć, że miałem szczęście. Widziałem zmiany, ale nie było mnie już tam w czasie ostatecznego upadku. Zacząłem pracować w 1989 r., wtedy firma wciąż mieściła się na Enfield Chambers, budynek był świetny, jeśli ktoś lubi królicze nory. Pracowałem z ludźmi, których podziwiałem i uważałem, że jestem szczęściarzem. Kiedy Bryan Ansell sprzedał firmę, wszystko zaczęło się zmieniać. Wkrótce potem, kiedy "pozwolono odejść" Dale'owi, Ivanowi i Philowi, wszystko stało się znacznie sztywniejsze i korporacyjne. Przeprowadzka na Castle Boulevard była kolejną oznaką zmian. Pracowaliśmy w otwartej przestrzeni, z Rickiem Priestley'em i Alanem Merritem siedzącymi tak, że mogli nas kontrolować. Nie chcę być źle zrozumiany, nadal fajnie się bawiliśmy i w tym czasie wydaliśmy mnóstwo dobrych gier. Miałem też okazję testować je w czasie przerw na lunch. W zespole pojawiło się kilku nowych malarzy i tak powstał nowy zespół 'Eavy Metal.

Tim Prow podczas pokazu malowania. Wspaniałe szorty, ale po diabła mu ten papier toaletowy?
RoC80s: Opowiedz nam może o pokazach malowania zespołu 'Eavy Metal, z jakimi jeździliście po sklepach.

TP: Myślę, że poznałem wówczas więcej miast w kraju, niż w całym wcześniejszym życiu. Początkowo trochę byłem tym przytłoczony, ale potem naprawdę mi się podobało. Regularnie bywaliśmy w sklepie w Nottingham, ale pamiętam, że byliśmy też w Luton, Hammersmith, Plymouth, Manchesterze i Glasgow (i z pewnością w innych miejscach). Doskonale pamiętam pokaz w Glasgow, ponieważ zaczął się od awarii pociągu w środku pustkowia, w końcu jednak udało nam się jakoś dotrzeć do miasta. Następnego dnia dotarłem bez problemów do sklepu, ale kiedy jeden z pierwszych oglądających zadał mi jakieś pytanie, za diabła nie wiedziałem, o co mu chodzi! Rozpoznaję większość akcentów, ale ten mnie pokonał. Poprosiłem go kilka razy, bezskutecznie, o powtórzenie pytania, a w końcu odpowiedziałem na to, o co - wydawało mi się - pyta.

Kolejne okazy z kolekcji Tima.
RoC80s: Wydaje się, że poza Mike McVey'em jesteś jedynym malarzem z oryginalnego zespołu 'Eavy Metal, który wciąż działa w biznesie figurkowym. Jak przeskoczyłeś od malowania do rzeźbienia?

TP: Mam wrażenie, że podobnie jak w przypadku większości ludzi, którzy tym się zajmują, zaczęło się od konwertowania figurek. Ponieważ kupowaliśmy figurki w cenie materiału, na wagę, mieliśmy doskonałe warunki do rozmaitych prób. Od prostego wypełniania szczelin, do konwertowania, a stąd już nie tak daleko do rzeźbienia głów, przedmiotów i - w końcu - figurek. Kev White i ja zaczynaliśmy rzeźbić w czasie naszych przerw obiadowych, pomagali nam rzeźbiarze. Widzieliśmy ich przy pracy przy ich biurkach, wiedzieliśmy jak robią różne rzeczy, więc szybko się uczyliśmy. Rick Priestley pozwolił nam odlać nasze pierwsze próby. Nauczyliśmy się, co można odlewać, czego się nie da odlać, dowiedzieliśmy się co dobrze wychodzi już po odlaniu w metalu, a czego nie warto robić. Ale tak naprawdę, mimo nauczenia się mnóstwa różnych rzeczy, do niczego to mnie wówczas nie doprowadziło. Jasno powiedziano nam wtedy, że GW brak środków na zatrudnienie i mnie i Keva jako rzeźbiarzy, a ponieważ miałem już maksymalną, bardzo zresztą niską, pensję jako malarz, nie było innego wyjścia, jeśli chciałem rozwijać swoją karierę, niż szukanie nowej pracy.

