Strony

wtorek, 28 lutego 2012

Nowości z Amercomu 14

Szesnasty odcinek kolekcji "Helikoptery świata" przedstawi historię powstania oraz budowę włoskiego helikoptera Agusta A119 Koala. Do pisma dołączony zostanie gotowy, metalowy model tego śmigłowca w malowaniu nowojorskiej policji w skali 1:72.








Czternasty zeszyt "Latających Fortec" poświęcony będzie jednemu z najbardziej znanych samolotów w historii awiacji - nietypowemu samolotowi rozpoznawczemu Lockheed SR-71 Blackbird. W piśmie przedstawiona zostania historia opracowania tej unikatowej konstrukcji i jej wersje oraz odmiany, natomiast model w skali 1:144 przedstawiać będzie samolot SR-71A Blackbird w malowaniu NASA, noszący wówczas fikcyjne oznaczenie YF-12C.






54. zeszyt "Kolekcji Wozów Bojowych" będzie opisywał historię powstania oraz wersje radzieckich wyrzutni pocisków rakietowych z okresu II wojny światowej, montowanych na podwoziach samochodowych. Do pisma dołączony będzie gotowy, metalowy model die-cast w skali 1:72, przedstawiający wyrzutnię BM-13 zamontowaną na podwoziu samochodu ZIS-6.
I jeszcze jedna informacja - kolekcja została przedłużona, obecnie będzie liczyć 68 numerów.












poniedziałek, 27 lutego 2012

Kampania na rubieżach Imperium - część pierwsza

Jeszcze w minionym roku padł wśród kolegów pomysł, by pobawić się w kampanię w świecie Warhammera. Inspiracją dla nas był dodatek "Blood in the Badlands", prezentujący właśnie taki rodzaj zabawy. Postanowiliśmy lekko zmodyfikować idee zawarte w tym podręczniku, rezygnując z niektórych elementów, dodając część swoich pomysłów. Ostatecznie początek zmagań na rubieżach Imperium nastąpił w minioną sobotę, gdy wszyscy gracze wybrali swoje dominia, rasy i rozpoczęli ekspansję.

W kampanii udział biorą:

Przemek - straszliwy wyznawca Mrocznych Bogów, prowadzący do boju armię Chaosu. Czego szukają tak daleko od Pustkowi - to wiedzą tylko jego Władcy, Potężni Bogowie Chaosu. Głównym bohaterem tego gracza, jego alter ego w czasie kampanii, jest dowódca pierwszej z trzech armii, Krakanrok, Miażdżyciel Dusz, wyznawca Khorne'a. Drugą armią dowodzi Namtar, Zwiastun Zarazy, wyznawca Nurgle'a, natomiast na czele trzeciej stoi Tzarkan, Spaczyciel Losu, wyznawca Tzeentch'a. Kolorem Przemka jest czerwień.

Olo - reprezentat Imperium, zapuszcza się poza południowe granice państwa i prowincji. Dowodzone przez niego armie wchodzą w skład Korpusu Ekspedycyjnego prowincji Averland. Ruszyły w Graniczne Księstwa i na Złe Ziemie by pomnożyć i tak niemałe bogactwa swego pana, elektora prowincji. Jak sam zapowiada - jego żołnierze nie cofną się przed niczym i nikim. Wcieleniem gracza w czasie kampanii będzie dowódca pierwszej armii - ksiądz Lorenz Diefenbach. Żołnierzy prących na południe w oddziałach drugiej armii pogania Ponury Jan Mayer von Eck, natomiast wodzem trzeciej armii jest chutny Carl Ulitzka, zwany też "Gładkim". Kolorem Ola jest żółty.

Piasek - nieumarły władca hord szkieletów i zombich, lord ghuli i przywoływacz nietoperzy. Do boju staje ze względu na nietypową przypadłość jakiej nabawił się jego przedstawiciel w świecie gry, książę Jean-Antoine de Hemofilia, wampir gustujący w młodych szlachciankach, jednak tak naprawdę nie gardzący krwią przedstawicieli i niższych klas.  Ten krwiopijca podczas jednej z wypraw po biedniejszych dzielnicach Altdordu skosztował krwi skażonej spaczeniem. Od tego momentu, księcia zaczęły prześladować wizje, w trakcie których wydawało mu się, że jest słynnym łowcą wampirów. Same zwidy nie były groźne, zaczęły wkrótce nawet bawić księcia, stanowiąc pewną rozrywkę w długim i - co tu dużo mówić - nieco nudnym trwaniu-po-życiu. Niestety, wkrótce okazało się, że zwidom towarzyszy krwiowstręt, co było już znacznie, znacznie mniej zabawne. Nadworny nekromanta księcia, Fabien Sarcofago, odkrył, że jedynym lekarstwem na niecodzienną przypadłość jego pracodawcy jest starożytny artefakt, Blut der Götter, o którym krążą wieści, że zaginął "na południe od Granicznych Księstw". Jean-Antoine de Hemofilia postanawia wyruszyć na jego poszukiwania...  Na czele drugiej armii stoi generał Alphonse Białaczka - władca ghuli. Okoliczności, w jakich to monstrum otrzymało zwierzchnictwo nad częścią wojsk księcia de Hemofilii nie są jasne, pewne jest tylko jedno - Białaczka jest niezwykle skutecznym strategiem. Oddziałami trzeciej z armii księcia dowodzi hrabina Emilie de Anemia, drapieżna piękność o bogatej przeszłości. Jej historia zostanie zapewne opowiedziana w jednym z kolejnych wpisów, jednak na razie starczy powiedzieć, że jej Ojcem-W-Ciemności jest książe de Hemofilia, zafascynowała go bowiem jej umiejętność poskramiania dzikich zwierząt i stworów. Kolorem Piaska jest biały.

Marcin - przywódca zielonoskórych. W zasadzie nie do końca jasne jest, co skierowało go na ścieżkę Waaagh! Zapewne jakaś wizja, podszept sprytnego szamana czy też nuda (jeśli, rzecz jasna, rozbijanie łbów pretendentów do zielonego tronu może się znudzić). Pewne jest jedno - dowódca zielonoskórych, znany pod prostym imieniem Faldreg Mocarny, musi być rzeczywiście KIMŚ. Kimś pisanym samymi wielkimi literami, jako że na czele jego drugiej i trzeciej armii stają sami Grom i Skarsnik - a to chyba o czymś świadczy, nie?:) Kolorem Marcina jest - oczywiście - zielony.

Zibi - sprytny wielbiciel żucia kawałków spaczenia, knujący intrygi-intrygi, a raczej - jak sam twierdzi - wyłącznie zabezpieczający się przed knowaniami innych. A przecież najlepszą formą obrony jest atak-atak, prawda? Przedstawicielem tego gracza w świecie gry będzie Skretch – Szczwane Oko. Przydomek, w zasadzie, mówi wiele o charakterze tej postaci - nigdy jeszcze nie przegapił on okazji do ugruntowania władzy, zawsze wie gdzie i komu wcisnąć zatrute ostrze . Na czele drugiej kolumny szczuroludzi stoi Rirkz – Trzynaście Szponów. Szczurzysko o wielkich ambicjach, stara się dorównać Skretchowi. Starał się przynajmniej cztery razy, wynajmując swych "dłużników" z klanu Eshin, któych zadaniem była próba przyspieszenia awansu - cóż, szef jednak nie na darmo nosi przydomek Szczwane Oko, jednak do czasu-czasu. Może uda się je wyłupać na tej wyprawie? Swoją drogą, zastanawiające, dlaczego Skretch znosi wybryki swojego podwładnego? Trzecim dowódcą armii skavenów jest Nagrat – Spaczeniowy Oddech. Ważna osobistość, lokalny bonzo od dystrybucji spaczenia.  Plotki wskazują, że kontroluje rafinerie, w której zaopatrywał się sam Thanquol. W rzeczywistości po wizytach Wysłannika Trzynastu zawsze brakowało towaru, a kolejne czystki nigdy nie zdołały wyjaśnić zagadki tych niepokojącycych braków. Kolorem Zibiego jest barwa przykurzonego spaczenia - zgniłozielona.

