Strony

niedziela, 20 marca 2016

Poziom mistrzowski: wywiad z Guyem Carpenterem

W kolejnym wywiadzie, będącym tłumaczeniem tekstu, oryginalnie opublikowanego na blogu Orlygga Realms of Chaos 80s, mowa jest o obszarze działalności GW, o którym jeszcze nie wspominano - o sprzedaży. Bohaterem rozmowy jest Guy Carpenter, jeden z kierowników sklepów Games Workshop z interesującego nas okresu, a także kilkukrotny zdobywca nagrody Golden Demon. Zapraszam do lektury.



Przedstawiam dziś wywiad z Guyem Carpenterem, osobą znaną chyba na tyle, że nie wymaga specjalnego, długiego wstępu. Jakość jego modeli mówi sama za siebie. Ma on jednak sporo do powiedzenia, przekazuję więc pałeczkę w jego ręce, wspólnie zagłębiamy się w mrok późnych lat osiemdziesiątych, kiedy faceci byli facetami i nosili zawstydzająco krótkie szorty.

RoC80s: "Jak zacząłeś" jest już tradycyjnym, pierwszym pytaniem serii tych wywiadów. Jak brzmi historia twoich początków, jak zainteresowałeś się grami fantasy i science-fiction?
GC: Kiedy dorastałem, grałem w szachy. Mieliśmy też w domu  zestaw “Battle of Waterloo” ale rzadko miałem okazję w to grać, chyba że w szkole. Moje początki zabawy w wargaming to morska gra o tytule “Trafalgar”, wyprodukowana w 1978 roku razem z miniaturowymi okrętami liniowymi i fregatami z plastiku. Kupiłem drugą taką samą grę, żeby móc rozgrywać większe bitwy. Moja pierwsza gra z GW to “Battlecars”, wyprodukowana na ZX Spectrum w 1983. Bardzo podobał mi się pomysł uzbrajania pojazdów i potem grania nimi jako odtworzenie “Mad Maxa 2”.  Muszę powiedzieć, że gra nie była taka fajna, jak gry komputerowe z widokiem z góry, miała czterobitową grafikę, a sterowało się gumową klawiaturą. Komputerowe gry strategiczne stały się naprawdę wciągające, gdy ukazały się “Carrier Command” i “Sid Meier's Civilisation” na Commodore Amiga, który miał normalną klawiaturę i myszkę, w 1987 był szczytem techniki!


Ach, te dni C64 i Spectrum!

W tym czasie pracowałem w sklepie modelarskim Beatties w Kingston. Poproszono mnie o przeszkolenie nowego sprzedawcy, Simona Tifta, który skończył niedawno szkołę i potrzebował pracy. Przyjechał z Nottingham i znał kierownika tamtejszego sklepu, który pracował w dziale sprzedaży w Eastwood. W tym czasie w Beatties można było kupić "White Dwarfa", mieliśmy też obrotowy stojak na figurki, więc Simon był dobrym nabytkiem i wiedział co sprzedajemy, choć nasze pensje były tak niskie, że musieliśmy wspólnie wynajmować pokój z dwoma łóżkami, będący areną wielu nocnych sesji malowania i grania. Sprzedawaliśmy w tym czasie "Judge Dredd RPG", "Chainsaw Warrior" i "Rogue Trooper", ale dopiero ukazanie się na rynku tej ostatniej spowodowało, że zaczęliśmy malować.

Simon i ja uczestniczyliśmy w oficjalnej premierze gry w Royal Horticultural Halls, w czasie Games Day in 1987.  Nasze egzemplarze "Rogue Tradera" były podpisane przez artystów i projektantów ze studio, udało mi się nawet dostać podpis Iana Livingstone'a! Kupiliśmy też wtedy pudełko Kosmicznych Marines RTB01, od samego początku spodobała mi się wyrzutnia rakiet z tego zestawu, ale to metalowe figurki, które wydano zaraz potem, spowodowały u nas prawdziwe zawody, komu uda się zebrać wszystko z serii. Ponieważ mieliśmy zniżkę 50% w Beatties, praktycznie rzecz biorąc podwoiliśmy zamówienie do sklepu, żeby skompensować nasze własne potrzeby! Dzięki wystawieniu naszych własnych figurek na pokaz i dogłębnej znajomości tematu udało nam się sprzedać bardzo dużo tych figurek, ku zaskoczeniu zarówno kierownika sklepu, jak i ludzi z miejscowego sklepu z grami.


