poniedziałek, 30 kwietnia 2012

Następny Apacz

Zakończyłem właśnie prace nad kupionymi kilka miesięcy wcześniej Apaczami firmy Artizan Designs, przeznaczonymi do skirmishowych rozgrywek na Dzikim Zachodzie. Banda Meksykanów zrobiona została już wcześniej, teraz ewentualnie dodam jeszcze tylko po dwóch, trzech konnych do obu grup, ale to raczej pieśń odległej przyszłości. Szkoda tylko, że na razie nie mam specjalnie z kim grać - muszę namówić Mormega na jakąś rozgrywkę testową Legends of the Old West albo czegoś podobnego. Na zdjęciu obok jedna z właśnie skończonych miniaturek - tak jak poprzednie, fajne, proste wzory, nie przeładowane detalami, w niezbyt dynamicznych pozach, ale coś w sobie mają. Dobrze się malują i fajnie wyglądają w grupie. Jak poprzednie figurki do potyczek dzikozachodnich, także i ta jest dipowana. Malując trzymałem się zasady używania naturalnych, stonowanych kolorów. Raz, że pasuje to do pozostałych miniaturek z tej grupy, dwa, że takie właśnie kolory znalazłem w źródłach, szukając wzorów malowania.
Nowością był zastosowany lakier matowy w aerozolu. Kupiłem werniks matowy firmy Winsor and Newton i jak na razie, odpukać, tragedii nie ma. Lakier wysycha na delikatny półmat, przyjemny dla oka. Ma tylko trzy wady - śmierdzi równie mocno co lakier matowy Army Paintera, jest go o co najmniej połowę mniej i schnie dość długo. Po 24 godzinach polakierowane pierwszy raz miniaturki przy dotknięciu sprawiały jeszcze wrażenie nie do końca suchych. I stąd właśnie te cholerne drobinki trawki elektrostatycznej na podstawkach - denerwuje mnie to niemożebnie ale wygląda na to, że 24 godziny schnięcia werniksu to było za mało i parę "źdźbeł" przykleiło się na stałe.


niedziela, 29 kwietnia 2012

Wybrane z tygodnia 46

Codwutygodniowa porcja tygodniowych ciekawostek ze świata naszego hobby już po raz czterdziesty szósty. Dziś naprawdę dużo fajnych rzeczy. Zacznijmy może zbiorczo od materiałów związanych z Salute, największym show wargamingowym w Wielkiej Brytanii, jaki miał miejsce tydzień temu. Na początek może kilkanaście zdjęć z bitwy - a właściwie dioramy - która zrobiła, nie tylko zresztą na mnie, oglądającego ją tylko na fotkach, wrażenie. Epoka napoleońska, bitwa o La Vajol, przygotowana przez ekipę Victrix Miniatures w skali 54 mm. Piękny stół, wielka liczba figurek, naprawdę jest na co popatrzeć. Kolejne kilkadziesiąt fotek z gier, które cieszyły oczy autora, przedstawiono na blogu Roundwood's World. Warto popatrzeć, jak bardzo są to dopracowane rozgrywki - teren, zasady dla graczy (bo większość z tych gier przeznaczona jest do pokazów), figurki, dodatkowe akcesoria. Tak właśnie, moim zdaniem i uwzględniając, rzecz jasna, skalę tradycji gier bitewnych, powinien wyglądać nasz Grenadier. Obszerne galerie fotografii z Salute można też znaleźć na blogu Bartka (Asienieboje) i na forum I love wargaming (część 1, część 2, część 3). Zwróćcie proszę, szczególną uwagę, na stół polskiej gry Wolsung (link prowadzi na forum Wolsunga i do albumu jednego z autorów gry i budowniczych stołów wolsungowych na Salute, Łukasza Perzanowskiego). To steampunkowy skirmish, osadzony w świecie polskiej gry fabularnej. Jak widać można pokazać swój produkt w bardzo atrakcyjny sposób, wyróżniający się nawet na tak dużej imprezie. Zdjęcie wolsungowego stołu widoczne jest obok tej notki.
Ok, koniec z Salute, czas na inną dużą imprezę, a w zasadzie prezentację zwycięzców tej imprezy. Konkurs malarski Crystal Brush, tutaj znajduje się galeria zwycięzców. Warto zauważyć, że miejsca na podium w dwóch kategoriach zdobyli Polacy - Maciek Banasik zdobył srebro w kategorii Fantasy/Steampunk Single pracą Dark Corner of the Earth, natomiast Marcin Ignasiak osiągnął tę samą pozycję w kategorii Historical Single pracą Soviet Rifleman.
Teraz ciekawostka informatyczna. W sklepie Googla z aplikacjami dla systemu Android pojawił się Fantasy Mathhammer - mały programik pozwalający przetestować walki pomiędzy oddziałami w grze WFB. Na razie tylko cztery rasy, ale aplikacja jest cały czas rozwijana, może będzie więcej.  Tutaj znaleźć można blog autora tego bezpłatnego programu.
Kilka poradników dotyczących rozmaitych aspektów malowania. Pierwszy, autorstwa Any zamieszczony na stronie Chest of Colors, dotyczy robienia wrzącej lawy. Kolejny z poradników przedstawia sposób malowania figurek w skali 1:72. Jego autorem jest Stuart Emmet, oryginalnie zamieszczono go w Wargames Illustrated. Następny z artykułów tego rodzaju przeznaczony jest dla początkujących - zamieszczono go na blogu HandCannonOnline, przedstawia materiały - pędzle, farby, aerozole - które przydają się przy malowaniu naszych modeli. Na tym samym blogu zamieszczono przegląd pędzlowych ferrari - autor testuje najdroższe i najlepsze pędzelki do malowania wykonane z włosia sobolowego.
Przez pewien czas na blogu Multiverse 15 panowała cisza, jednak autor w ostatnim czasie zamieścił zdjęcia skończonego jednego elementu swojego stołu do gier fantasy w skali 15 mm - rzućcie okiem, bo warto. Na blogu jest też poradnik dotyczący malowania bruku.
A na sam koniec cztery czy pięć poradników dotyczących właściwego malowania figurek z okresu amerykańskiej wojny o niepodległość i wojen w Ameryce Północnej czasów kolonialnych. Huronowie, rangersi, Mohawkowie, Brytyjczycy i Francuzi - krótko mówiąc  wszystko co związane z tomahawkiem i muszkietem. Dla mnie ekstra przydatne, bo figurki z tego okresu zagoszczą za czas jakiś na blogu.
Prawie bym zapomniał - garść porad malarskich prosto z seminarium malowania w Warhammer World, hobbystycznym centrum Games Workshop. Warto poczytać, jakie triki stosują malarze z Eavy Metal team -  pierwsza i druga część poradnika zamieszczona na blogu Stahly's Tale of Painters.

piątek, 27 kwietnia 2012

Ktoś stracił głowę...

