Strony

piątek, 30 marca 2018

Drugi Norman | Second Norman

Drugi, ale tak naprawdę pierwszy, pomalowałem go bowiem testowo, żeby sprawdzić pasowanie części figurki i mieć jakieś wrażenia ogólne przed wycięciem, sklejeniem i malowaniem reszty. Zrobiłem przy okazji błąd, wykorzystałem bowiem, bez szczególnego patrzenia, jedyną głowę z całego zestawu, gdzie na hełmie widoczne jest coś na kształt królewskiego czy książęcego diademu. Trudno, ten miles u mnie z pewnością nie będzie wodzem ani dowódcą, a złota ozdóbka to jedynie element dekoracyjny;)

W poprzednim wpisie obiecałem odnieść się nieco szerzej do samych figurek. Mają zarówno złe, jak i dobre strony. Złe - fatalne spasowanie części końskich. Fatalne i na dodatek źle przemyślane. Pomijam już takie w sumie drobiazgi, jak szpary w końskich tyłkach - są słabo widoczne, albo nawet w ogóle ich nie widać po pomalowaniu i postawieniu na stół. Widać za to doskonale szpary powstałe przy połączeniu końskich szyj do grzbietów. Linia łączenia tych dwóch elementów biegnie bowiem nie przy paskach końskiego rzędu czy wodzach, ale dokładnie środeczkiem. Co więcej, brak jest jakichkolwiek punktów ustalających miejsce klejenia łba - trzeba naprawdę nieźle uważać, żeby klejenie było symetryczne. Oczywiście, części osób nie sprawia to najmniejszej różnicy, osobiście jednak drażnią mnie takie szpary w widocznych miejscach. Starałem się je zaszpachlować i wygładzić, nie jest to jednak zbyt proste ze względu na miejsce, a rezultat - choć lepszy od pozostawienia tego bez żadnych poprawek - jest i tak daleki od ideału.

Druga moja "końska" pretensja, już znacznie mniejszego kalibru, to poprowadzenie podpierśnika, pas jest sztucznie załamany, a jego płaszczyzna jest nienaturalna, wskutek czego trochę dziwnie się go maluje - jest po prostu nienaturalnie bardzo gruby.


Trzecie "końskie" zastrzeżenie - spasowanie jeźdźców do siodeł jest średnie. Niby nie ma wielkich szpar, ale tylko wtedy, gdy jeździec jest przesunięty, moim zdaniem, nieco zbyt daleko do tyłu.

Poważniejsze zastrzeżenie mam natomiast do wymodelowania na wszystkich figurkach miecza zawieszonego w pole kolczugi. Jest on obecny na wszystkich korpusach, co sprawia, że jeśli chce się uzbroić figurkę w miecz, to ma ona dwie takie bronie - jeden miecz w garści, drugi wisi na kolczudze. Można, oczywiście, bawić się w usuwanie rękojeści, następnie pochwy, ale i tak pozostaje wówczas sugestywny kształt pod kolczugą. Chętnie widziałbym te miecze wyrzeźbione tylko w połowie korpusów.

Mógłbym się też czepiać do niewielkiej różnorodności korpusów w kolczugach. Zdecydowana większość tych rzeźb ma zaznaczone kolcze wzmocnienie piersi, obszyte skórzanym wzmocnieniem. Wbrew temu, co pojawiało się na niektórych blogach zagranicznych, to nie jest błąd rzeźbiarza, który jakoby nie wiedział, że "ta część kolczugi to opuszczony fragment zasłony kolczej chroniącej twarz". Rzeźbiarz, Bob Naismith, poprawnie wyrzeźbił to co chciał - wspomniane wzmocnienie chroniące pierś. Sęk w tym, że na osiem z 15 figurek noszących kaftan kolczy, wzmocnienie to ma aż sześć z nich - tylko dwie nie mają tego, raczej nie aż tak powszechnego elementu.

Dość słabo wypada też rzeźba kolczugi - ale to już wina technologii, przypominającej jakością wyroby GW gdzieś z okolic roku 2000 - taki plastikowy Rohan powiedzmy, podobna jakość.

Są jednak i pozytywy. Relatywnie niewielka liczba dodatkowych pierduł, w rodzaju sakiewek, noży, dodatkowych broni, itp sprawia, że maluje się szybko i przyjemnie. Twarze, choć widać w nich zaznaczone oczy, pozbawione są większych detali - zasługa hełmów - co również usprawnia malowanie. Część szczegółów jest naprawdę fajnie zrobiona, przykładowo wewnętrzne części tarcz.