Te dwa modele należą do pierwszych pomalowanych przez Guya.
Simon nie urwał kontaktów z Eastwood, zaproponowali mu stanowisko zastępcy kierownika sklepu w mającym wkrótce otworzyć podwoje sklepie "Plaza" na Oxford Street w Londynie, głównie z powodu wolumenu sprzedaży, jaki mieliśmy w Beatties, tak więc obaj przestaliśmy tam pracować. Simon przeszedł do Plaza, a ja zacząłem pracę w RACAL nad projektami MOD. Pół roku później Simon zaproponował mi pracę w niedziele, bo mieli braki personelu. Moje entuzjastyczne podejście do klienta i dobre wyniki sprzedaży spowodowały, że dostałem pracę kierownika kolejnego otwieranego sklepu, w Brighton.

Tam dostałem list ze studio, w którym zaoferowano mi pracę malarza figurek w studio - na podstawie moich zgłoszeń do konkursu Golden Demon. To była jedna z tych definiujących życie chwil, czerwona czy niebieska pigułka? Studio czy Sprzedaż? Jako świeżo upieczony pełnoetatowy pracownik odbyłem wizytę w Eastwood, której celem było poznanie firmy od podszewki i przygotowanie towaru do nowego sklepu. Pierwszy dzień spędziłem w dziale sprzedaży, dostałem listę produktów, które miałem przejrzeć do zamówienia. Kiedy skończyłem, zorientowałem się, że do mnie należy rekord sprzedaży dziennej. Pomieszczenie dalej mieściła się odlewnia i pomieszczenie działu sprzedaży pocztowej. Nigdy wcześniej nie widziałem robienia figurek, ale wtedy miałem okazję własnoręcznego odlania kilku miniaturek. Proces był prosty, ale trudny do mistrzowskiego opanowania, nosiło się przecież ciężkie rękawice robocze i fartuch, które miały chronić przed pochlapaniem płynnym metalem. To była trudna, ciężka robota.

Zresztą o tym, jak niebezpieczna była to praca, świadczy fakt, który miał miejsce kilka miesięcy przed moją wizytą w firmie. Fabryka musiała zostać ewakuowana, ponieważ w jednym z działów odlewni wyciąg przerzucono, przez pomyłkę, z odsysania powietrza na tłoczenie i cały budynek napełnił się toksycznymi oparami.

Obok fabryki był kontener, w którym powstawały nowe zestawy plastikowe. Wraz z "Adeptus Titanicus" w 40k pojawiła się skala "epic", wtedy kiedy tam byłem, pracowali nad testem formy marine z plastiku, a nie metalu, a wyniki prób wskazywały, że jest to szybkie i dobre rozwiązanie. Pozwolono mi tam zrobić kilku marines dla siebie, mogłem wybrać rodzaj plastiku - biały, żółty i przezroczysty.



Tu widzimy jednego z oryginalnych space marines w skali epic, które wykorzystywano do prób formy, obok czołg z FW dla porównania wielkości. Bardzo podobała mi się gra "Space Marine", grałem w nią tak często, że praktycznie zniszczyłem swój egzemplarz.

W kolekcji Guy'a jest wiele unikatowych przedmiotów, przeznaczonych dla pracowników, takich jak ten kubek wyprodukowany z okazji wydania książki "Waaagh" do Orków.
Po tygodniu w Eastwood w końcu mogłem zacząć pracę w studio, "na górze". Phil Lewis nauczył mnie fotografowania figurek i wraz z Mikem McVeyem wygospodarowali mi miejsce do malowania. Udało mi się nawet skończyć figurkę pierwszej wersji metalowego epicowego Shadowsworda do "White Dwarfa", z pewnością nie była to moja najlepsza praca, ale dzięki paru wskazówkom udało mi się ją skończyć, a sam dostałem też kilka porad dotyczących tego, co mogę poprawić w swoim malowaniu.

RoC80s: Jak widzimy, miałeś dużo do czynienia ze sprzedaża w GW, ale miałeś też bliskie kontakty ze Studio Projektowym? Możesz nam powiedzieć nad jakimi projektami pracowałeś?
GC: Moją pierwszą nagrodę Złotego Demona zdobyłem w 1988 r., konkurs mial wtedy miejsce w małej salce pełnej old schoolowych graczy/malarzy - totalnie nerdowa impreza! Rok później nie brałem udziału, choć sądzę, że gdybym dotarł na konkurs, moja konwersja Landraidera miała wszelkie szanse wygrać.

Wraz z Tonym Cottrelem prowadziliśmy spotkanie o konwertowaniu plastikowych modeli do 40k, mam z niego dość zawstydzające zdjęcia pokazujące zarówno jego, jak i mnie, z fryzurami na czeskiego piłkarza.