Od pewnego czasu nie mogę skupić się dłużej na jednym temacie. Warhammerowe Imperium, wampiry, Indianie do Dzikiego Zachodu, dwie armie 15 mm w malowaniu, a na horyzoncie majaczą trzy kolejne gry, którymi jestem mocno zainteresowany, jedna będzie zresztą kontynuować temat Indian, tyle że inne czasy, inne plemiona. A na razie pomalowany wczoraj ghoul, jedna z figurek Heresy Miniatures, której to Ghasta już pokazywałem. Bardzo przyjemna rzeźba, aczkolwiek mocno delikatna, a szczegóły są bardzo małe. Zęby stwora są jakieś trzy razy mniejsze niż u ghouli produkcji Games Workshop. Pomalowałem go na niespecjalnie podobający mi się kolor, ale jako że chcę mieć ghouli o różnych odcieniach skóry, a takich brązowawych mam najmniej, padło właśnie na kolor Calthan Brown.
Dziwna sprawa. Patrząc na figurkę na żywo, uważam, że jest ona jedną z najmocniej skontrastowanych, jakie wyszły spod mojego pędzla - chciałem mocno rozjaśnić ten nieciekawy brąz, dominujący w całym malowaniu. Natomiast na zdjęciach tego niemal w ogóle nie widać, zdjęcia są przygaszone i ciemne, mimo ustawień dających, przynajmniej w teorii, jasne zdjęcia. Wot, technika.

Ha... Mały update notki. Te kiepskie zdjęcia psują mi humor, postanowiłem więc z nimi powalczyć. Dla porównania, zdjęcie wykonane przy ZNACZNIE słabszym świetle, tyle że brak silnego źródła światła z góry. W rezultacie nie tylko całość jest jaśniejsza, ale też odwzorowanie kolorów jest niemal idealnie zgodne z wyglądem rzeczywistym figurki. Nowa fotkę wstawiłem jako tytułową, starą, dla porównania, można obejrzeć tutaj, natomiast pod spodem widać fotki robione ze starymi ustawieniami światła...


czwartek, 26 kwietnia 2012

Imperialny arkebuzer

Powolutku zaczyna mi brakować jakichś sensownych, niepowtarzających się nazw notek o tych strzelcach, a zostało ich jeszcze czterech. Jak wcześniejszy - dipowany na podstawowe kolory Talabeclandu, lekkie rozjaśnienia po wyschnięciu dipa, podstawka i rekrutacja zakończona. Może trochę szkoda mi tych figurek do takiego "malowania" ale jeśli stoję przed wyborem dip i granie w rozsądnym czasie albo granie gołym plastikiem i metalem, wybiorę jednak dip. Więcej czasu poświęcam dzięki temu swoim wampirom,,,
Sama figurka to, jak wcześniejsze, jeden z wzorów Imperium z 4. edycji gry. Rzeźbiony przez któregoś z braci Perry, w rzeczywistości może równie dobrze przedstawiać jakiegoś strzelca z wczesnorenesansowych Niemiec czy Włoch. Do tej pory w ofercie Foundy Miniatures spotyka się figurki różniące się tylko pozą, przedstawiające właśnie takich historycznych "ludzi ogniowych".


środa, 25 kwietnia 2012

Drugi element najemników egipskich w służbie perskiej

Wiele wody w rzekach upłynęło od czasu, kiedy pokazywałem coś do powstającej w bólach armii Achemenidów do DBA, którą rozpocząłem dobrze ponad rok temu. Nieco zmobilizowany kolejnym konkursem malarskim forum Strategie postanowiłem podgonić trochę ten projekt. Zamierzam - w ramach konkursu - pomalować trzy elementy armii Dariusza III. Będą to widoczni obok egipscy najemnicy, element 4Sp, kolejny oddział 3Ax oraz drugi element 4Sp, tym razem Kardaka, czyli rodowici Persowie. Na początek poszli najłatwiejsi w malowaniu Egipcjanie. To już drugi element przedstawiający tych najemników, od czasu kiedy malowałem ich po raz pierwszy, zdążyłem zapomnieć jakich dokładnie kolorów użyłem na ich pancerzach, stąd odrobinę inny odcień. Malowanie błyskawiczne - jak dla mnie - łącznie poświęciłem im nie więcej niż dwie godziny. Na warsztat "15 mm" trafią następnie pewnie figurki przeznaczone na element 3Ax.


wtorek, 24 kwietnia 2012

Nowości z Amercomu 18

Czas na informacje o tym, co w najbliższych dniach ukaże się ciekawego nakładem wydawnictwa Amercom. Na początek "Kolekcja wozów bojowych" i jej już 58. numer. Tym razem tematem zeszytu będą niemieckie działa samobieżne na podwoziach francuskich czołgów, zdobytych po kampanii 1940 r. Produkowane w niewielkiej liczbie, sposobami bez mała chałupniczymi, brały udział w walkach we Francji w 1944 r., w Afryce Północnej i na froncie wschodnim. Do pisma dołączony będzie gotowy model diecast w skali 1:72, przedstawiający działo noszące jakże wdzięczną i krótką nazwę niemiecką 10.5 cm leFH 18 Selbstfahrlafette auf Geschützwagen 39H(f).



W 20. odcinku kolekcji "Helikoptery świata" już coś bliższego nam i geograficznie, i czasowo. Tematem tego zeszytu będzie radziecki śmigłowiec Mil Mi-4, wykorzystywany także w lotnictwie polskim. Gotowy model w skali 1:72, dołączony do pisma, będzie przedstawiał tę konstrukcję w wersji Mil Mi-4A w malowaniu właśnie z biało-czerwoną szachownicą.







Bohaterem 18. zeszytu kolekcji "Latające Fortece" będzie amerykański ciężki samolot transportowy Boeing C-97 Stratofreighter i jego różne wersje. Do pisma dołączony zostanie gotowy model diecast tej maszyny w skali 1:200 w malowaniu lotnictwa transportowego armii amerykańskiej.













poniedziałek, 23 kwietnia 2012

Z półki Mormega: Path of the Renegade


Ponury świat mrocznej przyszłości w ujęciu autorów wydawnictwa Black Library - kolejna z recenzji kreślonych piórem Mormega.


