Strony

poniedziałek, 11 czerwca 2012

Halabardnicy Imperium



Nareszcie! Te figurki od pary tygodni stały u mnie na półce, w częściach, będąc niczym niemy wyrzut sumienia. Przygotowałem je do malowania i nałożyłem pierwszą, podstawową warstwę kolorów razem z pokazywanymi wcześniej włócznikami, po czym zająłem się innymi figurkami. Być może, podświadomie, trochę z obawy przed ich montowaniem. Nie chciałem mieć problemów podczas malowania, dlatego zdecydowałem się nakładać kolory na figurki w częściach - osobno na zmontowane korpusy, głowy i nogi, osobno na ręce i halabardy z dłońmi. Już na etapie przygotowywania figurek wiedziałem, że nie będzie łatwo. Miniaturki są, teoretycznie, tak pomyślane, że większość kończyn powinna pasować do dowolnych korpusów. Rzeczywiście, tak jest w przypadku nóg, jednak ręce nie są już tak dobrze dopasowane. W praktyce pasują, i to niezbyt dobrze, tylko do jednego, określonego korpusu. Najpierw musiałem więc ustalić, które części będą do siebie dopasowane. Potem pilnowałem tylko, by podczas prac nie zamienić ich między sobą. Miałem nadzieję, że po pomalowaniu fragmentów uda mi się w miarę bezboleśnie złożyć je zusammen do kupy...


Sam proces malowania był prosty. Warstwa podkładowa została nałożona aerografem na wszystkie części. Potem położyłem, korzystając z tego samego narzędzia, podstawowy kolor żołty. Pomalowałem nim, nie przejmując się specjalnie starannością, wszystkie te elementy, które w gotowej miniaturce będą miały taki kolor. Następnie nałożyłem kolor czerwony, cielisty i pomalowałem wszystkie drobne elementy - pasy, sprzączki, kokardy, pióra, itd. Nadszedł czas sklejania. I tu poległem. Jakbym nie próbował, zawsze zostawała gdzieś jakaś szpara. A to między ręką i korpusem, a to między dłonią (odlaną razem z halabardą) a ręką... No, po prostu koszmar. Moje starannie pomalowane kolorami podstawowymi miniaturki prezentowały się naprawdę tragicznie. Byłem bliski rzucenia ich w kąt. W końcu jednak doszedłem do wniosku, że bez szpachlowania się, niestety, nie obejdzie. Przykleiłem wszystko tak, by prezentowało się dobrze po szpachlowaniu, po czym spędziłem kilkadziesiąt minut pieczołowicie używając greenstuffu. Modelowałem go od razu na bieżąco, starając się utrzymać kształt odpowiednich części. Niestety, po zakończeniu szpachlowania musiałem popoprawiać liczne elementy - farba została starta albo moimi palcami, albo zeszła pod wpływem szpachlowania. Na szczęście ponowny podkład biały zamaskował zieleń szpachli, a po wyschnięciu ładnie przyjął kolory właściwe. W zasadzie połączenia nie są widoczne, myślę że nie będą się źle zaprezentować.


Potem figurki pomalowałem dipem Army Paintera i odstawiłem na 24 godziny do schnięcia. W tym czasie przygotowałem podstawki. Postanowiłem zrobić je podklejone folią magnetyczną. Podstawki regimentowe będą zrobione albo z metalu, albo wykleję je taką samą folią, co ułatwi poruszanie się jednostek po stole. Podstawki, po podklejeniu przy użyciu cyjanoakrylu, wyszlifowałem i pomalowałem. Już po pomalowaniu okazało się, że miejsce łączenia jest trochę widoczne... W przyszłości będę chyba jeszcze szpachlował połączenie.... Po wyschnięciu dipa ożywiłem nieco przybrudzone kolory figurek, używając lekko jaśniejszego koloru żołtego i czerwonego, poprawiłem skórę i elementy metaliczne i zrobiłem podstawki. Zastanawiałem się, czy dawać halabardnikom tarcze, w końcu jednak przeważyły korzyści w grze. Wykorzystałem tutaj pięć z pomalowanych jakieś 15 lat temu przez mojego znajomego tarcz do regimentu halabardników z 4. edycji Warhammera, traf chciał, że były żółto-czerwone.


Pierwsza piątka gotowa... Niemniej jednak, zanim zrobię resztę oddziału, skończę żołnierzy z włóczniami - robi się ich z mniejszym stresem;)

Na zdjęciu widać też strzelca - to figurka która powędruje do pierwszego oddziału strzelców, zastępując tam jedną z poprzednio pomalowanych figurek, ciut odmienną stylistycznie...


5 komentarzy:

  1. Bardzo czysto i przyjemnie pomalowane modele. Z pewnością dobrze się prezentują w gablocie i na stole bitewnym :)

    Pozdrawiam!

    Fenris

    OdpowiedzUsuń
  2. Jak przedmówca ślicznie i czysto, a na te przerwy rzeczywiście chyba nie ma rady - a nie da się fajnie pomalować odpicowanej figurki sklejonej w całości ( na to chyba patanetu nie ma).

    pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  3. Całkiem fajnie wyszli :)

    Ja mimo wszystko wolę najpierw skleić modele, a dopiero później malować.

    OdpowiedzUsuń
  4. Generalnie też tak wolę... Mam jakoś wrażenie, choć nie jest zdaje się prawdziwe, że klej mocniej trzyma. No i można szpary zalepić. Z całą pewnością uniemożliwia to jednak pomalowanie odpowiednie niektórych miejsc. Robię teraz varghulfa, model w sumie bardzo prosty przecież, a też ma takie miejsca w okolicach łączenia skrzydeł z kadłubem od dołu, że bardzo, bardzo ciężko pomalować je dobrze - są tam żebra z resztkami mięśni i nie za fajnie się je maluje...

    OdpowiedzUsuń
  5. To prawda, szczególnie gdy obładuje się model dodatkowym sprzętem.

    Jednak w dwojga złego, wolę pomęczyć się później z malowaniem niż złorzeczyć sklejając pomalowane części - co często kończy się podwójną robotą.

    Poza tym, miejsca które trudno pomalować zwykle (choć nie zawsze) zwykle są mało widoczne ;)

    OdpowiedzUsuń

Z wielką przyjemnością czytam zawsze wszystkie komentarze - pozytywne i negatywne, choć co do tych ostatnich wolałbym, by były merytoryczne. Zostaw ślad swojej obecności komentując lub dodając blog do listy obserwowanych.

I always read all comments with great pleasure - both positive and negative ones. Speaking about negatives - please be constructive and let me improve my blog. Comment or follow my blog.