Inkub - drugi z władców Nieumarłych, jacy stawili się na polach i wzgórzach zapomnianych przez cywilizowanych ludzi ziem. Podczas kampanii reprezentować go będzie potężny wampir-mag, niedawno powstały z ziemi po długoletnim uśpieniu, spowodowanym znudzeniem ożywieńczej egzystencji. Obecnie funkcjonuje pod imieniem Adolphus von Rottenblut. W kontrolowaniu hord ożywieńców, przyciągniętych miazmami magii śmierci, pomaga mu nekromanta Johannes, zwany Kaprawym, syn rybaka znad Reiku. Na czele trzeciej armii stoi Syn-W-Ciemności Adolphusa, jedyny jaki odpowiedział na jego zew po przebudzeniu, zwany Maleficusem. Kolorem Inkuba jest purpura.

Na ilustracji obok widać mapę kampanii z zaznaczonymi na niej początkowymi domenami każdego z graczy. Literki K i S na polach oznaczają - odpowiednio - kopalnię (zwiększającą dochody graczy) i stolicę każdej domeny. W minioną sobotę spotkaliśmy się wszyscy w gościnnym domostwie Przemka (nie przypominającym świątyni Bogów Chaosu) i wykonaliśmy pierwsze ruchy - widać je na drugim z pokazanych obrazków. Teraz nadszedł czas na rozegranie bitew, zawiązywanie sojuszy, rozstrzygnięcia rzutów wydarzeń losowych. Walczyć ze sobą w pierwszej turze kampanii będą:

Olo z Inkubem

Olo z Marcinem  (dwie bitwy, pierwsza będzie atakiem Marcina na kopalnię Ola, druga szturmem Ola na stolicę Marcina)

Przemek z Marcinem

Pozostali gracze zajmą się umacnianiem swoich pozycji na mapie, budową kopalń i wszystkim tym, z czym związane jest panowanie - mniej lub bardziej udzielne. Kolejny wpis, prezentujący rezultaty bitew i wpływ jaki wywarły one na teren kampanii, pojawi się, zapewne, za około miesiąc, gdyż taki właśnie czas daliśmy sobie na rozegranie bitew na stołach.

niedziela, 26 lutego 2012

Z półki Mormega: Blood of Aenarion


Omawiana dziś książka musiała na moim bracie zrobić naprawdę duże wrażenie, skoro jej recenzję przysłał sam z siebie, bez zwyczajowego, tradycyjnego już przynudzania z mojej strony. Tym razem z otchłani kosmicznej pustki czterdziestego tysiąclecia przenosimy się na spowity wichrami magii Ulthuan, do siedziby Wysokich Elfów świata Warhammera - Inkub



Jeden z ostatnich wpisów na blogu Inkuba dotyczył figurki Tyriona. Prawdziwa podróż w przeszłość. Pod jego wpływem postanowiłem dorzucić coś od siebie na temat tej postaci. Niedawno przeczytałem bowiem najnowszą książkę człowieka w dużym stopniu ponoszącego winę za mój nałóg, z którym walczy teraz moja ukochana żona – samego Williama Kinga. Mowa, oczywiście, o "Blood of Aenarion". Jest to pierwsza część trylogii, opowiadającej o losach Tyriona i Teclisa, dwóch największych bohaterów Wysokich Elfów żyjących w czasach, że tak powiem, współczesnych dla świata Warhammera.

Tyrion i Teclis. Dwa magiczne imiona. Doskonale pamiętam, z jakimi wypiekami czytałem historię bliźniaków, tegoż samego zresztą autora, pokrótce opowiedzianą w podręcznikach do armii Wysokich Elfów do WFB. Najstarszy podręcznik, jaki posiadam, do Wysokich Elfów jest bodajże z 1997 r. Niestety, jego poprzednik zaginął gdzieś w mrokach dziejów (e tam, od razu zaginął - jak się odwrócę, to widzę go na mojej półce;) - przyp. Inkub). A szkoda, bo to właśnie jego karty odwracałem i chłonąłem opowieść o obu braciach, a także inną, o Eltharionie. Nawiasem mówiąc, o ile historia tych pierwszych jest w miarę stabilna, o tyle ta o Eltharionie troszkę, na przestrzeni lat, ewoluowała. Niespecjalnie chyba wyszło to jej na zdrowie, a jeszcze mniej samemu bohaterowi.

Wróćmy jednak do dzisiejszego tematu, czyli książki. Opowieść, którą snuje King, luźno dotyczy wydarzeń, bodajże po raz pierwszy opisanych w podręczniku do armii Demonów Chaosu Matta Warda, a dotyczących zemsty N’kari na potomkach Aenariona. N’kari - oto jeszcze jedno imię, z którym po pierwszy zetknąłem się czytając ów zaginiony podręcznik do armii Wysokich Elfów. N’kari - większy demon Slaanesha - pokonany dwukrotnie u zarania świata przez pierwszego, najbardziej kochanego ale jednocześnie najbardziej doświadczonego przez Los Króla Wysokich Elfów Aenariona. Pokonany demon przez kilka tysięcy lat odzyskiwał siły w jednym celu - by wywrzeć zemstę na potomkach Króla. N’kari przedostaje się do świata śmiertelników i powoli, krok po kroku syci się słodką zemstą, zabijając kolejno elfy Krwi Aenariona. Ataki wydają się być przypadkowe, nieuchwytny przeciwnik przemieszcza się błyskawicznie po Ulthuanie, Wysokim Elfom zajmuje więc trochę czasu odkrycie prawidłowości w tych pozornie niezwiązanych ze sobą atakach. Wreszcie, obecny Król-Feniks Finubar postanawia wysłać obu podrostków, którzy szczęśliwie przebywają akurat w Lothern, do jednego z najświętszych miejsc Elfów - świątyni poświęconej Asuryanowi – najważniejszemu bogowi elfickiego panteonu. Starcie sił N’kariego i obrońców świątyni wieńczy książkę. Wynik nawet dla tych, którzy nie mieli w ręku podręcznika napisanego przez Pana Warda, jest łatwy do przewidzenia. W końcu książka to pierwsza część trylogii, prawda? Dwa następne tomy są zatytułowane "Sword of Caledor" i "Bane of Malekith". Tom trzeci nie pozostawia złudzeń co do tematu, stawiam też brylanty przeciw orzechom, iż tom drugi będzie dotyczył poszukiwań Słonecznego Kła (miecza Sunfang).

Historia zemsty N’kariego stanowi jednak zaledwie tło fabuły książki. Poznajemy w niej bowiem braci w przededniu ich szesnastych urodzin. Pięknego, pewnego siebie Tyriona – urodzonego wojownika - i Teclisa obdarzonego wspaniałym, przenikliwym umysłem, jednak schorowanego, toczącego każdego dnia walkę ze swoim słabym ciałem. Są niczym dzień i noc, ogień i woda, tak różni od siebie, a jednak bardzo sobie bliscy. Matka zmarła, dając im życie, a ojciec chyba nigdy do końca się z tym nie pogodził. W domu rodzinnym, delikatnie mówiąc, nie przelewa się. Ojciec życie i majątek poświęcił naprawie magicznej zbroi, w której walczył ponoć sam Aenarion. Główną postacią książki niewątpliwie jest Tyrion, co, być może, z uwagi na przykucie Teclisa do łóżka, ma swoje głębokie uzasadnienie. W końcu jak wiele wielkich przygód, poza miłosnymi, przeżyć jest nam dane w łożu... Dla mnie jednak postać Teclisa jest o wiele bardziej interesująca, jest niczym Sherlock Holmes, który na podstawie okruchów informacji rozszyfrowuje motywy dziejących się wokół braci wydarzeń. Jest cudownie uszczypliwy i językiem włada równie sprawnie, jak jego brat mieczem. Bliźniaki są nieprzeciętne. Wszyscy dookoła to rozumieją. Przysparza im to jednak początkowo sporo kłopotów. Dla przykładu jedynie powiem, że pewne starożytne bractwo dochodzi do wniosku, że Tyrion kiedyś może ściągnąć zgubę na świat – dobywając ponownie, niczym jego przodek, Miecz Khaina. W związku z tym jego członkowie postanawiają go zabić. Teclis, póki co, pozostaje w głębokim cieniu swojego brata, jest generalnie lekceważony, panuje opinia, że długo i tak nie pożyje. Elfy unikają go, nie są w końcu przyzwyczajone do przebywania z kimś, kto ciągle doświadcza straszliwych ataków kaszlu, kto - łągodnie mówiąc - nie wygląda ładnie. Z biegiem lat zapewne niejeden, a zwłaszcza jeden, tak, tak patrzę w tym momencie wymownie w stronę Naggaroth, pożałuje swojej mylnej oceny tego schorowanego młodzika. Na razie jednak nic nie wskazuje, żeby młodzieńcy mieli przed sobą długie życie, pomijając chorobę Teclisa, poluje na nich przecież N’kari…

W książce nie ma wielu scen batalistycznych, ot jakieś dwie bitwy ale potraktowane tak jakby po macoszemu, jakiś pojedynek czy dwa. Myliłby się jednak ten, kto powiedziałby, że powieść musi być w takim razie nudna. Nic bardziej mylnego. Książkę czyta się szybko. Mimo że pozbawiona jest nadmiaru szczęku oręża i oślepiających kul ognia, spopielających nacierających wrogów, to czyta się ją lekko i przyjemnie, nie nuży, nie męczy, z chęcią sięgałem po nią, wręcz nie mogłem doczekać się kolejnego wieczoru z książką. Ostatniego popołudnia zaryzykowałem zresztą gniew Ukochanej i rzuciłem się czytać ostatnie 50 stron bezpośrednio po przyjściu z pracy:). Udało się i było warto.