Przebywając w domu na tzw. L4, nadrabiam powoli zaległości w lekturze książek, które kupiłem niedawno i trochę dawniej. W ten sposób w moje ręce wpadła książka Andy'ego Chambersa "Path of the Renegade". Będąc znanym miłośnikiem wszystkiego co ma spiczaste uszka, z dawna już ostrzyłem sobie zęby na czas spędzony z księgą o Mrocznych Eldarach. Dosyć dawno temu przeczytałem "Path of the Warrior" Gava Thorpe’a i ciekawy byłem, jak wypadnie porównanie obu książek, a pośrednio dwu odłamów Eldarów.

Zacznijmy jednak od okładki autorstwa Neila Robertsa, na której przedstawiono jednego z wojowników Mrocznych Eldarów. Nie chcielibyście chyba spotkać kogoś takiego ciemną nocą. Przedstawiona postać robi mocne wrażenie, z pewnością przyciąga uwagę i w rezultacie powoduje, że książka rzuca się w oczy. Warto też chyba odnotować, że o ile w serii Thorpe’a o Eldarach z craftworlds tło okładek jest białe z kolorową postacią, o tyle tło tej o Mrocznych Eldarach jest oczywiście czarne. Dużą niespodzianką jest natomiast runa, którą wojownik ma umieszczoną na hełmie. Spędziłem wczoraj trochę czasu, szukając odpowiedzi na tę zagadkę w mojej biblioteczce ale nie znalazłem niczego co by przybliżyło mnie do jej rozwiązania. Otóż jest to symbol craftworldu Iyanden. Myślałem sobie, no cóż może jest to tylko zbieg okoliczności, ale tym bardziej dziwny, że jest to symbol bezpośrednio związany z Asuryanem. Umieszczenie go na hełmie przedstawiciela odłamu Eldarów uważającego, że wszyscy bogowie zginęli w czasie Upadku, oddającego cześć, spośród bogów starego panteonu, jedynie Khainowi, a w dodatku  utożsamianego przez samych Mrocznych Eldarów z odłamem ich gatunku z craftworldów jest co najmniej dziwne. Przynajmniej w mojej opinii. Może ktoś zresztą znajdzie jakieś wytłumaczenie tej zagadki.

Książka na 400 stronach przenosi nas do Commoragh. Jesteśmy świadkami intrygi snutej przez pewnego Archonta, który ni mniej, ni więcej tylko uznał, że czas położyć kres rządom Asdrubaela Vecta. Wraz z przywódcami dwóch innych koterii planuje wskrzesić wroga Vecta, któremu prawie udało się go niegdyś pokonać. Prawie robi jednak jak wiadomo wielką różnicę. Jak jednak tego dokonać w mieście, w którym wszyscy nawzajem śledźą każdy krok wrogów, potencjalnych wrogów i niepewnych sojuszników? Jak pozyskać pewien rzadki składnik niezbędny do jego wskrzeszenia, tak aby nie dowiedzieli się o tym szpiedzy Vecta? Pytania o tyle istotne, że dane nam jest również naocznie przekonać się, w jaki sposób Vect pozbywa się swoich wrogów.

Jest tu właściwie wszystko, co być powinno - morderstwa, zakulisowe rozgrywki, bohaterowie nużają się we wszelkich możliwych zdradach, podstępach i truciznach - a jednak czuję niedosyt. Spodziewałem się bardziej elektryzującej lektury, czegoś jak "Kroniki Malusa" przeniesione do uniwersum Warhammera 40000, tymczasem książka nie jest aż tak dobra. Najbardziej chyba doskwiera brak w książce pierwszoplanowej postaci, z którą mógłbym się identyfikować. Wiem, że trudno tego wymagać przy książce o najbardziej zwyrodniałych okrutnikach i mordercach, w świecie WH40K, istotach czerpiących przyjemność z torturowania innych, im bardziej niewinnych tym lepiej. Udało się to jednak autorom historii o Malusie, który przyjemniaczkiem przecież nie był, a jednak bez wątpienia był postacią, której kibicowałem, udało się to w kilkakrotnie już wspominanej trylogii o Marduku z Legionu Niosących Słowo, który też typowym bohaterem nie był. Według mnie, Chambersowi w "Path of the Renegade" sztuki tej nie udało się powtórzyć. Zapewne wbrew intencjom autora, ale największe wrażenie sprawiła na mnie postać Morra, jednego z incubi. Tym bardziej cieszę się, że kolejnym tomem ma być Path of the Incubus, być może książka będzie pozbawiona mankamentu pierwszego tomu.
Mormeg

sobota, 21 kwietnia 2012

Otwarcie sklepu GW w Warszawie

Dziś miało miejsce oficjalne otwarcie sklepu Games Workshop w Warszawie - pierwszego w Polsce. Byłem, pokręciłem się chwilę i wyszedłem. A wrażenia? Hmmm... Sklep nie należy do największych, jest średniej wielkości. Zaopatrzony chyba we wszystkie zestawy plastikowe wszystkich gier podstawowych plus nowe clamshelle z plastikowymi i finecastowymi singlami. Dodatkowo, rzecz jasna, farby, narzędzia, makiety, itp. Kilka czy kilkanaście książek z Black Library, trochę książek z ForgeWorld. Ludzi mnóstwo, nie ma się co dziwić - impreza była zapowiadana od dość dawna. Obsługa, zwłaszcza starsza wiekowo, sprawiała wrażenie kompetentnej, ta trochę jej młodsza część, zwłaszcza żeńska, wydawała się jednak ciut przytłoczona klientami. A jakie mam wrażenia ogólne? Przede wszystkim uczucie jakiegoś niedosytu. Jasne, dziesięć, a jeszcze bardziej piętnaście lat temu, pewnie bym się posikał ze szczęścia. Ale to były inne czasy, inna sytuacja na rynku, inne warunki całej zabawy, kiepski dostęp do rzeczy związanych z hobby, początkowo nawet bez Internetu. Teraz to wszystko wygląda inaczej. W samej Warszawie jest co najmniej kilka fajnych sklepów z rzeczami GW, są sklepy sieciowe - polskie i zagraniczne. Wiele figurek można kupić taniej niż w sklepie oficjalnym. Oczywiście, świetnie jest, że powstał - w końcu - oficjalny sklep. Że można ściągać za jego pośrednictwem, nie płacąc za dostawę, rozmaite części i rzeczy niesprzedawane w sklepach współpracujących z GW czy oficjalnym. A jednak, nie mogę się oprzeć wrażeniu, że to wszystko jest co najmniej 10 lat za późno. GW, rzecz jasna, dysponuje potencjałem pozwalającym dokładać do sklepu, dodatkowo tak może prowadzić politykę sprzedaży, że wytnie tym konkurencję, która od lat przygotowywała dla nich rynek. Nie sądzę więc, by nowo otwarty sklep zniknął z powierzchni naszego hobbystycznego światka. Niemniej jednak osobiście zamierzam raczej wspierać stare, dobre sklepy, jak ten "U Faberów". Warto o nich pamiętać, nie dać im zginąć.
Lekkim zgrzytem był dla mnie brak atrakcji, jakie ominęły nas z okazji 25-lecia WH40k. Spodziewałem się, przynajmniej, limitowanych figurek wzorowanych na okładce "Rogue Tradera". Z drugiej strony, może były tylko zniknęły zanim się pojawiłem. Promocyjne gratisy też nie wzbudziły mojego zainteresowania. Portfele były, moim zdaniem, niespecjalnie fajne. Podobał mi się plakat i manierki z imperialnym orłem, nie zamierzałem jednak wydawać dziś pieniędzy, by dostać te gadżety - a dodawano je tylko do zakupów o określonej wartości.
Zdjęcie, jakie wybrałem do ilustracji tego wpisu, zajumaniłem ze strony GW. Wykonano je tydzień temu, w pierwszym dniu działalności sklepu. Wybrałem je nieprzypadkowo, a powód tego wyboru jest chyba jasny dla sporej części odwiedzających mój blog;).