Ogólnie zestaw normańskich rycerzy nie jest zły, z pewnością prezentuje dobry poziom na tle innych zestawów historycznych, ale ja jestem przyzwyczajony do jakości GW, stąd moje psioczenie;) Trzeba też mieć na uwadze, że na rynku dostępne są znacznie lepsze (choć mniej generyczne) figurki konnych Normanów, ale są i droższe, i znacznie ściślej osadzone czasowo.

Wiem, że to inna figurka niż dziś pokazywana, ale potrzebowałem jakiegoś fajnego przerywnika;)
I know that one of these miniatures wasn't shown yet but I needed some kind of illustration here;)

Second miles, but - to be honest - this one was painted first, as a test piecec, as I wanted to check how the parts fit together and I wanted to "get a feeling" of this set during painting. I also made a small mistake during assembling this miniature, as I used the only head part with a royal or prince crown sculpted on the helmet. Well, this particular knight won't be my chieftain or commander for sure, so let's say that his crown is simply decorational only;)

In earlier note I promised to describe in a litte more descriptive way miniatures from Norman Knights set by Conquest Miniatures. Well, there are both bad and good things to say about those miniatures. Bad - really, really bad fit of horse parts. Bad and not well thought out. I don't even think about such things like gaps in the horse rear parts under the tail - they are barely visible on the table after all. But the join between horse body and a neck is very visible and it sticks out like a sore thumb. The join is made not next to the reins, or even under them, where it would be barely visible - it is right there in the middle of the area. There are no pegs or correction points to mark parts against each other and one needs to be extra careful when glueing a horse head to the body, as it is very easy to glue them misplaced against each other. I'm aware that there is a lot of players who don't care about it but - personally - I can't stand it. One can fill and sand gaps of course, but it is really time-consuming and final effort is not that good, as the working area is next to the reins and with limited access.

My second "horse" claim, albeit a much smaller - some of the belts of the horse harness are made with artificial bends and are unnaturally thick.

Third bad "horse" thing - a fit between rider and a horse is not good enough. There are no gaps between parts when the rider is moved a little too far to the back, in my opinion.

There are more serious things unofortunately too. Swords are modelled in scabbards on all miniatures. If one would like to arm a miniature with a sword, second hangs on its side too. It is possible, of course, to remove the sheathed sword, by cutting off a handle and a sheath and sculpting a chainmail over removed part but the shape of the sheathed sword under the chainmail will remain. I would be glad if the sheathed swords were sculpted on half of the bodies.

I don't like variety of armoured bodies too. Most of bodies in chainmail have additional chainmal protection sculpted on the chest. This is not a mistake, as some English reviews suggested. This is, simply, not a lowered chainmail protection of the face, but additional layer of chainmail on the chest and sculptor, Bob Naismith I believe, did this right. But there are 15 miniatures in the set, eight of them wearing chainmail and six of them are modelled with this additional protection on the chest, which wasn't so popular I think.

Chainmail details are lacking too, but I think this is simply a matter of technology, which seems to be similar to the one GW used on the turn of the century, maybe few years later - say plastic Rohan riders and it is not far off.

But there are good sides too. Miniatures are detailed enough and are not cluttered with additional weapons, pouches and similar stuff, so they are easy and fast to paint. Faces are detailed enough and obscured by helmets at the same time, so they are easy to paint too. There are some excellent details modelled too, as inner sides of the shields for example.

I'd say that this set is not bad at all, it is a very good 'historical' set on its own. The problem is, that I'm used to GQ quality of tooling... One needs to remember too, that there are much better metal Norman miniatures on the market available - less generic, more expensive and with better historical accuraccy - but they are more expensive of course too.









wtorek, 27 marca 2018

Saga o Normanach | Normans for Saga

Dziś króciutko, bo zarobiony jestem, temat - zarówno samej figurki, jak i wybranej frakcji do gry - rozwinę w jednym z kolejnych wpisów. Normański miles w skali 28 mm, plastikowa figurka Conquest Miniatures. Początek mojej "armii" do Sagi. Miło mi się wracało po latach do Normanów, choć tym razem w innej skali.

