Strony

niedziela, 17 lipca 2016

Samotny wilk: wywiad z Garym Chalkiem

Ostatni z serii wywiadów  z ludźmi pracującymi dla Games Workshop w czasach początków Warhammera. Oryginalnie rozmowa opublikowana została na łamach bloga Realm of Chaos 80s, a z Garym Chalkiem rozmawiał Orlygg. Serdecznie dziękuję mu za pozwolenie na przetłumaczenie i publikację wszystkich wywiadów.

Kiedy miałem dziewięć lat, moim sąsiadem był chłopie o imieniu Matthew. Był o rok starszy. Łączyła nas jedna z tych dziwnych przyjaźni z dzieciństwa, istniejących poza szkołą, bo tam raczej nie spotykaliśmy się ze sobą. Był o klasę wyżej a przecież, przynajmniej w mojej szkole, nie zaczepiało się chłopców ze starszych klas. Obaj uwielbialiśmy książki z serii Fightning Fantasy, które w tamtym czasie były, jak się zdaje, u szczytu popularności. Przeżyliśmy przygody z Forest of Doom, Deathtrap Dungeon i Island of the Lizard King trzymając kciukiem stronę z poprzednim akapitem, żeby móc szybko wycofać się w przypadku śmierci. Staraliśmy się wypożyczyć, pewnie tak jak i inne dzieci, zaczytane egzemplarze dzieł Livingstone’a i Jacksona w miejscowej bibliotece, po to, by po szybkim powrocie do domu, z wypiekami na twarzy cieszyć się nimi na naszych łóżkach.

Któregoś dnia odwiedziłem Matthew, pewnie miałem ze sobą pudełko czy dwa plastikowych żołnierzyków Airfixa, Brytyjczyków (on ZAWSZE grał Niemcami). Spodziewałem się, że na jego stole do snookera będzie rozstawiony teren przedstawiający jakąś potyczkę z 1944 r. Zamiast tego znalazłem go na łóżku, ostrożnie przeglądającego strony jakiejś książki. Wiedziałem, że była z biblioteki, bo miała założone takie żółte, plastikowe okładki, cenione przez bibliotekarzy dwadzieścia pięć lat temu. Kiedy wszedłem, zerknął na mnie i beztrosko rzucił książkę na podłogę.

Kiedy zatrzymała się na usmarowanym farbami dywanie, dostrzegłem jej okładkę. Nagle spoglądała na mnie para niebezpiecznych oczu, tkwiących w twarzy postaci, która była po części Robin Hoodem, po części Leśnym Elfem z lat 80., a po części jakimś nieznanym herosem. Tak wyglądało moje pierwsze spotkanie z Samotnym Wilkiem!


Moje pierwsze spotkanie z klasycznym stylem grafiki Chalka. Te oczy wciąż mnie prześladują!
Kilka lat zabrało mi połączenie Samotnego Wilka, Gary’ego Chalka i Warhammera z lat osiemdziesiątych. Prawdę mówiąc, dotarło to do mnie dopiero niedawno. Jakieś osiem lat temu zacząłem zbierać stare numery White Dwarfa, poczawszy od numeru 90 w górę, do chwili, w której tematyka magazynu zmieniła się z anarchii lat osiemdziesiątych na korporacyjną papkę serwowaną w latach 90. Potem zacząłem zbierać wcześniejsze numery, te, w z czasów przed wydaniem Warhammera/Rogue Tradera, kiedy pismo niemal w całości poświęcone była RPG. W tych numerach też przewijały się prace Gary’ego i w końcu, dzięki tym kupowanym bez ustalonej kolejności pismom, zacząłem rozpoznawać jego styl w książkach do gier GW, stojących na półce w mojej sypialni, których strony czasami przeglądałem. To styl bardzo wyrazisty. Czysty, rozpoznawalny, całkowicie przeciwstawny tym mroczniejszym pracom, które przeważały i wówczas... 

Z przyjemnością więc opublikowałem, na blogu, mały artykuł na temat prac Chalka, nosił on tytuł The Magic of Warhammer Third Edition. Jak się zdaje, jest on całkiem popularny, miał dużo odsłon i komentarzy fanów prac Gary’go. Z tym większym zadowoleniem mogę napisać, że Gary zgodził się udzielić wywiadu. Rozmawiamy na temat wczesnych lat jego kariery, pracy dla GW, o grze Fantasy Warlord i innych sprawach. Chciałbym jednocześnie osobiście podziękować Gary’emu za jego wkład w blog Realm of Chaos 80s i społeczność Oldhammera. Z tego, co do mnie piszecie, wiem, że wielu z was naprawdę cieszą te wycieczki w przeszłość.