piątek, 20 kwietnia 2012

Powrót do Talabeclandu



Kilkanaście długich miesięcy wstecz pomalowałem czwórkę strzelców do warhammerowej armii Imperium. Mam ambitne (i pewnie mało realne) plany dorobienia się niewielkiej armii tej frakcji, a strzelcy mają w założeniach być jednym z jej elementów. Przez minione kilka dni znalazłem nieco czasu, by się nimi pobawić, udało mi się skończyć kolejnych sześciu, można więc powiedzieć, że pierwszy detachement jest już gotowy - choć nie ma jeszcze oddziału, z którego można byłoby go wydzielić. Dziś pierwszy strzelec z tej nowej szóstki, schemat kolorystyczny identyczny z wcześniej malowanymi - barwy Talabeclandu, wybrane nie z powodu jakiegoś szczególnego afektu, jakim miałbym darzyć tę prowincję, ale z racji barw doskonale nadających się do dipowania, taką bowiem technikę zastosuję do wszystkich oddziałów, jakie powolutku będą się pojawiać. Kolory podstawowe, dip, schnięcie, lekkie czyszczenie kolorami pierwotnymi i tu i ówdzie rozjaśnienia, poprawki niedokładności, podstawka i gotowe. Nie jest to, z pewnością, mistrzostwo świata, ale poziom stołowy chyba osiąga;).



wtorek, 17 kwietnia 2012

Terror Władców Nocy

Mormeg nie ustaje w próbie podboju świata WH40k, co jakiś czas kończąc kolejne modele do swojej armii Władców Nocy. Na moim biurku stoją właśnie dwie nowe jego figurki, jedna z nich widoczna jest poniżej. Night  Lord w standardowym, ciemnoniebieskim pancerzu poprzecinanym zygzakami błyskawic. Z ciekawostek, mój brat coraz częściej ucieka się do własnoręcznego rzeźbienia insygniów legionu na naramiennikach i - moim zdaniem - wychodzi to coraz lepiej. Powinien chyba jednak zabrać się za ich odlewanie, przypuszczam że byłoby szybciej:). 

niedziela, 15 kwietnia 2012

Wybrane z tygodnia 45

Dziś sporo rzeczy głównie do oglądania, choć i coś innego się znajdzie. Na początek może skala, w której wszystko jest dość duże. Zerknijcie tutaj - tak mógłby wyglądać plan jakiegoś filmu - ale to plan z budowy dużej dioramy grupy modelarskiej Kampfgruppe von Abt z Wielkiej Brytanii. Naprawdę robi wrażenie. Im dłużej przyglądam się tym zdjęciom, tym większą mam ochotę pobawić się takimi laleczkami. Tylko skąd wziąć na to wszystko czas? Zdjęcie widoczne obok pochodzi ze strony tej grupy. Tu dostępna jest cała galeria.

Teraz darmówka - zespół Ogniem i Mieczem przygotował dodatkowy podjazd dla wojsk Rzeczypospolitej Obojga Narodów - czata Wincentego Gosiewskiego. Jest to w pełni oficjalny dodatek, pozwalający wystawić podjazd na turniejach. Co ciekawe, skład jest bardzo urozmaicony, pozwala także pobawić się husarią w czasie niewielkich gier.
Dwa poradniki - pierwszy, napisany przez właściciela bloga Crac des Chevaliers, Chevaliera de la Terre, pokazuje w jaki sposób robi on podstawki do swoich figurek do "Flames of War". Warto zerknąć, bo prezentują się one bardzo widowiskowo, a sam proces można z łatwością adoptować do innych skal. Drugi poradnik przedstawia wykonywanie niewielkiej szopy w skali 28 mm. W oryginale do "Flintloque" ale sam proces jest uniwersalny, a i szopa, taka jak w poradniku, może się znaleźć w bardzo licznych grach. Autorem artykułu zamieszczonego na stronie Barking Irons jest Tony Harwood. Tutaj reszta poradników z tej strony, większość jest naprawdę interesująca, mi szczególnie przypadł do gustu ten przedstawiający wykonanie poletka kapusty.
I - już na koniec - powracamy do obrazkowego, wargamingowego porno dla oczu, tym razem już ściśle fantastycznie. Na początek armia królestwa Ogrów w klimacie orientalnym - Ogry Nipponu autorstwa Tartar Sauce. Świetny pomysł i efektowne konwersje. Dorzućmy do tego jeszcze inne Ogry, tym razem pokazywane przez GMM Studios. Panie i Panowie, oto Ogry Monty Pythona spod znaku Świętego Graala.
I zakończmy mocnym akcentem. Elvis lives!