Praca Kinga pozwala spojrzeć nam na świat elfów ich oczami. Bynajmniej nie są to słodkie oczęta miłujących wszystkie żywe istoty elfów z bajeczek dla grzecznych dzieci. Nie, nie. King odziera elfy z tego różowego wdzianka. Pewien elf, zapewne jedna z kluczowych postaci całej trylogii, czerpiąc z własnego bogatego doświadczenia, w pewnym momencie twierdzi, że różnica między Wysokimi a Mrocznymi Elfami jest tylko taka, że na Ulthuanie elf musi mieć dobry powód by zabić drugiego. Autor daje nam do zrozumienia, co zresztą bliźniaki szybko odkrywają, że elfy walczą cały czas. Tworzą rozpolitykowany naród, w którym cały czas toczy się walka o pozycję. Polem bitwy może być równie dobrze sala balowa pałacu, jak i rozległa równina. Nasi bracia, a zwłaszcza Tyrion, to - z całą pewnością - nie są słodkimi cherubinkami ze skrzydełkami. Jak wszystkie elfy lubią odczuwać przewagę nad bliźnimi, Tyrion to zabójca, w którym zabicie elfa nie wywołuje burzy uczuć i wątpliwości. O nie - czerpie z tego nawet pewną satysfakcję. Jest to zresztą powód do niepokoju postaci, która obok Teclisa wzbudziła moją największą sympatię. Mowa o Korhianie Ironglaive, którego ostatnie chwile życia zapewne przyjdzie nam śledzić w trzecim tomie. Jest on chyba najbliższy moim starym, dobrym i naiwnym wyobrażeniom o szlachetnym elfie, doskonałym wojowniku, który szanuje życie swoje i przeciwników. Korhian staje się nauczycielem Tyriona i wprowadza go w arkana rzemiosła związanego z wojną. Autor sugeruje jednak, że nie wszystko w młodym, dzielnym elfie wzbudza aprobatę szlachetnego Korhiana. Dodam jeszcze na koniec, że czytelnikowi dane też bliżej poznać i - o zgrozo - nawet polubić, i - nieco - użalić nad (chyba) tragicznym losem, Uriana Zatrute Ostrze (Poisonblade).

Parę słów jeszcze tylko o wyglądzie książki. Jest to moja pierwsza książka z BL w twardych okładkach, co stanowi miłą odmianę, trochę gorzej, że kosztuje ponad dwa razy więcej niż ich książki pozbawione twardej okładki, liczy też około 300 stron tekstu, zamiast zwyczajowych 400. Czytało się ją jednak za to, jak już napisałem, znakomicie. Estetyczna okładka jest obciągnięta zielonym suknem, z tłoczonymi na grzbiecie tytułem, imieniem i nazwiskiem autora oraz logo BL. Książkę zdobi też miękka, papierowa obwoluta, ze ślicznym rysunkiem Tyriona pędzla Raymonda Swanlanda. Drugi tom już w grudniu 2012 r.

A ja dodam jeszcze od siebie, że niezły tekst na temat tego co łączy i dzieli Elfy Mroczne i Wysokiego Rodu popełnił na swoim blogu sam autor omawianej publikacji, Bill King. Myślę że warto sobie przeczytać co ma do powiedzenia - Inkub.

piątek, 24 lutego 2012

Dowództwo janczarów

Pokazuję te figurki z nieukrywaną przyjemnością. Raz, uważam że są to naprawdę porządnie zrobione miniaturki - i pod względem historycznym (z pewnymi niewielkimi zastrzeżeniami), i pod względem rzeźby. Dwa - doskonale mi się je malowało. Wyraźne twarze, minimalne linie podziału formy, delikatne ale wyraźne szczegóły stroju i uzbrojenia. Dość trudno było mi początkowo znaleźć jakieś wiarygodne źródła historyczne, dotyczące strojów i kolorów, jednak ostatecznie w dużej mierze zdałem się na starego Osprey'a z serii Elite, poświęconego właśnie janczarom. Nie trzymałem się super wiernie kolorystyce poszczególnych pokazanych tam postaci (figurki są wzorowane niemal bezpośrednio na kilku grafikach z tego opracowania), zamiast tego dokonałem wyboru kolorów, jakie pasowały - w moich oczach - do tych figurek.
Chwilę grozy przeżyłem przy malowaniu dowódcy - usty. Łagodne fałdy jego szaty aż się prosiły o jakieś ozdoby. Zacząłem je malować i po skreśleniu kilku linii stwierdziłem, że wygląda to paskudnie. Zacząłem ścierać jasnoszare kreski, jednak farba zdążyła już wyschnąć. Z bólem serce pomyślałem - "trudno, najwyżej zmyję i pomaluję od początku raz jeszcze" - i ponownie zacząłem malować ornamenty szaty. Wynik okazał się lepszy niż się spodziewałem, zwłaszcza kiedy pamięta się o wielkości tej figurki.
I jeszcze słowo o sztandarze. W omówieniu pudełka janczarów wspomniałem, że brakowało w nich sztandarów. Jak się okazało, leżały ukryte pod gąbką. Zdecydowanie nie jestem zwolennikiem gotowych chorągwi z papieru. Są - najczęściej  -niemal niemożliwe do jako tako realistycznie wyglądającego uformowania, na drzewcu sprawiają wrażenie całkowicie płaskich - to wynik druku. Dodatkowo ciężko przykleić je do drzewca tak, by nie sprawiało to wrażenia naklejki owiniętej dookoła drucika. Poszukałem trochę informacji na temat chorągwi janczarskich i doszedłem do wniosku, że w zasadzie trudno mi będzie zrobić coś, co będzie wyglądało dobrze, a jednocześnie będzie wierne historycznie. Wobec tego zastosowałem znaleziony w sieci sposób na ulepszenie papierowych chorągwi. By lepiej zachowały kształt "falującej" na wietrze tkaniny, w środek wklejona jest folia aluminiowa - taka najnormalniejsza w świecie, kuchenna. Jak się okazało (a testowałem to na zbędnym fragmencie naklejki), tak potraktowany chorągiew możliwa jest do w miarę realistycznego ukształtowania, a na dodatek nie odkształca się. Zadowolony z próby zrobiłem chorągiew już prawdziwą, wykorzystując jeden z wzorów z pudełka z modelami. Nawiasem mówiąc, widoczny na sztandarze symbol należał do jednego z historycznych oddziałów janczarskich. Chorągiew po uformowaniu na drzewcu została dość intensywnie podmalowana - wystające fałdy zostały rozjaśnione, rozjaśniłem też symbol w miejscach, które tego wymagały, krawędzie sztandaru pomalowałem zbliżonym kolorem. Wyszło chyba nie najgorzej.
Na koniec krótko o wspomnianym zeszycie z serii "Elite". Nie jestem znawcą ani tego okresu, ani tej armii, nie wiem więc na ile przedstawione w nim informacje są prawdziwe. Autor zdaje się gwarantować sporą i rzetelną wiedzę. Myślę jednak, że nawet jeśli niektóre informacje z tej książeczki są nieprawdziwe lub błędnie interpretowane, pozostaje ona i tak skarbnicą wiadomości na temat janczarów. Po dokładnym przeczytaniu jasne staje się, kto mógł nosić żółte buty, jaki powinien być kolor czapki zwykłego muzyka, czy jak skrojone były szaty żołnierzy. Gorąco polecam.