Mój wkład w publikacje to projektowanie, zdjęcia i malowanie figurek lub modeli do "White Dwarfa" nr 106 i 120, książki "Fantasy Miniatures" 1, 2 i 4, "Warhammer 40k" (3. edycja i kodeksy do niej), "Battlefleet Gothic", "Mordheim", Vampire Counts, "Imperial Armour" i "Aeronautica Imperialis" z Forgeworlda, a także wiki 40k i pomysł na noce gier w sklepach GW.

Pierwsza taka noc miała miejsce w Brighton, ok. 1989 r. Wydarzenia tego rodzaju nadal regularnie odbywają się w sklepach firmowych. W czasie tej pierwszej zjawiło się piętnastu graczy, starszych i młodszych. Wszyscy chcieli grać, ale w większości mieli tylko po kilkanaście figurek, mieliśmy też spis ich charakterystyk, ale nie było oficjalnych list armii, a jako powierzchnię do grania mieliśmy tylko małą tablicę do wieszania ogłoszeń na ścianie. Ponieważ nie chciałem nikogo zawieść, zasugerowałem, żebyśmy zagrali na podłodze. Oczyściliśmy fragment podłogi sklepu i wystawiliśmy posiadane figurki z dwóch stron pola bitwy. W rezultacie otrzymaliśmy prawdziwy chaos na podłodze - generałowie nacierali "w kierunku centrum sklepu"... Z perspektywy czasu sądzę, że to była pierwsza bitwa "apokaliptyczna" w skali. Dwie godziny później, po licznych rzutach kostkami, po nieprzerwanym spoglądaniu w tabelki, bitwa została zakończona. Okazała się tak popularna, że w rezultacie w sklepie zaczęła pojawiać się liczna grupa bardzo oddanych graczy i malarzy. Nauczeni doświadczeniem kolejne bitwy rozgrywaliśmy już sporo mniejsze.

W oknie sklepu mieliśmy też wystawioną gablotkę z figurkami, to był świetny pomysł na przyciągnięcie do sklepu przechodniów z Brighton's Lanes, a fakt, że pokazywaliśmy figurki, które wygrywały Golden Demona, na pewno również się do tego przyczyniał. Sprzedawaliśmy wtedy mnóstwo modeli Rhino, w dużej mierze przez właśnie wystawiony model tego pojazdu, ludzie byli nim zainspirowani, chcieli pomalować coś podobnego.

Jeden z modeli Guy'a, które wystawiał na konkursie Golden Demon.

Książka, plakat i - oczywiście - trofeum, nagrody z konkursu Golden Demon z 1988 r.
Któregoś dnia ktoś pokazał mi pomalowaną przez siebie figurkę i zapytał co o niej sądzę. Widziałem, że można poprawić wiele rzeczy, więc zapytałem, czy chciałby, żebym przemalował jego figurkę tak, jak ja maluję. Chłopak się zgodził. Pokazałem mu wtedy malowanie suchym pędzlem, rozjaśnienia i użycie washy. To było dla niego niczym prawdziwe odkrycie. Nie miałem jednak pojęcia, że za tydzień pojawi się jeszcze raz, tym razem przyniósł świetnie pomalowane figurki... Był z siebie niesamowicie dumny, tak bardzo, że zaczął uczyć tych technik inne dzieciaki w sklepie. Te demonstracje malowania okazały się bardzo popularne i wkrótce wprowadziły je też inne sklepy GW. Patrzenie na figurki w WD, czytanie artykułów i poradników to było jedno, ale zupełnie czymś innym było przyglądanie się temu na żywo, bardzo przydawało się to świeżym malarzom. A wszystko przez parę rad, jakie dostałem w Studio.

Pierwszy raz spotkałem Johna Stallarda (ostatnio awansowanego na stanowisko kierownika sprzedaży) w GW Plaza w 1988 r. To był świetny facet, który z chłopięcym urokiem opowiadał, pełny entuzjazmu o hobby (reszta pracowników zresztą była taka sama). Widział, że świetnie idzie nam w Brighton, ale nasz sklep był bardzo mały, nie miał miejsca na wystawę, a wciąż jeszcze sprzedawaliśmy D&D TSR, rozmaite gry w pudełkach, pozostałości ze sklepu w Sheffield. Zapytał, czy czegoś nam nie trzeba... Odpowiedziałem - "Powinniśmy skoncentrować się na naszych własnych produktach, w końcu jesteśmy "Games Workshop".