sobota, 14 kwietnia 2012

Omówienie zestawu "Early War Polish Infantry Boxed Set" produkcji Warlord Games

Firma Warlord Games w ciągu ostatnich kilkudziesięciu miesięcy wydała lub ponownie wprowadziła na rynek mnóstwo produktów w skali 28 mm do historycznych gier bitewnych - od starożytności, poprzez średniowiecze i epokę renesansu, do II wojny światowej. Jednym z produktów tej firmy jest omawiany tutaj zestaw pudełkowy zawierający żołnierzy polskiej piechoty z września 1939 r. W tekturowym pudełku, które widoczne jest obok, znajduje się wkładka z grubszej tektury, w której wycięciach znajdują się dwa blistry z figurkami. Blistry pozbawione są jakiegokolwiek wyścielenia, przez co miniaturki ocierają się o siebie. W blistrach umieszczonych jest 24 figurek. Są to oficer w rogatywce z pistoletem vis w dłoni, podoficer w rogatywce, żołnierz z radiostacją polową,  prawdopodobnie saper, strzelec rkm wz. 28, strzelec karabinu przeciwpancernego UR, osiemnastu żołnierzy uzbrojonych w karabiny wz. 29. Żołnierze ci odlani są w ośmiu różnych pozach - trzech z karabinami trzymanymi do ładowania, trzech strzelających, trzech biegnących, dwóch przeładowujących broń, kolejnych dwóch w trakcie ładowania broni, jeden wskazujący cel ataku oraz czterech idących/biegnących z bronią trzymaną w ręku. Pozycje - z wyjątkiem dwóch lub trzech figurek o indywidualnych wzorach - nie są specjalnie dynamiczne ani ekspresyjne. Broń jest dość dobrze odwzorowana i stosunkowo proporcjonalna. Miniaturki mierzą niemal dokładnie 28 mm - dla osób przyzwyczajonych do skali 28 mm heroic, znanej choćby z produkcji Games Workshop, mogą wydawać się małe. Na większości odlewów znajdowała się spora liczba pozostawionych kanałów doprowadzających metal oraz drobne nadlewy. Na szczęście metal wykorzystywany przez Warlord Games z łatwością poddaje się obróbce, nie sprawia problemu także wyprostowanie dość mocno, czasami, pogiętych luf broni. Ogólne wrażenie po obejrzeniu figurek jest przyjemne, a same miniaturki wzorniczo odpowiadają pozostałym produktom z linii "Bolt Action". Producent oferuje także inne zestawy, pozwalające złożyć oddziały piechoty polskiej z wojny obronnej 1939 r., ułanów, a także armaty i sprzęt pancerny. Jest czym się bawić.






czwartek, 12 kwietnia 2012

Ghast

Powolutku, pomalutku, ghoule wychodzą z cmentarnych krypt i łączą się w większy oddział. Już dawno stwierdziłem, że wzór ghasta - czempiona ghuli - proponowany przez Games Workshop niespecjalnie mi odpowiada, dodatkowo żaden ze starych wzorów tych stworów nie był też w widoczny sposób ani potężniejszy, ani nie wyróżniał się w żaden sposób na tyle, by zrobić z niego przywódcę trupojadów. Na szczęście sporo firm produkuje te monstra, w bardzo zresztą rozmaitych stylach. Ciekawe są ghoule Mantica, ja jednak postanowiłem poszukać czegoś bliższego klimatowi ghouli GW z 5 i 6 edycji. Nie jestem tego pewny, nie mogłem jakoś znaleźć wiarygodnej informacji, mam jednak wrażenie, że ghoule GW z tego okresu są dziełem Paula Mullera. Jeśli tak, ghoule tego właśnie rzeźbiarza sprzedaje firma Heresy Miniatures. I stamtąd właśnie pochodzi pokazywana dziś figurka. Oryginalnie nazywa się królem ghouli i produkowana jest w dwóch wersjach - tej widocznej obok, ze szczurem na ramieniu, pająkiem na nodze i dyndającymi ekehm, klejnotami (oraz hemoroidami widocznymi w odpowiednim miejscu), oraz w wersji złagodzonej, gdzie brak zarówno szczura z pająkiem, jak i przydatków, zasłoniętych jakąś szmatą. Nietrudno chyba domyślić się, jaką wersję wybrałem;)
Sama miniaturka składa się z trzech elementów - korpusu, oddzielnej głowy, dłoni z "bronią". Nie wiem, czy w wersji standardowej występują także elementy dodatkowe, w każdym razie w moim blistrze miałem dwie głowy do wyboru (druga jest niemal identyczna, pozbawiona tylko sterczących włosów), miałem też możliwość przyklejenia łopaty albo trzymanej oburącz dużej kości. Dopasowanie elementów jest dość dobre, wymagają one jednak starannego przyszlifowania - miejsca łączenia są dość dobrze widoczne, warto więc zadbać, by nie zostały tam żadne szpary. Osobiście, choć nie cierpię tej czynności, pinuję większość figurek kilkuelementowych - wolę pomęczyć się z tym przed malowaniem, niż pluć sobie potem w brodę, sklejając powtórnie już pomalowaną figurkę. Tym razem do zmontowania miniaturki użyłem też dość szybko wiążącego kleju dwuskładnikowego, zapewniającego wstępne wypełnienie ewentualnych szpar i dającego bardzo mocną spoinę.
Samo malowanie przebiegało wyjątkowo szybko, zajęło mi łącznie może ze 4-5 godzin. Całość ciała to podkład graveyard earth (dość rozwodnionej, nie kryła zbyt dobrze). Cienie to wspomniana farba mieszana w różnych proporcjach z hormagaunt purple lub calthan brown, miejscami dodawałem też dark angels green. Główne kolory ciała to tallarn flesh, mieszane z hormagaunt purple, bleached bone i kolorem białym.
Podstawka zrobiona z kawałków korka - poza miniaturki wymusiła wstawienie jej pod stopę jakiejś skałki.
Niestety, nadal walczę z fotografiami miniaturek. Nie potrafię zrobić zdjęcia tak, by widoczne były wszystkie drobne smaczki malowania - jakimś cudem ginie większość delikatnych rozjaśnień, niewidoczne stają się też delikatne przebarwienia skóry. Trudno. Na razie foty jakie są, takie są, lepszych nie będzie;).
Ogólnie, bardzo przyjemna w malowaniu figurka, nieco męcząca podczas przygotowania, jednak wyróżnia się na stole spośród moich pozostałych ghouli, co z nawiązką rekompensuje uciążliwości związane z jej montażem.


wtorek, 10 kwietnia 2012

Nowości z Amercomu 17

Dziewiętnasty numer kolekcji "Helikoptery Świata" poświęcony będzie opisowi helikoptera AgustaWestland AW101. W piśmie znajdzie się historia powstania i opis konstrukcji tej maszyny, natomiast do zeszytu dodany będzie gotowy, metalowy model w skali 1:72 tego śmigłowca w barwach Kanady, gdzie znany on jest pod oznaczeniem CH-149 Cormorant.







Siedemnasty zeszyt "Latających Fortec" będzie zawierał opis samolotów wsparcia naziemnego powstałych na bazie maszyny C-130. W piśmie zaprezentowana będzie historia maszyn AC-130 i opisana zostanie ich konstrukcja. Gotowy model diecast w skali 1:200 dołączony do pisma przedstawiać będzie jeden z pierwszych "gunshipów" tego rodzaju w historii, samolot AC-130A znany obecnie pod nazwą własną "First Lady".





