Strony

niedziela, 15 kwietnia 2018

Kryształowa Burza - bitwa w Dragon Rampant

Wczoraj udało nam się zagrać po raz kolejny w Dragon Rampant. Biorąc pod uwagę, jak rzadko udaje nam się poturlać kostki i poprzesuwać figurki na stole, była to okazja do świętowania. Ten wieczór wyróżniał się jeszcze z jednego powodu. Pierwszy raz dane nam było zagrać na macie bitewnej! Interesujemy się wargamingiem od dobrze ponad 20 lat, a wczoraj pierwszy raz udało nam się zagrać na stole przykrytym matą… Na sam stół też może przyjdzie czas.

Wczorajszy wieczór należał do jednak Dragon Rampant. Graliśmy na standardową wielkość armii, czyli 24 punkty. Ponownie, jak w naszej poprzedniej potyczce, starły się dwa oddziały nieumarłych. Mieliśmy długą przerwę od tej gry, możliwe więc, że nie wszystkie zasady zostały przez nas zastosowane poprawnie, o części mogliśmy nawet zapomnieć. Z pełną świadomością natomiast zrezygnowaliśmy z przestrzegania zasady zachowania odstępu pomiędzy oddziałami tej samej armii. W każdym razie było fajnie, a o to chodziło.

Inkub wiódł do walki nekromantę (leader – commanding trait, single model, heavy rider) z oddziałem kawalerii nieumarłych (light riders, fear), nieumarłych w zbrojach (heavy foot, fear), widm (bellicose foot, fear) i zombie (ravenous horde, fear).

Moja armia to shade (leader – charmed trait, elite foot, wizardling, fear) prowadzący grupę upiorów (elite foot, fear) i dwa oddziały nieumarłych wojowników (light foot, no feelings). Los zdecydował, że byłem atakującym.

Już na wstępie wytrąciłem Inkuba z równowagi pytając go, w jaki sposób nekromanta przyzwał i utrzymuje nieumarłych, skoro nie zna żadnych czarów. Inkub rezolutnie odpowiedział, że nekromanta robi to nieświadomie. Moim zdaniem oznaczało to tylko, że albo Nagash to cienias i powinien terminować u wodza Inkuba, albo takie dzikie umiejętności mogą być równie niebezpieczne dla Inkuba, jak dla moich dzielnych wojaków. Czas pokazał kto z nas miał rację.


Po tym moralnym zwycięstwie, wykazaniu wyższości mojego voodoo nad voodoo Inkuba i wpędzeniu przeciwnika w wątpliwości co do stanu zdrowia jego wodza, przystąpiliśmy do wyboru scenariusza. Ostatecznie los wskazał The crystal gale.

Ponieważ Inkub – nauczony przykrym doświadczeniem z poprzednich gier - uznał, że nie będzie wybierał questów, ja również, w duchu (w końcu graliśmy nieumarłymi) barona de Coubertin, zrezygnowałem z wyboru takowych.

Po rozstawieniu terenu – już mówiłem wczoraj Inkubowi, ale powtórzę i w relacji - super skałki Braciszku – jednostek i kryształów, których zebranie było celem gry, przystąpiliśmy do bitwy. W mojej pierwszej turze udało mi się szybko posunąć się w kierunku jednostek wroga, obierając za swój cel nekromantę, oddział kawalerii, a w dalszej kolejności oddział szkieletów w pancerzach. Krótko mówiąc, chciałem w sposób zdecydowany rozstrzygnąć potyczkę w centrum. Zombie, stojące na mojej lewej flance, w ogóle się nie przejmowałem, oddział widm umieszczony był daleko na mojej prawej flance. Uznałem wówczas, że za daleko, by stwarzać jakiekolwiek zagrożenie. Po mojej aktywacji udało mi się w sumie zebrać trzy (z ogółem dziesięciu) kryształy.



W turze aktywacji Inkuba potwierdziło się, że jego nekromanta niespecjalnie nadawał się na dowódcę. Czy to z powodu zaskoczenia szybkim posuwaniem się moich oddziałów, a zwłaszcza upiorów w jego kierunku, czy też z powodu wrodzonej lotności umysłu, dość powiedzieć, że żaden z jego oddziałów nie wykonał akcji.