W ciągu roku produkty TSR zniknęły z naszych sklepów. "Space Hulk" - to była najłatwiejsza i najprostsza do sprzedaży gra jaką znam. Prosta mechanika, świetne figurki (pudełko metalowych terminatorów też doskonale się sprzedawało), wszystko w jednym pudełku. To była chyba najlepsza gra, oprócz "Talismanu", jaką kiedykolwiek zrobiło GW. Sklepowe pokazy jednej misji dosłownie gwarantowały sprzedaż gry, oczywiście razem z farbami. Powinienem chyba dostać medal za to, ile tego sprzedałem.


Gobbligook w pancerzu kosmicznego marine. Szkic BiLa Sedgwicka.


Naszywki.
RoC80s: Entuzjaści tego okresu są zafascynowani skasowanymi projektami lub bardzo rzadkimi produktami, figurkami, które nigdy nie weszły do sprzedaży. Czy z okresu, w jakim pracowałeś dla GW, wiesz o jakichś takich produktach?
GC: Kiedy ukazał się Epic, zrobiłem przeskalowaną wersję czołgu Shadowsword, w tej samej skali co Rogue Trader. Nie pokazano go nigdy wcześniej.



RoC80s: Współcześnie GW mocno obrywa za ceny i liczbę pakowanych w pudełka figurek. Jak te sprawy wyglądały w tamtym okresie?

"Sklepy Games Workshop sprzedawały nasze figurki bez opakowań, jako surowe odlewy, które były trzymane albo na, albo za kontuarem sklepu, w małych, plastikowych szufladkach. Nie zachęcało do do zakupów. Sklepy GW sprzedawały bardzo małe ilości figurek. Do niezależnych sklepów dostarczaliśmy półki wykonane z grubego drutu, na których wisiały miniaturki. Później przeszliśmy na blistery. Te same, jakich obecnie używa Foundry. Sklepy niezależne bez problemów sprzedawały mnóstwo naszych żołnierzyków.

W końcu ludzie z Citadel poszli do sklepu Games Workshop w Sheffield, zabrali te okropne plastikowe szufladki i zawiesili nasze ekspozytory, na których z haczyków zwisały nasze miniaturki. Sheffield zaczęło sprzedawać znacznie więcej naszych produktów. Myślę że kolejnej soboty sprzedaż była sześć czy siedem razy większa. Potem dostarczyliśmy te półki i figurki do kolejnych sklepów Games Workshop. Dzięki temu dostaliśmy zastrzyk gotówki, którą mogliśmy wydać na nasze nowe projekty". 


GC: Kierunek, jaki obrał Bryan, był bardzo dobry i przyniósł duże zyski, ale miał też wady. Początkowa seria figurek do WH40K była pakowana w blistery po pięć figurek w cenie 2,50 GBP (koszt produkcji i dystrybucji wynosił 48 pensów za blister, więc oznaczało to bardzo dobry zysk wynoszący ponad 200% dla GW! To było naprawdę korzystne, ale miało swoją cenę. Trzeba było sobie poradzić z dwoma problemami. Po pierwsze, masa figurek powodowała, że bardzo często kartonowy tył blistra odklejał się w transporcie (nieco później poradzono sobie z tym w ten sposób, że cięższe modele metalowe pakowano w pudełka ze sztywnego plastiku z odsuwanym wierzchem, epicowy Hellbore był tego przykładem). W transporcie zniszczeniu ulegało w ten sposób dwa do czterech blistrów na każde pudełko zawierające dziesięć opakowań, dlatego też sklepowa szuflada z częściami zawsze była pełna.

Po drugie, zapotrzebowanie było tak duże, że fabryka w Eastwood nie nadążała z produkcją. Przykładowo, armia terminatorów nie była, tak naprawdę, armią, tylko zbiorem najsilniejszych dostępnych żołnierzy. Wszyscy chcieli je mieć, ale ich cena w funtach była identyczna, jak dowolnych innych figurek. Dlatego w końcu stało się tak, że jakość żołnierzy wystawianych w grze dyktowała ich cenę, a zmniejszenie liczby figurek w blistrze do trzech zmniejszyło ich wagę na tyle, że nie niszczyły już opakowań. Zwiększono też cenę do 2,99 GBP za blister, by zakupy były bardziej przemyślane, zwiększono też ceny bohaterów, by odzwierciedlić ich wartość punktową w grze. To była decyzja biznesowa, która "wpieniła" zarówno graczy, jak i malarzy figurek, którzy nie starali się nawet zrozumieć, co za nią stało.