W czasie tygodniowego urlopu wyrzeźbiłem swoją pierwszą, próbną figurkę dla Heartbreaker Miniatures. Kiedy wróciłem z urlopu, wiedziałem już, że jestem gotowy odejść. Rick zapytał mnie, czym będę się zajmował po odejściu z firmy, a ja powiedziałem, że rzeźbieniem. Usłyszałem, że poza firmą reszta tego biznesu to garażowe firemki, i że nigdzie nie zarobię tyle, jak w GW. No cóż, w pierwszym roku rzeźbienia jako najemny rzeźbiarz, zarobiłem dwa razy tyle, co w GW. Myślę, że te słowa Ricka dały mi potężnego kopa, koniecznego na starcie takiego przedsięwzięcia. Chciałbym tutaj podziękować Rickowi Priestley'owi za danie mi tak silnej motywacji, zdeterminowanie mnie do udowodnienia światu, że mogę to zrobić. Przeszedłem więc do Heartbreaker Miniatures. Phil Lewis pracował tam już gdzieś od roku. Bob Watts dał mi do zrobienia figurkę próbną, a pod koniec tygodnia zaproponował mi rzeźbienie na zlecenie dla HBM. Tam reaktywował się stary zespół - Phil Lewis, Chaz Elliott, ja i wkrótce potem Kev Adams. Heartbreaker produkował na początku lat 90. figurki dla wielu różnych firm, ale najważniejszą była Target Games i ich Mutant Chronicles. Również Paul Bonner przestał wówczas pracować dla GW i zaczął pracę dla Target Games, robiąc swoje, jak zwykle, doskonałe ilustracje.

Do roku 2000 zdążyłem się rozwieść, mój dobry przyjaciel, Kevin Bledsoe, zaproponował mi pracę na pełen etat w Ral Partha. Wcześniej pracował dla Boba, a kiedy Bob przeniósł się do tej firmy, Kev przeszedł razem z nim. Przyjęcie tej oferty było czymś oczywistym dla kogoś, kto właśnie uwolnił się od wszelkich zobowiązań. Jak się okazało, Ameryka była wspaniałą przygodą, uwielbiałem każdą chwilę życia tam. Zacząłem w Cincinnati w Ral Parcie, ale po pół roku wykupiła ich firma Wizards. Pracowałem z Davem Summersem, Jeffem Gracem, Stevem Saundersem i Jeffem Wilhelmem. Wspaniali, utalentowani ludzie. Wymienialiśmy się sztuczkami i technikami, to było niesamowicie kreatywne otoczenie.

Potem, podczas GenConu w 2001 r., Jordan Weisman poprosił Jeffa Grace'a i mnie, żebyśmy dołączyli do niego w Seattle. Przygoda trwała. Powstał nowy zespół, jednym z nowych ludzi był Brian Dugas. Pracowałem tam aż do końca 2003, kiedy wróciłem do Wielkiej Brytanii. Firma została przejęta, i choć kupujące przedsiębiorstwo lubiło podkreślać, że dba o swoich pracowników, bo to firma rodzinna... no cóż, mijali się z prawdą. Ale, prawdę mówiąc, dobrze się stało. Dzięki temu zdołałem spędzić w Nottingham ostatni mniej więcej miesiąc z moim tatą, przed jego śmiercią.

Od tamtej pory znowu rzeźbię na zlecenie, trwa to do teraz. Myślę, że pracowałem dla jakichś 40 do 50 firm (naprawdę muszę przejrzeć swoje książki, żeby to sprawdzić). Ostatnio pracuję dla Mantica, Mierce, Fenris Games, Reaper Miniatures, Avatars of War. Pracowałem też przy wielu kampaniach kickstarterowych, przy pismach kolekcjonerskich Marvela i DV, a nawet miałem epizod w Pinewood Studios!