Wykorzystując uzyskaną inicjatywę, szybkim marszem moje oddziały kontynuowały posuwanie się w kierunku centrum linii mojego przeciwnika, zajmując tym samym centrum pola walki. Tymczasem shade obrał za cel jednostkę kawalerii Inkuba i w czarnej mowie rozpoczął skomplikowaną inkantację zaklęcia, które ich miało zamienić w pył. Popełniłem w tym momencie błąd – zapytałem brata, czy ma jakieś preferencje dotyczące środka rażenia - dałem mu do wyboru, kulą ognia, błyskawicę lub obłok trującego gazu. Sprytnie odpowiedział, że wybiera truciznę. Dopiero po zakończeniu zaklęcia uświadomiłem sobie, że pozbawionym płuc szkieletom trucizna nie może zaszkodzić. Trudno, było już za późno, by zmieniać zaklęcie, obłok trującego gazu otoczył kawalerzystów, którzy oczywiście wyszli z tej przygody bez szwanku (w rzeczywistości czar spalił na panewce, shade był bardzo, bardzo marnym czarownikiem - przyp. Inkub).


Pokrzepiony tym widokiem nekromanta, niewątpliwie przypisując ten stan rzeczy swojej znajomości magii śmierci, wykrzyczał chrapliwym głosem rozkazy i jego oddziały powoli ruszyły na spotkanie moich wojowników. Inkubowi, o ile pamiętam, udało się także zebrać w tym momencie trzy kryształy. Jego kawaleria znalazła się w pobliżu oddziału moich nieumarłych wojowników zabezpieczających moją prawą flankę.


Moi poddani niezwłocznie poszli do ataku, by po chwili wycofać się w celu przegrupowania. Pomimo gwałtowności starcia żaden z jego uczestników nie poniósł obrażeń, które wyeliminowałyby ich z dalszej walki. Niepowodzenie w starciu powetowałem sobie zgarniając upiorami czwarty kryształ, podczas gdy drugi oddział nieumarłych wojowników i shade kontynuowali marsz w kierunku wroga.


Po odepchnięciu oddziału wojowników przez kawalerię, nekromanta dostrzegł możliwość ataku na moje upiory. Wybuchła krótka, zażarta walka. W jej wyniku jeden z moich upiorów legł, ale nekromanta nie wytrzymał ataków pozostałej piątki i z dwoma obrażeniami wycofał się na z góry upatrzone pozycje.

Po tym pokazie sprawności bojowej nekromanty zacząłem składać elementy układanki. Z perspektywy czasu podejrzewam, że Inkub celowo wprowadził mnie w błąd twierdząc, że liderem jest nekromanta, podczas gdy w istocie musiał to być jakiś bezimienny Król Upiorów, tyle że jedynie ucharakteryzowany na nekromantę.

Bez chwili wytchnienia na upiory spadł atak kawalerzystów Inkuba, którzy również unicestwili jednego upiora, sami tracąc jednak dwóch członków oddziału. W tym czasie oddział zjaw mojego brata powoli posuwał się w kierunku kolejnego kryształu. Pozostałe oddziały Inkuba tkwiły w miejscu. Utwierdziło mnie to tylko w przekonaniu, że mam do czynienia z Królem Upiorów, a nie nekromantą, który powinien lepiej kierować nieumarłymi.

Oddział wojowników, którzy chwilę wcześniej walczyli z kawalerią Inkuba, widząc straty upiorów, uznał za wskazane zewrzeć szeregi i sformował ścianę z włóczni. Kosztowna pomyłka w ocenie wrogiego dowódcy musiała zachwiać pewnością siebie mojego shade’a. Nie mogąc się należycie skoncentrować, nie udało mu się bowiem przywołać z powrotem żadnego z upiorów.


Wykorzystując chwilę nieuwagi mojego lidera, inicjatywa przeszła w szpony nekro… króla upiorów, który ponownie zaatakował oddział upiorów. Znowu jeden z nich rozwiał się w pył, reszta wycofała się przed tym dziwnym nekro…, tzn. przed upiornym królem wyglądającym jak nekromanta. 