środa, 22 lutego 2012

Oldskulowy Tyrion

Szeperd pokazał niedawno na Bitewnym Zgiełku swojego trzeci raz malowanego Tyriona, utrzymanego w klimacie oldskulowym. Ha! Same serduszka oldskula nie czynią:) Przypomniał mi swoim wpisem jedną z pierwszych większych figurek, jakie pomalowałem. Powracam na chwilkę, nieco nostalgicznie, w przeszłość mocno odległą malarsko - oto, Ladies and Gentlemen, książę Tyrion pomalowany w roku 1993 r. przez wyżej podpisanego. Figurka, wyrzeźbiona przez Jesa Goodwina, nadal się broni. Malowanie już znacznie, znacznie mniej ale pamiętam, że byłem z niego mocno dumny. Ale to jest właśnie malowanie oldskulowe;) Te wszystkie oczojebne czerwienie i róże... Ech, czerwony czas Warhammera. A teraz warto zerknąć na tę fotkę - to obecny Tyrion. Niby podobny, a jednak inny. Nawet nie wspominam już o podstawce. Ciekawe, czy starego Tyriona można wystawiać na podstawce kawaleryjskiej, z taką był sprzedawany...

wtorek, 21 lutego 2012

Powrót w cień Wielkiego Oka

Czas wrócić na chwilę do domeny Saurona, pod jego przenikliwe spojrzenie. Przekleństwem Mormega (i moim, i zapewne wielu innych graczy-malowaczy) jest całkowity brak umiejętności trzymania się - aż do skończenia projektu - jednego tematu. Mnóstwo rozpoczętych projektów, niektóre bliskie ukończenia, inne w stadium mniej lub bardziej szczątkowym, każdy fajny, nad każdym chciałoby się pracować. Jednym z takich właśnie przeszkadzajkowatych projektów Mormega - i moich - jest malowanie figurek do Lord of the Rings. Powstają nieśpiesznie, w tempie ślimaczym, najważniejsze jednak że w ogóle są malowane.
Rezultat ostatniego machania pędzlem widoczny jest poniżej, a tutaj kilka słów autora na temat ich malowania.
Podkład - tradycyjnie - to Chaos Black. Dwa główne kolory, które moje orki będą nosić, to czerń i wyblakła czerwień. Czarny kolor rozjaśniam Regal Blue, a następnie Shadow Grey. Czerwone elementy wdzianka to Scab Red, rozjaśnienie to Scab Red zmieszany, stopniowo, z coraz większą domieszką Bronzed Flesh. Elementy metalowe to Mithril Silver. Efekt przybrudzenia i zardzewienia uzyskuję (lepiej albo gorzej) bardzo rozwodnionym washem zrobionym z kolorów Chaos Black i Scorched Brown.
Oba orki są delikatnie zmodyfikowane. Nie podobały mi się ich buźki, więc jednemu zakleiłem ją greenstuffem, któremu nadałem kształt hełmu. Efekt końcowy wygląda prawie jak maska bramkarza w hokeju na lodzie. Drugiemu nadałem pilnikiem i nożykiem modelarskim nowe rysy twarzy. Przede wszystkim zależało mi na pozbyciu się karykaturalnych kłów. Oba orki przed plastyką twarzy miały według mnie najgorsze głowy w całym, zresztą fajnym, zestawie.

niedziela, 19 lutego 2012

Wybrane z tygodnia 41

Dawno nie było w tej rubryczce czegoś naprawdę walącego po oczach. Skoro tak, to proponuję zajrzeć tutaj. Skala - 15 mm, rozmaite okresy historyczne, dziesiątki fotografii, setki figurek. A najlepsze jest w tym to, że ich autor nawet nie gra:).

Następny punkt programu to niezawodny blog-instytucja "From the Warp" i notka poświęcona robieniu sztandarów z greenstuffu z gotowymi do malowania wypukłymi płaskorzeźbami. Metoda równie dobrze sprawdza się przy figurkach fantasy i sci-fi, jak i historycznych.
Jeszcze kilka miesięcy temu zdawało się, że dział gier historycznych Warhammera jest martwy. Pozostawiony odłogiem WAB, kilka innych gier bez żadnego wsparcia. A tutaj niespodzianka - po nieźle przyjętym Kampfgruppe Normandy czas na kolejny produkt - Richthofen's Flying Circus, czyli podniebne walki w czasie I wojny światowej, dedykowane do skali 1:72 ale nadające się do wykorzystania w dowolnej podziałce. Tym czymś zajmę się, mam nadzieję, dokładniej za jakiś czas. Fotka przy tej notce przedstawia okładkę właśnie tej gry.
Dwa produkty firmy Wargames Factory. Mimo nie tak dawnych poważnych kontrowersji dotyczących przejęcia tej firmy, światło dzienne ujrzały kolejne plastikowe figurki. Tym razem są to zestawy pozwalające na zbudowanie XVI-wiecznej armii japońskiej w skali 28 mm oraz pierwszy zestaw tej firmy z plastikowymi figurkami w skali 15 mm. Przedstawiają, oczywiście, Niemców z drugiej połowy II wojny światowej. Mam nadzieję, że pojawią się też i inne nacje.

piątek, 17 lutego 2012

Warsztat: janczarzy

Niespiesznie dłubię janczarów konkursowych. Zdecydowałem się odejść od malowania pudełkowego, zgodnego z przekazami historycznymi co do barw, na rzecz większej różnorodności kolorystycznej - również historycznie, z tego co się orientuję. Na wszystkich przekazach graficznych janczarzy są pokazywani jako ubrani w bardzo różne, kolorowe stroje, nawet w ramach jednego oddziału. Teoretycznie wszystkich członków tego samego oddziału zaopatrywano w jednolite sukno, w praktyce różnie z tym było i chadzano w tym, co akurat było pod ręką, nadawało się do użycia lub kupiono za własne pieniądze. Stąd moi janczarzy będą nieco bardziej pstrokaci. Pomalowałem, w zasadzie całkowicie, pierwszą czwórkę. Paleta kolorów nie ulegnie już zmianie, różnie będą tylko rozmieszczone - dwa pierwsze "wzory" widać na zdjęciu, trzeci będzie miał kaftany niebieskie z czerwonymi lub zielonymi wykończeniami. Czapki, mające w rzeczywistości elementy metalowe i wykańczane metaliczną nicią, maluję normalnymi kolorami - metalik w tej skali na elemencie tej wielkości strasznie zdominowałby niewielką miniaturkę. Figurki malują się znakomicie, są bardzo szczegółowe, do tego stopnia, że czasami trudno stwierdzić co rzeźbiarz miał na myśli, ale generalnie wszystko jest jasne, szczegóły wyposażenia, paski, itd - wszystko jest na swoim miejscu. Jedne z najfajniejszych miniaturek 15 mm, jakie kiedykolwiek malowałem. Przypuszczam, że pomalowanie jednej, nie licząc wszystkich przerw, zajmuje mi ok. 3-4 godzin.

czwartek, 16 lutego 2012

Walizka Safe and Sound Maxi - omówienie

Dotarła dziś do mnie walizka polskiej formy Safe and Sound, przeznaczona do przenoszenia modeli, w odmianie Maxi. Zamówienie złożyłem we wtorek, przesyłka dziś rano była u mnie - czas realizacji po prostu kosmiczny:)

Sama walizka, a w zasadzie torba, mieści standardowo trzy pudełka kartonowe produkcji SaS - mega box (mieszczący do 160 modeli pieszych standardowej wielkości), rastrowe SaS XL, przeznaczone do przechowywania i transportu dużych modeli o nietypowych kształtach (użytkownik samodzielnie wyjmuje gąbki, dostosowując kształt otworu w gąbce do konkretnego modelu - kupiłem je z myślą o potworach do armii wampirów i nowych dużych modelach), oraz jeszcze jedno pudło, do wyboru spośród pudełka na 40 modeli pieszych lub identycznego wymiarowo pudełka z kolejną gąbką rastrową, do samodzielnego zrobienia otworów transportowych. Ja wybrałem właśnie ten drugi wariant - pierwsze pudełko kupiłem kiedyś oddzielnie.