Kolejny, już 57. zeszyt "Kolekcji wozów bojowych" będzie opisywał niemieckie amfibie desantowe Landwasserschlepper I. W piśmie, tradycyjnie, znajdzie się miejsce na przedstawienie historii tej konstrukcji, jej opis techniczny i krótki zarys użytkowania, natomiast dodatkiem do magazynu będzie gotowy, metalowy model die-cast tego pojazdu w skali 1:72.


Mam jeszcze prośbę do czytelników - część z Was przekleja fotki na rozmaite fora czy strony. Nie mam nic przeciwko, proszę tylko o podawanie linków do informacji i zaznaczenie skąd pochodzą fotografie, a nie wycinanie samych zdjęć podczas wstawiania ich do swoich wiadomości.









poniedziałek, 9 kwietnia 2012

Czterech jeźdźców Apokalipsy

Gdybym miał wskazać jedną jedyną figurkę, której widok wywarł największy wpływ na moje decyzje dotyczące gier bitewnych, byłaby nią, zapewne, miniaturka króla ożywieńców na latającym koniu. Nie mogę znaleźć w starych podręcznikach jej fotografii, być może była w jednym ze starych "White Dwarfów". W każdym razie widok pomalowanego króla szkieletów, dosiadającego latającego, ożywieńczego konia, sfotografowanego na tle gwiaździstego nieba, wywarł olbrzymi wpływ na moją wyobraźnię, w znacznej mierze przyczyniając się do początkowego wyboru tej, a nie innej armii. Traf chciał jednak, że wspomnianej figurki nie kupiłem na początku swojej przygody z Warhammerem, pewnie z prozaicznej przyczyny finansowej - za cenę jednego metalowego jeźdźca mogłem mieć pewnie z pięciu plastikowych. Po paru latach król trafił jednak w moje ręce razem z niewielkim zestawem innych jeźdźców undeadów. I potem, jak to zazwyczaj bywa w przypadku moich figurek, zniknął w jednym z licznych pudełek. Spośród jego towarzyszy pomalowałem szybko tylko jedną figurkę, służyła mi początkowo jako konny wight ... A król leżał odłogiem, coraz bardziej zapomniany. Wyciągałem go co jakiś czas, jednak okazywał się coraz to mniej przystający zarówno do wizji WFB, jaka zaczynała obowiązywać, jak i do nowych miniaturek. I tak pewnie leżałby jeszcze długo, gdybym nie zechciał szybko wzmocnić swojej armii wampirów. Oczywiście, zarówno król jak i pozostałe miniaturki starej kawalerii nie są już kompatybilne z nowymi (a nawet i starszymi) figurkami - głównie z powodu wielkości, są zauważalnie mniejsze. Jakiś czas temu wpadłem jednak na pomysł zrobienia z nich duchów. W miniony piątek oczyściłem szybko cztery modele z tej serii (został mi jeszcze jeden, wykorzystam go pewnie na podstawce z jakimiś modelami pieszymi) i w ciągu dwóch godzin zrobiłem 95% prac nad dwoma podstawkami duchów. Poza podkreśleniem detali, słabo zresztą widocznych na zdjęciu, wszystko zrobiłem za pomocą aerografu. Figurki zostały zapodkładowane kolorem szarym. Następnie nałożyłem cieniowanie, psiukając farbą od spodu - kolejno kolor czarny i ciemnoszary. Potem, już normalnie, od góry, nanosiłem w kilku warstwach farbę bazową - mieszankę Scorpion Green, Fortress Grey i białego, stopniowo dodając coraz więcej białej farby. Dzięki temu zrobiłem od razu rozjaśnienia. Potem jeszcze tylko cieniowanie zakamarków, zrobione za pomocą bardzo rozcieńczonej farby Turquise Hawk (rozcieńczałem ją rozcieńczalnikiem do akryli firmy Model Master, by lepiej wpływała w zagłębienia), poprawienie ponowne tym samym washem powierzchni leżących w dolnej części figurki - by wzmocnić tam cienie i to był w zasadzie koniec prac. Następnego dnia zrobiłem jeszcze tylko podstawki i czystym kolorem białym zaakcentowałem co bardziej wyraziste i wystające elementy na górnych powierzchniach, popracowałem też trochę nad okolicami oczodołów. Szybko, łatwo i chyba dość fajnie. Docelowo podstawek duchów będzie więcej - wykorzystam zapewne jedną ze starymi wzorami duchów Citadel Miniatures, z tego samego okresu co widoczne obok miniaturki kawalerzystów, a kolejne zrobię chyba z wzorów armii umarłych do "Władcy Pierścieni". I tak stary król szkieletów doczekał się pomalowania.

niedziela, 8 kwietnia 2012

Z półki Mormega: Know no Fear


And they shall know no fear - to zdanie zna chyba każdy miłośnik WH40K - kolejny epizod Herezji Horusa w recenzji książki autorstwa Mormega...

Ostatnią (jak dotychczas – Inkub) książką z serii Horus Heresy jest niedawno opublikowana Know no Fear starego, dobrego Dana Abnetta. Poddtytuł książki to Bitwa o Calth (The Battle of Calth). Książka opisuje zdradziecki atak Legionu Niosących Słowo (Word Bearers) na niczego nie spodziewających się Legionistów Guillimana i jest chronologicznym zapisem wydarzeń, które rozegrały się tego pamiętnego dnia na Calth, widzianych oczami Astartes XIII Legionu. Tak naprawdę akcja książki rozpoczyna nieco ponad 5 dni przed atakiem ale trzy czwarte książki stanowi zapis 24 godzin działań bojowych na Calth, które zmieniły historię Imperium.


Zanim jednak omówię nieco bardziej fabułę, parę słów poświęćmy okładce – kolejne, dzieło autorstwa Neila Robertsa – na której widać rozwścieczonego Primarchę XIII Legionu. Okazało się bowiem, że ten chłodny, analityczny umysł, traktujący wojnę jak wielkie laboratorium rządzące się żelaznymi, nienaruszalnymi prawami, jest mimo wszystko zdolny do emocji. Podejrzewam jednak, że Wy również, będąc świadkiem ogromu zniszczeń i zdrady brata bylibyście odrobinę wyprowadzeni z równowagi. Scena przedstawiona na okładce jest szczegółowo opisana na kartach powieści, nie będę więc zdradzał więcej szczegółów.