Very short note, as I'm rather busy today. I will elaborate more on both miniature and faction for the game in one of the next notes. Norman miles in 28 mm scale, plastic figure by Conquest Miniatures. The very start of my 'army' for Saga game. It is a pleasant return to the army I already painted but in 15mm scale years ago.








piątek, 23 marca 2018

Oddział mumii | Unit of mummies

Oddział mumii przeznaczony do 3. edycji Warhammera - nie zamierzam ich raczej mieszać na stole z mumiami wypuszczonymi na rynek w trakcie 4. edycji, są zbyt odmienne. Osiem mumii, widoczne na stole, to o dwie mniej niż dozwolona wielkość oddziału. Początkowo zamierzałem dokupić jeszcze jedną mumię z HeroQuesta i wykorzystać jeszcze jedną figurkę identyczną z już pomalowaną. Ostatecznie postanowiłem, że kiedy - i jeśli - będę rozbudowywał tę jednostkę do maksimum, wykorzystam do tego dwie figurki mumii, jakie Citadel wydał jeszcze w czasach pre-slotta. Ze zdjęć przypuszczam, że wytrzymały próbę czasu, a odrobina urozmaicenia będzie na pewno mile widziana w tej dość monotonnej pod względem samych póz jednostce.

Unit of mummies released for 3rd edition of Warhammer - I don't intend to mix them with later mummies, sculpted by Gary Morley for 4th edition - they are entirely different. Eight mummies, here on the picture, are two less then allowed maximum unit. Initially, I wanted to buy a mummy miniature from HeroQuest game and to use one more figure of the design visible here, which I already own. But, after some consideration, when - and if - I will make this unit ten miniatures strong, I will paint two pre-slotta mummies, which, judging by photos, are nice and visually similar to those bandage-wrapped creatures. Some more variety will be great.






wtorek, 20 marca 2018

Bezimienny goblin | A goblin with no name

Bohater dzisiejszego wpisu to jeszcze jedno dzieło Keva Adamsa, jednak - jak mi się zdaje - już bez swojego imienia, wydany bodajże w roku 1989, widać zresztą odmienny nieco styl rzeźby, taki już ciut zbliżony do tego, jaki pojawił się w armii zielonoskórych w 4. edycji.

Figurka jest bardzo fajna i przyjemnie się ja malowało, ma niesamowity wyraz pyska, trudny do uchwycenia na zdjęciach ze względu na znaczne zgarbienie się goblina - próbowałem temu zaradzić na fotce "krajobrazowej", ale chyba ze średnim efektem.

Hero of today's note is one more Kev Adam's sculpt, released - if my warhammersearch-fu is right - in 1989, without specific name. It is also rather clear that this is a sculpt from between periods of the game - slightly different then earlier goblins, slightly different then older ones too - but really resembling golbins, which were released for a launch of 4th. WFB edition.

Miniature is really cool and was both easy and satisfying to paint, I especially like goblin's face. Unfortunately, as he is so hunched, it is rather hard to show properly. I tried to remedy this on the 'landscape' photo, but to no avail I'm afraid.







czwartek, 15 marca 2018

Goblin Trug

Ponownie rzeźba Kevina Adamsa, goblin Trug z serii C12, wydany w połowie 1987 r. Warto zauważyć, jak bardzo różni się od goblinów późniejszych i, zresztą, większości mu współczesnych i wcześniejszych. Gdzie wielki nochal? Gdzie gigantyczne uszy? Jedno trzeba mu przyznać, wściekłości mu nie brak, przynajmniej sądząc po wyszczerzonych zębiskach. Uroczy, prawda?

Again Kevin Adams' sculpt, goblin Trug from C12 range, released in the summer of 1987. It is worth to note how different his face is in comparison to other goblin - later and earlier. Where is gigantic nose? Where are bat like ears? But one thing is certain, he is full of anger it seems, and his teeth are razor sharp. Full of charm, isn't it?








wtorek, 13 marca 2018

Goblin Blodgutt | Goblin Blodgutt

Goblin Blodgutt to dzieło Kevina Adamsa, wypuszczone na rynek przez Citadel w 1987 r. wraz z kilkunastoma innymi goblinami w serii C12 Goblins and Fanatics. Muszę powiedzieć, że uwielbiam wyraz gęby tego paskudy, złośliwy i wredny, a jednocześnie dość urokliwy.

Figurkę pomalowałem wraz z kilkoma innymi zielonoskórymi w trakcie przerwy od ożywieńców - ot, taki mały, przyjemny projekt poboczny, zmniejszający liczbę niepomalowanych metalowych figurek w zapasie.