Sama torba wykonana jest z wytrzymałego tworzywa sztucznego w kolorze czarnym. Jest odporna na deszcz - od wewnątrz znajduje się warstwa tworzywa nieprzemakalnego - choć, rzecz jasna, raczej nie zalecałbym pływania z nią w basenie. Zapięcie to zamek błyskawiczny, niestety wykonany z plastiku. Plastikowe są także mocowania paska na ramię. Dno torby zaopatrzone jest w pięć gumowatych nóżek, dobrze przytwierdzonych do samej torby. Dzięki temu torbę można postawić na ziemi bez ryzyka jej zamoczenia lub zabrudzenia. Rączka do noszenia wykonana z miękkiego tworzywa sztucznego, dobrze leży w ręku. Szwy wykonane są porządnie, nie zauważyłem żadnych śladów urwanych ściegów, porwanych nici, itp. Wrażenie solidności wykonania psuje nieco zerknięcie na wewnętrzną stronę torby po wyjęciu pudełek - tam widać było luźne końcówki nici i fragmenty jakiegoś materiału żywiczno-plastikowego, prawdopodobnie pozostałości po szyciu i klejeniu torby. Bok torby ozdobiony jest haftowanym maszynowo logiem producenta. Ogólne odczucie, jakie mam po obejrzeniu samej torby, jest pozytywne.


Pudełka wypełniające torbę nie odbiegają od opisywanego już wcześniej. Równie solidne, dobrze zabezpieczają figurki w trakcie przechowywania i transportu. Wydaje mi się też, że ze względu na dodatkową warstwę ochronną w postaci kartonu, sama torba jest nieco sztywniejsza i bardziej wytrzymała od podobnych produktów niektóych innych producentów, wykorzystujących jednie gąbkę, bez podziału na pudła. Dostęp do pudełek w torbie jest wygodny, klapa otwiera się bardzo szeroko, umożliwiając bezproblemowe wyjęcie "wnętrzności".

Mam dwa małe zastrzeżenia do tego produktu. Pierwsze, to brak JAKIEJKOLWIEK kieszeni wewnątrz lub na zewnątrz, w którą można byłoby włożyć podręcznik, księgę armii lub swoje notatki lub kości i znaczniki do gry. Trzeba je wcisnąć do środka luzem, licząc że nie zniszczą się w ciasno wypełnionym pudełkami wnętrzu. O ile jest to możliwe w przypadku książek czy notatek, włożenie woreczka z kośćmi jest mocno utrudnione. Drugie zastrzeżenie, mniejszej wagi, to plastikowe zaczepy uchwytu na ramię. Zapewne okażą się wystarczająco mocne, jednak kilkakrotnie już zdarzyło mi się ćwiczyć refleks, łapiąc podobną torbę z notebookiem w środku, gdy puszczało właśnie takie, plastikowe zapięcie, w jakie zaopatrzona jest torba Maxi produkcji Safe and Sound.

I jeszcze jedno - to nie jest kryptoreklama, dzielę się swoimi wrażeniami po kupnie tej torby za własną kasę:)

wtorek, 14 lutego 2012

Nowości z Amercomu 13

Piętnasty numer kolekcji "Helikoptery świata" będzie zawierał opis francusko-niemieckiego lekkiego śmigłowca wielozadaniowego Eurocopter EC135. Do pisma dołączony będzie gotowy model diecast tego helikoptera w skali 1:72 w wersji T1, używanego przez armię niemiecką.







Trzynasty odcinek cyklu "Latające fortece" poświęcony będzie jednemu z najbardziej rozpowszechnionych wojskowych samolotów transportowych na świecie, amerykańskiemu Boeing C-17 Globemaster III. W piśmie omówiona będzie historia powstania tej maszyny i jej konstrukcja, natomiast model w skali 1:200 dodany do pisma będzie przedstawiał samolot C-17A Globemaster III w malowaniu lotnictwa brytyjskiego.





Pięćdziesiąty trzeci zeszyt "Kolekcji wozów bojowych" będzie omawiał system obrony przeciwlotniczej Roland. W piśmie znajdzie się opis konstrukcji wyrzutni i omówienie jej wersji oraz wariantów, natomiast model w skali 1:72 dołączony do niego będzie przedstawiał samobieżną gąsienicową wyrzutnię przeciwlotniczych pocisków rakietowych AMX-30R Roland w barwach armii francuskiej.











poniedziałek, 13 lutego 2012

Konkurs malarski "Ogniem i Mieczem" - Janczarowie

Na II konkurs malarski ogłoszony na forum "Ogniem i Mieczem" zdecydowałem się pomalować sześć podstawek janczarów. Co prawda, znacznie bardziej przydatni byliby kolejni beszli lub gonullu (zdecydowana większość podjazdów osmańskich - używanych w najmniejszych potyczkach w tej grze - zawiera bowiem te jednostki), nie mogłem się jednak oprzeć wzorom tureckiej piechoty. Do wyboru miałem też nowe modele deli, ci jednak praktycznie też nie występują w podjazdach. Stanęło więc na janczarach. Same wzory opisywałem kilka dni temu, dziś tylko garść dodatkowych informacji. Ku mojemu przyjemnemu zdziwieniu figurki odlane są w sympatycznym, stosunkowo miękkim metalu, łatwo poddają się obróbce. Na wszystkich 18 figurkach wybranych do malowania linie podziału formy były śladowe lub nie były w ogóle widoczne. Przygotowanie ograniczyło się do spiłowania podstawek, obejrzenia figurek i drobnych poprawek, jak usunięcie wlewków metalu w przypadku trzech czy czterech miniaturek, które miały doprowadzić metal do jakichś zakamarków. Szybko i przyjemnie. Podkład to Skull White naniesiony aerografem, na to rozwodniony wash Devlan Mud. I kolejna miła niespodzianka - figurki są bardzo szczegółowe, świetne proporcjonalne (moim zdaniem, rzecz jasna), mają też mnóstwo maleńkich detali, takich jak wzory na bukłakach, ornamenty na pochwach szabel, itp. Równie efektownie przedstawiają się rysy twarzy z obowiązkowymi wąsiskami. Naprawdę, najwyższa klasa światowa.
Grafika obok notki przedstawia pułkownika janczarskiego. Swojego postaram się pomalować podobnie...

niedziela, 12 lutego 2012

Z półki Mormega: The Blood Angels Omnibus

Ponury świat niebezpiecznych przygód... A nie, to nie to uniwersum... Mroczna przyszłość, w której jest tylko wojna oraz kolejna książka (a nawet dwie), których akcja osadzona jest w świecie "czterdziestki" w omówieniu Mormega.


Jakiś czas temu przeglądając zapowiedzi wydawnicze Black Library skusiłem się na kupno pierwszego omnibusa o Krwawych Aniołach – The Blood Angels Omnibus - myśląc sobie, że zaoszczędzę kilka złotych na jego kupnie, a niedługo potem kupię zapowiedziany właśnie drugi, zawierający dalsze części losów Rafena i będę miał komplecik. Widać jaki jestem sknera. Jak pomyślałem, tak zrobiłem. Paczka przyszła, rozpakowałem ją, książkę postawiłem na półce i zapomniałem o niej na dłuższy czas. No, może nie do końca zapomniałem, ale najpierw czytałem inne, potem zacząłem malować Władców Nocy i gdzieś na dnie serca drzemała obawa żebym nie zapałał chęcią zmiany koloru farb, których najczęściej używam, z Necron Abyss na Blood Red. Sanguinius, Mephiston - te postaci silnie oddziałują na moją wyobraźnię, fluff zakonu Flesh Tearers jest taki, taki … przemawiający, do czegoś w moim „wargamingowym” sercu. Cóż, w końcu, z wahaniem sięgnąłem po tę pozycję, uprzednio dla pewności kilkakrotnie odsłuchując "Throne of Lies", aby się uodpornić na ewentualne niebezpieczeństwo zmiany barw klubowych.

Omniubus zawiera dwie powieści – "Deus Encarmine" i "Deus Sanguinius", a także mały przerywnik w postaci opowiadania "Blood Debt", rzucającym nieco światła na wydarzenia leżące u podstaw zdarzeń opisanych w "DE" i "DS". Ponadto w książce zawarte są dodatkowe materiały w postaci słowniczka - Appendix Angelus – z licznymi hasłami, przybliżającymi czytelnikowi postaci, wydarzenia, okręty czy planety wspomniane na kartach powieści.