Wracając do fabuły. powiedzmy sobie szczerze, że Abnett nie zawodzi. Na niemal 400 stronach tekstu przenosi nas na ogarnięta wojną Calth. Pisałem wyżej, że akcja rozpoczyna się nieco przed początkiem bitwy. Autor na początkowych kartach powieści przybliża bowiem czytelnikowi nieco szczegółów dotyczących planety i XIII Legionu. Dane nam jest poznać wiele postaci, często zresztą od razu Abnett nie pozostawia żadnych złudzeń co do ich losów w nadciągającej bitwie. Przede wszystkim jednak poznajemy powody ogromnej koncentracji sił obu Legionów. Aby jednak je zrozumieć odwołajmy się do innej książki - The First Heretic Aarona Dembskiego-Bowdena. Te dwie książki są jak A Thousand Sons i Prospero Burns. Można je, oczywiście, czytać osobno ale nie można zrozumieć Bitwy o Calth bez zrozumienia powodów, które pchnęły XVII Legion, najbardziej wiernych synów Imperatora, na drogę, która doprowadziła do krwawej łaźni na tej planecie. XVII Legion dosłownie ubóstwiał Imperatora. Przykładał również wielką wagę do tego, by wiarę tę zaszczepić na podporządkowanych planetach. W sekularyzowanym Imperium takie działanie nie mogło spotkać się z aprobatą Imperatora, biorąc zaś spowodowaną takim działaniem niewielką liczbę planet opanowanych przez Legion Lorgara, Imperator postanowił pouczyć swojego syna i cały XVII Legion czego od nich oczekuje i jakich zachowań nie będzie tolerował.

Przeciwieństwem głęboko uduchowionego, wierzącego z fanatyczną gorliwością w boską naturę Imperatora XVII Legionu jest XIII Legion – twardo „stąpający po ziemi” żołnierze Imperium – nic więc dziwnego, że zostają wybrani by pokazać XVII-mu kim mają się stać. Na rozkaz Imperatora Ultramarines niszczą, z typową sobie skutecznością, Monarchię – Doskonałe Miasto, stworzone przez Niosących Słowo, na planecie Khur, pełne świątyń wzniesionych ku czci Imperatora. Wydarzenia na Khur kładą się głębokim cieniem na stosunkach pomiędzy Legionami. Od zniszczenia Monarchii dzieli je głęboka przepaść. Tak głęboka, że nie widać jej dna, tylko ciemność. W przypadku Niosących Słowo rację miał Nietzsche mówiąc, że „gdy długo spoglądamy w otchłań, otchłań spogląda również w nas”. Monarchia pogrążyła Legion Lorgara. Zbyt długo patrzyli w ciemność, która zalęgła się w ich sercach od czasu zniszczenia Miasta. W końcu ciemność wyciągnęła do nich rękę, ukoiła ich, potwierdziła ich przekonanie, że bogowie istnieją, Lorgar jedynie mylnie wziął Imperatora za boga… Teraz jednak, gdy poznali już prawdę stali się gorliwymi wyznawcami nowej religii. Wkroczyli na ścieżkę, która zapoczątkowała Długą Wojnę.

Ponad czterdzieści lat od zniszczenia Monarchii oba Legiony, na rozkaz Mistrza Wojny (Warmaster) mają zaatakować i zniszczyć Orki, które rzekomo zagrażają Imperium. Ultramarines koncentrują 200 tys. Legionistów, 4/5 wszystkich posiadanych sił, z odpowiednią liczbą auxillia, zbierają ogromną flotę i czekają na przybycie reszty jednostek swoich sojuszników – XVII Legionu. Część bowiem ich jednostek i okrętów już przybyła, są porozmieszczane na planecie i w przestrzeni wokół Calth, pośród jednostek Ultramarines.

Guilliman potwierdza przeczucia oficerów – zagrożenie orkami jest fikcyjne. Horus rozkazując obu Legionom współdziałać chce dopomóc w zasypaniu przepaści, która je dzieli. Wspólna, szybka, zwycięska kampania ma scementować Legiony, dopomóc w zabliźnieniu się starych ran i podkreślić autorytet Mistrza Wojny, na którego skinienie 250 tys. Astartes i flota wielkości niewidzianej od początku Wielkiej Krucjaty, wyruszy by zgnieść wroga. Życzeniem Primarchy jest by dołożone wszelkiej staranności aby operacja przebiegła sprawnie.

Guilliman nie zna wydarzeń, które rozegrały się w systemie Isstvan. Niczego nie podejrzewa. Nawet wtedy, gdy niebo nad Calth jest pełne ognia, gdy jeden po drugim okręty wielkiej armady są niszczone, nawet wtedy, w pierwszych krytycznych minutach ataku, wciąż uważa, że jest to tragiczna pomyłka, że Niosący Słowo mylnie zinterpretowali wybuch jednej ze stacji orbitalnych jako atak ze strony XIII Legionu. Na powierzchni planety XVII Legion wyrzyna astartes XIII-go. Cios jest potężny. Legion Guillimana jest na kolanach. Pozbawiony łączności, zdradziecko zaatakowany, bez wsparcia, jego członkowie giną w systematycznej masakrze. Cała planeta staje w ogniu. Jedna z pereł w koronie Imperium Ultramar, w ciągu 24 godzin zostaje całkowicie spustoszona, flota Ultramarines ulega zagładzie, siły naziemne idą w rozsypkę. A jednak… A jednak XIII Legion wciąż walczy, cios - choć potężny - nie był śmiertelny, XVII Legion popełnił błąd – nie zdołał zabić wszystkich Ultramarines.

Abnett opisuje nierówną walkę, toczoną przez Legionistów z XIII z astartes z XVII. Zderza heroizm tych pierwszych z morderczymi metodami walki tych drugich. Dane jest czytelnikowi zaznać głębi upadku legionu Lorgara, poznać metody walki, do jakich się odwołuje, nowych, potężnych sojuszników, jakimi się otoczył.

Akcja jest wartka. Zdania krótkie. To niemal reporterski zapis jednej z najsłynniejszych bitew uniwersum Warhammera 40K. Nie należę do wielbicieli XIII Legionu, a jednak Abnettowi udało się zmienić moje nastawienie do nich. Pokazał ich nieco z innej strony, ciekawszej, bardziej do mnie przemawiającej. Książkę czyta się bardzo szybko. Ostrzegam - może być przygnębiająca dla lojalistów. Ultramarines dostali naprawdę tęgie baty.

Książka zawiera mnóstwo smaczków o Ultramarines, choćby o roli jaką mają odgrywać w czasach pokoju, przybliża nam również nieco bardziej Imperium Ultramar. Najbardziej jednak przypadła mi do gustu historia tłumacząca skąd wzięło się czerwone malowanie hełmów sierżantów.