Frakcja chaotyczna z Diehard Miniatures - w tym Syn Slomna w centrum.
RoC80s: Doszliśmy więc do chwili obecnej i twojego nowego projektu. I to inspirowanego oldhammerem. Dlaczego Diehard Miniatures? 

TP: Dlaczego nie?

Wydaje mi się, że to pomysł, który od jakiegoś już czasu krążył wokół nas. My, rzeźbiarze, rozmawiamy czasem o założeniu wspólnej firmy i zbiorczej pracy. Wymieniane są pomysły, nic z tego się nie rodzi, po czym się rozchodzimy. Dopiero mniej więcej rok temu coś się ruszyło. Chodzi nam o uniknięcie pośredników, zbliżenie się do odbiorcy końcowego, bardzo nam to odpowiada. Razem mamy kontrolę nad kierunkiem pracy i tym co robimy, dzięki temu możemy płynnie reagować, jesteśmy przez to silniejsi od wielu starszych firm. Początkowo myśleliśmy o wyrzeźbieniu tylko kilku figurek, odpaleniu Kickstartera i sprawdzeniu, jak to wygląda. Ale od tej pory projekt rozrósł się do 9 frakcji, każda liczy po 6 figurek, są też smoki i olbrzymy. Jak widać, nie boimy się wyzwań.

Figurki z frakcji Eru-Kin z Diehard kickstarter. Jeśli mnie pamięć nie myli, malowane przez pana Prowa.

Zespół, jaki powstał, działa zadziwiająco dobrze mimo pracy w trzech różnych strefach czasowych, Oprócz mnie, jest w nim Chaz Elliott z Isle of Lews - pamiętany z czasów pracy w GW, Drew Williams, pracujący w San Francisco, utalentowany rzeźbiarz o olbrzymiej wiedzy na ten temat. Mamy też Richarda Lounga w Teksasie. Jest grafikiem, zadziwił nas wszystkich umiejętnością łączenia oldhammerowego stylu z nowoczesnością. Dzięki naszym oldhammerowym wskazówkom, Richard dostarcza nam cudownych szkiców koncepcyjnych. Każdy z nas wybrał również sobie rasę, którą lubi.

Ożywieńcy z Diehard Miniatures. Uwielbiam miniaturkę tego szkieleta. 
Wybrałem dla siebie Eru-Kin - wśród moich pierwszych zbiorów były figurki Kosmicznych Żab i uwielbiałem je. Nikt, tak naprawdę, nie zrobił potem lepiej miniaturek tego rodzaju. Zamierzam pokazać Eru-Kin takimi, jakimi powinni być. Mam mnóstwo pomysłów. Lubię też rzeźbić ożywieńców i Chaos, kiedy więc zapytano mnie, czy bym się nimi nie zajął, odpowiedziałem, że z przyjemnością. Jeśli, mam nadzieję, powiedzie nam się, chciałbym żeby nasz następny projekt był osadzony w tematyce science fiction. Wyobrażacie sobie Eru-Kin w pełnym pancerzu wspomaganym?

Przydatne porównanie figurki orka Citadel z lat 80. i współczesnego odpowiednika z Diehard.
O projekcie Diehard Miniatures wspominałem już na łamach bloga Realm of Chaos 80s, jeśli jesteście tym zainteresowani, zerknijcie o tutaj. Jeśli podobał się wam ten wywiad i podobają się miniaturki z Diehard, wesprzyjcie projekt Tima.

I jeszcze, na koniec, chciałbym podziękować Timowi za jego czas, niezbędny do przypomnienia sobie tych wspomnień, wydobycia ich z mroków zamierzchłych dziejów.

Orlygg