Akcja książek koncentruje się na losach dwóch rodzonych braci należących do zakonu Krwawych Aniołów. Wspomnianego już Rafena i młodszego od niego Arkio. Poznajemy ich w chwili spotkania po dziesięcioletniej rozłące, kiedy Krwawe Anioły, wśród których jest Arkio, powracają z niebezpiecznej misji polegającej na odzyskaniu Włóczni Telesto - broni stworzonej ponoć przez samego Imperatora, którą z zabójczą sprawnością władał Primarcha Krwawych Aniołów. Arkio ratuje wykrwawione Anioły przed zniszczeniem przez Niosących Słowo, którzy zaatakowali planetę, na której służbę garnizonową pełniła kompania Rafena. W czasie ceremonii ku czci poległych, dotyka Włóczni za zezwoleniem Inkwizytora Stele, towarzyszącego Aniołom w niebezpiecznej misji jej odzyskania, zyskującego też coraz większy wpływ na ich działania. Dotyk relikwii sprawa, że przez moment wszyscy obecni widzą nie Arkio ale świetlistą postać samego Sanguiniusa. Anioły są przekonane, że dzieje się coś niezwykłego. Kiedy zaś fizycznie Arkio zaczyna wyglądać jak Sanguinius nabierają przekonania, że Primarcha zmartwychwstał, w czym utwierdza ich Stele. W taką wersję wierzą niemal wszyscy. Niemal. Wątpliwości ma przede wszystkim Koris – mentor Rafena i Arkio, a także sam Rafen. Dość powiedzieć, że wiara Aniołów zostaje obrócona przeciw nim, powolutku, małymi kroczkami, kierując się szlachetnymi pobudkami wstępują na drogę, która może doprowadzić do wojny domowej. Niebawem sam Arkio wierzy niezłomnie, że jest Odrodzonym Aniołem. Wierzy, że jego przeznaczeniem jest poprowadzić Anioły do Krwawej Krucjaty. Zbyt długo – uważa - Dante pozwolił, by Niosący Słowo działali na szkodę Imperium, On – Arkio – zniszczy ich wszystkich. Przystępuje do zaciągu armii i planuje odsunąć od władzy Dantego i Mephistona, jeśli nie uznają go za odrodzonego Sanguiniusa. Wszystkie te przekonania i plany umiejętnie podsyca Stele, który - co w miarę prędko odkrywamy - raczej nie jest wiernym sługą Imperatora. Wpływ Arkio jest przemożny, jeden jedyny Rafen nie wierzy, że jego młodszy brat jest Odrodzonym Aniołem. Potajemnie wysyła wiadomość na Baal z prośbą o pomoc. Gdy jednak zaniepokojone Anioły wierne Dantemu przybywają zapoznać się z sytuacją, na miejscu dochodzi do tragedii. Wojna wisi na włosku…

Jak to wszystko się kończy? Cóż, długim pojedynkiem pomiędzy braćmi, wielką bitwą pomiędzy oboma frakcjami Aniołów i Niosącymi Słowo, którzy to, między innymi, stali za cudownym odrodzeniem Sanguiniusa.
Książki z całą pewnością są pozycją obowiązkową dla wszystkich fanów Krwawych Aniołów. Zawierają mnóstwo szczegółów, które przybliżają czytelnikowi tych dzielnych obrońców Imperium np. poznajemy bliżej proces rekrutacji. Na kartach powieści i opowiadania spotykamy legendarne postaci, takie jak Dante, Mephiston czy Tycho. Śledzimy losy Astartes, ich walkę ze Skazą w genomie, o której, po lekturze książek, tak do końca nie wiem, czy jest wadą, czy bronią, którą muszą nauczyć się władać niczym starym, dobrym i wiernym bolterem. Poznajemy kilka rytuałów i ich życie codzienne.

Kompletnie, ale to kompletnie zawiedli Niosący Słowo - sposób w jaki zostali przedstawieni nie ma w sobie kompletnie nic z mrocznego uroku emanującego z trylogii o przygodach Marduka. Są po prostu kretynami, którym przez pomyłkę ktoś dał boltery, a którzy ciężko pracują nad zniszczeniem całej skomplikowanej intrygi tuż przed jej ukończeniem.

Autor też odrobinkę przesadza kreśląc sceny batalistyczne i opisując Anioły na Baalu. Wydaje mi się, że pisząc książki po prostu umknęło jego uwagi, że zakon Aniołów liczy tylko 1000 dusz. Kilkakrotnie na określenie Aniołów pisze o nich Legion. Najgorsze w tym całym galimatiasie jest to, że „rozjeżdża się” liczba Aniołów, które mogły być lojalne wobec Arkio ze stratami jakie ponoszą. Nie mogę też zrozumieć jak Arkio chciał zaimponować Dantemu i Aniołom zaciągając armię – 1000 zwykłych ludzi. Trochę dziwaczne.

Pisałem już, że Niosący Słowo zostali przedstawieni jak baranki, potulnie kładący głowę pod nóż Anioła? Niestety sceny batalistyczne, sama śmietanka warhammera 40K, są słabe lub raczej słabe. O wiele, wiele lepiej przedstawia się jednak wątek targających Rafenem wątpliwości, jego rozterek i zmagań pomiędzy miłością do brata a lojalnością wobec Imperatora, Sanguiniusa i Zakonu. Ta część książek faktycznie wciąga. Jest to zresztą zdecydowanie ich największy atut.

Mimo wszystko przyznaję, że zdziwiłem się, iż pomimo tych wad w miarę szybko przeczytałem tego omnibusa. Z całą pewnością nie jest to jednak zbiór, który można polecić w ciemno. Zawiera kilka błędów, które mogą drażnić (mnie drażniły bardzo). Jeśli kupię drugi omnibus, to li tylko i wyłącznie kierowany względami kolekcjonerskimi. Kiedyś może nawet przeczytam… 

piątek, 10 lutego 2012

Omówienie zestawu Janczarów produkcji Wargamera

Na forum "Ogniem i Mieczem" rozpoczyna się dziś drugi konkurs malarski. Udział zadeklarowało sporo osób, w tym i ja, warto więc zaglądać do tego wątku. Nie zdecydowałem jeszcze ostatecznie, co będę malował, jednak najprawdopodobniej padnie na janczarów. Przed rozpoczęciem malowania warto więc pokrótce przedstawić, co znajduje się w pudełku z tymi figurkami produkcji Wargamera.
Tradycyjnie, zestaw opakowany jest bardzo solidnie i estetycznie. Pudełko z grubego kartonu opakowane jest w cieńsze, kartonowe, zawierające kolorowe fotografie pomalowanych figurek, ilustracje i loga. Wewnątrz znajdują się dwie gąbki, pomiędzy którymi umieszczono dwa woreczki strunowe, zawierające figurki i elementy dodatkowe. Bonusem jest karta przeznaczona do gry "Veto" - dla mnie nie mająca żadnej wartości, podejrzewam jednak, że są osoby zainteresowane i "OiM" i karcianką. Wspomniane elementy dodatkowe to 12 metalowych podstawek oraz dwie włócznie produkcji Northstara, przeznaczone na drzewca dla chorągwi elementów dowódczych. W moim zestawie nie ma chorągwi, choć powinny być (trzy gotowe sztandary przeznaczone dla janczarów).
Figurki wykonane są ze stopu znanego z innych miniaturek Wargamera. Dość twardy, nieco kruchy, stosunkowo dobrze poddający się obróbce. Elementy wygięte w czasie stygnięcia odlewów lub podczas transportu można delikatnie wyginając naprostować. Wskazany jest tylko umiar, bo użycie zbyt dużej siły skończy się odłamaniem delikatnego w sumie odlewu.
Zestaw zawiera ogółem 36 figurek. Dziewięć z nich przedstawia janczarów strzelających w postawie klęczącej, sześciu idących z bronią trzymaną na wysokości pasa, pięć następnych w zbliżonej postawie z bronią trzymaną przed sobą, gotową do strzału, pięć następnych z bronią opartą o ziemię w trakcie przeładowywania, kolejne pięć w trakcie strzału w postawie stojącej. Dodatkowe sześć figurek przeznaczono do wykonania elementów dowódczych, są to trzy wzory (dowódca, muzyk, chorąży) po dwie identyczne figurki.
Modele są bardzo szczegółowe, pełne świetnie oddanych, niewielkich oczywiście detali. Wyraźnie widoczna jest broń i elementy stroju. Znaczna część figurek, zwłaszcza tych klęczących, ma jednak wygięte lufy broni. Linie podziału formy są widoczne, najczęściej jednak w niewielkim stopniu, nie powinny sprawiać problemów przy usuwaniu.