Kosmiczny Slann? Ile kosztowałby na rynku zbieraczy?
RoC80s: Powiedz nam coś o swoich późniejszych dokonania. Brałeś udział w początkowym okresie istnienia Forgeworld, wystawiałeś też figurki w konkursach Golden Demon na początku XXI wieku, wygrałeś wtedy dużo nagród. Powiesz nam coś na ten temat?
GC: Kiedy pracowałem dla GW, moje hobby było moją pracą, ostatecznie więc nie było rozrywką, tylko stało się codzienną uciążliwością. Wypaliłem się i odszedłem z GW, borykałem się też wtedy z bólem po utracie mojej dwuletniej córeczki. W kolejnych latach, od 1992, studiowałem i zdobyłem tytuł licencjata w projektowaniu. Po skończeniu studiów (1994-1998) ponownie zacząłem pracować dla Games Workshop, w Studio zajmowałem się grami "Mordheim" i "Battlefleet Gothic", robiłem diagramy i zdjęcia do związanych z nimi publikacji. Pamiętam, że Andy Chambers zorganizował dla nas przedpremierowy pokaz gry, który - ku memu zaskoczeniu - wygrałem w ostatniej turze, niszcząc Planet Killera Andy'ego. Ale po odejściu Bryana GW nie było już tą samą firmą, straciła ducha oryginalnego przedsiębiorstwa, zastąpił go duch korporacyjny, obecny po dziś dzień, nie identyfikowałem się z nim i nie mogłem go promować.

Ponownie przestałem pracować dla GW, choć tym razem nie z własnego wyboru. Zaprzyjaźniłem się jednak z jednymi z najlepszych malarzy i rzeźbiarzy figurek, do dziś utrzymujemy kontakt. W tym okresie ponownie zainteresowałem się modelami z okresu II wojny światowej, odnowiłem też znajomość ze starym kolegą, Tonym Cottrellem z Forge World. Zająłem się wtedy ich nowymi modelami (to było ok. 2000 roku), kilka z nich pomalowałem najlepiej jak potrafiłem, przystąpiłem z nimi do któregoś z Golden Demonów.

Trzy główne nagrody potem, za pojazdy do 40K w latach 2000, 2001 i 2002, zdecydowałem się przestać malować kolejne modele GW/Forgeworld na konkursy i nie przyjmować następnych zleceń. Kiedy człowiek starzeje się, zaczyna cenić czas. Pomalowałem mnóstwo modeli, ale nie dla siebie. 

Teraz czasami maluję coś na zlecenie dla prywatnych kolekcjonerów, jeśli odpowiada mi cena i terminy. Niedawno pomalowałem lub kończę malowanie: dużego X-winga w skali studio (to umowna skala, oznaczająca modele tej samej wielkości, jakich używa się podczas produkcji danego filmu), żywicznego modelu pojazdu Jawów w tej samej skali (ten będzie dla mnie), dwóch kompletnych zestawów żetonów do "Mighty Empires". Pomalowałem też armię imperialną wojowników z Catachan, w składzie której znalazło się wiele moich oryginalnych, metalowych modeli, ale też nowe figurki i pojazdy latające. Skończyłem łódź podwodną Nautilus (z "20 tysięcy mil podmorskiej żeglugi") firmy Pegasus, Krakena z Reaper Minis, nadal pracuję nad sterowanym radiowo modelem okrętu podwodnego U-97 w skali 1:40.

Pracowałem też nad projektami i modelami do filmów "Imperium Słońca" Spielberga, bombowcem Hadley Page 0-400 Airfixa, który brał udział w filmie z Christianem Balem (dwusekundowa sekwencja w filmie, płonący plastik wydziela bardzo toksyczne opary). Opracowałem też schemat malowania dla motorówek Thames Television, mam na swoim koncie prace dla brytyjskiej armii i marynarki. Brałem też udział w zamkniętych testach World of Warplanes dla Wargaming org. A tak, zajmuję się też zarządzaniem działu druku w dużej firmie farmaceutycznej.

Miejsce pracy Guya. Zazdrościcie?

Jeden z późniejszych modeli z Forgeworld, pomalowany przez Guya.
Serdeczne podziękowania za podzielenie się z nami swoimi wspomnieniami i zdjęciami figurek i modeli.

Inspirujcie się!
Nie spoczywajcie na laurach.
Orlygg

2 komentarze:

Z wielką przyjemnością czytam zawsze wszystkie komentarze - pozytywne i negatywne, choć co do tych ostatnich wolałbym, by były merytoryczne. Zostaw ślad swojej obecności komentując lub dodając blog do listy obserwowanych.

I always read all comments with great pleasure - both positive and negative ones. Speaking about negatives - please be constructive and let me improve my blog. Comment or follow my blog.