Z ciekawostek - goblin nosi kołczan pełen strzał, nie ma jednak śladu po łuku. Jak nic, szuka okazji do zdobycia tej broni i zostania Gobin Hoodem:)

Goblin Blodgutt was sculpted by Kevin Adams and released by Citadel in 1987 alongside few other greenskins in C12 Goblins and Fanatics range. To be honest, I simply love this creature's face - ugly, distorted and pretty comical I think.

Miniature was painted alongside few other goblins during short break in undead painting, as a small side project, to lower the number of unpainted lead in my backlog...

There is one interesting detail on this miniature - it has quivier full of arrows but there is not even trace of a bow. I'm pretty sure Blodgutt is looking for one on a way to become Goblin Hood:)







niedziela, 11 marca 2018

Pielgrzymka na Terrę

Na początku stycznia nasza zaprzyjaźniona grupka nerdowych graczy postanowiła odwiedzić centrum warhammerowego świata, Terrę, siedzibę Sigmara i Imperatora, czyli kwaterę Games Workshop w Nottingham - a wszystko rozpoczęło się od chęci kupna reprintu jednej z ksiąg Realm of Chaos. Jako że książka jest dostępna wyłącznie w Warhammer World, centrum warhammerowej aktywności hobbystycznej w Nottingham, tak narodził się plan wyprawy. Szybka rezerwacja lotów, hotelu i pozostało tylko oczekiwanie na marzec.

W Nottingham zjawiliśmy się w czwartek wczesnym popołudniem. W hotelu powitał nas miły pracownik, który - jak się po chwili okazało - był Polakiem. Pogadaliśmy chwilę i zdecydowaliśmy się na obiad i potem krótką wizytę w Warhammer World. Nottingham nie jest specjalnie dużym miastem, centrum spokojnie można obejść pieszo w 30-40 minut. Jest też sprawnie działająca komunikacja miejska, tramwaje i autobusy, więc jak ktoś nie lubi chodzić, może sobie przynajmniej część drogi podjechać.

My jednak zdecydowaliśmy się na wersję pieszą, drogę prowadzącą obok zamku, pomnika Robin Hooda, uroczego pubu Droga do Jeruzalem, szczycącego się mianem najstarszego pubu w Anglii, brzegiem uroczego kanału, położonego na tyłach typowych dla Anglii szeregowych domków. Kanał był zresztą pełen barek mieszkalnych, a po drodze mijaliśmy "marinę", wypełnioną dziesiątkami podobnych jednostek. "Boat people" pełną gębą.


Siedziba Games Workshop mieści się w przemysłowej części miasta, widoczna jest z daleka - duże, szarogranatowe budynki z charakterystycznym logiem przyciągają wzrok pośród rozmaitych magazynów. Obok piętrowego budynku biurowego, mieszczącego zapewne studio projektowe, redakcję WD i podobne działy jest drugi budynek biurowy (z figurą złotego sigmarity umieszczoną na postumencie przed nim), a nieco z tyłu, za parkingiem, stoi duży, płaski budynek Warhammer World - główny cel naszej podróży. To właśnie przed nim stoi zaparkowany transporter Rhino, a niedaleko jest pomnik Space Marine.




Wejście na parterze wita odwiedzających kolejnymi figurami - jeszcze jednym kosmicznym marine, uruk-hai ze Śródziemia, a dodatkowo gablotami ze stosunkowo niewielkimi dioramami (tak metr na metr), prezentacją kilkunastu różnych figurek, tytanów, częścią nowości - ot, takie lekkie wprowadzenie w temat. Jeszcze tylko kręte schody i można wejść do sklepu GW.

Sam sklep jest bardzo duży, przy wejściu kontuar, obok chemia, gablota ze sklejonymi i pomalowanymi nowościami. Olbrzymie wrażenie zrobiły na mnie nowe Daughters of Khaine - piękne, świetnie pomalowane (Maciek tutaj miał odmienne zdanie) modele, delikatne i jednocześnie pełne agresji.

Obok stand z wyrobami dostępnymi wyłącznie w Warhammer World. Parę różnych figurek do czterdziestki i starego WFB, kilkanaście rodzajów kubków, zestawy czołgów imperialnych, specjalni bohaterowie do Śródziemia, książki - reprinty stareńkiego Rogue Tradera i Realm of Chaos: Slaves to Darkness, a także wydana dosłownie pięć dni wcześniej książka przedstawiająca dioramy z Warhammer World.

