Strony

czwartek, 22 marca 2012

Z półki Mormega: Savage Scars

Z niewielkim poślizgiem kolejny odcinek cyklu recenzji Mormega, przedstawiających powieści wydawnictwa Black Library, osadzone w realiach Warhammera i Warhammera 40K. Dziś odwiedzamy zakątek uniwersum przyszłości, w którym kosmiczni marines zwalczają zagrożenie ze strony obcych  -Inkub.



Ostatnią książką z uniwersum WH40K, którą miałem przyjemność przeczytać, jest Savage Scars Andy’ego Hoare’a. Przyznaję, że po niezbyt udanej Hunt for Voldorius sięgałem po książkę z bardzo dużą dozą sceptycyzmu, ba, nawet z niechęcią. Wydawało mi się, że po autorze nie można spodziewać się dobrej, wciągającej fabuły. Na szczęście myliłem się. Najlepiej zacząć jednak od początku.

Książkę zdobi ilustracja Clinta Langleya przedstawiająca zapewne głównego bohatera – Sierżanta Sarika z Zakonu Białych Blizn (to tłumaczenie nazwy Zakonu chyba znacznie trafniejsze od poprzedniegoJ - Białe Szramy). Książka stanowi trzecią część cyklu opisującego dzieje krucjaty Zatoki Damocles (the Damocles Gulf Crusade). Sięgając po książkę, oczywiście nie miałem o tym zielonego pojęcia. Co prawda, szybko przypomniało mi się, że dawno, dawno temu czytałem, ściągnięte ze strony Black Library, kilka stron, bodajże Rogue Star, dodałem dwa do dwóch, zajrzałem na stronę wspomnianego wydawnictwa i okazało się, że czytam trzeci tom cyklu. Cóż, mleko się rozlało, w tym momencie przekroczyłem bowiem już Rubikon, połknąłem bakcyla, akcja książki mnie wciągnęła i kontynuowałem lekturę. Pamiętacie scenę z „Rejsu”, kiedy Tym zasypia w trakcie zebrania aktywu, budzi się i zapytany o opinię na temat piosenki mówi coś w tym stylu: „nie słyszałem piosenki, więc chciałem powiedzieć parę słów na jej temat”? Zachowam się teraz podobnie jak postać z kultowego filmu - nie czytałem pierwszych dwóch tomów (drugi to Sword of Damocles) ale w niczym nie przeszkodziło mi to w lekturze tomu trzeciego, sądząc zaś po trzecim – z pewnością kupię oba pierwsze i z zainteresowaniem przeczytam.

Wracając do książki i fabuły, krucjata została ogłoszona celem odzyskania kontroli nad światami Zatoki Damocles, które znalazły się w orbicie wpływów nowego gatunku - Tau i jego niebezpiecznej, heretyckiej ideologii – działania dla Większego Dobra. Książka rozpoczyna się w chwili, kiedy krucjata dociera do pierwszego świata, bronionego przez duże siły Tau. Przywódcy krucjaty podejmują decyzję o inwazji.

Książka opisuje całą operację, od potyczki w przestrzeni kosmicznej, poprzez desant, ciężkie walki w trakcie całej operacji, aż po szturm na Gel’bryn - największe miasto Tau na planecie. Zanim jednak do tego szturmu doszło, wywiad i przywódcy krucjaty dochodzą do niemiłej konkluzji. Imperium nie doceniło potęgi Tau. Inwazja, co prawda, zakończyła się powodzeniem, ale wobec braku posiłków, potężnej, gromadzącej się na orbicie floty Tau i politycznych przepychanek w ścisłym dowództwie krucjaty, jej przywódcy dochodzą do wniosku, że nie mają po prostu sił koniecznych do pokonania obcych. Część liderów dąży do użycia wirusa, który unicestwiłby życie na planecie, pozostali nie zgadzają się na taki krok. Ta druga frakcja podejmuje próbę zmuszenia Tau do zawarcia korzystnego dla Imperium układu, poprzez wyparcie ich sił z Gel’bryn. Ścigają się jednak z czasem. Bomba z wirusem zostanie zrzucona za 24 godziny…