czwartek, 9 lutego 2012

Terrorgheist część 3




Im więcej maluję tego stwora, tym bardziej pluję sobie w brodę, że nie przemyślałem dokładnie sposobu jego malowania. Dotarcie do sporej części detali jest niemożliwe, na szczęście znaczna ich większość nie będzie widoczna wcale bądź będzie je można zobaczyć dopiero po ustawieniu modelu pod odpowiednim kątem, zazwyczaj od dołu -  a to raczej rzadki sposób oglądania dużych modeli. W stosunku do poprzedniej notki poświęciłem kolejne 4-5 godzin na malowanie - z tego ponad połowę na żebra i mostek. Zastosowałem odmienny niż używany przeze mnie zazwyczaj sposób malowania kości. Chcę osiągnąć ich cieplejszy kolor finalny, wyszedłem więc od brązu, nakładając blendingiem kolejne warstwy aż do Bleached Bone. Żebra i mostek nie otrzymały jeszcze finalnych rozjaśnien - z tym poczekam na sam koniec, aż całość będzie niemal pomalowana. Dzięki temu wszystkie rozjaśnienia będą utrzymane w podobnym kontraście i znajdą się na właściwych miejscach. Muszę powiedzieć, że potwór na tym etapie prac nie prezentuje się specjalnie korzystnie. Podkład starł się w miejscach, gdzie trzymam go podczas malowania, podstawowe kolory kości kręgosłupa i resztek skóry na grzbiecie wyglądają kiepsko. Na niektórych pomalowanych już prawie docelowo fragmentach pojawiły się zabrudzenia. Ogółem - masakra. Na szczęście stan ten będzie przejściowy, z każdym pomalowanym fragmentem poszczególne elementy tej układanki będą wskakiwały na właściwe miejsca i efekt finalny będzie lepszy... Choć nie tak zapewne dobry, jak mógłbym uzyskać przy malowaniu osobno poszczególnych części. Cóż, mądry Polak po szkodzie. Najwyżej kupię jeszcze dwa te modele;)

Słowo o kolorach - kości malowane są podstawą Calthan Brown, poszczególne warstwy rozjaśnień to ten sam brąz z coraz to większym dodatkiem Vomit Brown, następnie Vomit Brown i dodawane rozjaśnienia Bleached Bone. Skóra to Charadon Granite - ładny ciemnoszarozielony kolor, jednocześnie jedna z najsłabszych farb Citadel. Teoretycznie z linii Fountation, w praktyce daje bardzo nierówne krycie, pigment ma tendencję do rozwarstwiania się i spływania w zagłębienia. Powinienem chyba użyć zamiast tego koloru Black Green Vallejo, który kładzie się o niebo lepiej. Akcentami kolorystycznymi, które w gotowym modelu walić będą po oczach, będą mięśnie na nogach i barkach - czerwone i purpurowe.

środa, 8 lutego 2012

Wybrane z tygodnia 40

Nietypowo w środku tygodnia, jednak zawartość ta sama. Parę linków do czegoś ciekawego związanego z naszym hobby.
Jeśli zagląda na ten blog ktoś, kto lubi klasyczne, stare figurki Cytadeli i Maraudera, powinien ucieszyć się z tego linku. Bardzo fajna, klimatyczna armia krasnoludów zrobiona ze starych i bardzo starych figurek tych producentów. Muszę powiedzieć, że choć generalnie akurat ta armia ze świata Warhammera niespecjalnie mi się podoba, to jednak stara linia krasnali coś w sobie ma... Pokurcze udające rycerzy, imperialne krasnoludy, stare maszynki... Oj, dawne dzieje. Uwagę zwraca też malowanie, udatnie naśladujące malowania wzorcowe tych starych miniaturek, pokazywane w zagubionych w przeszłości numerach "White Dwarfe'a".
Paręnaście miesięcy temu pisałem na blogu o darmowej, hiszpańskiej grze "Master & Commander", pozwalającej na rozgrywanie starć morskich epoki napoleońskiej. Gra rozwija się chyba całkiem nieźle, co jakiś czas pojawiają się bowiem jej kolejne rozwinięcia. Jednym z nich jest właściwie pełnoprawna gra sama w sobie, "Master & Commander: Close Quarters", przeznaczona do symulowania akcji abordażowych. Na stronie producenta można pobrać jej zasady i rozmaite pomoce, w tym zestaw dużych plansz przedstawiających pokłady okrętów, do wykorzystania z figurkami w skali 18 mm. Przydatne też, zapewne, do gier RPG:)
Co do pooglądania... A ten blog. Co prawda, nie jest związany z wargamingiem jako takim, ale przedstawiane są na nim świetnie pomalowane popiersia. Muszę powiedzieć, że od dawna kusi mnie malowanie czegoś takiego... Tyle że czasu brak. Ale może kiedyś...Ilustracja przy tej notce pochodzi właśnie z tego bloga.
Z ciekawostek... Coś dla miłośników Gwiezdnych Wojen, nowe figurki produkcji hiszpańskiej firmy KnightModels. Wyglądają naprawdę dobrze (jak zresztą cała seria w tej linii produktów).
Na koniec mały akcent polski - pewnie część osób już to widziała, niemniej jednak warto to odnotować. Brytyjska firma Under Fire Miniatures wypuszcza serię polskich żołnierzy z września 1939 r. Figurki w skali 20 mm (1:72) będą, rzecz jasna, generyczne, nazywają się jednak garnizonem z Westerplatte. W sprzedaży pojawią się ponoć na przełomie lutego i marca. Na stronie producenta jeszcze ich nie widać, można jednak zobaczyć kilka wzorów w tym newsie na stronie Tabletop Gaming News.

wtorek, 7 lutego 2012

Night Lord z meltagunem





Terrorgheist nabiera kolorów (a nawet miejscowo rumieńców) ale dziś czas na coś z walizki Mormega. Jeden z jego kolejnych Night Lordów, tym razem uzbrojony w meltagun. Oto co Mormeg pisze na temat jego malowania...

Na podkład Chaos Black naniesiony został kolor Necron Abyss, krawędzie pancerzy rozjaśnione zostały farbami Regal Blue i Shadow Grey. Zdobienia pancerzy to Burnished Gold pociągnięty Flesh Washem, same krawędzie zostały potem ponownie rozjaśnione Burnished Gold. Czaszka widoczna na hełmie to freehand, podobnie jak błyskawice. Te ostatnie zostały namalowane począwszy od rozjaśnienia miejsca, w którym znajdzie się błyskawica, kolorem Regal Blue. Potem wymieszałem kolory Regal Blue i Shadow Grey. Otrzymany kolor nanoszony jest delikatnie na żądane miejsce drżącą końcówką pędzla 00.
Plecak pochodzi z zestawu Chaos Space Marine Chirugeon Backpack, który można obejrzeć dokładniej tutaj. Natomiast meltagun to część zestawu Forge World Space Marine Special Weapons Pack, który można obejrzeć po kliknięciu tutaj.

sobota, 4 lutego 2012

Terrorgheist część II

Powolutku maluję terrorgheista. Początkowo zamierzałem używać do tego aerografu, jednak poza nałożeniem podkładu okazało się to niemożliwe. Źle zaplanowałem prace, malowanie aerografem zmontowanego modelu przekracza moje umiejętności, podejrzewam zresztą, że w ogóle nie wchodzi w grę. Nic to, mądry Polak po szkodzie, pomaluję tak drugą wersję tego modelu, czyli smoka-zombie, bo tego, rzecz jasna, też kiedyś zrobię. Nawiasem mówiąc, znalazłem bardzo porządny poradnik dotyczący malowania terrorgheista aerografem, będę miał więc skąd ściągać. Wracając do samego stwora. Malowanie zacząłem od jego rozkładających się wnętrzności. Przyjąłem, że widoczne za żebrami klatki piersiowej elementy to gnijące ciało i rozkładające się włókniste mięśnie. Z kolorami poszedłem ciut na żywioł. Po pierwsze, wnętrzności nie będą specjalnie widoczne - częściowo zasłaniają je kości klatki piersiowej, częściowo skóra szyi. Po drugie, swoje dołożą też nogi, skrzydła i podstawka. I w sumie nawet dobrze, że element ten będzie nieco ukryty, okazało się bowiem, że jego dokładne pomalowanie jest mocno utrudnione nawet przy malowaniu pędzlem. Żebra, fragmenty skóry i ułożenie względem siebie poszczególnych malowanych części bardzo utrudnia precyzyjne dotarcie czubkiem włosia i malowanie. Starczy powiedzieć, że do niektórych miejsc miałem ciężko dostać się nawet tylko po to, by pomalować je na kolor podstawowy. A skoro już o kolorach mowa - podstawa to Hormagaunt Purple, na co poszedł dość obfity wash Magenta Ink (stary produkt Citadel). Po wyschnięciu miejscowy, aczkolwiek dośc rozległy wash Skaven Brown (jeszcze starszy produkt Citadel). oba wspomniane specyfiki mają bardzo intensywną pigmentację, dlatego zostały mocno rozwodnione. Po wyschnięciu rozjaśnienia były robione Hormagaunt Purple, Codex Grey i - ostatecznie - kilkoma bardzo rozwodnionymi warstwami Graveyard Earth. Ostatnim etapem będzie nałożenie jeszcze delikatnego washa zrobionego z jakiegoś zielonkawego koloru. Dzięki temu uzyskam, mam nadzieję, efekt psującego się mięsiwa. Do końca prac nad rozkładającym się ciałem jednak jeszcze daleko. Na zdjęciach widać stan obecny - nie prezentują się najlepiej, ale są mocno powiększone, a zanim potwór będzie gotowy, posprzątam po sobie te wszystkie plamy;). Do zrobienia zostało też podkreślenie niektórych detali innymi kolorami. Potem - może od jutra - zacznę zajmować się kośćmi i skórą.