Oddaję głos Gary’emu...

Orlygg

RoC80s: Dorastałeś na wiejskich terenach Hertfordshire, w jaki sposób chłopak ze wsi zainteresował się fantastyką?

GC: W tamtych czasach fantastyka właściwie nie istniała, a jeśli nawet, to ja o tym nie wiedziałem. Doctor Who pojawił się w telewizji dopiero kiedy miałem jedenaście lat, a świat widziany był w czerni i bieli. W rezultacie zainteresowałem się rysowaniem i historią, czyli czymś, co było tak bardzo odległe od rzeczywistości, jak tylko się dało. Czytając świetne powieści historyczne Rosemary Sutcliff zorientowałem się, że ktoś (Charles Keeping) je przecież ilustrował i prawdopodobnie otrzymał za to honorarium. Wtedy zadecydowałem, że zostanę ilustratorem. Dzięki naprawdę wspierającemu mnie nauczycielowi plastyki udało mi się dostać do szkoły artystycznej.

Dopiero pod sam koniec szkoły zaczęła się popularność fantasy, pojawiła się gra Dungeons and Dragons, wszędzie można było kupić ksiązki science fiction, wszyscy czytali Władcę Pierścieni. Ja chciałem ilustrować książki dla dzieci, a tu nagle pojawiło się tyle nowych możliwości. Świat pokazał się w technikolorze. Oczywiście, mogło to być efektem narkotyków, ale nadal taki jest, co oznacza w sumie, że nadal mogę być pod ich wpływem...

Dostałem pracę w studio graficznym zajmującym się robieniem praktycznie wszystkiego, od etykiet na szampony (błyskotliwe lecz dostojne), do - przysięgam, że to prawda - wymazywania aerografem drewnianej nogi jakiejś staruszki w jakimś zdjęciu do czegoś związanego z medycyną. Ma się ten styl, nie? Kiedy się tym zajmowałem, wysyłałem próbki swoich ilustracji i w końcu udało mi się nawiązać dostać zlecenia na zilustrowanie bajek dla dzieci i podobnych książek. Fantasy pojawiło się trochę później, więc czytajcie dalej.


Ilustracja z Lone Wolf II: Fire on the Water.
RoC80s: Jako nastolatek zainteresowałeś się grami bitewnymi. Co pamiętasz z tych wczesnych lat? Czy w twoim przypadku były to wyłącznie gry historyczne, czy też znalazłeś się w gronie wczesnych graczy D&D?

GC: W gry bitewne grało się figurkami Airfixa używając zasad Donalda Featherstone’a. Nastolatek spoza Londynu miał dostęp tylko do tego. Grało się w Drugą Wojnę Światową albo Wojnę Secesyjną, albo spędzało pół życia na konwertowaniu plastikowych żołnierzyków używając plasteliny. Co dziwne, te gry dawały naprawdę mnóstwo radochy. Jak zapewne wiecie, obecnie przyjemność z gry jest niedozwolona, no - chyba że jakoś przypadkowo uda się przemycić takie zasady, które dają frajdę. A nawet jeśli się tak stanie, to cała ta frajda zniknie gdzieś w okolicach piętnastej edycji. Ostatecznie sami stworzyliśmy własne zasady gry, ale bez obaw - nikt nigdy się o tym nie dowiedział.

W tym czasie nie było na rynku gier fantasy, z wyjątkiem tych, w które grała mityczna niemal postać odziana w kardigan - Tony Bath. Toczył on bitwy osadzone w Hyborei Roberta Howarda. Ale jako że w Hertfordshire nikt nigdy nie słyszał nawet o Conanie czy Hyborei, pozostawało to zagadką. D&D miało dopiero nadejść…

RoC80s: Jak udało ci się przejść od grania do pracy w przemyśle związanym z wydawaniem gier?

GC: Zacząłem pracować w przemyśle związanym z grami wymyślając swoją własną! Miałem małe biuro w drukarni, któregoś dnia oglądałem jakąś historyczną grę planszową, kiedy zauważyli to dwaj bracia, właściciele drukarni. Zapytali co to jest i ile kosztowało. Kiedy usłyszeli, nie mogli nadziwić się różnicy między kosztami druku i ceną sprzedaży. Powiedzieli, że jeśli wymyślę coś podobnego, to to wydrukują. I tak zrobiłem.