Sierżant Sarik stoi na czele sił Astartes, którzy biorą udział w krucjacie. Walczy w pierwszym szeregu, zagrzewając własnym przykładem marines do większego wysiłku. Tau okazują się jednak trudnym przeciwnikiem. Technologia i broń, jakiej używają, sprawia siłom Imperium poważne problemy. Odbędę pokutę za to co napiszę ale - o zgrozo! - technologia ta wydaje się być bardziej zaawansowana od technologii Imperium. Na szczęście nie ma problemu, którego nie można rozwiązać za pomocą boltera lub chainsworda – to najlepsze remedium na wszelkie technologiczne sztuczki Tau. Jest to chyba też najsłabszy aspekt książki – początkowo przykuły mnie do fotela opisy starć z obcymi, z biegiem czasu, pozostawiały jednak nieco gorzki smak... Wszystkie starcia są do siebie bowiem podobne: początkowo Tau stosują taktykę lub broń, na którą Imperium nie znajduje odpowiedzi, po czym Sarik wpada na wspaniały pomysł, obracający wniwecz całą technologiczną przewagę xenos. Wszystkie opisane starcia są, koniec końców, bardzo jednostronne, brakuje po stronie wrogów marines postaci, która byłaby godnym przeciwnikiem bohaterów i troszkę zaburzyła ten jednostronny przebieg konfliktu. Doprowadza to do sytuacji, w której po początkowym szczerym zainteresowaniu, opisy kolejnych starć raczej mnie nużyły ze względu na ich schematyzm.

Tyle gorzkich słów. Pomimo tego mankamentu książkę czyta się bardzo szybko. Opisy potyczek i walk z Tau i Krootami stanowią bowiem jedynie część fabuły książki, choć uczciwie przyznać należy tę bardziej widowiskową. Z całą pewnością kupię oba wcześniejsze tomy i z chęcią przeczytam. Polecam też książkę wszystkim fanom WH40K, Białych Blizn i Tau. Pewną ciekawostką, przynajmniej dla mnie, byli również przewijający się kilkakrotnie w tle fabuły Astartes z Zakonu Kos Imperatora (Scythes of the Emperor) – Zakonu, który od lat przyciąga moją uwagę, czyli chęć pomalowania kilku figurek.

Na koniec prośba - byłbym bardzo wdzięczny za Wasze ewentualne uwagi i propozycje tłumaczenia przewijających się tu i ówdzie w recenzjach angielskich nazw.

7 komentarzy:

  1. Nie tłumaczyć. zostawić w oryginale. 90% osób zainteresowanych szybciej załapie nazwę angielską, niż jej spolszczenie.
    pozdr

    OdpowiedzUsuń
  2. Książka ta jest o tyle fajna, że pokazuje pierwsze walki z Tau (Imperium jeszcze nie wie, jak do nich podejść) no i wspaniali Scythes of the Emperor w glorii i chwale zanim ich Tyranidzi niemiłosiernie poturbowali. Dwa pierwsze tomy w porównaniu z tym to nuuuuda ;)

    OdpowiedzUsuń
  3. Tłumaczenia są w porządku. Wystarczy wrzucić za pierwszym razem oryginalną nazwę w nawias. Czyli tak jak jest.

    OdpowiedzUsuń
  4. Dziękuję za komentarze. Myślę, że aby wilk był syty i owca cała zrobię jak radzi Rafał.
    @Kadrinazi zmartwiłeś mnie, że pierwsze dwa tomy to nuda:( Co do Kos to rzeczywiście super, że się pojawili. Mam do nich słabość od wielu, wielu lat. Krucjata odbyła się chyba na chwilę przed ich hekatombą...

    OdpowiedzUsuń
  5. Dokładnie, Astartes z Scythes of the Emperor na końcu książki wyruszają bronić Sothe przez Tyrkami. Chociaż jak się zna 'Orphans of the Kraken' (które należy do moich ulubionych opowiadań w świecie W40k, właśnie dlatego że opowiada o dalszych losach tego zakonu) to człowiek może odetchnąć że dali sobie jakoś radę. No i Deathwatch nieźle skorzystał przy okazji :)

    OdpowiedzUsuń
  6. Fajne opowiadanie swoja droga, niezle pokazuje tez jak pokrecone moga byc punkty widzenia rozmaitych osob dzialajacych dla dobra zakonu.

    OdpowiedzUsuń
  7. Cóż, chłopaki robią co mogą by uratować swój zakon :)

    OdpowiedzUsuń

Z wielką przyjemnością czytam zawsze wszystkie komentarze - pozytywne i negatywne, choć co do tych ostatnich wolałbym, by były merytoryczne. Zostaw ślad swojej obecności komentując lub dodając blog do listy obserwowanych.

I always read all comments with great pleasure - both positive and negative ones. Speaking about negatives - please be constructive and let me improve my blog. Comment or follow my blog.