czwartek, 2 lutego 2012

Omówienie modelu Wight King Standard Bearer firmy Forgeworld

Nie tak dawno temu miał miejsce dzień, po upływie którego mogę zwracać się do inżyniera Stefana Karwowskiego per "gówniarzu". Nie tam, żebym miał coś do tego sympatycznego pana, o nie. Ale mógłbym się tak zwracać, gdybym chciał. Z tej też okazji Mormeg postanowił sprawić mi sympatyczny prezent. W moje ręce trafił model Wight King Standard Bearer produkcji Forgeworld. Dziwnym trafem dotąd nie miałem żadnej figurki, która w sposób, nazwijmy to, kanoniczny, przedstawiałaby taką postać. Stary Wight Standard Bearer nie znalazł się w moich zasobach, a w roli chorążego armii wykorzystywałem to, co było pod ręką, najczęściej chorążego Czarnych Rycerzy. Ale skoro już go mam, z czego naprawdę bardzo się cieszę, bo model to niezwykle zacny, postanowiłem podzielić się tą radością z osobami zaglądającymi na bloga. Zanim go pomaluję pewnie upłynie trochę wody w Wiśle, najpierw więc dzielenie się radością będzie polegało na zrobieniu in-boxa. A w zasadzie in-torebki. A torebki dlatego, że jak chyba każdy model produkcji tej firmy przybywa on do nas w plastikowej torebce z grubej folii zamykanej na strunę. Przyznam się, że za każdym razem, kiedy otwieram takie opakowanie, przez głowę przelatują mi myśli, które można zakwalifikować do kategorii "czy tym razem też udało się uniknąć jakichkolwiek obrażeń spowodowanych tym jakże wymyślnym opakowaniem". Z satysfakcją odnotowuję, że udało się i tym razem. 
Zestaw sprawia wrażenie pomyłki przy pakowaniu. I to pomyłki na korzyść kupującego. Na pierwszy rzut oka dostajemy bowiem co najmniej dwie figurki, może nawet i trzy. To jednak tylko pozory, bowiem model ten jest dość skomplikowany. Składa się z siedmiu części (plus standardowa podstawka). Widać je na zdjęciu. Gwoli ścisłości dodam tylko, że element hełmu chorążego dotarł odłamany od wlewki. Same części to sztandar wraz z częścią drzewca, trzy szkielety trzymające zetlałą materię chorągwi, sam chorąży, wspomniana część jego hełmu, oraz jego dłoń trzymająca drzewce. Nieźle jak na jedną figurkę, prawda? Jakość odlewu jest rewelacyjna. Detale są ostre, wyraźnie zaznaczone, krawędzie precyzyjne. Brak nawet większych, choć cienkich i łatwych do usunięcia nadlewek, dość powszechnych w miniaturkach Forgeworld. Nie zauważyłem żadnych ubytków, bąbli ani deformacji. Jednym słowiem towar bardzo wysokiej jakości, choć kosztujący odpowiednio do tejże jakości. Część osób może mieć tylko zastrzeżenia do samego sztandaru, otóż widać już na nim gotowy wzór, którego usunięcie nie będzie rzeczą łatwą. Ja zamierzam pomalować go tak jak jest. Zdjęcie widniejące na górze notki przedstawia zmontowany model, pochodzi z oficjalnej strony firmy Forgeworld.


środa, 1 lutego 2012

Terrorgheist część I

Nie mogłem się zdecydować, który z nowych modeli armii wampirów pomalować jako pierwszy, rozsądziłem więc sprawę w iście salomonowy sposób. Po pierwsze, model nowy ale nie najnowszy, po drugie - coś dużego, ponieważ dawno nie malowałem nic tej wielkości. Tym sposobem padło na monstrum ze skrzydłami, sprzedawane przez GW pod nazwą terrorgheist. Zestaw pozwala na sklejenie jednego z dwóch potworów - wspomnianego terrogheista lub truposzego smoka z wampirzym bohaterem na karku. Jako że tego ostatniego mam już metalowego, wybór był dość jasny. 
Części do obu modeli są w znacznej mierze wspólne - różnice dotyczą bohatera, karku wraz z głową potwora, oraz drobniejszych detali. Oglądając terrorgheista na zdjęciach miałem mieszane uczucia. Poza wydawała mi się stosunkowo statyczna, sam model raczej pozbawiony detali, ogólnie miałem wrażenie "nic nadzwyczajnego ale ujdzie". 
Słówko o plastiku, z jakiego wytłoczone są wypraski i elementy modelu. Twardy, doskonale poddający się obróbce pilnikiem, jednocześnie nieco kruchy - warto o tym pamiętać, wycinając części z ramek. Poszczególne części modelu pozbawione są znaczniejszych linii podziału formy - te które widać poprowadzone są w miejscach niewidocznych po sklejeniu bądź są bardzo łatwe do usunięcia. Instrukcja montażu jest dobrze opracowana, jedyne zastrzeżenia jakie mam do niej wynikają z faktu, że część miejsc sklejania drobnych elementów jest prezentowana w postaci niewielkich rysunków, dość trudno może się być z nich zorientować, gdzie dokładnie należy coś ze sobą skleić. Na szczęście tu do akcji wkracza kolejna, gigantyczna zaleta tego modelu. Części są do siebie dopasowane w sposób idealny. Jeśli coś nie przylega dokładnie, tworzą się szpary które na pierwszy rzut oka wymagają stosowania szpachlówki albo green stuffu - to znaczy, że ta część nie powinna być przyklejona w tym miejscu. Dwa czy trzy razy sam złapałem się na tym, że wystarczyło przesunąć część o parę milimetrów w którąś stronę i wszystko dosłownie wskakiwało na miejsce. Jak widać projektowanie 3D i plastik mają swoje zalety. Nie przypuszczam, by zrobienie tak skomplikowanego w wersji gotowej modelu było możliwe przy zastosowaniu metalu lub żywicy - widać to zwłaszcza w przypadku rozkładającego się brzuszyska potwora. Swoją drogą już się zastanawiam, jak dotrę do wszystkich zakamarków z pędzlem...
Z każdą doklejaną częścią rósł mój podziw dla projektanta tego stwora. Większość lini klejenia maskowana jest kolejnymi elementami. Część widocznych linii klejenia wystarczy delikatnie zaszpachlować. Ten etap prac jeszcze przede mną, co widać na zdjęciu ze zbliżeniem łba. 
Po dokładnym obejrzeniu okazało się, że potwór posiada liczne, niewielkie detale - odpadające płaty skóry, wiszące fragmenty mięsa, amulety i czaszki zwisające z gadziego karku. Powiem szczerze - im bliżej końca sklejania byłem, tym bardziej to monstrum mi się podobało. Zastanawiam się tylko, na ile gotowy model odporny będzie na trudny związane z używaniem go na stole. Sporo jest tu delikatnych części, mam nadzieję, że ustawienie go na podstawce zwiększy nieco jego odporność na uszkodzenia. Na zdjęciach terrorgheist nie ma skrzydeł, te bowiem będę malował oddzielnie, przykleję je do korpusu już po pomalowaniu obu części.. Mam zamiar dość intensywnie korzystać z aerografu, ciekawe jak mi to wyjdzie...