Wymyśliłem “Cry Havoc”. Niewiele wcześniej zacząłem grać w D&D (mówiłem przecież, że w końcu pojawi się ta gra) i nadal dziwiłem się różnicom między grami fabularnymi i istniejącymi wówczas grami historycznymi. Gry historyczne, nawet te na poziomie niewielkiej potyczki, wykorzystywały anonimowe pionki, w gruncie rzeczy identyczne, natomiast w D&D były postacie, całkowicie różne, mogące walczyć ze sobą. Dlatego postanowiłem dodać do gry historycznej trochę kolorytu, charakteru gier fabularnych, wprowadziłem indywidualne postacie, mające własne zalety i słabości. Tak narodziła się gra “Cry Havoc” a ja zostałem projektantem gier.


Gra Talisman: The magical Quest. Pierwsze wydanie z 1983. Okładka autorstwa Gary’ego Chalka.
RoC80s: Moje najwcześniejsze wspomnienia twoich ilustracji to prawdopodobnie okładka Lone Wolf: Flight from the Dark z 1984. W jaki sposób związałeś się ze słynną serią gier książkowych Joe Devera?

GC: Po raz pierwszy spotkałem Devera, gdy prowadził sklep Game Centre w pobliżu Oxford Street, wstawiłem do niego mnóstwo egzemplarzy “Cry Havoc”. Potrzebował też wielu innych produktów, trudnych do regularnego otrzymywania, zacząłem więc rysować serię planów lochów i podziemi, które również mu sprzedawałem. W tym czasie nie istniały jeszcze gry-książki, zaczęliśmy więc grać w bitewne gry fantasy używając zasad Reaper i Laserburn, a także w gry historyczne, używając powszechnie już wówczas dostępnych metalowych figurek w skali 25 mm.


Jedna z dioram Gary’ego z lat osiemdziesiątych. Pojawiła się, między innymi, w Fantasy Warlord.
RoC80s: Jak rozpoczęła się twoja współpraca z Games Workshop? Czy pracowałeś wtedy w charakterze grafika czy projektanta gier?

GC: Odszedłem z drukarni, kiedy okazało się, że bracia mieli poważne problemy finansowe i ciągnęli kasę z Cry Havoc, więc gra nigdy nie zdołała osiągnąć zakładanej popularności. Spotkałem się z Livingstonem i Jacksonem w Games Workshop. Wielokrotnie grozili mi pozwami za splagiatowanie arkuszy planów lochów i podziemi, ale nigdy jakoś nie udało im się tego zrobić. Powiedziałem im, żeby mnie zatrudnili, wtedy nie musieliby mnie ciągać po sądach, no i mógłbym wymyślać nowe rzeczy dla ich firmy. Przemyśleli to i dali mi stanowisko, które nazwali Kierownik Rozwoju Gier! Miałem biuro, stół do rysowania i widok na parking. Do kierowania miałem tylko samego siebie, ale hej - byłem w kierownictwie!

Tak naprawdę cała historia zaczyna się właśnie w tym momencie. Joe Dever stracił pracę w Game Centre i potrzebował roboty. Workshop potrzebował kierownika magazynu, a ja zaproponowałem Devera. Dostał pracę. Podczas gdy ja pracowałem nad Talismanem i Battlecars, Livingstone i Jackson wpadli na pomysł gry The Wizard of Firetop Mountain, opartej na przygodach dla jednego gracza z gry Tunnels and Trolls. Kiedy zaczęła się dobrze sprzedawać, zapytali  Joego, czy nie napisałby podobnej przygody pod pseudonimem, a mnie, czy bym jej nie zilustrował. Wszystko za hojną ofertę jednego procenta z zysków. Powiedziałem Joemu, że skoro jesteśmy wystarczająco dobrzy, by pracować i pisać dla nich, równie dobrze możemy zrobić to sami. Joe napisał fragment pierwszej książki o Samotnym Wilku, z akcją osadzoną w świecie wymyślonym przez niego na potrzeby bitewnych gier fantasy. Ja zrobiłem kilka ilustracji i zrobiliśmy wersję demonstracyjną dla wydawców. O ile sobie przypominam, tekst napisaliśmy na maszynie GW, skrywając się w czasie przerw obiadowych...