Kończąc w konwencji przyjętej przez Abnetta –

+++Gorąco polecam+++
End of transmission

A jednak kołacze się we mnie taka myśl co by było gdyby Lorgar zabił  Erebusa i Kor Phareona, tak jak powinien? Co się dzieje również z samym Urizenem? Czy aby na pewno dobrowolnie odsunął się od swojego Legionu?
BTW. Nabyłem właśnie omnibusa z trylogią o Marduku. Książka zawiera mały bonus opowiadanie Torment – opisujące dalsze losy Buriasa. Tak zakręconego, szalonego opowiadania dawno nie czytałem. Również polecam.
Mormeg

sobota, 7 kwietnia 2012

Kampania na rubieżach Imperium - część druga

Minęło nieco ponad półtora miesiąca od początku naszej zabawy, startu kampanii "Na rubieżach Imperium". W tym czasie udało nam się rozegrać wszystkie zaplanowane bitwy, a także rozpocząć drugą turę. Okazało się też, że wbrew początkowym informacjom wywiadu, jedne z sił mających brać udział w kampanii zdołały sprytnie zamaskować swoją tożsamość, wprowadzając w błąd szpiegów wszystkich pozostałych stron. Otóż książę Jean-Antoine de Hemofilia, alter-ego Piaska, gracza białego, okazał się, tak naprawdę, straszliwym ogrem. Jak takie prymitywne, nie bójmy się użyć tego słowa, stworzenia, zdołało przechytrzyć siatkę informatorów swych przeciwników, pozostaje kwestią otwartą.... Tym niemniej dodało to kampanii dodatkowego smaku - jak wiadomo, gotowanie w kotle nie należy do najłagodniejszych rodzajów śmierci.


W pierwszej turze stoczone zostały cztery bitwy. Szczegółowy opis walk znajduje się na naszym wspólnym blogu - http://szalonakampania.blogspot.com, poświęconym wyłącznie naszej zabawie. Tam też dodatkowe wieści i informacje, jeśli ktoś jest mocniej zainteresowany naszymi poczynaniami. Jedyna bitwa, której nie opisano na blogu kampanii - bitwa Ola z Inkubem, czyli Imperium kontra Wampiry - zakończyła się sromotną porażką stworów nocy. Wylosowany scenariusz - bitwa spotkaniowa - doprowadził do błyskawicznego starcia, w którym żołnierze imperialni okazali się znacznie, znacznie lepsi. Dość powiedzieć, że w zasadzie całość starcia rozegrała się w pierwszej turze, w której z pola walki zniknęła, rozsypując się w proch i pył, ponad połowa armii wampirów. Szczególnie mordercza okazała się walka dwóch jednostek-hord - halabardników imperialnych przeciwko zombim. Tych pierwszych wspierał kapłan Sigmara, drugich niewielki oddział szkieletów. Po obliczeniu rezultatów walki okazało się, że oba oddziały wampirów muszą ponieść dodatkowe straty w wysokości 14 figurek każdy! Nietrudno się domyślić, jak wielki wywarło to wpływ na dalsze losy bitwy. Na domiar złego, już po zakończeniu bitwy okazało się, że Adolphus von Rottenblut, osobiście dowodzący wojskami ciemności, został ranny tak poważnie, iż do końca kampanii walczyć będzie ze znacznie mniejszą zaciętością (losowanie na tabeli wydarzeń losowych dało wynik wskazujący, że do końca kampanii postać dowodząca stroną wampirów będzie dysponować jednym atakiem mniej). Cóż. Pozostaje mi pogrozić pięścią ku nieprzychylnemu, nocnemu niebu i zawyć - Następnym razem już tak nie będzie!
W rezultacie przegranej bitwy wampiry zostały zmuszone do oddania swojej kopalni Imperium,

Na rysunku obok widać jak przedstawiała się sytuacja na polu walki po zakończeniu pierwszej tury. Jak widać, najbardziej agresywnie poczynia sobie gracz imperialny i boss zielonoskórych.

Drugi rysunek pokazuje początek drugiej tury, na jej zakończenie daliśmy sobie wstępnie około półtora miesiąca. W tym czasie do rozegrania jest więcej, bo aż sześć bitew. Na polu walki spotkają się Imperium i Ogry, Imperium i Zielonoskórzy, Wojownicy Chaosu kontra Skaveni (dwukrotnie), Ogry z Orkami i Goblinami, a także Ogry i Wampiry.


Ostatnim elementem pierwszej tury, jaki zrobiliśmy, było losowanie "dochodów" z naszych kopalni i budowa kopalni oraz fortyfikacji. Dzięki dobrym rzutom dwie armie wojowników Chaosu będą w następnym bitwach dysponowały większą liczbą punktów (250 i 200 punktów więcej), jedna z armii Ogrów będzie również dysponowała podobną przewagą (armia która zaatakowała terytorium wampirów będzie liczniejsza o 100 punktów). Podobny rezultat, tylko ciut lepszy, uzyskał Olo dla swojej trzeciej armii (której przeciwnikami będą Zielonoskórzy) - tym razem armia może być silniejsza o 150 punktów. 50 punktami więcej dysponować będą także szczury, których druga armia walczyć będzie z ogrami. Dwaj gracze stracili w tym etapie po jednej spośród dwóch własnych kopalni, których zasoby uległy wyczerpaniu.

niedziela, 1 kwietnia 2012

Wybrane z tygodnia 44

Dopadło mnie życie zawodowe, jeszcze parę dni moja aktywność blogowa będzie zapewne dość niska. W "Wybranych..." też stosunkowo niewiele ale coś tam się znajdzie...
Na początek "Projekt Killzone" - Warhammer 40K w skali skirmishowej, tworzony przez fanów i dla fanów. Porządnie zrobione, zdaje się być czymś wartym obejrzenia. Całość jest non-stop rozwijana i uzupełniana o nowe zespoły, zasady są poprawiane i uzupełniane. Pdfy i inne materiały dostępne są tutaj.
Drugi link to nadal WH40K - zbudowany od podstaw prawdziwy bitewny behemot - zdjęcia z budowy olbrzymiego pojazdu pancernego i jego widok po ukończeniu.
Trzeci z dzisiejszych tematów do świetnie pomalowana armia do DBA autostswa Der Figurerschriebera - Pyrrhic II/27b. Doskonałe podstawki, świetnie zrobione poszczególne elementy i armia jako całość. Gorąco polecam - zdjęcie tej właśnie armii widać obok tej krótkiej notki.