Pozostałe jednostki Inkuba zbliżały się do miejsca, gdzie toczyła się walka, za wyjątkiem zjaw, które zabezpieczyły w tym czasie czwarty kryształ dla mojego oponenta.



Zacząłem z pewnym niepokojem obserwować wydarzenia rozgrywające się w centrum pola walki, gdzie moje upiory dostały tęgie lanie. Shade - tym razem władczym, pewnym głosem - wykrzyczał zaklęcie i jeden z upiorów drgnął, w jego pustych oczodołach znowu zalśnił zimny ogień kurhanu, powoli dźwignął się i razem z resztą oddziału ruszył do ataku na kawalerzystów. Tym razem jeźdźcy mojego brata zostali pokonani, tracąc trzech konnych. Z tyłu, za upiorami, powoli zbierał się drugi oddział nieumarłych wojowników, gotów do ich ewentualnego wsparcia.


Upiorny król przebrany za nekromantę dostrzegł niebezpieczeństwo przełamania centrum jego linii i po raz kolejny zaatakował moje upiory. Tym razem jednak jego atak zakończył się fiaskiem, ciężko ranny najpierw się wycofał, by już poza zasięgiem ostrzy upiorów obrzucić spojrzeniem pole walki, na którym musiał dostrzec coś niepokojącego albo wręcz przeciwnie uznał, że jego plan został zrealizowany i może się wycofać z pola walki. W tym momencie nie wierzyłem już za grosz Inkubowi, który pomstował na rzut kośćmi i rezultat wskazujący, że jego lider umknął z pola walki pociągając za sobą ostatniego kawalerzystę. Wygląda na to, że lepiej znałem tego nekromantę, tfu, tego upiornego króla niż Inkub. Ja po prostu wiedziałem, że to, co wygląda na ucieczkę, jest tylko kolejnym fortelem, który ma odciągnąć moją uwagę od rzeczy naprawdę ważnych. Zresztą może i jakiś wpływ na swoje oddziały ów król miał, jego ucieczka zachwiała bowiem pozostałymi na polu walki ożywieńcami wroga, które za wyjątkiem zombie stanęły zdezorientowane.


W kolejnych turach wydarzenia w centrum sprowadziły się do tego, że moje upiory rozprawiły się ze szkieletami Inkuba, a oddział zombie został w ciągu jednej walki dosłownie rozniesiony na strzępy przez moich nieumarłych wojowników, którzy unieszkodliwili za jednym zamachem jedenastu gnijących wrogów. Jednak o wiele ważniejsze rzeczy działy się w tym czasie na mojej prawej flance.


Tak lekceważony przeze mnie oddział zjaw, zdobył bowiem w tym czasie piąty kryształ. Rozpoczął się wyścig po ostatni, dziesiąty kryształ. Mój shade próbował potraktować zjawy kulą ognia, ale znaczna odległość i liczne skałki, za którymi te cwane duchy się kryły, spowodowały, że jedynym efektem zaklęcia było osmalenie rzeczonych skał. Krótko mówiąc, do decydującego starcia doszło pomiędzy zjawami Inkuba, a moimi wojownikami, tymi samymi, którzy na początku gry bez rezultatu walczyli z kawalerzystami przeciwnika. Na szczęście dla mnie w rezultacie dwóch rund walki zatryumfowali moi dzielni wojacy. Tym samym w ostatniej chwili wyrwali zjawom dziesiąty kryształ.

Gra skończyła się ostatecznie wynikiem 5 do 5, a więc remis!!!
Dzięki Bracie. To był miły wieczór.

Mormeg







1 komentarz:

Z wielką przyjemnością czytam zawsze wszystkie komentarze - pozytywne i negatywne, choć co do tych ostatnich wolałbym, by były merytoryczne. Zostaw ślad swojej obecności komentując lub dodając blog do listy obserwowanych.

I always read all comments with great pleasure - both positive and negative ones. Speaking about negatives - please be constructive and let me improve my blog. Comment or follow my blog.