RoC80s: Jesteś autorem bardzo różnych materiałów, jakie publikowano we wczesnych numerach White Dwarfa. W czasach przed ‘Eavy Metal pisałeś o malowaniu, twojego autorstwa są takie klasyczne artykuły, jak ‘Every Dwarf Loves a Sailor’. Jak wyglądała praca dla tego magazynu w pierwszej połowie lat osiemdziesiątych?

GC: Praca z Jamiem Thompsonem, ówczesnym naczelnym, była świetna. Miał wielkie poczucie humoru, bezustannie udawało mu się przemycić na łamy pisma jakieś mniej czy bardziej niegrzeczne żarciki. Szczególnie w pamięć zapadł mi pisarz, którego nazwał Hugh Janus ... Oczywiście, miało to miejsce w tych dawnych czasach, gdy White Dwarf był wciąż magazynem o grach i nawet publikował artykuły o produktach innych firm. Zasady rozgrywania bitew morskich dla Warhammera powstały, ponieważ do swoich własnych gier potrzebowałem jakichś okrętów - więc napisałem na ten temat artykuł.

Ikoniczna okładka dodatku Blood Bath at Orc's Drift. Gary Chalk. 1985.
RoC80s: Miłośnicy dawnego Warhammera znają cię najlepiej, jak sądzę, z dodatków do 2 edycji, takich jak Bloodbath at Orc’s Drift (scenariusz ten rozgrywaliśmy podczas niedawnego Dnia Oldhammera w Wargames Foundry Bryana Ansella). Jak powstały te scenariusze??

GC: Workshop poprosił nas o napisanie dla nich scenariusza. W tym czasie pokazywaliśmy pierwsze, naprawdę duże gry wojenne fantasy podczas konwentów Dragonmeet i Games Day. (Czasami używaliśmy do tego Warhammera, a czasami kładliśmy na stole przepisy Warhammera, ale w tajemnicy używaliśmy Reapera, ponieważ był szybszy. Ależ byli z nas psotnicy;) W każdym razie Bryan Ansell poprosił nas o napisanie scenariusza, ja wpadłem na pomysł Orc’s Drift, a Joe trochę go rozwinął, tak żeby można było wykorzystać w nim wiele z najnowszych figurek Citadel.
   

Wewnętrzna ilustracja ze 113 numeru pisma White Dwarf autorstwa Gary’ego Chalka. 1989.
RoC80s: W latach osiemdziesiątych wykonałeś dla GW - i nie tylko dla nich - wiele ilustracji. Liczni fani chcieliby wiedzieć, co stało się z oryginałami twoich prac. Czy nadal je posiadasz, czy też sprzedano je kolekcjonerom?

GC: Posiadam część tych prac, ale mnóstwo zaginęło w Games Workshop. Kiedyś produkowali pudełkowy zestaw figurek do Samotnego Wilka, dałem im na okładkę pudełka grafikę, którą namalowałem na okładkę pierwszej książki z jego przygodami. Niestety, to jedna z zaginionych prac. Z dobrego źródła wiem, że moje prace, a także prace innych artystów, trafiły do śmieci. Ponieważ świadkiem był rzeźbiarz pracujący niegdyś dla GW, podejrzewam, że to prawda. Jestem z tego powodu naprawdę wkurzony.

Gra fantasy która nie miała zbyt świetlanej przyszłości.
RoC80s: Maczałeś palce w pechowym projekcie Fantasy Warlord. Jak wyglądał pierwotny projekt tej gry, jak sądzisz - dlaczego gra nie odniosła sukcesu?

GC: Początkowo mieliśmy pomysł, by napisać zestaw przepisów, które pozwalałyby graczom na wykorzystanie taktyki na stole w sposób realistyczny, a jednocześnie byłyby relatywnie szybkie w samej grze. Przestałem grać w Warhammera, ponieważ przy dużej liczbie figurek gra ciągnęła się bez końca. Przez dużą liczbę rozumiem dwieście czy trzysta miniaturek na stronę. Kiedy dwudziestu łuczników musi rzucić sześćdziesiąt razy, by obliczyć efekt ostrzału, to - jak dla mnie - system jest naprawdę niezgrabny. Z tego powodu zdecydowałęm się na przepisy bazujące na systemie procentowym, pozwalające rozstrzygnąć walkę i strzelaniem rzutem jednej kostki.