Sam właściwy sklep to generalnie salon wystawienniczy - wielkie gabloty zawierające wszystkie modele dostępne w sklepie w wersji sklejonej, a często i pomalowanej, podpisane, z podaną ceną. W szafkach lub zawieszone na ścianie te same modele do kupienia. Świetne rozwiązanie, znakomicie myślę wspomagające sprzedaż, zwłaszcza wśród klientów nie mających zbyt wielkiego rozeznania. Sam złapałem się na tym, że zachęcony widokiem urokliwie pomalowanych modeli, miałem dużą, naprawdę trudną do zwalczenia chęć kupienia rozmaitych pająków i monstrów do Śródziemia - siła marketingu;).

Do samego sklepu mam tylko dwa zastrzeżenia - po pierwsze, ceny są dokładnie takie same jak wszędzie indziej. Żadnych ofert promocyjnych, typu trzeci kupowany produkt za pół ceny, czy zniżka 10% po wydaniu 100 funtów, czy cokolwiek innego. Null, zero, nic. Trochę to zniechęca, biorąc pod uwagę, że znaczną część asortymentu GW większość graczy kupuje i tak z solidną zniżką w zaprzyjaźnionych sklepach. Druga rzecz, o którą mógłbym się czepiać - wzorów koszulek naprawdę dużo, ale takich, które można było dostać w rozmiarach XL i większych można było ze świecą szukać. A wierzcie mi, ma to znaczenie;)

Ze sklepu Games Workshop przeszliśmy do położonego obok sklepu Forge World. Wow. Powiem tak - nigdzie indziej nie zobaczycie takiej kasy w postaci utwardzonej żywicy. Dookoła sklepu, w gablotach, stoją wszystkie dostępne modele tej firmy - od fimirów, do największych tytanów. Obok każdego modelu tabliczka z nazwą i, oczywiście, ceną - jak wiadomo, raczej z tych naprawdę wysokich. Dodatkowo farby FW, chemia, książki i bardzo kompetentna obsługa.

Obok sklepu jest wielka sala, w której odbywają się turnieje GW, ale zazwyczaj służy po prostu do grania dla każdego chętnego. Gotowe stoły, gracze przynoszą tylko swoje figurki, ustawiają i można się bawić. Byliśmy tam w porze raczej wieczornej, zajęte było więcej niż 2/3 z chyba około stu stołów, przy większości z nich panowie w wieku na pewno nie nastoletnim. Zresztą kolejnego dnia, gdy odwiedziliśmy to samo miejsce około południa, zajętych stołów było jeszcze więcej, a młodzież nie była wcale jakoś znacznie liczniej reprezentowana.

Obok sali turniejowej jest Bugman's Bar - duży, z relatywnie niewielką kartą i piwem, które można też pić grając obok. Niestety, Bugman's XXX okazał się dla nas wszystkich sporym rozczarowaniem. Było to nasze trzecie piwo tego dnia i zdecydowanie najsłabsze pod względem smaku.

A na koniec to, co najlepsze. Warhammer World, część wystawowa. Dodatkowo płatne, ale warte każdego funta. Cztery bodajże sale, podzielone na rzeczy związane z początkiem firmy, Age of Sigmar, Empire of Man i Enemies of Mankind. Każda sala wypełniona po brzegi gablotami zawierającymi bądź to same figurki poszczególnych armii, bądź to dioramy rozmaitej wielkości - od relatywnie niewielkich, przedstawianych w White Dwarfach w latach 90. ubiegłego wieku, przy których z podnieceniem rozpoznawaliśmy znane nam z kart magazynu fragmenty, po te naprawdę olbrzymie.


Na samym początku zwiedzania można zobaczyć kilka gablot przedstawiających początki firmy. Parę starych katalogów, kilkanaście starych figurek, parę starych dioram, kilka pierwszych gier. Nie ma tego zbyt wiele, ale produkty z tego okresu, oryginały figurek pokazywanych na łamach White Dwarfa w latach 80. znajdują się obecnie w Wargames Foundry, firmie Bryana Ansella, byłego właściciela Games Workshop, który po sprzedaży GW zatrzymał większość pomalowanych figurek. 