Nie lubiłem też coraz bardziej puchnących zasad. Wydawało się, że Chaos potrzebuje wielkiej liczby dodatkowych przepisów. Pomyślcie o tym przez chwilę... A tło fabularne świata zostało tak ściśle określone, że pozostawiało niewiele miejsca dla wyobraźni graczy. Naprawdę lubię pisać scenariusze, wymyślać machiny bojowe, mundury, a potem przenosić to na stół, do moich gier. Jak mi się teraz zdaje, lubię to chyba jednak wyłącznie ja sam - jest to prawdopodobnie jedna z przyczyn niepowodzenia projektu Fantasy Warlord. Ludzie lubią przynależeć do grupy, chcą być jednym z wielu chłopców. To właśni oni grają w Warhammera, Malifaux czy cokolwiek innego - w gruncie rzeczy społeczność graczy jest równie ważna, jak sama gra. Lubią żarty zrozumiałe tylko dla fanów, takie o trzeciej edycji, czy też malowanie znaków na swoich orkach dokładnie takich, jakie pokazano im w piśmie. Prawdę mówiąc, niewiele obchodzi mnie taka gra, potrafię sam wymyślić własne oznaczenia. Zdaje się, że jestem pseudogeekiem, który tak naprawdę wcale nie jest geekiem.

Są też liczne inne powody, dla których projekt nie odniósł sukcesu. Mieliśmy producentów figurek, kłamiących na temat liczby dostępnych rzeźbiarzy, mieliśmy grafików zajmujących się składem, których powinno się z miejsca wyrzucić do jakiegoś składu rzeczy niepotrzebnych. Mieliśmy magazyn, który właśnie bankrutował i zapomniał nam o tym powiedzieć. Mieliśmy też malutki kryzys finansowy. Kanclerz, Nigel Lawson, powiedział kiedyś, żę bedą “małe problemy”, ale kłamał. Wyobraźcie sobie, polityk, który kłamie. Niemożliwe, nie? W każdym razie projekt skazany był na porażkę od chwili rozpoczęcia prac. Naprawdę dałem ciała.

Ilustracja wewnętrzna z Warhammer Armies. Gary Chalk 1987.
RoC80s: Ostatnio udzieliłeś wywiadu na temat 40k, ten wywiad zadziwił trochę fanów gry znających ją od lat, jako że od dziesięcioleci nie masz nic wspólnego z Warhammerem 40000. W jaki sposób w ogóle doszło do tego, że udzieliłeś wywiadu na ten temat?

GC: Choć ostatnio nie mam wiele wspólnego z 40K, nie mam też alzheimera i dokładnie śledzę rozwój tej gry. Udawło mi się nawet parę razy przeczytać parę stron z White Dwarfa w miejscowym sklepie, zanim mnie wyrzucili.

Przyczyna leżąca u podstaw tego wywiadu jest prosta i znana - bezczelny nepotyzm. Tak się składa, że mój syn Titus, który pracuje jako dziennikarz w Berlinie, jest przyjacielem Samiry Ahmed. A ona musiała znaleźć kogoś, kto znał produkty Games Workshop, więc Titus zaproponował mnie. Zabawne, prawda?

Na swoją obronę mogę powiedzieć jedynie, że znam dokładnie produkty GW i grałem zarówno w Warhammera Fantasy, jak i 40K. Prawdę mówiąc testowałem wczesne wersje zasad obu tych gier. Gdyby wywiad zrobiono z kimś, kto obecnie pracuje dla GW, powiedziałby kupę marketingowego dziadostwa. Powiedziaem autorce wywiadu szczerze to co myślę i tyle.

Intrygująca ilustracja z artykułu o Kolegiach Magii. Czarna kropa? Albo zamierzona, albo coś ukrywa.








5 komentarzy:

  1. Kim jest wzmiankowana Samira Ahmed?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tu jest to wyjaśnione, o co chodzi.
      http://www.samiraahmed.co.uk/something-warhammer-this-way-comes/

      Usuń
  2. Dzięki, naprawdę fajnie się czytało =)

    OdpowiedzUsuń
  3. Mi się również podobało. Więcej takich tekstów :)

    OdpowiedzUsuń

Z wielką przyjemnością czytam zawsze wszystkie komentarze - pozytywne i negatywne, choć co do tych ostatnich wolałbym, by były merytoryczne. Zostaw ślad swojej obecności komentując lub dodając blog do listy obserwowanych.

I always read all comments with great pleasure - both positive and negative ones. Speaking about negatives - please be constructive and let me improve my blog. Comment or follow my blog.