Mimo jednak niewielkiej liczby pokazywanych staroci, była to dla mnie bardzo ciekawa część wystawy - sporo figurek widziałem na żywo po raz pierwszy, były o dotknięcie dłoni. Potem można było obejrzeć częściową ewolucję niektórych armii - ich wygląd w czasach 4. czy 6. edycji WFB, pomalowane oddziały, bohaterów, a - w końcu - widok praktycznie wszystkich dostępnych modeli z Czasów Końca. W gablotach stoją bowiem figurki pomalowane przez 'Eavy Metal do podręczników i raportów w magazynie. Naprawdę niesamowite wrażenie... Gablota po gablocie, rząd po rzędzie świetnie pomalowanych miniaturek.




I dioramy. Nie sposób jest opisać każdą z nich, ale naprawdę wykonane są na poziomie mistrzowskim. Oczywiście, zapewne jakieś elementy można byłoby ulepszyć, dodać np. efekty świetlne - niemniej jednak wszystkie dioramy są bardzo fajne. Dobrze lub bardzo dobrze pomalowane figurki, bardzo dopracowany teren, całość opowiadająca jakąś historię, pełna drobiazgów i szczególików, które dostrzega się dopiero po jakimś czasie. 

Wielkie wrażenie zrobiło na mnie kilka makiet - The End Times, pokazująca walkę krasnoludów ze skavenami atakującymi jedną z krasnoludzkich twierdz w Górach Krańca Świata, Chaos Musters, pokazująca wymarsz armii Nurgla z jakiejś przegniłej fortecy, atak tyranidów na Magnir's Crag, Oil Rig i - przede wszystkim - The Battle for Angelus Prime. Największa diorama na całej wystawie, budowana przez zespół dziesięciu modelarzy przez dziewięć miesięcy, zawierająca tysiące figurek i setki pojazdów... robi naprawdę niesamowite wrażenie...



Długo omawialiśmy jeszcze rozmaite szczegóły poszczególnych dioram, człowiek, fan, dostaje niesamowitego kopa widząc te wszystkie pomalowane miniaturki, wielkie apokaliptyczne bitwy, starcia tytanów i herosów. Ochota na złapanie pędzla czy kostek jest wielka...

Następnego dnia odbyliśmy jeszcze jedną wycieczkę, tym razem zawitaliśmy najpierw do sklepu Warlord Games, położonego o 15 minut drogi pieszo od siedziby GW. Sklep również fantastyczny, oczywiście pełen produktów WG - od Hail Caesar do najnowszej, jeszcze nieopublikowanej Blood Red Skies. Miła obsługa, rzędy figurek na ścianach, pudła z armiami, stoły do gry, gotowe makiety...

A obok, całkiem dla nas niespodziewanie - siedziba Northstar Miniatures, oficjalnego wydawcy figurek do gier Osprey'a. Ich siedziba, to co prawda raczej magazyn i biuro handlowe niż miejsce, które można zwiedzać, ale przyjęli nas niesamowicie gościnnie i entuzjastycznie, opowiadając o swoich produktach, planach... Porozmawialiśmy o rozmaitych aspektach hobby, obkupiliśmy się w rzeczy do Frostgrave, Ghost Archipelago, Sagi i paru innych gier, wymieniliśmy uwagi na różne uwagi, zdołaliśmy zrzucić na podłogę stos faktur... I powędrowaliśmy drugi raz do siedziby GW, gdzie moi koledzy kupili ostatni dostępny egzemplarz reprintu Slaves to Darkness. Dziewczyna obsługująca sklep powiedziała nam, że książka jest nie tylko dostępna wyłącznie w Warhammer World, ale na dodatek limitowana i nie wie, kiedy i czy w ogóle będzie jeszcze dostepna. Biorąc jednak pod uwagę, że znajomość figurek GW starszych niż kilka lat i ogólna orientacja w hobby sprzedawców w sklepie GW były, naszym zdaniem, średnie, to mogła się mylić.

Potem jeszcze spacer, piwko w dużym kościele przemienionym w bardzo nastrojowy pub, odwiedziny w innym pubie, nocleg i następnego dnia, w sobotę, powrót do domu. Wyjazd naprawdę bardzo udany, pełen wrażeń, ładujący hobbystyczne baterie na długie tygodnie. Gorąco i serdecznie polecam.

Poniżej jeszcze kilkanaście zdjęć - przepraszam za jakość, są robione telefonem, a dodatkowo warunki ekspozycji nie sprzyjają robieniu fotografii bez refleksów od szyb. Coś tam jednak widać.